Strona główna/Bogu dziękuję, że nam Rosja pomogła!

Bogu dziękuję, że nam Rosja pomogła!

Mówiąc o wojnie gruzińsko-osetyjskiej, media poprzestają na analizach i faktach. Nie ma miejsca na głos ludzi, których te fakty bezpośrednio dotyczą. Brakuje spojrzenia na sprawę z ich punktu widzenia, nie prezentuje się argumentów, którymi kierują się w swoich ocenach.
Przedstawiamy rozmowę z Lubow Simkajewną Pankiną, Osetyjką, nauczycielką języka rosyjskiego w Azerbejdżanie i wykładowczynią literatury.
I jedną tylko rzecz weźmy sobie do serca przy lekturze. Bądźmy ostrożni i pamiętajmy, że na Kaukazie jest tyle oficjalnych „historii” ile jest ludów kaukaskich, które pragną pierwszeństwa dla swoich interesów. W „historiach” tych objawiają się często pomyślne dla sprawy interpretacje, spreparowane (zupełnie  nieświadomie) historyczne fundamenty, na których można by zbudować właśnie historycznie uzasadnioną przyszłość. Tak np. rzecz ma się w odniesieniu do Górnego Karabachu – ormiańskiej enklawy będącej przedmiotem sporu między Armenią a Azerbejdżanem. Ormianie fałszowali fakty, zaniżali daty, fizycznie je wymazując lub poprawiając na historycznych dokumentach dotyczących ormiańskiej obecności na spornym terenie.

Przedstawiamy rozmowę z Lubow Simkajewną Pankiną, Osetyjką, nauczycielką języka rosyjskiego w Azerbejdżanie i wykładowczynią literatury.

I jedną tylko rzecz weźmy sobie do serca przy lekturze. Bądźmy ostrożni i pamiętajmy, że na Kaukazie jest tyle oficjalnych „historii” ile jest ludów kaukaskich, które pragną pierwszeństwa dla swoich interesów. W „historiach” tych objawiają się często pomyślne dla sprawy interpretacje, spreparowane (w cale nie świadomie) historyczne fundamenty, na których można by zbudować właśnie historycznie uzasadnioną przyszłość. Tak np. rzecz ma się w odniesieniu do Górnego Karabachu – ormiańskiej enklawy będącej przedmiotem sporu między Armenią a Azerbejdżanem. Ormianie fałszowali fakty, zaniżali daty, fizycznie je wymazując lub poprawiając na historycznych dokumentach dotyczących ormiańskiej obecności na spornym terenie.

Paweł Laufer: Urodziła się Pani w Gruzji, w Gori, wychowała w Osetii Południowej, gdzie do dziś mieszka prawie cała Pani rodzina, teraz jest Pani mieszkanką Azerbejdżanu. Patrząc na Pani metrykę, na metryki członków Pani rodziny, można uznać, że jesteście doskonałym przykładem etnicznego i kulturowego kaukaskiego tygla.

Lubow Simkajewna Pankina: Tak. Większość moich krewnych mieszka w Osetii Południowej. Byli tam też przez cały okres konfliktu. Moja rodzina jest rzeczywiście międzynarodowa. Starsza siostra wyszła za mąż za Osetyjczyka, ja za Ukraińca. Mój pierwszy mąż był Rosjaninem. Druga siostra jest żoną Tatara, trzecia ma za męża Ukraińca, czwarta – Osetyjczyka, a mój brat poślubił Kabardyjkę. Wszystko się u nas wymieszało. Moja córka wyszła za pół Rosjanina, pół Azera.

Urodziłam się w Gori, w Gruzji. Miałam pół roku, kiedy się przesiedliliśmy. To było jeszcze przed pięćdziesiątym trzecim rokiem, w czasach stalinowskich. Inguszów i Czeczenów wysiedlono już wtedy na Sybir i do Kazachstanu. Ziemie po nich stały puste, a w Gruzji, choćby w rejonie gorijskim, w Borżomi, Osetyjczycy żyli w wielkiej biedzie, dlatego postanowili poszukać lepszego bytu na opuszczonych terenach. Moja młodsza siostra Zina urodziła się właśnie tam. Trudnych warunków przesiedleń nie wytrzymywali jednak chłopcy. A na Kaukazie najważniejsze jest to, żeby rodzili się męscy potomkowie. Miałam dwóch starszych braci. Poumierali. Mój ojciec miał wtedy 28 lat.

W Osetii, tam gdzie się przesiedliliśmy, było skupisko siedmiu czy dziewięciu wsi. Wiakażeł, Jandyrka, Galaszki – wciąż dobrze pamiętam te nazwy, chociaż byłam wtedy mała. W pięćdziesiątym szóstym roku właśnie tam, na nowej ziemi, urodziła się Zina. W pięćdziesiątym siódmym, już gdzie indziej, Zemfira. Przenieśliśmy się jeszcze raz, bo Ingusze wrócili do swoich miejsc, do tych domów, w których całkiem niedawno zamieszkaliśmy. Wraz z ich powrotem musieliśmy je opuścić. Muzułmanin i chrześcijanin razem mieszkać nie mogą. Znów szukaliśmy sobie miejsca, aż w jednej wsi dali nam zezwolenie, powiedzieli: „Wykarczujcie sobie, o, tam!” Ojciec wykarczował. Z piosenką na ustach. W ogóle był wesołym człowiekiem.

Jak nazywała się ta wieś?

Majramadak. W czterdziestym drugim roku walczyli tam kursanci Bakijskiej Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej. Tam się wyuczyli i tam zostali pochowani.

Ojciec przygotował materiały do budowy domu, ale pewnej nocy wszystko mu ukradli. To dlatego, że budowaliśmy przy drodze, przy głównej drodze federalnej, gdzie kręciło się mnóstwo ludzi. Dom jednak stanął. Co prawda już nie z kamienia, ale taki z płyt. Ojciec wszystko zrobił sam. Mieszkaliśmy w tym domu do roku 70.

Pamiętam ten czas, kiedy się już na dobre wprowadziliśmy. Dach przeciekał. Mama była brzemienna. Nosiła Zemfire, która tu właśnie się urodziła. Potem przyszła Marija, później Rusłana. A potem rodzili się już tylko chłopcy. Jedenaścioro rodzeństwa. Chłopcy nie wytrzymywali ciężkich warunków. Z sześciu przeżyło tylko dwóch. Wszystkie pięć dziewczynek żyje.

Jak znalazła się Pani w Baku?

Jakaś siła historii mną kierowała. W czasie II wojny walczyli u nas uczniowie szkoły marynarki wojennej i nie tylko oni. Pielęgnowano pamięć o nich. W naszej wsi w ogóle dzieci wychowywane były w duchu patriotyzmu.

Pamiętam scenę, która zdarzyła się, gdy budowaliśmy dom. Kopiemy pod fundament i oto nagle z ziemi wyłazi mężczyzna. Po guzikach doszliśmy, że to sowiecki wojskowy. Godnie go pochowano, jakby chowano prawdziwego rodaka, ze wszystkimi honorami. Jeszcze do tej pory istnieje jego grób, kopczyk otoczony kręgiem, na górze trawa się posiała.

Od tamtej pory staliśmy się tropicielami. Ja i paru rówieśników z klasy. Odnajdywaliśmy żyjących, którzy po II wojnie przepadli bez wieści. Był taki z wybrzeża czarnomorskiego, Jura Fenstel, Żyd. Odnaleźliśmy go. Znaleźliśmy też dwóch staruszków, którzy pomagali nam potem, uczyli nas matematyki. Przyjeżdżało do nich z Baku bardzo wielu wojskowych, marynarzy, przyjeżdżali też z Władykaukazu. Widzieliśmy, jak płakali. Starzy znajomi, uczestnicy wojny, spotykali się razem, wspominali i płakali. My to wszystko widzieliśmy. Dużo nam opowiadali i to mnie jakoś nastroiło. Baku stało się dla mnie czymś wyjątkowym. Wreszcie pojechałam tam studiować. Właśnie dlatego.

Przed wyjazdem uczyłam się we Władykaukazie na wydziale prawa. Ale można tam było studiować tylko zaocznie, do tego posyłano na nasz wydział milicjantów, którym wystarczyły trójki. Poziom nauki był niski. Chciałam czegoś więcej. Przyjechałam więc do Baku z myślą o wstąpieniu na wydział prawa. Poszłam jednak na filologię, ale nie żałuję. Czuję się na swoim miejscu.

W Osetii została Pani rodzina, byli tam również w czasie trwania konfliktu.

W Osetii mieszka moja matka, ojciec, trzy siostry i dwóch braci z dziećmi. Rodzice mieszkają 50 metrów od Tunelu Rockiego, tej drogi, którą wjeżdżały rosyjskie czołgi i którą szli uciekinierzy. Przebywali tam przez cały czas konfliktu i nadal tam są, choć w ciągu siedemnastu lat od czasu pierwszej wojny gruzińsko-osetyjskiej, od 1991 roku, bardzo wielu ludzi przesiedliło się z terenów Osetii Południowej.

Obydwie wojny to nasze wielkie tragedie, nikomu niepotrzebne, których nigdy nie chcieliśmy i staraliśmy się uniknąć. Osetia nigdy nie poniżała Gruzji, chociaż Gruzini poniżali nas. Staramy się żyć w zgodzie. Nigdy też nie chcieliśmy czegoś, co nie nasze. Pamiętajmy, że jeśli idzie o Osetię, to przecież Rosja podarowała ją Gruzji. Było to w drugiej połowie XVIII wieku.

Ale pamiętajmy też, że tereny Osetii Południowej to historyczne ziemie Gruzji, a ściślej rzecz biorąc, księstw to włączanych do królestwa Gruzji, to znów ogłaszających się autonomicznymi, pomniejszymi królestwami. Osetyjczycy byli zaś ludnością napływową, gośćmi przybyłymi zza Kaukazu, z terenów obecnej Osetii Północnej.

Jest taka powieść historyczna Dżatijewa Tatyrbeka „Posłowie gór”. Trzech Osetyjczyków – południowców i dwóch mieszkańców północy przychodzi do rosyjskiego cara z prośbą o przyłączenie ich ziem do Rosji. Rosja namyślała się i namyślała, ostatecznie przyjęła te tereny. W tym czasie Gruzja również była zmęczona tureckimi najazdami i, po Osetii, także ona zwróciła się z prośbą o włączenie do Rosji. Rosja trochę się wstrzymywała, nie wiem, z jakiej przyczyny[1]. Miedzy tymi dwoma wydarzeniami minęło prawie czterdzieści lat. Pod względem ekonomicznym Południowej Osetii bliżej było do Tbilisi ­– przez góry oddzielające Południową Osetię od Rosji dało się przejść jedynie latem. Zresztą, carowi było wszystko jedno – myślał: „skoro teraz i Gruzja jest nasza, i Południowa Osetia jest nasza, nie ma różnicy, kto będzie bezpośrednio zarządzał Osetią. Przecież to wszystko jest nasze”. I właśnie z racji ekonomicznej bliskości z Gruzją i niedostępności od strony Rosji, oddał Osetię pod administrację Tbilisi.

U Osetyjczyków nie było nigdy wyraźnie odczuwalnej nierówności. Nie było tam książąt. Wszyscy byli równi stanem. W Gruzji zaś żyli krezusi, posiadacze. Kiedy Osetia podlegała już administracji gruzińskiej, wprowadzono różne barbarzyńskie metody w odniesieniu do Osetyjczyków. Wykorzystywano Osetytyjczyków w tamtych czasach, poniżano ich. Gruzini zniewolili Osetyjczyków, ściągnęli ich z gór na niziny. Osetyjczycy to ludzie gór, dlatego nie lamentowali. Kierowano ich do pracy na plantacjach, do uprawy winogron. Właśnie przez te przesiedlenia więcej Osetyjczyków mieszka w Gruzji, niż w samej Osetii Południowej.

Dobrze urodzone Gruzinki nigdy nie karmiły swoich dzieci piersią. Tym zajmowały się Osetyjki, które miały akurat małe dzieci. Od czasów panowania rosyjskiego, aż do dnia dzisiejszego Gruzini patrzą na Osetyjczyków z góry, mimo że Osetyjczycy zawsze dobrze się do nich odnosili. Sama osobiście mam bardzo dobry stosunek do Gruzinów. Uwielbiam gruzińską muzykę. Ot, choćby niedawno, kiedy spotkaliśmy się całą rodziną. Siedzimy razem przy stole, aż tu nagle moja mama razem z moim młodszym bratem wstają i zaczynają śpiewać gruzińską pieśń. Nie inną, tylko właśnie gruzińską.

I tak Gruzini i Osetyjczycy żyli ze sobą do roku 1918, kiedy po rewolucji od Rosji oddzieliły się Azerbejdżan, Armenia i Gruzja. W tym samym roku Azerbejdżan, na czele z Mammad Aminem[2], wywalczył sobie na krótko niepodległość. Gruzja zrobiła to samo. Południowa Osetia stanęła okoniem, zbuntowała się: „My nigdzie nie odchodzimy od Rosji!” – krzyczano. W odpowiedzi gruzińscy mienszewicy dokonali rzeczy jeszcze straszniejszych od tego, co dzisiaj zrobili Gruzini. Wyrżnęli masę narodu. Wyrżnęli osetyjski naród po raz kolejny.

Potem, w 1953 roku, bardzo wielu Osetyjczyków znów przesiedlono. Było to jednak dobrowolne przesiedlenie, ucieczka od biedy i nędzy. Osetyjczycy nie mogli się wybić, pod rosyjskimi rządami Gruzini nie dopuszczali ich do urzędów, do władzy. Urzędnikami byli Gruzini, oni rządzili. Byli gorliwymi nacjonalistami. Choć Gruzini są bardzo gościnni, weseli, urodziwi, waleczni, to jednak oprócz tego są bardzo wyniośli. Uważają, że nikogo wspanialszego poza nimi nie ma.

Podobnie jak z wyższością odnoszą się Chińczycy do Wietnamczyków, sunnici do szyitów, Rosjanie do Ukraińców, Ukraińcy ze wschodu do Ukraińców z Zachodu, Polacy do Białorusinów, Niemcy do Polaków…

Nie zgodziłabym się, że Rosjanie z wyższością patrzą na Ukraińców. Znam bardzo wielu Rosjan, którzy z szacunkiem odnoszą się do Ukraińców. Powiedziałabym nawet, że jest na odwrót! Jest taka anegdota: Ukrainiec podbiega do swojego kolegi i pyta: Wiesz jak Moskal mówi na piwo? No jak? – zapytuje tamten. Piw! – ryczy kolega. Uch! – odskoczył drugi. – Pozabijał w walce!

Bardzo często bywam w Kijowie u mojej ukochanej siostrzenicy. Jadę sobie pewnego razu elektriczką, siedzą kompani i jeden do drugiego mówi ze zdziwieniem, jak to możliwe, że ci Rosjanie o szóstej rano mogą jeszcze rąbać wódę. Nie minęło dużo czasu, jak dochodziła szósta, a oni sami słaniali się, pijani. W dodatku nie wódką, ale horiłką, i to siedemdziesięcioprocentową. Za bardzo są podobni do Rosjan, żeby się odróżniać. Języki też przecież mają zbliżone.

To kwestia bardzo dyskusyjna. Rosja, która de facto urodziła się w Kijowie, patrzy na Ukrainę jak na niedobrą macochę. Odmawia jej posiadania odrębnej tożsamości, prawa do niezależnego bycia, traktując ją jak zbuntowaną prowincję, nieudolny emanat Moskwy. Ukraina i inne państwa postsowieckie nadal toną w stworzonym przez Rosję micie jednej, odwiecznej Rusi. Takie deprymujące stanowisko władzy, zarówno oficjalne, jak i nieoficjalne, trafia na podatny grunt wśród obywateli rosyjskich, którzy zawsze uważnie słuchają Kremla. Rosjanie traktują innych tak, jak im to sugerują elity. Leonid Kuczma, który doszedł do władzy sprytnie flirtując z Rosją prokremlowskimi deklaracjami, po zdobyciu prezydentury zmienił swoją politykę o sto osiemdziesiąt stopni. Znalazło to wyraz w jego książce „Ukraina nie Rosja”. Ukraina wciąż musi powtarzać, że jest Ukrainą. We Francji, pewna kobieta w rozmowie z ukraińskim pisarzem i politologiem Mykołą Riabczukiem zapytała go, skąd pochodzi. Odpowiedział, że z Ukrainy. Ona na to: „Ukraina! Już wiem – to ta pomarańczowa Rosja”. Wróćmy jednak do Gruzji i Osetii.

Jak już mówiłam, w 1918 roku Gruzini wymordowali wielu Osetyjczyków. Niedługo potem Gruzja, Armenia i Azerbejdżan weszły w skład Związku Radzieckiego i dzięki temu wszystko się uspokoiło.

Kiedy przyjechałam do Władykaukazu, całe miasto mówiło po gruzińsku, osetyjsku i rosyjsku. Ze swoimi braćmi staram się mówić po osetyjsku, oni odpowiadają mi po rosyjsku. Język rosyjski wszedł nam w krew, w nasze życie. Ludzie mówią, że w czasach Związku Radzieckiego nie pozwalano mówić we własnym języku. Figa! To nieprawda! Do dziesiątej klasy miałam lekcje w własnym języku i równocześnie uczyłam się rosyjskiego. I ten język się znało, i ten się znało. I bardzo dobrze. Teraz w samej Osetii Osetyjczycy mówią po gruzińsku, mieszka tam też wielu Gruzinów, których nikt nigdy nie wyganiał. We Władykaukazie jest gruzińska szkoła. Jest wieś Bałta, bardzo duża wieś. Żyją w niej Gruzini, Czeczeńcy, Osetyjczycy, wszyscy razem. Pożenili się między sobą. Jakże ich dzielić?

Minęło już siedemnaście lat, odkąd wybuchła pierwsza wojna, i nijak nie można tego konfliktu rozwiązać. 7 sierpnia, nocą, Gruzini napadli na Cchinwali. Cchinwali można zniszczyć w ciągu trzech godzin, dlatego że leży w dolinie. Wystarczy ustawić na okalających je wzgórzach artylerię i w ciągu dwóch, trzech godzin zlikwidować miasto. Jestem dumna z tego, że w chwili rozpoczęcia walki nie uciekł stamtąd żaden mężczyzna. Walczyli własnymi siłami. Wyprowadzili z miasta dzieci, starców i kobiety, i walczyli swoimi siłami. Nie było tam żołnierzy rosyjskich. Póki nie padły pierwsze salwy, w Cchinwali panowały zgoda i spokój. Mieszkańcy pracowali, żyli i nikomu nie robili nic złego. W zamian za to zbombardowano ich. W Północnej Osetii zapanowało oburzenie. Pytano, gdzie są rosyjskie wojska? Dlaczego nie pomagają? Dlaczego nie wkraczają? Przecież mają prawo. I nie rozumiem, dlaczego wszystkie narody od razu zwróciły się przeciwko Rosji.

Wielkie podziękowania, naprawdę wielkie podziękowania płynęły z Osetii Południowej w kierunku Północnej. Prezydent Osetii Północnej od razu do nas przyjechał, razem z nim przyjechali ochotnicy.

Rosja wkroczyła 8 sierpnia w porze poobiedniej, kiedy Cchinwali już nie istniało, kiedy było już zburzone. W ciągu szesnastu godzin zginęło tysiąc pięćset osób. Rosjanie weszli dopiero półtora dnia później, chociaż wiedzieli, że będzie wojna. Wiedzieli, że Gruzja szykuje masakrę.

Prasa światowa informowała jednak, że Rosja również przerzuca swoje wojska do Osetii. Istnieją zapisy rozmów pograniczników osetyjskich, prowadzonych w nocy z 6 na 7 sierpnia, z których (jeśli są prawdziwe) wynika niezbicie, że Rosja pierwsza wykonała ruch, łamiąc suwerenność Gruzji.

To nieprawda. Moja siostra mieszka koło granicy, trzy metry od Tunelu, jedynej drogi z Rosji. Widać stamtąd wszystko, co tylko wjedzie do Osetii. Nie było żadnych wojsk.

Zdawaliście sobie wcześniej sprawę, że wojna jest blisko?

Wiedzieliśmy o tym, że będzie wojna. Eduard Kokojew (po osetyjsku Kokojty)[3]stale występował w telewizji we Władykaukazie. Informował o tym, że szykuje się do wojny. Napływali do nas ochotnicy czeczeńscy, kozaccy…

Kiedy teraz jeżdżę do swojej wsi, gdzie się wychowałam, gdzie kończyłam szkołę, nie widzę dwudziestu procent mieszkańców, nie mam o nich żadnych informacji, znikli gdzieś. Do dzisiaj nie możemy znaleźć mojej cioci, siostry ojca, ani jej syna i jego dzieci. Mieszkali w obwodzie gorijskim, w dużej wsi Aten. Produkuje się tam bardzo dobre szampany. Mimo że mają cały czas dom w naszej wsi, wyjechali przed wojną właśnie w rejon Gori, nie wiem, po co. Teraz do Gori nie można wjechać i nie możemy ich odnaleźć.

Czytałem dziś w jednej z azerbejdżańskich gazet, że byli także ochotnicy afgańscy.

Nic mi na ten temat nie wiadomo. Jeszcze nie przeglądałam dzisiejszej prasy. Swoją drogą, azerbejdżańskie gazety prawie w ogóle nie pisały o tej wojnie. Prezydent Azerbejdżanu milczał. Uważam, że postąpił bardzo mądrze i rozumiem, dlaczego. Naturalne, że bał się o Karabach. I miał się o co bać. Między Osetią a Karabachem jest istotna różnica. Karabach leży w centrum, w sercu Azerbejdżanu, to pradawna azerbejdżańska ziemia, a południowa Osetia nigdy nie była gruzińska. To wielka różnica. Natomiast ludzie tacy jak Lisa Gambar[4] – jego właściwe imię to Isa, ale ludzie nazywają go Lisa, dlatego że jest przebiegły – urządzają prowokacje. To człowiek tego pokroju, że jeszcze nie zna pytania, a już na nie odpowiada, w rzeczywistości nie wiedząc, o czym mówi. Chodzi o oskarżenia Osetii o wykorzystywanie najemników.

To nie Osetia najmowała żołnierzy, było wręcz przeciwnie. Wiem to od Osetyjczyków, którzy byli w samym sercu walk. Na własne oczy widzieli w gruzińskich szeregach w Osetii Chińczyków, Arabów, Murzynów. Najemników na usługach Gruzji.

Kokojew na samym początku powiedział, że nie potrzebujemy żadnych pomocników, że będziemy sobie radzić o własnych siłach. Jak mówiłam, chcieli do nas dołączyć ochotnicy z Czeczeni, Kozacy, ale Kokojew powiedział im „nie”. Główny atak przypadł na noc z 7/8 sierpnia, pomoc przyjechała 8 sierpnia. Do tego czasu radziliśmy sobie sami. Z Rosjanami przybyli Kozacy, Czeczeni, Osetyjczycy z Północy.

Mój znajomy, Petro, przyjechał autobusem z Moskwy. Razem z nim jechało czterech Osetyjczyków, chcieli walczyć za ojczyznę. Dotarli na miejsce nocą, 7 sierpnia, akurat kiedy wybuchła wojna. Wiedzieli, że będzie wojna. O 11 w nocy Petro przyjechał do Władykaukazu. Witałam go. Osetyjczycy, z którymi podróżował, wsiedli do taksówki i ruszyli do Cchinwali, w taką noc, o takiej porze. Podziwiałam ich odwagę. O 11 w nocy rozpoczęła się wojna.

Nie mieli problemu z wjazdem do Osetii?

Wtedy nie było jeszcze żadnego problemu.

A czy słyszała pani, że już po kapitulacji Gruzja nie chciała wypuszczać Osetyjczyków poza swoje granice?

Ci, którzy oglądali rosyjską telewizję, uważają że Rosja postąpiła bardzo humanitarnie, nie pokazując wielu scen, nie pokazując wszystkich tych bestialstw, których dokonywali Gruzini.

To, że bez ogródek rozstrzeliwali, zalewali wodą piwnice, to jeszcze nic. We wsiach gwałcili kobiety, wystawiali je nagie na widok publiczny, pędzili je jako zakładników. Sama widziałam, już w Baku, kadr na którym widać było wykastrowanego mężczyznę. W Rosji nie pokazywano takich rzeczy. Od znajomych z Ukrainy wiem, że tam często pokazywano Cchinwali, ale wycinano te fragmenty, gdzie byli Gruzini. Niezorientowani Ukraińcy mogą sobie teraz pomyśleć, że Osetyjczycy cierpieli z rąk Rosjan. Podobnie w Gruzji – nie ma tam rosyjskich mediów i Gruzini wykorzystują tę sytuację dla propagandy. Za wszystko obwiniają Rosjan.

Czy przed wybuchem konfliktu rozmawialiście o możliwym przebiegu wypadków?

Właściwie to nie. Przez myśl by mi nie przeszło, że wszystko może się w ten sposób potoczyć. Dla mnie Południowa Osetia od 1992 roku była niepodległym państwem.

Jak radzi sobie Pani rodzina w Osetii? Co teraz robią?

Żyją. I chcę to podkreślić bardzo mocno – Bogu dziękuję, że Rosja pomogła Osetii. Bez niej nie byłoby nas.

Z rosyjskiego przełożył Paweł Laufer


[1] Podczas wojny rosyjsko-tureckiej (1768-1774 rok) wojska carskie wkroczyły na Zakaukazie aby udzielić pomocy gruzińskim władcom: Herakliuszowi i Salomonowi. Ci starali się o rosyjski protektorat. Rosja jednak, w obawie przed nowymi wojnami z Persją i Turcją, nie spieszyła się z decyzją pomocy. Coraz większe zagrożenie gruzińskiej Kartlii i Kacheti ze strony Lezginów, Persji i Turcji zmusiło Herakliusza II do energiczniejszego zabiegania o protektorat cara. W 1783 r. zawarto traktat, na mocy którego Rosja roztoczyła opiekę nad Kachetią i Kartlią. Stolica rosyjska nie przywiązywała jednak do tego większej wagi. Aż do najazdu na Gruzję w 1795 r. władcy perskiego Agi Muchammada, kiedy to Rosja postanawia działać. W końcu 1795 r. armia carska wkracza na tereny gruzińskie i pozostaje tam na stałe. Po śmierci Herakliusza II, a potem jego syna Jerzego XII car Paweł I przyłącza ziemie wschodniej Gruzji (Kartlia, Kachetia) do Rosji. Miało to miejsce 16 lutego 1801 roku.

[2] W kwietniu 1918 r. rozwiązała się utworzona na gruncie porewolucyjnego chaosu, który stworzył możliwość uniezależnienia się od Rosji, Zakaukaska Republika Demokratyczna. Armenia, Gruzja i Azerbejdżan dążą do stworzenia niezależnych państw. Czołowym politykiem azerbejdżańskim dążącym do budowy niepodległego państwa był Mammad Amin Rasulzade. 28 maja 1918 r. ogłoszone zostaje powstanie Demokratycznej Republiki Azerbejdżanu. Niepodległy kraj przetrwał zaledwie 24 miesiące. Wrócili Rosjanie.

[3] Eduard Kokojty (Kokojew) – osetyjski polityk, od 2001 roku prezydent Osetii Południowej (I kadencja 2001-2006, II kadencja – od 2006). Domaga się pełnego uniezależnienia kraju od Gruzji i integracji z Federacją Rosyjską.

[4] Isa Gambar – lider azerbejdżańskiej partii opozycyjnej Musawat (azerb., ‘równość’).

Kultura Enter
2008/10 nr 03