Strona główna/Najnudniejsze na świecie wybory prezydenckie. O sytuacji przedwyborczej w Azerbejdżanie

Najnudniejsze na świecie wybory prezydenckie. O sytuacji przedwyborczej w Azerbejdżanie

17 września w Azerbejdżanie zaczęła się kampania prezydencka. Azerbejdżan szykuje się do kolejnych wyborów prezydenckich, które odbędą się 15 października bieżącego roku.

To kraj niezwykły, unikalny. Jego położenie między Wschodem a Zachodem, między różnymi kulturami i czterema religiami, tu, we wschodniej części Zakaukazia, przejawia się w bardzo osobliwy sposób. Jakaś osobliwa, niezwykle ciepła atmosfera panowała tu od zawsze, także w najtrudniejszych czasach. Nawet represje stalinowskie, które przeszły przez terytorium Związku Radzieckiego były tutaj słabsze. Znaleźli tu ocalenie ci, którzy w Rosji nie mieli by żadnych szans. Owa swoistość, niezwykłość, skupiająca się w żywiołowości Baku, przejawia się we wszystkim co się tu dzieje, w historii nowoczesnej, w powolnym procesie rozpadu komunistycznej przeszłości i jeszcze wolniejszych narodzinach demokracji. Sprawy te trudno pojąć Europejczykom (zresztą, Azjatom też). Wschód, a w szczególności Kaukaz, jest, jak mówi o tym jeden z rosyjskich filmów, „sprawą delikatną”.

Nie liczy się jak będą głosować

Świętej pamięci Józef Stalin swoiście i zwięźle przedstawił istotę „sprawiedliwych” wyborów „po sowiecku: „Nie liczy się jak będą głosować, ważne jak będą liczyć”. Cóż? Padł mur berliński. Padł „Związek Niepokonany”. Wiele krajów byłego ZSRR znacznie oddaliło się politycznie od Rosji. Jednak reguły działania, silnie zaszczepione przez radziecką elitę partyjną, która płynnie przekształciła się w elitę demokratyczną, wyznaczają sposób działania po dzień dzisiejszy, przede wszystkim jeśli idzie o wybory. Na początku Europejczycy dziwili się temu, potem przyzwyczaili się. Poprawność polityczna nazywa ten stan wyborczych nadużyć „szerokim wykorzystaniem administracyjnych uprawnień”. W krajach postsowieckich obecność obserwatorów międzynarodowych podczas wyborów, społeczna i partyjna kontrola, pozwala wnieść choćby zastrzeżenia co do ich demokratyczności. Niekiedy mają one w danym państwie znaczenie decydujące. Ale znaczenie krytyki zmniejsza się stopniowo w miarę posuwania się w głąb Wschodu. Dla tych, którzy pragnęliby przełamać skostniałą sytuację polityczną w kraju, pozostaje rewolucja i przewrót. Życie pokazuje, że w krajach postradzieckich jest to praktycznie jedyny sposób na zmianę władzy. Tak było w Azerbejdżanie w 1992 roku, kiedy Azerbejdżański Front Narodowy (AFN) odebrał władzę pierwszemu prezydentowi Ajazowi Mutalibowowi, tak było też w Gruzji w 1993 i w 2003 r., w Kirgistanie. Można odnieść wrażenie, że teoria demokracji, wykładana przez różnorodne zachodnie organizacje w krajach postsowieckich, nie tylko nie zmienia tam sytuacji, ale na odwrót, nauczyciele uczą się od uczniów. Zawsze bowiem istnieje pokusa rozwiązywania trudnych kwestii najprostszym, najszybszym sposobem. W Azerbejdżanie na rewolucję się nie zapowiada. Dlatego też nikogo nie zdziwiła wiadomość azerbejdżańskiej agencji informacyjnej Day.Az z 3 września: „W nadchodzących wyborach prezydenckich, które odbędą się 15 października, większość wyborców, 78,3%, zamierza oddać swój głos na obecną głowę państwa – Ilhama Alijewa”. W komunikacie niezawisłego centrum badań ELS, które przeprowadziło badania opinii publicznej, mowa jest o następujących kwestiach. Respondenci odpowiadając na pytanie o to, czego przed wyborami oczekują od kandydata na prezydenta 68,2% opowiedziało się za przyjęciem rozwiązań ukierunkowanych na rozstrzygnięcie konfliktu karabachskiego, 59,1% – za obniżeniem cen i opanowaniem inflacji, 52,2% – za podwyższeniem pensji, 48,7% – za stworzeniem nowych miejsc pracy, 38,2% – za sprawniejszym egzekwowaniem prawa, 32% – za walką z korupcją, 32,1% – za oceną ludzkiej pracy i troską o naród. 91,7% badanych uważa sytuację w Azerbejdżanie za stabilną, 5,9% za niestabilną, 2,4% było niezdecydowanych. Jeżeli chodzi o innych polityków, to za kandydaturą deputowanego do Milli Medżlisu, lidera partii Umid Igbala Agazade było 0,1% badanych. 2,8% badanych wymieniło przewodniczącego opozycyjnej partii Musawat Isę Gambara. Oprócz tego, 1,2% jest zwolennikami lidera Liberalnej Partii Azerbejdżanu (LPA) Laly Szowket-Hadżyjewej. 1,0% badanych wymieniło politologa Wafę Huluzadego oraz inne znane w kraju osoby. 9,8% było niezdecydowanych. 88,9% respondentów zadeklarowało uczestnictwo w wyborach prezydenckich. 5% badanych odmówiło wzięcia w nich udziału, a 6,1% jest jeszcze niezdecydowanych. Spośród tych, którzy nie będą głosować 21,3% zadeklarowało brak zainteresowania polityką. 20,4% respondentów nie wierzy w ich obiektywność. 12, 6% uważa, że wybory zostaną rozstrzygnięte bez ich udziału. 70,9% respondentów wierzy w to, iż wybory będą przejrzyste i sprawiedliwe. 20% uważa przeciwnie, a 9,1 % z ogólnej liczby badanych respondentów nie ma zdania w tym temacie.

Dziel i rządź

Na Zachodzie dość oględnie pojmuje się przemiany demokratyczne Wschodu. W byłych republikach ZSRR zmiana głowy państwa wiąże się nie tylko ze zmianą kursu politycznego, ale (szczególnie na Kaukazie) ze zmianą rządzącego klanu. Co oznacza zmiana rządzącego klanu powinno być oczywiste dla wszystkich. Na Wschodzie pojęcie „własności prywatnej” nie ma większego znaczenia. Po zmianie grupy rządzącej następuje nowy rozdział dóbr, nastaje bezprawie. Praktyka dwóch ostatnich dziesięcioleci pokazuje, że krajami postsowieckimi skutecznie rządzić mogą jedynie wychowankowie radzieckiej nomenklatury. Kształceni w duchu Zachodu (z pewnymi wyjątkami) utrzymują się przy władzy nie dłużej niż rok, doprowadzając wcześniej państwo do upadku. Tak było za rządów Elczibeja w Azerbejdżanie, kraj niemal rozpadł się, 20% terytorium okupowane było przez Armenię. Tak było z Gamsahurdim w Gruzji, który głosił „demokratyczne” hasło: „Gruzja dla Gruzinów” i z niejakimi sukcesami wcielał je w życie na terytorium Abchazji, Osetii oraz w regionach zamieszkanych przez Azerów. Zmienił go wierny towarzysz Breżniewa – Szewardnadze. Ile też zamieszania wprowadzają na pierwszy rzut oka wierni zachodnim ideałom Juszczenko i Saakaszwil?
Bakijczycy – najbardziej proeuropejscy obywatele Azerbejdżanu, od 30-stu lat odsunięci są od władzy. Od lat sześćdziesiątych, od momentu, gdy Pierwszym Sekretarzem komunistycznej partii Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (ASRR) został Gejdar Alijew, urzędy państwowe stopniowo obsadzane były ludźmi z Nachiczewania – ojczyzny Alijewa. Działo się to przy pełnej aprobacie Kremla, który od zawsze kierował się własnym interesem nie licząc się z realiami podległych mu państw.
To właśnie w skutek takiej jednostronnej polityki Kremla, nie zważającej na etniczne i geopolityczne realia, w republikach radzieckich dojrzewały krwawe konflikty etniczne, które do dziś pochłaniają dziesiątki tysięcy istnień, miliony ludzi czynią uchodźcami.
Wraz z gorbaczowską pierestrojką wybuchły bomby, podłożone wcześniej przez bolszewików. Można odnieść wrażenie, iż miały eksplodować na wypadek upadku komunizmu, rozpadu ZSRR. Czym są te bomby? Lenin zwykł mawiać, że granice, to rzecz mało istotna. W myśl tej idei granice państw rysowano bez uwzględnienia różnorodności etnicznej dawnego imperium Rosyjskiego. Zostały skreślone tak, aby ewentualne dążenia stworzenia jakiejś nowej socjalistycznej wspólnoty etnicznej stały w ciągłym zderzeniu z osobistymi narodowymi preferencjami poszczególnych wodzów komunistycznych. Stara zasada – dziel i rządź. Dla przykładu, aby dogodzić Stalinowi, z pochodzenia Gruzinowi, do Gruzji przyłączono tereny, które nigdy wcześniej do niej nie należały – Osetię i Abchazję. Z rywalizacji pomiędzy Mikojanem – ormiańskim bolszewikiem a bolszewikiem azerskim –Narimanowem powstał Górno-Karabachski okręg autonomiczny. Krym, który kolejno był grecki, tatarski, turecki i rosyjski, decyzją Nikity Chruszczowa, Ukraińca z pochodzenia, został w 1954 roku przekazany Ukrainie. Do tego dochodzi skutecznie realizowana praktyka przesiedlania niewygodnych narodów: Czeczenów, Inguszów, Tatarów krymskich, Niemców, oraz Polaków do Kazachstanu; Turcy-Meschetyńcy zostali przesiedleni z Gruzji do Uzbekistanu, gdzie w 1990 roku miała miejsce krwawa rzeź.

Pierwszy raz bez szantażu i czarnego PR-u

Według danych z 17 września oficjalnych kandydatów na urząd prezydenta Azerbejdżanu jest siedmiu. CKW zarejestrowała kandydaturę przewodniczącego partii rządzącej Nowy Azerbejdżan – obecnego prezydenta Ilhama Alijewa, dalej przewodniczącego partii Umid – Igbala Agazade, przewodniczącego Partii Wielkiego Dzieła – Fazila Hasanfaroglu, przewodniczącego partii Ludowego Frontu Jednego Azerbejdżanu – Gudrata Hasangulijewa, przewodniczącego partii Współczesny Musawat (CM) – Hafiza Hadżyjewa, przewodniczącego partii liberalno-demokratycznej – Fuada Alijewa i kandydata niezależnego – Gulamhusejna Alibejli. Początkowo kandydatów było dwudziestu, z różnych przyczyn zrezygnowali.
Azerbejdżan jest republiką prezydencką. Wybory głowy państwa odbywają się co pięć lat. Elektorat, to ponad 4,8 miliona osób. W poprzednich wyborach, które odbyły się 15 października 2003 roku, prezydentem republiki został Ilham Alijew, zwyciężył liczbą ponad 76% głosów. 4 sierpnia 2003 roku, po zatwierdzeniu przez parlament, został też premierem kraju (sic!).
Obecna kampania wyborcza jest o wiele spokojniejsza od poprzednich. Nie w tym rzecz, że wynik i tak jest znany. Znany był i w poprzednich wyborach. Nikt z tego powodu szat już nie rozdziera. Kandydat na prezydenta Fazil Hasanfaroglu powiedział: „Tak się składa, że obecne przygotowania do wyborów mało interesują obywateli, dlatego po raz pierwszy w historii nie ma przekleństw, szantażu i czarnego PR-u. I to jest dobre, bowiem możemy spokojnie dyskutować o naszych problemach. Ludzie przyzwyczajeni są nie do wyborów, lecz do show. Show jednak nie ma, więc wielu uznało te wybory za nieciekawe. Jednak ci, którzy tak twierdzą mogą się mylić, bowiem oficjalna kampania zacznie się 17 września, dopiero wtedy mogą wybuchnąć skandale i intrygi. Z drugiej strony, jeśli byłoby tak spokojnie jak teraz, to czy byłoby to złe, czy byłoby źle, gdyby wybory odbyły się po europejsku, bez hałasu?”

O tych, którzy nie wezmą udziału w wyborach

Jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci życia politycznego, która zadeklarowała nie uczestnictwo w wyborach, jest pierwszy prezydent Azerbejdżanu Ajaz Mutalibow, usunięty ze stanowiska przez przywódcę LFA – Elczibeja. Mutalibow przebywa obecnie na politycznej emigracji, mieszka w Moskwie. Jego oparciem jest część dużej azerbejdżańskiej diaspory (około 3mln.). Do tej pory ma jednak wpływy w Azerbejdżanie. Jego socjalnym i etnicznym zapleczem są bakijskie i abszerońskie klany, pochodzi on bowiem ze wsi Masztaha, która znajduje się na północnym brzegu Abszeronu. Finansuje on jedną z bakijskich gazet „Nowy czas” o prorosyjskim, umiarkowanie lewicowym nachyleniu. Sam Mutalibow początkowo występował jako polityk niezależny, później jego ruch zjednoczył się z partią socjaldemokratyczną, on sam zaś stał się jednym z jej przywódców.
18 sierpnia również Socjaldemokratyczna Partia Azerbejdżanu poinformowała, że nie będzie brała udziału w wyborach prezydenckich. Lider – Zartuszt Alizade – jedynej partii po europejsku pojmującej demokrację, oponując w 1992 roku przeciw swoim politycznym przeciwnikom powiedział, że Azerbejdżan dopiero za pięćdziesiąt lat dojrzeje do pełnego zrozumienia demokracji i wtedy wreszcie azerbejdżańscy socjaldemokraci zdobędą władzę. Od tej pory dziennikarze nie ustają w trudzie odliczania czasu, po nastaniu którego zatriumfuje prawdziwa demokracja. Okres oczekiwania na ten nowy czas jest dla socjaldemokratów burzliwy. Partia kilka razy ulegała wewnętrznym rozłamom, w których poszczególne frakcje obierały skrajne kursy polityczne. Araz Alizade, jeden z przewodniczących partii, stopniowo przesuwał się na lewo przyjmując coraz bardziej prorosyjską i antyglobalistyczną postawę, w odróżnieniu od swojego rodzonego brata Zartuszty – konsekwentnego obrońcy zachodnich wartości i powszechnej westernizacji. Przyłączyła się do niego Arzu Abdullajewa, przewodnicząca azerbejdżańskiej Grupy Helsińskiej.
Jeszcze przed ogłoszeniem rezygnacji z uczestnictwa w wyborach SDPA oczekiwała na stanowisko drugiego prezesa partii, wspomnianego eks-prezydenta Ajaza Mutalibowa Oczekiwano na jego deklarację kandydowania. Mutalibow uznał, że jego uczestnictwo w wyborach jest niemożliwe. Decyzja ta zmusiła SDPA do wysunięcia innej kandydatury. Wytypowano trzech potencjalnych kandydatów, gotowych do startu w kampanii. Ortodoksyjnie demokratyczna partia nie miała jednak odpowiednich środków finansowych. Takie przynajmniej powody rezygnacji z udziału w wyborach podał prezes partii Araz Alizade.
Wspomnieć należy o pięciu partiach komunistycznych, bardzo ambitnych, jednak nie posiadających większego elektoratu. Nie dlatego, że idea komunizmu ostatecznie umarła w Azerbejdżanie (wydawać by się mogło, że doświadczenia niedalekiej przeszłości i w dużej mierze teraźnieszości: niski poziom życia, kiepska opieka socjalna, wojna w latach dziewięćdziesiątych, powinny były pracować na korzyść lewej strony). Główną przyczyną jest brak powagi liderów tych partii, którzy zajmują się głównie kłótniami i knowaniem intryg wewnątrz obozu. Winny temu jest też wewnętrzny rozdział na frakcje anty- i prostalinowską.

Uderzymy bojkotem w partię rządzącą

Pierwszą partią opozycyjną o szerokim zasięgu był Ludowy Front Azerbejdżanu (LFA). Powstał w 1988 roku stając się macierzą rodzących się później partii o podobnym zabarwieniu. Jednym z kandydatów na urząd prezydenta w tegorocznych wyborach jest Gudrat Hasangulijew, przedstawiciel partii, która pozostając przy starej nazwie odcięła się od swoich prekursorów skompromitowanych niejednoznaczną rolą w wydarzeniach z 1990 roku i uczestnictwem w pechowym, rocznym (1993-1994 r.) okresie zarządzania państwem, w czasie którego kraj zbliżał się do upadku. Platforma Gudrata Hasangulijewa wyraźnie optuje za rozwiązaniem kwestii karabachskiej, za polepszeniem sytuacji socjalno-ekonomicznej, dopracowaniem szczegółów prowadzenia polityki wewnętrznej i zewnętrznej. Hasangulijew kładzie nacisk na potrzebę reform w kraju. W poprzednich wyborach prezydenckich w 2003 roku otrzymał 0,5% głosów. Ile procent zagłosuje na niego tym razem? Jak mówi Hasangulijew, nie jest istotne ile głosów otrzyma się w wyborach. Rzecz to wiadoma, że działalność opozycji jest ograniczona i kandydat będący u władzy ma większe szanse. W obecnych realiach partia włącza się w wybory, aby przedstawić obywatelom alternatywne rozwiązania, kontynuując w ten sposób rozwój procesu demokratyzacji, będącego kontrą wymierzoną przeciw jednopartyjnemu systemowi, który panuje w kraju. Platforma Hasangulijewa bojkotowała już wybory prezydenckie i jak pokazał wynik, taka taktyka niewiele im przyniosła.
W „Azadlyku” (Wolność) skupione są partie prawicowe, które również rządziły w tym smutnym dla Azerbejdżanu okresie (1992-1993 r.), kiedy nazbyt dosłowne wcielanie zasad demokracji doprowadziło kraj do upadku. Do swoich błędów nigdy się nie przyznali, obarczając wszystkim niesprzyjające okolicznościami i ataki przeciwników. Blok „Azadlyk” ogłosił powszechny bojkot wyborów, co zrodziło wiele pytań, bowiem partie spod tego szyldu zawsze brały w nich udział. Z jednym wyjątkiem w 1998 roku, kiedy to opozycja całkowicie zbojkotowała wybory, natomiast Etibar Mammedow, lider Partii Narodowej Niezależności, wraz z poplecznikami uczestniczył w nich, potem zaś, po oczywistej przegranej uznał wyniki za nieważne.
W 2000 roku opozycja ponownie przyłączyła się do wyborów parlamentarnych. Lider LFA – Ali Kerimli, został deputowanym do Milli Medżlisu. Z początku odmawiał udziału w pracach, bowiem nie otrzymał formalnie mandatu, włączył się, gdy dopełniono formalności. Po sławnej potyczce z posłem Ahadem Abijewym zrezygnował z funkcji. Wspomnieć należy o partii Laly Szowket-Hadżyjewej, liderce Liberalnej Partii Azerbejdżanu. Gdy w 1993 roku Gejdar Alijew powtórnie doszedł do władzy była jego głównym doradcą. Obiektywnie patrząc na jej działalność przyznać należy, że bardzo się przyczyniła do stabilizacji wielce złożonej sytuacji w republice. Potem nastąpił „rozwód”. Lala Szowket-Hadżyjewa stopniowo zaczęła wysuwać się na pierwszą linię w rządzie opozycjonistów. Skłaniała się raz ku orientacji prorosyjskiej, kiedy indziej ku prozachodniej. Partia rozpadła się. Ta część, która się oddzieliła określana była mianem liberalno-demokratycznej. Jej lider – Zakir Mammedow, odcinał się zawsze od kojarzenia go z partią Włodzimierza Wolfowicza Żyrynowskiego, która nosiła tę samą nazwę. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Dzień po trzęsieniu ziemi w 2000 roku budynek, w którym przebywał Zakir Mammedow runął. Jako przyczynę podano naruszenie konstrukcji podczas trzęsienia ziemi. W całym Baku nie było jednak żadnych widocznych oznak tego trzęsienia. Był to wyraźny znak dla innych. W tegorocznych wyborach liberało-demokraci wysunęli swojego kandydata.

Przeciw fałszywej demokracji

5 września przyjęta została wspólna deklaracja siedmiu opozycyjnych partii. Ogłosiły one bojkot wątpiąc jednoznacznie w praworządność nadchodzących wyborów. W oświadczeniu wyrażono ubolewanie z powodu tego, że przeprowadzane w Azerbejdżanie wybory (prezydenckie, parlamentarne, lokalne i referenda) nie odpowiadają standardom europejskim, co wiele razy potwierdzały organizacje międzynarodowe. Sygnatariusze dokumentu, zaznaczają, że opozycja wiele razy dawała władzom Azerbejdżanu wytyczne co do przeprowadzania wolnych i sprawiedliwych wyborów. Nie zważając na to i na nieustające wysiłki sił demokratycznych, władze nie tylko nie udoskonaliły prawodawstwa, ale wręcz przeciwnie. Do kodeksu wyborczego wprowadzono reakcyjne zmiany, niekorzystnie dla opozycji zmieniono obecny kształt działania komisji wyborczych. Autorzy wyrażają ubolewanie nad tym, że rzeczywistość przedwyborcza nawet w minimalny sposób nie może być płaszczyzną, na której udałoby się przeprowadzić wolne i sprawiedliwe wybory. Brak jest swobody dla działalności politycznej, faktycznie istnieje zakaz zgromadzeń, poważnie ograniczony jest dostęp do obiektywnych informacji, ponieważ wszystkie stacje telewizyjne są pod kontrolą rządzących. Upolitycznione organy ścigania wykorzystywane są do represjonowania opozycji, a sądy i parlament w pełni podporządkowane są władzy wykonawczej. Uniemożliwia to prowadzenie normalnej kampanii wyborczej. W oświadczeniu tym opozycja stwierdza również, iż władza wybrana bez wolnych i sprawiedliwych wyborów, wobec faktu tłumienia działalności wolnej prasy, pełnej kontroli władz nad komisjami wyborczymi i przy braku wolnej konkurencji, władza taka nie może uważać się za prawowitą.
Zdaniem opozycyjnej gazety „Zwierciadło”, opozycja pod pretekstem bojkotu chce z twarzą odejść w cień. „Autorzy oświadczenia narzekają, iż wpływowe struktury międzynarodowe oraz rządy silnych państw zachodnich mogłyby wykorzystać bojkot dla nacisku na władze Azerbejdżanu. Mogłyby, gdyby chciały. Jednak w ciągu wielu lat jakoś nie zauważyliśmy szczególnej chęci Zachodu do ujawniania faktów systematycznego gwałcenia norm demokracji w Azerbejdżanie. Po kolejnych wyborach słyszymy, że został uczyniony ‘jeszcze jeden krok w kierunku demokracji’, ‘te wybory są lepsze niż ostatnie’, ‘zdarzały się pewne niedociągnięcia’, ‘ogólnie wszystko odbyło się zgodnie z prawem’… Mamy oto cały sens bojkotu. Zachód ‘łyknie’ i następne, w istocie, pozbawione jakiejkolwiek alternatywy wybory”. Ten fragment dobrze oddaje nastroje azerbejdżańskich opozycjonistów.
Nie znaczy to jednak, że opozycja bojkotować będzie po cichu. Od czasów pierestrojki w Azerbejdżanie utrwaliła się opinia, iż demokracja to przede wszystkim mitingi. I im bardziej hałaśliwe, im bardziej dezorganizują ruch uliczny, tym więcej idzie za nią demokracji. A swój tryumf święci demokracja wtedy, gdy dochodzi do starć z policją. Każdy siniak, każdy wybity ząb stanowi cenny wkład w narodziny azerbejdżańskiej demokracji. Dlatego też opozycja ostro reaguje, gdy władza chce ją zepchnąć na przedmieścia, jak najdalej od Pałacu Prezydenckiego, wyznaczając legalne miejsca dla demonstracji na obrzeżach Baku.
W odpowiedzi na zarządzenie władz, wyznaczające jedenaście miejsc dla demonstrantów, opozycja stworzyła własną listę placów w centrum stolicy, z żądaniem jej zatwierdzenia. Reakcja władzy na to wszystko była szokująco spokojna. Ali Hasanow – przedstawiciel administracji prezydenta, 15 września oświadczył, że władza nie przejmuje się tymi, którzy w ramach bojkotu nie będą brali udziału w wyborach. Dziwnym byłoby, gdyby ktoś myślał inaczej. Wyraził on przekonanie, że azerbejdżańscy wyborcy nic na tym nie stracą. Przypomniawszy, że w Azerbejdżanie zaczęła się kampania prezydencka, Hasanow oznajmił, iż do CKW zgłosiła się już wystarczająca liczba kandydatów. Zwrócił uwagę na to, że kandydaci mają stworzone wszelkie warunki niezbędne do prowadzenia kampanii. Wyraził też przekonanie, że wybory w Azerbejdżanie będą przejrzyste i sprawiedliwe, a ich wyniki odzwierciedlą wolę azerbejdżańskiego ludu. Władza niezbyt obawia się możliwych ekscesów. Nauczona gorzkimi doświadczeniami z początku lat dziewięćdziesiątych, wie jak trzymać opozycję w ryzach. Likwidować opozycji oczywiście nie zamierza, bowiem Zachód od razu oskarżyłby Alijewa o totalitaryzm. Stąd nie przeszkadza mu to, że opozycjoniści udzielają wywiadów zachodnim agencjom prasowym, wszak Zachód i tak na ich słowa nie reaguje. Alijew doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że obecna władza i sytuacja w państwie, która za tą władzą idzie, poza niektórymi szczegółami, w pełni odpowiada Zachodowi. Bowiem stabilność, burzliwy rozwój gospodarczy, stale zwiększające się wydobycie ropy, znaczny udział zachodnich koncernów naftowych, sprzyjający klimat inwestycyjny – wszystko to czyni obecną władzę bardzo atrakcyjnym partnerem, a to w ostatecznym rozrachunku dla kontrahentów jest ważniejsze od jakichś swobód demokratycznych. I najważniejsze – władza ta jest przewidywalna, choć nie serwuje tylu prozachodnich przyrzeczeń, jak czyni to Saakaszwili, którego Zachód często bezkrytycznie słucha.
W przedwyborczym Azerbejdżanie wszystko jest na swoim miejscu, panuje spokój. Niektórzy twierdzą podejrzliwie, że jest zbyt spokojnie. Miejmy nadzieję, że tak będzie dalej, albowiem wielkie trzęsienia w tym zagmatwanym i ważnym geopolitycznie regionie, mogą wywołać nieprzewidziane konsekwencje.

Sztelmach – azerbejdżański dziennikarz i politolog. Z oczywistych względów zmuszony był użyć pseudonimu.

Kultura Enter
2008/10 nr 03

Ilham Alijew z żoną