Strona główna/Cyrk – opowieści. Opowieść trzecia. Lublin, Zaliszcze – w grupie siła

Cyrk – opowieści. Opowieść trzecia. Lublin, Zaliszcze – w grupie siła

Pierwszy krok…

W Lublinie moja działalność związana z cyrkiem zaczęła się od warsztatów, które prowadziłam dla wolontariuszy Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów i Animatorów KLANZA. Sama stawiałam pierwsze kroki właśnie jako wolontariuszka zajmująca się pedagogiką zabawy. W 2005 roku, już po studiach, wzięłam udział w pierwszym projekcie cyrkowym w Niemczech (w Rostocku). Bardzo chciałam tam pojechać, ale byłam o rok za stara na to, by załapać się na program dla młodzieży. Otrzymałam jednak szansę wyjazdu jako koordynator projektu. Podjęłam się tego, choć wydawało się mi szaleństwem: to miał być pierwszy organizowany przez mnie wyjazd i od razu międzynarodowy! Uczestniczyły w nim Polska, Francja i Niemcy – ja koordynowałam formalności po stronie polskiej, odpowiadałam również za przewóz grupy. Było hardkorowo, bo pod opieką miałam młodzież z warszawskich ośrodków szkolno-wychowawczych – zdarzały się więc różne… ciekawostki.

W Rostocku poczułam, czym jest cyrk i przeżyłam go. Mieszkałam w cyrkowych wozach uczestniczyłam w warsztatach, nauczyłam się wielu technik. Przyjechałam jako człowiek zainteresowany paroma rekwizytami, tam zobaczyłam jeszcze ekwilibrystykę, trapezy, kule, szczudła i… nauczyłam się na tym wszystkim chodzić! Zaczęliśmy od warsztatów, a potem okazało się, że już jesteśmy artystami, a cały namiot wypełnia publiczność – my byliśmy w strojach, wszystko odbyło się tak jak w prawdziwym cyrku. Wróciliśmy do Polski jako artyści cyrkowi.

Powrót do Lublina, czyli jak wykorzystać kapitał wiedzy?

Ten wyjazd naładował mnie energią i chęcią działania. Uznałam, że znając tak fajne metody pracy, byłoby grzechem nie podzielić się nimi w Polsce. Zaczęłam szukać pieniędzy na zakup sprzętu do KLANZY. Byłam w tych staraniach osamotniona i różnie mi szło. Przez jakieś dwa lata męczyłam się, była to walka z wiatrakami. Dodatkowo przeszkadzały stereotypy na temat cyrku. Ciągle uświadamiałam sobie nowe ograniczenia… Czasem miałam wrażenie, że wszystko jest przeciwko mnie. Nieraz wracałam do domu i marudziłam, że mam już wszystkiego dość, rzucę to i pojadę w Bieszczady hodować kozy. Moja fascynacja była jednak na tyle duża, że nie poddałam się. Byłam już we władzy cyrku. Nie było siły, która sprawiłaby, żebym prowadziła dla wolontariuszy tradycyjne spotkania z tańcami czy zabawami chustą – wszędzie był już cyrk. Razem z Anią Adamczyk napisałyśmy program autorskich warsztatów „Od piłeczki do sceny, czyli jak dogonić własny sukces” – tym pierwszym krokiem musi być przecież jedna piłeczka, później dokłada się kolejne, aż w końcu można śmiało wejść na scenę. Nasze szkolenie trafiło do oferty warsztatowej KLANZY.

Kontynuowałam spotkania z wolontariuszami i szkolenia, a w kolejnych trzech latach nadal koordynowałam polsko-niemiecko-francuskie projekty. Prowadziłam też szkolenia dla nauczycieli: postanowiłyśmy zacząć jeździć ze wspomnianymi wcześniej autorskimi warsztatami do szkół w całej Polsce. Robimy to do dziś. Mam na koncie wiele projektów dla dzieci i młodzieży – gdyby pogrzebać w mojej historii, to okazałoby się, że w każdym województwie w Polsce znajdziemy grupę, którą zainicjowałam. Jedną opowieścią chciałabym się w tym miejscu podzielić.

„Zadzwonię do pani Moniki!”

Wszystko rozpoczęło się w Ośrodku Edukacji Regionalnej w Hołownie (Gmina Podedwórze), w słynnej Krainie Rumianku. Przeprowadziłam tam kilkakrotnie projekty cyrkowe – dziś jestem nawigatorką i konsultantką na odległość. Powstała grupa, która miała funkcjonować przy szkole w Podedwórzu. Początkowo pracę z dziećmi kontynuował młody wuefista, ale kiedy on wyjechał, szkoła nie przejęła inicjatywy. Wtedy rodzice zebrali się, naradzili i uznali, że szkoda stracić zdobyte umiejętności. Zadzwonili więc do mnie: „Monika, chcemy pracować dalej, pomóż nam – podpowiedz, jak to ciągnąć?”. Zabrałam dwie mamy do Berlina na specjalny polsko-niemiecki projekt dla nauczycieli i animatorów. Przeszkoliły się trochę i teraz jesteśmy w stałej konsultacji. Obecnie chcemy uruchomić działania, dzięki którym do Zaliszcza przyjedzie ktoś nowy i przekaże świeże umiejętności. Ci rodzice nadal prowadzą grupę: jest słynna, nie tylko w gminie, działają już na terenie całego powiatu parczewskiego. Występują na imprezach sylwestrowych, wszelkich festynach i wydarzeniach plenerowych. Stało się już normalne, że zawsze są.

Lokalna grupa aktywizuje mieszkańców – to silna wspólnota, a ponieważ miejscowość jest mała na pewno jest łatwiej im zaangażować się. Koordynatorami są Dorota i Leszek Turkowie. Rodzice razem organizują dojazdy. Dzieciaków jest tam kilkadziesiąt, a kilkanaścioro z nich reprezentuje wysoki poziom: żonglują czterema piłkami czy chodzą na kuli i kręcą jednocześnie kilkoma hula-hopami. Dwóch chłopców było w ubiegłym roku na European Juggling Convention w Lublinie, a jeden z nich na EJC 2013 pojechał do Francji. Sami zbierali pieniądze, żeby kupić wejściówki. Aktywnie uczestniczyli w warsztatach, wspierali Sztukmistrzów. Rodzice jednego z nich – Wojtka – śmiali się, że kiedy narozrabiał, nachuliganił, chowali mu sprzęt, bo inne kary nie pomagały. Mówili mu: „Zadzwonię do pani Moniki!”. Teraz skończyli gimnazjum, mieszkają i uczą się w Lublinie. Cyrk zawsze był dla nich ważny. W szkole główną motywacją było to, że po jej ukończeniu chcieli przyjechać do Lublina, być ze Sztukmistrzami i tu działać. Cieszy mnie to ogromnie, bo widzę że nasze warsztaty były takimi ziarnami, które wykiełkowały i zaczynają dawać plon.

W grupie siła

Po dwóch latach (w 2007 roku) udało mi się wraz z małą grupą wolontariuszy zrobić pierwszą w Polsce konferencję na temat pedagogiki cyrku. (http://moje.radio.lublin.pl/pedagogika-cyrku-w-edukacji-dzieci-i-mlodziezy.html) Zaraz po niej w Krainie Rumianku przeprowadziliśmy projekt z niepełnosprawnymi, na który zaprosiliśmy instruktorów z Niemiec. Pojawiła się promocja, co zawsze pomaga. Osoby, które poznałam dzięki poprzednim projektom i były najbardziej wytrwałe, zaczęłam angażować w dalsze działania. W roku akademickim 2007/2008 występowałam przede wszystkim w roli osoby, która koordynuje i nawiguje działania, a nie prowadzi warsztaty. Te mogłam powierzyć mojemu zespołowi – Justynie Goleckiej, Joannie Reczek i Katarzynie Drozd. Prowadziły je wspólnie.

Moje własne doświadczenie w KLANZIE – gdzie od wolontariusza przeszłam do animatora, a w końcu trenera – podpowiadało mi, że jest to dobry dla wszystkich kierunek rozwoju.

Nazwałam to nauką na „bezpiecznym materiale”: uczymy się najpierw w grupie znajomych – jeśli przeprowadzisz źle jakąś zabawę, popełnisz błąd możesz to wszystko przeanalizować przy omawianiu. Taka „próba” we własnym gronie pozwala wszystko odpowiednio przygotować i sprawdzić, jak działa w praktyce. Ten system pozwalał mi także wtrącać swoje uwagi, a każdemu, kto nie czuł się pewnie, stwarzał możliwość dopytania. Gdy komuś coś nie wyszło, mógł dowiedzieć się od grupy, dlaczego zareagowała w określony sposób.

Dzięki temu, że warsztaty prowadziło coraz więcej osób, zwiększała się też promocja. Pojawiło się więcej informacji o naszych spotkaniach. Okazało się, że w Lublinie mamy więcej kuglarzy – byli od zawsze, ale w żaden sposób niezrzeszeni. W pewnym momencie zaczęliśmy trenować w jednej sali, a z czasem podjęliśmy wspólne działania: razem szliśmy na Wigilię Starego Miasta, albo na finał WOŚP do telewizji i coś pokazywaliśmy, organizowaliśmy własne akcje. Już wtedy każdy miał marzenia: Mirek Urban marzył o EJC w Lublinie, Rafał Sadownik o nowym cyrku, Daniel Chlibiuk o festiwalu ogniowym. Ja chciałam zebrać wszystkie grupy, które powstały w naszym regionie po wcześniejszych projektach. Na bazie projektów wiedziałam, że do większych imprez potrzebny jest zespół doświadczonych ludzi. Mieliśmy nadzieję, że z czasem uda nam się przygotować wydarzenie na skalę ogólnopolską, a kiedyś może nawet EJC. To udało się w ubiegłym roku.

Dołączył do nas Rafał „koZa” Koziński i okazało się, że możemy więcej. On marzył o wpisaniu kuglarstwa w narrację miasta – jako nawiązanie do tradycji Sztukmistrza z Lublina. Kiedy się wszyscy spotkaliśmy, widać było w grupie moc – stwierdziłam, że chyba damy radę to pociągnąć. W związku z tym zaprosiłam Rafała na spotkanie do sali w SP 29, gdzie trenowaliśmy. Zwróciłam się wtedy do wszystkich obecnych tymi słowami: „Fajnie nam się trenuje wspólnie. W Polsce są festiwale, my też możemy mieć swoje święto. Nie mamy co prawda pieniędzy, ale może jeśli raz coś zrobimy, to miasto nas zauważy, zechce coś dołożyć. Zróbmy sobie święto!”. Tak się właśnie zaczęło. Ośrodek Animacji Kultury udzielił nam wsparcia, a cały zespół włączył się w działanie. Może nie raz, a dwa razy trzeba było zrobić Festiwal Sztukmistrzów, żeby wyszedł w końcu Carnaval Sztuk-Mistrzów, dziś olbrzymia, droga impreza miejska. Ważna była też praca Akademii Sztukmistrzów (późniejsza Akademia Sztuk Fizycznych), za którą odpowiadał Rafał Sadownik, w połączeniu ze spotkaniami KLANZY. Środowisko istniało wcześniej, ale festiwal w 2008 roku i praca nad nim zespolił wszystkich.

Sztukmistrze podróżują i zarażają bakcylem

Wszystko zaczęło się w Szkole Podstawowej Nr 29 w Lublinie, gdzie jako wychowawca świetlicy prowadzę zajęcia z zastosowaniem metod pedagogiki cyrku a najbardziej zainteresowanych uczniów skupiam w szkolnej grupie Sztukmistrze SP 29.

Obecnie z Małymi Sztukmistrzami jeździmy już nie tylko po Lubelszczyźnie, mamy również konferencje w wielu miastach Polski. To duże obciążenie, żeby wszystko dograć. Był rok, w którym mieliśmy dwadzieścia pięć przedstawień i warsztatów. Dziś jesteśmy na tyle znani, że wystarczy pokazać się od czasu do czasu. Mamy jednak stałe punkty prezentacji. Od lat należy do nich Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Skromnym, aczkolwiek systematycznym i ważnym wyjściem jest wizyta na oddziale hematologii w Dniu Dziecka. Tam wybieramy się mniejszą grupą i bardziej niż na przedstawienie zwracamy uwagę na warsztaty, żeby dzieciaki ze szpitala mogły się pobawić, na ile mają siłę. Ogromnym sukcesem i wyróżnieniem był udział w tegorocznej edycji Carnavalu Sztuk-Mistrzów jako partnera wydarzenia Opowieści Cyrkowej –wspólnie z dziećmi, które się zgłosiły przygotowaliśmy spektakl, który można było zobaczyć w ostatni dzień Carnavalu. (http://www.sztukmistrze.eu/pl/gallery/zdjecia-od-was-carnaval-2013)

26 września zaprezentujemy swoje umiejętności na IV Lubelskiej Gali Turystyki.

Kilka słów o ostrożności

Pedagogika cyrku jest nastawiona na proces a nie na efekt, dlatego nie jest najważniejszy pokaz, czyli efekt końcowy tylko wszystko to co się dzieje zanim przedstawienie zostanie przygotowane. Na scenie jest już zabawa. Zadaniem pedagoga cyrku jest techniczne i psychiczne przygotowanie ucznia do wykonania zadania. W obu przypadkach łatwo o potknięcia. Jeśli przeoczymy techniczny błąd w wykonaniu zadania i nie skorygujemy go w porę, to ktoś przyjmie złe nawyki – potem trzeba będzie włożyć wiele pracy, aby go tego oduczyć. Niemniej ważne jest właściwe podejście do procesu rozwoju umiejętności. W cyrku doświadczamy granic swoich możliwości, wielu osobom przełamanie strachu czy obawy porażki sprawia trudność. Naciski sprawią, że nawet dorosły człowiek zablokuje się i więcej nie spróbuje. Kłopotów może też przysporzyć brak uwagi. Jeśli nie wyłapiemy, że dany uczeń potrzebuje wsparcia, to w konsekwencji może się on zablokować: nie będzie potrafił czegoś zrobić, bo jego wiara w możliwość nauczenia się kolejnej rzeczy zostanie zachwiana. Uwrażliwiam na to ze względu na dzieciaki, bo jeżeli ktoś zablokuje się na początku, to rzutuje na jego przyszłość. Podam przykład: umiałam już żonglować maczugami, które w porównaniu z piłeczkami są wyższą szkołą jazdy, bo dochodzi jeszcze obrót, ale za nic nie potrafiłam ruszyć talerzyka, żeby go rozkręcić (a to jest bardzo proste, przedszkolaki to robią!). Gdyby wtedy ktoś na mnie wywierał presję, mówiąc że mam się tego nauczyć natychmiast, to rzuciłabym talerzyki w kąt i więcej do nich nie wróciła. Bez nacisków z zewnątrz podchodziłam do tego kilka razy i się nauczyłam, sama znalazłam motywację, nikt mnie nie zmuszał. Polecam metodę nauki przez zabawę. Najważniejsze to budować fascynację cyrkiem i zachęcić, a nie zmuszać.

… i o rywalizacji

Jestem wychowana w Klanzie i nie lubię rywalizacji – tam w pedagogice zabawy mamy zasadę świadomej rezygnacji z rywalizacji. W szkole, gdzie prowadzę zajęcia zauważyłam, że może być ona pomocna, dzieci lubią konkurować ze sobą. To je nakręca do treningu. Kiedy zaczynają się uczyć, przechwalają się swoimi umiejętnościami. Bardzo lubią igrzyska żonglerskie (konkurencje typowe dla konwencji żonglerskich), w których mogą się sprawdzić i porównać z innymi. Korzystam z tego często do trenowania różnych sprawności – ale nie od razu. Na początku należy wpoić pewne zasady: nie naśmiewamy się z innych, pamiętamy, że i nam nie było łatwo na starcie. Potrzeba trochę czasu, żeby opanować daną rzecz: podstawa to trening i wytrwałość.

Jednocześnie dbam o to, by dzieci uczyły się od siebie nawzajem. Mówię: „Tak jak ja uczyłam ciebie, ty naucz kogoś innego”. W szkole pracuję już 9 lat i dzieci z klasy na klasę, „z pokolenia na pokolenie” same przekazują sobie to, że trzeba pomagać innym, uczyć się wzajemnie. Stało się to dla nich tak normalne, jak fakt, że należy poukładać sprzęt, rozplątać sznurki od diabolo, bo nie będzie czym ćwiczyć… Dzieci prowadzą także warsztaty, bo kiedy jedziemy gdzieś w teren, nie tylko dajemy pokaz, ale również prowadzimy zajęcia, podczas których uczą swoich rówieśników i dorosłych, samodzielnie przygotowują przedstawienie. Chyba polubiły rolę trenera, bo słyszę głosy, że niektórzy chcą być w przyszłości nauczycielami od cyrku. Żartuję wtedy, żeby się uczyli, bo kiedy będą gotowi do prowadzenia zajęć, ja będę mogła pójść na emeryturę.

Kiedy do naszej szkoły przyjdzie Sztukmistrz z Fundacji, od razu ustawia się kolejka po autograf. Gdy ktoś pojawia się u nas kilkakrotnie i jest już znany, to trzeba go oczywiście przytulić. Od dwóch lat dzieci uczestniczą w Żonglerskiej Lubelskiej Konwencji (ŻeLKa). Tegoroczna była wyjątkowa, wiele ludzi z całej Polski mówiło, że to jedyna taka konwencja, gdzie połowa uczestników to dzieciaki. W czasie igrzysk rywalizowali ze sobą duzi i mali – ci drudzy oczywiście też wygrywali. Pokazuje to, że środowisko jest już międzypokoleniowe, wspólne. Mamy lukę na poziomie gimnazjum i liceum, ale niebawem się to zmieni, bo pierwsze pokolenie, którym się zajmowałam, już wchodzi na ten etap edukacji. Dodam, że w ubiegłym roku podczas Carnavalu Sztuk-Mistrzów stoisko warsztatów cyrkowych w Klanzowym Miasteczku Zabaw Niezwykłych prowadzili moi absolwenci.

Cyrk? To u nas rodzinne!

Jedno dziecko zafascynowane cyrkiem zaraża pasją całą rodzinę. Wkrótce uczą się już jego rodzice i rodzeństwo. Często staje się to sportem rodzinnym – znam domy, w których wszyscy zaczęli żonglować, chodzić na kuli, jeździć rowerkiem, czy próbować innych rekwizytów. Dorośli włączają się też w inny sposób.

Z powodu tego, że zaczynałam pracę od razu po studiach i nie miałam dużej odwagi do promowania cyrku w szkole, często brakowało mi śmiałości, by prosić dyrekcję o jakiekolwiek pieniądze, a tym bardziej rodziców o wsparcie – a oni sami zaoferowali pomoc. Na początku pracy do mnie należało zapewnienie sprzętu, muzyki, teraz powierzam to rodzicom. Często dzieci także zabierają ze sobą w plecakach mniejsze rekwizyty, dzięki czemu uczą się odpowiedzialności. Dorośli pomagają również w innych sprawach: baner i roll-up zaprojektował jeden tata, inny serwisuje sprzęt, rowerki, flowersticki, mamy naprawiają stroje, często też projektują i szyją nowe, przed pokazami robią makijaże i fryzury. Na każdej imprezie pełnią rolę fotoreporterów.

Krótka pochwała cyrku

Cyrk ma wiele dziedzin, dużo rekwizytów i dlatego jego propozycja jest tak atrakcyjna: każdy może znaleźć coś dla siebie. Co więcej: praca z rekwizytami cyrkowymi ćwiczy koncentrację, koordynację wzrokowo-ruchową, kształtuje u dzieci wytrwałość. Te elementy można znaleźć w każdej pasji. W cyrku atutem jest wielość i różnorodność.

Warto też zwrócić uwagę na społeczny fenomen cyrku – można przecież trenować indywidualnie, ale więcej zabawy jest kiedy robimy coś razem. Nie chodzi tylko o przygotowanie przedstawień, ale także o interakcję podczas treningu. Są różne gry i zabawy przeznaczone dla wielu osób – jak np. volleyclub, czyli siatkówka żonglerska z maczugami. (Tu na myśl przychodzi mi pewna ciekawostka: we wsi Chrzelice w województwie opolskim wszyscy jeżdżą na monocyklach, mają też drużynę piłki ręcznej na jednokołowcach i ubolewają nad tym, że nie ma w Polsce drugiej grupy, z którą mogli by grać.)

Co więcej – cyrk pomaga kształtować zaangażowanie i odpowiedzialność. Moja sala cyrkowa to jedno z pomieszczeń świetlicowych wyposażone w odpowiednie sprzęty, lampy (które nie rażą i nie tłuką się, kiedy ktoś wyrzuci diabolo, maczugę, czy coś twardego). Miejsce jest przystosowane do przechowywania sprzętu, wieszania rowerków, chowania kul. Wytłumaczyłam koleżankom ze świetlicy, że sprzęt powinien być dostępny na takich samych zasadach jak gry planszowe, książki i klocki, które są w innych salach. Trzeba po prostu wyznaczyć jedną osobę odpowiedzialną i dzieci doskonale sobie radzą, wiedzą do czego służy który klucz. Dzieci dbają o to, żeby wszystko było na swoim miejscu. I to są kolejne obszary cyrku – nie tylko żonglowanie, rozwój mózgu, kompetencje społeczne w sensie przełamywania swoich słabości i walki z tremą – ale także kształtowanie nawyków porządkowych, odkładania wszystkiego na miejsce, dbania o coś.

Pozostanę jeszcze przy sprawach związanych z porządkiem. Przychodzą do mnie rodzice i mówią, że nie rozumieją, jak to się dzieje, że dzieci, które nie sprzątają niczego w domu, u mnie robią to bardzo chętnie. Jak to robię? Każdy ma możliwość trenowania na dowolnie wybranym sprzęcie – bo choć ja prowadzę zajęcia, to większość czasu zostawiam na indywidualne treningi. Każdy ćwiczy z czym chce, ale odpowiada za rekwizyt. Wszyscy wiedzą, że kiedy uszkodzą jakiś sprzęt, powinni zadbać o naprawę. Ten, kto potrafi, wykonuje ją samodzielnie, pozostali – informują mnie. Jest również funkcja asystenta od sprzętu – ta osoba dba o porządek, pilnuje rekwizytów, wydaje je, odkłada na miejsce. W czasie gdy asystent troszczy się o rekwizyty, ja mogę zajmować się dziećmi, pilnować bezpieczeństwa i pokazywać coś nowego. Rodzice, którzy słyszą, że ich dziecko czegoś pilnowało, pełniło funkcję asystenta od sprzętu, często nie mogą w to uwierzyć.

Monika Kalinowska