Strona główna/Mój dom nie jest prowincją, ale centrum świata. Nie jest też wsią, ale dziurą w lesie

Mój dom nie jest prowincją, ale centrum świata. Nie jest też wsią, ale dziurą w lesie

Sopatowiec to sanatorium dla duszy, dom zwierzeń, kuźnia śmiałków, czyściec, konsulat Czech, agroturystyka dla alternatywnych, dla wrażliwych inaczej. Czaruje i gotuje tu Gosia – mała osoba o wielkim sercu i mądrości życiowej. Do tego magicznego miejsca wraca się zawsze już jako przyjaciel sopatowskiego plemienia.

tutaj jestem szefciem
zielononóżką kurką domową
elektrykiem, hydraulikiem, kierowcą,
kucharką, zaopatrzeniowcem, projektantem,
telefonem pocieszenia, kotłowym palaczem,
osobą od sprzątania, osobą od pochytania,
mózgiem i panią od przytulania
Sopatowiec – miłe miejsce
tutaj mieszka nadzieja.

Izabela Kubiak: Dlaczego wybrałaś życie na wsi, które częstokroć wymaga podporządkowania się ciężkiej pracy fizycznej, uzależniania swojej egzystencji od sił przyrody i woli ludzi, którzy tu zaglądają?

Gosia Kacner: Jestem impulsywna i działam bez planu. Przyjechałam tutaj, nie patrząc za siebie wdrapałam się na łąkę i kiedy się już odwróciłam na szczycie, zobaczyłam TEN widok, który sprawił, że w miesiąc spakowałam swoje krakowskie życie i tutaj zamieszkałam. Często myślę jak to dobrze, że zadziałałam spontanicznie i nie rozważałam tego pomysłu. Dobrze, że mój rozsądek spał i nie kalkulowałam wówczas, kto tutaj będzie przyjeżdżał. Przecież w tamtych czasach może 100 osób ćwiczyło jogę, a o innych rozwojowych historiach w ogóle nie było mowy…No i w samym moim domku na początku warunki były bardzo …skromne.

Ty znalazłaś Sopatowiec czy On Ciebie?

Realizuję pomysły z rozpędu; Kraków był kiedyś wegetariańską pustynią, a jednak jakimś sposobem utrzymywałam się tam z gotowania (miałam nielegalną restaurację w mieszkaniu). Gotowałam dla Partii Zielonych, woziłam obiadki na rowerze; jedzonko na bagażniku, a dziecko na kierownicy w koszyku. Zamieszkałam tutaj – rezygnując z restauracji w Krakowie, jednak dalej chciałam żyć z gotowania. Przeniosłam się w góry z wielkim stołem, udało się bo …sprzyja mi szczęście!

Dlaczego wyprowadziłaś się z Krakowa?

Ja po prostu wyniosłam się do lasu powodowana instynktem, a nie chęcią opuszczenia miasta, tworzenia alternatywy czy szukaniem spełnienia. Impuls spowodował, że tutaj wylądowałam i mogła rozszaleć się moja dusza. Nie wróciłabym już do miasta, bo tutaj zyskałam cudowną opcję bycia człowiekiem w naturze: to znaczy kimś, kto potrafi przetrwać tylko i wyłącznie dlatego, że umie być częścią przyrody a nie jakimś odizolowanym wyższym (we własnym mniemaniu) bytem. Tej wiedzy i umiejętności w pełni nigdy nie da miasto.

Kontestacja schyłku lat 60. zaczęła zjawisko migracji wielu ludzi z miasta na wieś. Dziś po ponad 40 latach możemy mówić o trwałej tendencji tworzenia alternatywnego stylu życia. Czy współczesna polska wieś umożliwia tworzenie alternatywy od globalnej rzeczywistości?

Nie przyszło by mi do głowy określanie mojego wyboru alternatywą. Przeprowadziłam się tutaj nie dlatego, że miasto mi dokuczało – miałam tam szczęśliwe i barwne życie. Sopatowiec mnie wybrał! Tak, a instynkt popchnął do działania. Ale rzeczywiście: moje miejsce jest postrzegane jako alternatywa dla globalnej rzeczywistości. Ja sama mam przestrzeń w sobie; to jest moja alternatywa! Nigdy nie czułam się podporządkowana czemukolwiek poza naturą, a już na pewno nie byłam częścią globalnej rzeczywistości. Czy wieś daje takie możliwości? Znam różne miejsca; to zawsze pozostaje kwestią środowiska, ale przede wszystkim kwestią osoby, która pojawia się w takiej społeczności. Ja kocham ludzi, więc nie jest dla mnie problemem zjednywanie sobie sąsiadów, nauczycieli w wiejskiej szkole, urzędników czy panów z tartaków i składów budowlanych.

tu i teraz
cisza
lasy, góry, łąki,
woda
życie, śmierć
człowiek
dobrego dnia – idę powiedzieć Pani Marii
dobrego dnia
tak codziennie rano obchodzę sąsiadów-
tylko trzech
żeby powiedzieć
dobrego dnia Pani Zosiu
dobrego dnia Pani Basiu
dobrego dnia
idę
i bez pa.

Gosiu, wyglądasz jak bajkowa postać z „1000 i 1 nocy” – z długimi dredami i zawsze w kolorowych tkaninach! Czy dla swoich sąsiadów nie jesteś przybyszem z Innego Świata? Czy wygląd i styl życia, jaki reprezentujesz nie jest przeszkodą w funkcjonowaniu w tradycyjnym wiejskim społeczeństwie?

Tak, 14 lat temu faktycznie wyglądałam jak przybysz: wylądowałam tutaj jako wegatarianka z długaśnymi dredami. Mój synek Miki, lat sześć, poszedł do szkoły i od rówieśników odróżniało go to, że jest nieochrzczony i nie je mięsa. Ale okazało się, że to żadna przeszkoda, bo i bez tego można przełamać lody. Pewnego dnia ugotowałam barszczyk dla jednej pani, chlebek upiekłam dla innej. Lubię przytulać ludzi, więc ściskałam i okazało się, że żyjąc tutaj bez męża daję sobie radę; jestem pracowita i okiełznałam takie zadupie. Może jestem inna, ale to ja – ich Gosia, życzliwa, wesoła, serdeczna i pomocna – dzięki temu swoja! No i nauczyłam się słono żartować, a i pięścią też walnę w stół jak są przeszkody, tylko wówczas muszę powiedzieć: Wyobraź sobie, że mam wąsy i ważę 80 kilo i wtedy walę w stół!

W dzisiejszych czasach na wsiach jest coraz mniej młodych ludzi. Miasto obiecuje szybkie kariery, przyzwoite pieniądze i szykowne apartamenty w pięknych dzielnicach. Czy Ty na codzień utrzymujesz stosunki z sąsiadami? Czy wśród miejscowych spotykasz młodych ludzi, którzy – tak jak i Ty – widzą swoje spełnienie na wsi?

Oczywiście utrzymuję stosunki z sąsiadami! Tutaj jest sporo młodych, którzy traktorem jeżdżą już od 6 roku życia i nigdy nie zrezygnują z możliwości wysikania się za domem. Sporo osób stąd linkuje moje wpisy na Facebook’u. Myślę, że mają w sobie przestrzeń na przemyślenia, że czują się tutaj bezpiecznie. Wielu wyrusza stąd, żeby zdobyć pieniądze, to podstawowy bodziec. Niektórzy wcale nie odstają od młodzieży z miast, a inni pewnie nigdy nie zobaczą morza. Nie wiem, czy wybór tych, którzy decydują się żyć tutaj, można nazwać chęcią spełnienia. W moim przypadku przeniesienie się tutaj też nie było podyktowane pragnieniem samorealizacji na wsi: obudziłam się rano i było cichuteńko – to mnie urzekło. No i ten widok!

Kiedy podróżuję po polskich wioskach przeprowadzając wywiady z najstarszymi mieszkańcami większość z nich jest zgodna, że teraz wieś nie daje przyszłości. Wieś umiera i butwieje w zapomnieniu oraz odrzuceniu. Jak myślisz, jaki jest sens tworzenia alternatywnych środowisk w miejscu, gdzie nie ma pieniędzy, skończyły się dotacje unijne, a dzieci nie chcą zostawać na gospodarce?

Tutaj wieś nie butwieje: ludzie żyją godnie i gospodarnie. Może gwara zanika? Hmm, ale właściwie nie zanika…

W tym numerze Kultury Enter przyglądamy się Prowincji. W czym tkwi jej siła według Ciebie?

Siła prowincji to natura! Ale w naszej rzeczywistości siła tkwi tylko w niepokornych indywidualnościach.

Kto do Sopatowca przyjeżdża i po co? Kim są goście Twojego gospodarstwa?

Do Sopatowca przyjeżdża tak gigantyczna ilość ludzi, że długo musiałabym wymieniać… Często prowadzimy warsztaty jogi i pracy z ciałem, duszą, głosem. Wszelkie rzeczy rozwojowe: aktorzy i tancerze z projektami, zakonnicy z trudną młodzieżą, medytujący, bębniarze, szamani i rozmawiający z aniołami. Mój domek stał się bardzo, bardzo znanym miejscem, dlatego że przytulam do serca i świetnie gotuję. Widzę, jak to miejsce wskrzesza i napawa chęcią do życia, daje siłę, poczucie bycia razem i przekonanie, że można inaczej – inspiruje. Przepraszam, nie chciałabym, żeby biła z tego próżność czy pycha – ale to miejsce okazało się być moją misją otulania ludzi. Chyba się udaje? Bo nieustannie pojawiają się nowe osoby, które słyszały, że tutaj jest człowiekowi bardo dobrze.

Przybywają tu szeregi indywidualności ze swoją muzyką i stylem życia odmiennym od szarej prowincjonalności. Jak wieś reaguje na takie… „urozmaicenie krajobrazu”? Na pewno nie raz byłaś pytana przez sąsiadów o swoich gości – jakie uczucia wywołuje ta kulturowa mozaika wśród „tubylców”?

Okolica już się przyzwyczaiła. Ludzie podkreślają, że moi goście są mili, otwarci i grzeczni. Teraz mówią o odwiedzających Sopatowiec „nowocześni przybysze”. Najbliżsi sąsiedzi mają sporo przygód, bo na ich łąkę zaplątało się już tyle narodowości… Największe wrażenie zrobił starszy mnich z Butanu w swoim lamowskim ubraniu; śpiew sąsiadom zamarł na ustach! Ktoś ciągnął go na wódeczkę, na piwko i ściskał, mimo że on nie mógł mieć kontaktu cielesnego. Poruszyło ich też jak 12 facetów wykopało dla siebie 12 grobów i spędziło w nich noc – miałam wówczas kolejną cudowną okazję do wymyślenia pięknej historii o mężczyznach jadących do Afganistanu, którzy tutaj mają ćwiczenia poprzedzające ten wyjazd. Są też okazje, kiedy okoliczni ludzie mogą zawitać tutaj na jakieś „występy”, a było kilka przypadków, że przychodzili tutaj na …jogę!

No a pod sklepem to moi goście witani są jak królowie, często słyszą: „My to do buddystów nic nie mamy, Papież kazał szanować inne wyznania” i poklepują ich. Myślą, że jak ktoś ode mnie, to pewnie niewierzący. Wydaje mi się, że życie tej okolicy jest dużo barwniejsze dzięki nam – ludzie zyskali cudowną otwartość: zawsze pomagają, podwożą, tłumaczą, jak dotrzeć do Gosi. Nawet pan w autobusie z Nowego Sącza genialnie rozpoznaje gości do mnie, ku zdziwieniu wsiadających i mówi: „Na Sopatowiec, tak?”

Czyli wrosłaś już w tę przestrzeń?

Ja i moje dzieci staliśmy się częścią tej okolicy – daje nam to dużo szczęścia. A tej społeczności? Myślę, że dalszy horyzont.

Jaką funkcję społeczną spełnia Twój „przyjazny dom w górach”?

Odpowiedź na to pytanie można mierzyć w kilometrach! Czy masz na myśli okolicę, czy świat? W sumie w obu przypadkach: mój dom daje poczucie wspólnoty i mocy, przekonanie, że można. Pozwala czerpać natchnienie, inspirację i poczucie sensu – społeczną potęgę…

Sopatowiec zapełnia się ludźmi i zaczyna płynąć prąd
Tak dobrze jest doświadczać tego promieniowania
Wypełniacie mój dom i cudownie jest obserwować jak się na siebie bez przeszkód otwieracie, poznajecie i od razu znacie.
Obdarowujecie uprzejmością i uwagą, troską, ciekawością, chęcią dzielenia.
Nie jak złodzieje prądu, co podłączają kable i czerpią prąd z sąsiedniego mieszkania-łóżka
ale jak ludzie którzy czują się z innymi szczęśliwi, uśmiechnięci, łagodni, otwarci i obdarowujący.
To jest potęga.
Dziękuję tak bardzo, że roztaczacie ją pod naszym dachem .
Dziękuję, że pożegnania zawsze napełniają mnie uczuciem, że coś od Was otrzymałam i coś darowałam.

Serdecznie dziękuję za wywiad. I do zobaczenia kiedyś na Sopatowcu!

Izabela Kubiak, Małgorzata Kacner 

____________________________

* tekst zaznaczony pochyloną kursywą pochodzi z wpisów Gosi na Facebook’u.

** zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum właścicielki Sopatowca.