Polki powiatowe
Kobieta to z pewnością jedno z najpopularniejszych imion i twarzy prowincji. O tym, jaki związek z rozwojem prowincji mają Polki powiatowe, zielona modernizacja, odnawialne źródła energii, polityka czy publiczny transport, opowiadała Beata Maciejewska, autorka książki „Polka powiatowa i zielona modernizacja”.
Karolina Wysocka: Hasło siła prowincji może być różnie ujmowane. W książce pt. „Polka powiatowa i zielona modernizacja” wydanej przez Fundację Przestrzenie Dialogu pokazuje Pani, że we wsiach i w małych miejscowościach tkwi potęga.
Beata Maciejewska: To prawda. „Polka powiatowa i zielona modernizacja” jest de facto książką mocno polityczną – prezentuje nie tylko portrety kobiet, ale przede wszystkim obraz wsi i małych miast: przestawia ich siłę i jednocześnie pokazuje słabości. Największy problem tych miejsc polega na tym, że ludzie z nich wyjeżdżają, pozostawiając ogromny, niewykorzystany potencjał. Mimo że fundusze unijne płyną do wsi i miasteczek, to w wielu miejscach są one wykorzystywane niewłaściwie lub wcale. A Polska powiatowa to wielkie pole możliwości – mogłyby je zagospodarować m.in. kobiety. Zielona modernizacja ma swoje podstawy w ekologicznym rolnictwie i rozwoju energetyki opartej o rozproszone źródła energii. Umożliwia ona lokalny rozwój: własne źródła energii służące konkretnej społeczności okazują się być równocześnie źródłem pracy, dochodu i dalszej ewolucji.
Ważne, aby myśleć o swoim miejscu do życia w sposób zrównoważony i perspektywiczny, bo każde miejsce czy sytuacja mają swój potencjał. Są ludzie, którzy chcieliby wybrać potencjał prowincji (np. ze względu na poczucie wspólnotowości, bliskości z naturą), ale nie decydują się na życie na wsi, ponieważ ma za dużo braków. Nie ma w Polsce polityki tworzenia sytuacji równościowej, egalitarnej, która zmierzałaby do tego, że bez względu na to, czy mieszkam w Warszawie, czy w małej wiosce na Podlasiu, mam takie same szanse, mniej więcej takie same zarobki, mam taki sam dostęp do różnych rzeczy. Nie mam na myśli otwierania na wsi kilkunastu kin – to byłoby nieracjonalne. Chodzi mi o to, żeby ludzie mogli wybrać odpowiadający im styl życia, nie rezygnując przy tym z jego jakości.
Czasem wydaje mi się, że budowanie opozycji miasta i wsi jest trochę na wyrost.
Moim zdaniem ta opozycja istnieje. Oba miejsca oferują co innego, ale każde ma swoje walory. Jeśli potrzebujesz dużego domu, ciszy i przestrzeni, to wybierasz wieś. Jak chcesz być wśród wielu ludzi, to mieszkasz w mieście, ale masz mniej przestrzeni. Coś za coś.
Czego w takim razie brakuje na prowincji?
Według mnie egalitarnego myślenia wobec prowincji. W tej chwili promuje się systemowo silniejszych: wzmacnia się zasobność i doświadczenie, licząc że ono spłynie na tych „słabszych”. To niemożliwe, dlatego że ci, którzy mają dużo, zawsze chcą mieć więcej. A ci inni, nazywani słabszymi często są nie tyle słabsi, co wyznają inne wartości niż te, które promuje polityczny mainstream. Na przykład poczucie wspólnotowości, szczęście, świeże powietrze, ładny widok – to są rzeczy bardzo ważne w życiu części ludzi. Pozostają jednak niewidzialne, bo nie są uznawane za istotne przez decydentów, więc marginalizuje się je.
Jedną z bohaterek mojej książki jest Joanna Posoch, która prowadzi Lawendowe Pole w gminie Jonkowo. Ta gmina to niesamowite miejsce. Kiedyś osiedlili się tu artyści i dziś te korzenie dalej rosną. Działa tu teatr Węgajty, pojawiają się inne inicjatywy artystyczne, wyczuwa się tu miejskiego ducha kontrkultury, postkonsumpcyjnego. Widać to chociażby po estetyce domów: okna bez firanek, zasłon, przed domami rzeźby, przyjazne domowe psy. Mieszkają tutaj ludzie, którzy przybyli z bagażem wielkomiejskich doświadczeń, tacy jak Joanna Posoch, która wcześniej zarabiała pieniądze w stolicy. Po latach takiej pracy przeniosła się na wieś, aby być blisko ziemi, mieć kontakt z przyrodą, ludźmi, zajmować się zielarstwem, robieniem przetworów, budowaniem. Kiedy są jabłka, robi z nich dżem, kiedy trzeba suszyć lawendę – suszy ją. Wydała książkę „Jak zostać wieśniakiem”, gdzie opisuje np. jak zbudować piec, jak zrobić powidła czy olejek do kąpieli itp. Jest utalentowana i pracowita, więc powinna być wspierana, aby mogła jeszcze bardziej się rozwijać, korzystać z funduszy unijnych, bo one przecież powstały z myślą o tym, żeby wyrównywać szanse i wzmacniać ludzi oraz regiony. Ale ponieważ nie wpasowuje się w rozbuchaną, wręcz absurdalną biurokrację, bo działa na różnych polach i wtedy, kiedy chce, to nie może funkcjonować w tej machinie. A powinno być odwrotnie – mechanizmy służące wyrównywaniu szans powinny być elastyczne, proste, dostosowywać się do ludzi. Zamiast konieczności pisania wielkich projektów i trzymania się setek wytycznych, to urzędnicy powinni takie sprawy załatwiać, znać ludzi, zbierać od nich informacje o tym, co chcą zrobić, za ile, pisać wnioski, dbać o środki i pomagać w ich rozliczaniu.
To byłoby dobre, choć dość utopijne…
To możliwe. Jest coraz więcej fundacji – oczywiście prywatnych – gdzie nie ma żadnych aplikacji, a ich szefostwo samo wyszukuje organizacje, które chce dofinansowywać. Po prostu – umawiają się na pewien efekt, bez mocnego rozbudowywania systemu kontroli. Na razie dominuje u nas inny model: kto jest bardziej „obrotny” i potrafi powielić wnioski, które gdzieś indziej otrzymały wsparcie, wygrywa. W efekcie fundusze, które miały w znakomitej większości służyć wyrównywaniu szans i możliwości życia, trafiają do ograniczonej grupy beneficjentów.
Uważam, że rozwój Polski powiatowej powinien być mocno związany z wyrównywaniem szans kobiet i mężczyzn, bo jest to przestrzeń dyskryminacji. Od przemocy domowej, powszechnej w niektórych rejonach Polski powiatowej, po cały kraj, w którym ciągle dominuje tradycyjne dzielenie ról. Nie mam nic przeciwko temu, jeśli to wybór. Ale często nim nie jest. Jedna z bohaterek mojej książki – Jadwiga Wójciak, szefowa Lokalnej Grupy Działania Bory Niemodlińskie – dobitnie wskazuje, że stale obecny na wsi tradycyjny sposób myślenia nie odpowiada młodym kobietom. One nie chcą już być kucharkami, sprzątaczkami, wychodzić za mąż, żeby zajmować się domem. Bo dlaczego miałyby to robić, skoro bardzo często są dobrze wykształcone? Dlatego to tak wygląda – Polska powiatowa to z reguły Polska ludzi starszych.
Szkoda, bo wyludniające się miejscowości mogłyby tętnić życiem. Joanka Szewczyk, która pochodzi z Ziemięcina, studiowała na ASP w Warszawie, związała się mocno z szeroko pojętym ruchem zielonych, zauważyła banalną oczywistość: na wsi jest bardzo dużo opuszczonych domów, a w mieście często ludzie nie mają gdzie mieszkać lub nie stać ich na wynajęcie mieszkania. I jest to celna uwaga do naszej wspólnej rzeczywistości – gdyby wieś pozwała na godne życie, to można by korzystać z tych pustych domów. Ale rzeczywistość jest tak skonstruowana, że bardziej opłaca się mieszkać w pobliżu większego strumienia finansowego.
W tej dysproporcji chodzi jednak także często o kwestie kulturowe… Ale nie tylko. Co jest więc potencjałem, a co ograniczeniem dla rozwoju prowincji?
Nierówności między miastem a wsią, jeśli chodzi o kulturę, są oczywiste. Mamy dziś dostęp do internetu, ale to nie wszystko. Jeśli ktoś wybiera życie na wsi, liczy się z tym, że nie będzie mógł spędzić każdego wieczoru w innym teatrze. Decydując się na życie w innej przestrzeni, ma świeże powietrze, poranną mgłę za oknem, ma inny zapach, inny dystans do sklepu – inną rzeczywistość. Dany wybór oznacza pewne koszty.
Potencjałem prowincji jest środowisko. W wielu krajach zielona modernizacja, ochrona przyrody i klimatu są bazą do rozwoju. W Polsce bardzo często środowisko naturalne jest przeciwstawiane rozwojowi. Niektóre partie polityczne czy grupy społeczne wręcz budują na tej opozycji swoją siłę. Zamiast o rozwiązaniach służących ludziom i środowisku, mówi się wyłącznie o węglu. A przecież jeśli w ciągu 35 lat energia ze słońca spadła o 99% w cenie, to nie ma żadnej innej energii, która byłaby tak efektywna. Sami sobie podcinamy skrzydła. Nie da się funkcjonować w świecie posługując się starą maszyną do pisania, podczas gdy inni dookoła używają komputerów. Obrona naszego interesu to wdrożenie ludzi w nowe technologie w sposób sprawiedliwy, równościowy. Trzeba włączać ludzi z zawodów, których potencjał się kończy – w nowe przestrzenie. W sposób ewolucyjny, zrównoważony.
Na razie na szczeblu lokalnym zielona modernizacja zachodzi bardzo często na skutek indywidualnych wyborów, a nie systemowych rozwiązań. Jedna z liderek zmiany opisywana w mojej książce – Jolanta Szewczun z Dzieżgonia – zaczęła swoją karierę jako innowatorka ekologiczno-społeczna dlatego, że zamontowała u siebie w domu solary i pompy ciepła, cieszyła się, że wdraża w życie ekologiczne rozwiązania i nie zatruwa powietrza. Sęk w tym, sąsiedzi ogrzewający domy poprzez palenie śmieci, m.in. plastikowe butelki ekologiczni nie byli. Szewczun, która pracowała wówczas w urzędzie miasta, zdecydowała więc, że miejscowość zaaplikuje do Funduszy Norweskich o solary na budynkach prywatnych. Jej wniosek został zakwalifikowany do realizacji i mieszkańcy Dzierzgonia – ci, którzy chcieli – założyli solary na swoich domach. W ten sposób miejscowość zaczęła iść w stronę zrównoważonego rozwoju. Ale zadziało się to z inicjatywy i motywacji jednej osoby, której po prostu zależało.
Nawet w bardzo bogatych krajach myślenie o rozwoju prowincji zależy od ludzi, którzy tam będą i którzy wiedzą, po co tam są. Przede wszystkim zatem – trzeba zatrzymać młodych ludzi. Jak to zrobić?
Byłam ostatnio w Feldheim – niewielkiej miejscowości w Niemczech, pod Berlinem, gdzie jest około 50 domów, około 200 mieszkańców. Feldheim to jedyna na świecie miejscowość całkowicie niezależna energetycznie, czerpie energię m.in. z posiadanych przez siebie farm wiatrowych i solarnych, z biogazowni. Ludzie w tej wiosce odcięli się od światowej energii, stwierdzając, że nie będą kupować prądu np. z najodleglejszych zakątków globu, że wytworzą ją sami, bo im się to bardziej opłaca. Udało im się to zrobić dzięki wspólnej pracy i dofinansowaniom.
Podstawą było stworzenie własnego systemu dzięki osobie, której na tym zależało, i potrafiła zaangażować innych. W efekcie tych działań miejscowość rozwija się, powstaje tutaj centrum informacyjne dot. energetyki rozproszonej, przyjeżdżają ludzie z całego świata: Japonii, Stanów Zjednoczonych, z całej Europy. Dzięki temu powstają miejsca pracy: w centrum, przy zarządzaniu siecią energetyczną, turystyce itd. Młodzi ludzie, którzy się tu wychowali – zostają. Tak naprawdę ta miejscowość w ten sposób walczyła o swoje przetrwanie.
A co jest wyznacznikiem, że dana miejscowość ma perspektywy rozwoju? Obecność dzieci. Jeśli nie ma dzieci na ulicy, a zamiast tego spotykamy same starsze osoby, to znaczy, że nie ma perspektyw. Oczywiście z punktu widzenia zagonionego mieszczucha, który przyjeżdża do małej wioski np. na Podlasiu i widzi babiny w chustach, raz na tydzień odjeżdżający autobus, to może się wydawać romantyczne. Ale tak naprawdę tak nie powinno tak być. Są rzeczy, które muszą istnieć – transport publiczny, dobra sieć komputerowa.
Wiele kobiet mogłoby pracować w domu, przez internet, nie wyprowadzając się ze wsi. Niestety w ogromnej liczbie wiosek nie ma dobrych łączy. Budujemy gigantyczne autostrady, a nie możemy zrobić porządnej sieci internetowej – a ta przecież służy ona nie tylko posiadaczom samochodów ale wszystkim.
A czy nie jest tak, że rozmowa, dialog dotyczący ekomodernizacji i roli kobiet w tym procesie to też taka „prowincja komunikacyjna”? Czy nie są one spychane na bok ogólnego dyskursu o źródłach energii? W swojej książce pisała Pani o miejscowości, w której kobiety sprzeciwiając się budowie elektrowni atomowej zaktywizowały inne osoby do tego, aby walczyły o swoje dobro. Do tego typu działań potrzebny jest więc dialog… ale jaki?
Rola kobiet w ekomodernizacji jest ogromna, ale moim zdaniem jednak dialog na ten temat zacznie się wtedy, kiedy siądą przy stole, przy którym decyduje się o polityce i dzieli środki finansowe. Kobiety powinny przede wszystkim dojść do władzy, współdecydować i wprowadzać do dyskursu te rzeczy, które z punktu widzenia męskiej optyki są nieistotne, a są ważne z naszej perspektywy – czemu ma być ona mniej ważna? Na razie jednak pozostajemy mocno osadzone w aktywnościach społecznych, a nie działalności politycznej. Dlaczego? Bo zwykle mają masę wątpliwości: czy działają właściwie, czy są kompetentne, czy dadzą radę…
Kobiety są silne w ruchach oporu. Namawiają ludzi do działania, komunikują się z nimi, organizują. Tak jest na całym świecie. Tam, gdzie wobec niechcianych inwestycji energetycznych pojawia się sprzeciw, tam liderkami tych zmian są kobiety. To wynika także z tego, że kobiety często wstydzą się brać pieniądze za swoją pracę. Dlaczego jest tak dużo sołtysek? Bo to praca społeczna. Kobiet-wójtów nie ma już tak dużo.
W najbliższych latach 20% budżetu Unii Europejskiej ma być przeznaczone na ochronę środowiska i klimatu. To są ogromne pieniądze między innymi na zielone miejsca pracy i zieloną modernizację – budownictwo czy transport. Trzeba włączyć w gospodarowanie nimi kobiety.
Do „Polki powiatowej” specjalnie wywiadów udzieliły kobiety z całego świata, które odnoszą sukcesy w zielonej sferze. Wszystkie zostały zapytane, czy są w stanie utrzymać się ze swojej pracy. Okazuje się, że większość – tak. Kobiety te nie traktują swojego działania na rzecz Ziemi, środowiska, lokalnej społeczności, jako czegoś, co trzeba robić za darmo. Wręcz odwrotnie – są dumne, że utrzymują się z pracy, która jest ich pasją i ideowym drogowskazem.
Kilka lat temu biuro ds. kobiet amerykańskiego Departamentu Pracy wydało publikację pt. „Dlaczego zielony to twój kolor” zachęcającą kobiety do pracy w zielonych zawodach. Departament motywował swoje działania tym, że zielona modernizacja tworzy nowe perspektywy rozwoju, co oznacza zwiększenie zapotrzebowania na zielone miejsca pracy – perspektywiczne i dobrze płatne i że niezbędnie jest włączenie w nie kobiet.
Jaki więc cel ma wydanie „Polki powiatowej”?
Napisałam tę książkę z potrzeby społecznej zmiany. Chcę sprawić, aby program zawarty w książce stał się dla wybranych środowisk, niezależnie od partii politycznych podstawą do programów politycznych. Najbliższą do tego okazją są wybory samorządowe 2014 roku. Pod hasłem „100 gmin dla Polki powiatowej” chciałabym stworzyć w gminach kartę Polki powiatowej – program wyborczy dla kobiet dotyczący właśnie rozwoju rolnictwa ekologicznego, odnawialnych źródeł energii, pracy na rzecz ochrony środowiska, rozwoju budownictwa energooszczędnego, publicznego transportu, lepszej edukacji itd. – wszystkich tych kwestii, które są związane z zieloną modernizacją. Będę teraz pracować z lokalnymi grupami działania w różnych regionach Polski. Chcę wprowadzić Polkę powiatową do polityki z konkretnym programem. Gdyby weszło ich sto, byłby to ogromny sukces.
Ludzie są zmęczeni wielkimi firmami. Wielu osób próbuje alternatywnych rozwiązań: przykładem może być mężczyzna spod Poznania, który na własną rękę wybudował wiatrak i korzysta z tej energii.
Dużo jest oddolnych inicjatyw, ludzie robią wspaniałe rzeczy na własną rękę, w swoich środowiskach, chcą się uniezależnić od innych, odciąć od systemu. Ale trzeba pamiętać, że życie w odseparowaniu nie przyczynia się do „rozwalania systemu”, bo on jest stworzony przez politykę. Żeby go zmienić, trzeba wejść do polityki albo zmienić polityków na lepszych. Często ludzie mówią, że nie obchodzi ich polityka, że ona ich nie dotyczy – Polska to jeden z krajów, w którym często słychać takie głosy. Prawda wygląda inaczej: politycy decydują o naszym życiu w prawie każdym aspekcie. To, że młodzi ludzie nie wracają w swoje rodzinne strony, bo nie mają tam szansy rozwoju, wynika z decyzji politycznych. Za polityką idą środki finansowe. Jesteśmy więc zależni od tego, co przyjmą za priorytet osoby na różnych szczeblach władzy.
Czym jest dla Pani „Polka powiatowa…”?
Robię wiele różnych rzeczy. Jestem redaktorką naczelną czasopisma „Zielone Miasto”, zarządzam dwiema organizacjami pozarządowymi, prowadzę warsztaty dotyczące m.in. demokracji energetycznej, zrównoważonego rozwoju, jestem autorką publikacji dotyczących równości i zrównoważonego rozwoju, wcześniej pracowałam jako dziennikarka, byłam w partii Zielonych. „Polka powiatowa…” jest bardzo ważną pracą, która łączy moje różne doświadczenia życiowe – dziennikarskie, polityczne, społeczne. To kolejny krok, w który włożyłam dużo wysiłku (nad materiałem pracowałam ponad rok). Jest to dla mnie kolejna próba zmiany rzeczywistości, bo jest ona kiepska dla kobiet żyjących na prowincji. Chcę też pokazać kobietom w Polsce, że mamy ogromne pole szans, o które musimy zadbać i które możemy wykorzystać. Dzięki temu możemy zawalczyć o to, co dla nas ważne. Musimy tylko siedzieć przy stole decyzyjnym.
Karolina Wysocka, Beata Maciejewska
Beata Maciejewska: dziennikarka i aktywistka społeczna. Założycielka Fundacji Przestrzenie Dialogu, która działa na rzecz dialogu społecznego, edukacji oraz zrównoważonego rozwoju. Przewodnicząca rady fundatorów Zielonego Instytutu, redaktor naczelna magazynu „Zielone Miasto”.
Polka powiatowa pdf