Czas dyshonoru
Czas dyshonoru
Aleksandra Zińczuk
Ostatni SMS od Jurija przyszedł w nocy 28 sierpnia 2014 roku. Dwa zdania: „Wszystko dobrze, żyjemy. Jutro rano wychodzimy”. Potem kontakt się urwał. Jeśli czytacie ten tekst, to znaczy, że już mogę go publikować bez narażania przyjaciela. Żałuję, że mogłam go napisać.
Adamczuki, 4 sierpnia 2014
Jak co roku na początku sierpnia (i tylko wtedy) z okazji Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa można przejść mostem pontonowym na Bugu z polskiej wsi Zbereże do ukraińskich Adamczuków. Nie przepuszczę takiej okazji. Natychmiast po przekroczeniu mostu zmieniam kartę w komórce na ukraińską. Pośród straganów z cukierkami firmy „Roszen”, torczyńskimi keczupami i białym piwem znajduję jeden, w którym mogę kupić doładowanie. Płacę czterdzieści hrywien i siadam w cieniu drzew. Wszędzie dookoła tłum ludzi. Dominuje zapach piwa i suszonych ryb. Za chwilę usłyszę w słuchawce roześmianego Jurija. Dzieli nas jakieś 1300 kilometrów, kilkanaście godzin nieprzerwanej jazdy. Jurij wyjechał z rodzinnego Doniecka na zachodnią Ukrainę. Trochę żartujemy, trochę rozmawiamy na poważnie. Stosunkowo niedawno Jurij zgłosił się na ochotnika do ukraińskiej armii. „Szkolenie wojskowe trwało dwa tygodnie i było bardzo słabe – wyznaje pomiędzy żartami, po czym dodaje: – Potrzebuję dobrego hełmu. Właściwie dwóch, bo przydałby się hełm także dla Sławy. Pamiętasz Sławę? Filolog, pomagał przy naszej publikacji”.
Lublin, Wołyń, 2011–2012
Jurij Matuszczak przyjechał z Doniecka jako wolontariusz do ośrodka „Brama Grodzka −Teatr NN” w Lublinie. Byłam jego opiekunem. Wybrał Lublin, bo jako historyk dowiedział się od naszej wspólnej znajomej, Marynki Czarnej, że planuję projekt poświęcony trudnej historii polsko-ukraińskiej, Wołyniowi[i].
Podczas wyprawy badawczej w 2012 roku zaprzyjaźniliśmy się. Siedzieliśmy z osiemdziesięcio-, dziewięćdziesięciolatkami na zapadających się łóżkach, ławkach lub trawie i rozmawialiśmy o życiu, śmierci, banderowcach, melnykowcach, petlurowcach, piłsudczykach i okropnościach wojny. Pytaliśmy ich, jakie mają przesłanie dla następnych pokoleń Polaków i Ukraińców. Wszyscy odpowiadali: „Obyście nigdy nie zaznali wojny. Żyjcie w pokoju i miłości. Razem, nie kłóćcie się”. Nawet nie przypuszczaliśmy, że za trzy lata sami staniemy się świadkami historii.
Donieck, 10 lutego 2014
Jurij odprowadza mnie z moimi innymi wolontariuszami z Donbasu – Michaiłem i Siergiejem – na lotnisko w Doniecku. Nosi na szyi srebrny medalik i na przetartym rzemyku katolicki krzyż. Śmieje się, że to amulety i brakuje jeszcze półksiężyca lub gwiazdy Dawida do kolekcji. Za kilka miesięcy ukraińscy żołnierze będą tak zaciekle bronić portu lotniczego, z którego odlatuję do kraju, że zostaną nazwani przez wrogów „donieckimi cyborgami”. Dwóm z nich, hełmy, które nigdy nie dotarą do Jurija i Sławy, uratują życie.
Donieck, luty−marzec 2014
Jeszcze w lutym Jurij wraz z działaczami proukraińskiej donieckiej organizacji „Posztowh” jedzie pomagać na kijowskim Majdanie. Potem wraca, żeby zorganizować na miejscu proukraiński wiec. Uczestnicy manifestacji zostają pobici − trzech mężczyzn nie odzyska przytomności. W Donbasie zaczynają się prześladowania tych, którzy nie patrzą w kierunku Moskwy. Jurij na jakiś czas musi wyjechać. Pomaga wydostać się z Doniecka kilku innym kolegom, którzy narazili się władzom za propagowanie europejskich wartości. Jego rodzina też nie jest bezpieczna. Wszyscy muszą uciec z rodzinnego miasta.
Donbas−Lublin, lipiec−sierpień 2014
Dwudziestosiedmioletni, zaangażowani w proukraiński ruch idealiści, w tym Jurij i Sława, proszą znajomych o pomoc: o hełmy kevlarowe, nakolanniki, a nawet − chłopaki mają fantazję − o noktowizor. Robimy wśród znajomych zrzutkę. Na noktowizor, którego ceny zaczynają się od 17 tysięcy złotych, nie wystarczy, ale kilka hełmów udało się kupić, choć też nie bez problemów. W polskich sklepach militarnych kevlarowych hełmów nie było, musieliśmy ściągnąć je z Anglii. Paczki, podawane łańcuszkiem ludzi dobrej woli, poszły z Włodawy i Kielc przez Tarnopol, Lwów lub Drohobycz, do Kijowa i tam utknęły. Jurij hełmu nie dostał, podobnie Sława. Ale szlak na Ukrainę już przetarty i znowu idą paczki. Tym razem zawierają: opatrunki tamujące krew po postrzale, opatrunki hemostatyczne, leki, drut chirurgiczny i cienkie igły do odbarczania odmy. Marynka mówi, że ukraińscy lekarze wojskowi płaczą z radości na ich widok − jedna kosztuje 22 zł. Znowu zbieramy pieniądze wśród znajomych w całej Polsce. Dorzucają się ludzie z Kijowa, Berlina.
W kotle pod Iłowajskiem, sierpień 2014
Chłopcy siedzą w okrążeniu, w okopach. Na szczęście działają telefony. Sława wysyła SMS: „Tak celnie nie strzelają separatyści. To musi być profesjonalne wojsko. Rosjanie”. Jurija niepokoi co innego. Ponoć na ukraińskich i rosyjskich portalach internetowych bez trudu można znaleźć dane o lokalizacji oddziałów i planowanych ruchach jednostek. Żołnierze plotkują, że za takie informacje dostaje się po sto dolarów. Kto płaci, można się tylko domyślać.
Mijają kolejne dni bez dostaw, potem tygodnie. Sława wyznaje, że nie mają już co jeść. Przez ostatnie dwa dni żywili się gruszkami z okolicznych sadów. Rozmawiamy przez Skype’a. Pocieszam go, że skoro „przeżył Wołyń”, nic gorszego nie może go już spotkać. 27 sierpnia wreszcie dobra wiadomość − będzie korytarz. Ostatni SMS od Jurija przyszedł w nocy 28 sierpnia 2014 roku. Dwa zdania: „Wszystko dobrze, żyjemy. Jutro rano wychodzimy”. Potem kontakt się urwał.
Ukraina, wrzesień − październik 2014
W ukraińskich mediach huczy. Oficjalnie mówi się o zdradzie stanu, rzezi i hańbie złamania oficerskiego słowa. Rada Najwyższa Ukrainy powołuje komisję, która ma zbadać, czemu okrążone pod Iłowajskiem bataliony ochotnicze nie dostały na czas wsparcia. W tym czasie na polach rozkładają się ciała poległych, najpierw w deszczu, bo padało, potem w słońcu. Psy rozwłóczą szczątki po okolicy. Mimo to separatyści bronią dostępu do pobojowiska. Dopiero po kilku dniach pozwolą wejść na teren tzw. korytarza służbom ukraińskim i pracowitym członkom organizacji Czarny Tulipan. Ludzie z Czarnego Tulipana to wolontariusze, którzy szukają ofiar wojennych konfliktów, żeby przekazać ciała do identyfikacji i pochówku. Pod Iłowajskiem jest wśród nich Jarosław Żyłkin, który kierował ekshumacjami ofiar zbrodni na Wołyniu. Koło się zamyka: Jurij szukał tam Ukraińców, którzy ratowali Polaków. Teraz być może Czarny Tulipan odnajdzie jego ciało, abyśmy mogli godnie go pochować.
Październik 2014 − maj 2015
Trudno ustalić liczbę zabitych podczas odwrotu z iłowajskiego kotła. Ciągle podaje się inne dane. Niektórych żołnierzy uśmiercono zawczasu, odnajdują się potem wśród rannych. Podobnie jest z jeńcami. Nie wiadomo dokładnie, ilu przebywa w niewoli, ani gdzie są ci, których nie ma listach zabitych i rannych. Nawet centrum prowadzone przez Jurija Rubana, zajmujące się poszukiwaniem ukraińskich jeńców, nie jest w stanie podać dokładnej liczby. Rosjanie oficjalnie twierdzą, że nie biorą udziału w wojnie, więc skąd mieliby wiedzieć coś o jeńcach. Pewne jest tylko jedno. W „humanitarnym” korytarzu pod Iłowajskiem zginęli przede wszystkim członkowie batalionów ochotniczych, młodzi chłopcy, niektórzy w czapkach i trampkach, a przecież na spotkanie śmierci powinno się wychodzić w porządnych butach. Na stronach ukraińskiego rządu pojawiają się trzy listy: zabitych, zaginionych i trzecia − uhonorowanych medalami za bohaterstwo. Ukraiński prezydent nie próżnuje. Odnajduję dane Jurija Matuszczaka i Wiaczesława (Sławy) Makarenko na liście zaginionych. Ciągle jest nadzieja, że żyją!
Huśtawka nastrojów. Według biura Oleny Czongarowej w Tarnopolu, szukającej ukraińskich jeńców, w październiku 2014 roku niejaki Sergij Matuszczak przebywał w szpitalu na terenie zajętym przez separatystów. Tej informacji nie udało się potwierdzić.
25 maja 2015
Niespodziewany telefon z Ukrainy. Niespodziewany, choć od jakiegoś czasu było oczywiste, że ten moment nadejdzie. Marynka mówi, że będzie pogrzeb. Będzie pogrzeb? Dlaczego teraz? Przecież wciąż nie ma jednoznacznych wyników badań DNA. A jeśli Jura żyje i czeka na pomoc gdzieś w niewoli? Nadzieja umiera ostatnia. Szkoda czasu na wahania. Pogrzeb za cztery dni, a ja mam półtora tysiąca kilometrów w jedną stronę do pokonania. Jura miał znacznie krócej do życia, mimo to nie zdążył. Zabrakło mu do wyjścia z korytarza pod Iłowajskiem trzech kilometrów. Zginął, jak i inni, pomiędzy trzema wioskami: Voznesenka, Czumaky i Horbatenko.
27 maja 2015
Z Lublina do Kijowa jadę pociągiem. Ochłodziło się, pada. Wagon tłucze kołami o tory. Wykupiłam bilet w przedziale sypialnym. Innych nie ma. Układam się na łóżku twarzą do okna. Jeszcze nie jest ciemno, krajobrazy przesuwają się w pochmurnej aurze. Tuż po przekroczeniu granicy na ukraińskim niebie szybuje w stronę Polski samotny żuraw.
Niewiele osób rozumie, co to znaczy być proukraińskim działaczem w Doniecku, co to znaczy walczyć w Donbasie za Ukrainę. Jurij mi to uświadomił. Trafisz w ręce separatystów, czeka cię śmierć lub tortury, i prześladowania twojej rodziny. Wygrasz życie – ciągle będziesz gorszym „wschodniakiem”, z zasady podejrzanym, obcym w swoim kraju, na przykład we Lwowie. Akcje zastraszania proukraińskich działaczy, w tym w Doniecku, zaczęły się zaraz po strajkach na Majdanie w Kijowie. Jeszcze nie doszło do przelewu krwi, ale na stronach internetowych w języku rosyjskim już krążyły listy z nazwiskami działaczy i przedstawicieli organizacji pozarządowych w Donbasie. Nazwisko Jurija też tam było, a obok podano nazwiska i imiona jego matki oraz siostry, ich adresy. To było ostrzeżenie: zobacz, ile o tobie wiemy, nie możesz czuć się bezpieczny, ani ty, ani twoja rodzina. Poźniej terroryści przyjdą pod domowy adres, wiedząc, ze Jurij zgłosił się na ochotnika do wojska. Skatują jego mamę, będą grozić: „Jak znajdziemy, zabijemy”.
29 maja 2015
W kilka osób docieramy z Kijowa do Dniepropietrowska. Jednostka wojskowa jest daleko od centrum. Przyjeżdżają po nas wynajętym busikiem żołnierze. Na miejscu już czeka telewizja. Wszystkie groby wyglądają tak samo − ziemne kopce, na nich krzyże, a na krzyżach tylko numery. Najpierw trzeba odnaleźć numer Jurija. Potem jeden z żołnierzy przynosi tabliczkę z jego nazwiskiem i datą śmierci i przybija do krzyża. W ten sposób Jura Matuszczak został wyróżniony. Na cmentarzu wojskowym w Dniepropietrowsku tylko na nielicznych krzyżach widać jakiekolwiek informacje poza numerami. To nie jedyne wyróżnienie − Jura został pochowany w dwóch grobach. Ten drugi to zbiorowa mogiła wojskowa w Zaporożu. W maju tego roku specjaliści badający szczątki po masakrze pod Iłowajskiem potwierdzili odnalezienie jego DNA w dwóch miejscach − w Dniepropietrowsku i Zaporożu.
Nad usypanymi ziemnymi kurhanami wszyscy płaczą, również mężczyźni. W milczeniu czekamy na rozpoczęcie ceremonii. Najpierw oficerowie z oddziału mówią o odwadze i bohaterstwie. Potem dwóch prawosławnych księży modli się za jego duszę. Ktoś z przyjaciół intonuje hymn Ukrainy, „Szcze ne wmerła”… Kładziemy kwiaty, palimy lampki. Długo nie możemy odejść. Nasz przyjaciel wybrał sobie w wojsku pseudonim „Wiatr”. I oto stoimy nad jego grobem. Jest szaro, pada deszcz. Mocno wieje.
Na stypie naprzeciwko mnie siedzi żołnierz z batalionu Jury. Opowiada o naszym Jurku, o jego humorze, odwadze, o tym, że znał mnóstwo przyśpiewek i że doznał szoku, gdy ścięli mu w wojsku włosy; sam dowódca batalionu go nie poznał. A potem ciszej dodaje: „Chłopcy z batalionów ochotniczych mieli problem, żeby strzelić i zabić człowieka. Kiedyś na zwiadzie tuż obok przechodził separatysta, ale żaden nie strzelił. (…) Wielu ochotników wystraszyło się i odeszło z wojska po pierwszych dniach. Mieli do tego prawo. Zostało z nami niewielu”.
29 sierpnia 2015 roku
W Dniepropietrowsku trwa kolejna uroczystość: pośmiertne odznaczenia za odwagę. W sumie Jurij otrzymał trzy takie medale od prezydenta Ukrainy. Przyjeżdżają rodziny i przyjaciele poległych. Medal dla Jurija odebrała jego matka. Organizacja „Posztowh”, podobnie jak Grupa Mowa Żywa straciły lidera, ale pozostali członkowie zamierzają dalej działać. W języku ukraińskim posztowh oznacza „impuls”. Jurija już nie ma, ale ten impuls do działania, jaki dawał ludziom, wciąż wszyscy odczuwają.
Sierpień−wrzesień 2015
Lubelscy lekarze w Zakładzie Medycyny Sądowej kończą specjalistyczne badania DNA − Jurija, Sławy i Maksa. Rodziny chcą potwierdzenia ukraińskich wyników. Ciągle mają nadzieję, że chłopcy są w niewoli. Do rodziców Maksa dzwonią na jesieni prawdopodobnie separatyści. Mówią, że syn jest zdrowy, pracuje, niedługo może wróci do domu. Potem pojawiały się z różnych stron sugestie, że poszukiwani przez nas żołnierze mogą przebywać na Kaukazie, w jednym z obozów dla jeńców zmuszanych do niewolniczej pracy. W końcu nikt z rodziny nie widział ciał. Badania najlepiej przeprowadzać na szczątkach z kości udowej, ale nie mamy takiej możliwości. Musimy bazować na drobiazgach, które przyszły w paczkach, przewiezionych przez znajomych. W paczce Jury: włosy i szczoteczka do zębów, w paczce Maksa, który stał obok Jurija, kiedy rozerwał się granat − T-shirt oraz zegarek. (Maksym Poszedin również otrzymał pośmiertny medal za odwagę). Do zawiniątka Sławy nie mam siły zajrzeć. W osobnej kopercie rozpoznaję tylko pałeczki ze śliną ojca i siostry. Wymazu policzkowego jego mamy nie ma, bo dawno temu go osierociła. Na początku września polscy lekarze ostatecznie potwierdzili wyniki poprzednich badań. Ukraina ma kolejnych bohaterów.
Sierpień 2014
Podczas naszej ostatniej rozmowa na czacie Jurij zdążył przeczytać dedykowany mu wiersz, wydrukowany później w „Akcencie”. Ucieszył się, choć wydźwięk wiersza nie był optymistyczny. Obiecałam mu, że gdyby cokolwiek się z nim stało, będziemy go szukać do skutku. Dlatego potwierdziliśmy ukraińskie badania DNA w Polsce i skontaktowaliśmy się z różnymi, oficjalnymi, a czasem czasem nieoficjalnymi organizacjami, jak choćby grupa matek poszukujących synów spod Iłowajska lub po prostu śledząc informacje o obozach filtracyjnych na Kaukazie. Bez pomocy sieci ludzi dobrej woli być może wciąż tkwilibyśmy w niepewności.
Wydaje się, że od czasu wojny na wschodzie Ukrainy w ukraińskich sklepach, urzędach i domach pojawiło się więcej wizerunków świętych walczących z bestią. Święty Jerzy w teologii bywa utożsamiany z Michałem Archaniołem, obaj w walecznej postawie unicestwiają smoka. Święty Jerzy jest patronem Lwowa, a złocona statua Michała Archanioła zajmuje ważne miejsce na kijowskim Majdanie przy Hreszczatyku, przebiegającej przez centrum miasta. Blisko jego złoconego posągu leżały kwiaty i górnicze kaski po krwawym stłumieniu protestów na Majdanie. Nieprzypadkowo i w Lublinie kiedyś ten sam święty był patronem kościoła farnego, stojącego do XIX wieku na obecnym Placu po Farze. Kijów, z Archistrategiem górującym nad centralnym placem, stał się po pomarańczowej rewolucji − bijącym sercem Europy. Tak w 2004 roku powiedział patetycznie o ukraińskim zrywie Micheil Saakaszwili. Dla wielu patos skończył się wraz z przelaną krwią. Nasz Jurek zginął pod Iłowajskiem od uderzenia granatem. Nie ma w tym nic patetycznego.
Wrzesień 2015
Czy hełm, który nie dotarł do Jurija, uratowałby mu życie? Lekarze wojskowi mówią, że hełm niczego by nie zmienił: „To trwało najwyżej kilka sekund”. Pocieszające, że nie cierpiał. Na początku września dostałam zdjęcie nieznanego mi ukraińskiego żołnierza. Jest po kilku operacjach. Stoi w cywilnym ubraniu, trzyma za rękę trzyletniego synka. Dziękuje za hełm. Żyje.
Aleksandra Zińczuk
[i] W programie Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943 zaprosiłam Jurija Matuszczaka do współkoordynacji działania ze strony ukraińskiej. W ramach ekspedycji rozbudowaliśmy nieformalną grupę researcherów Grupa Mowa Żywa. Nadal kontynuujemy program (m.in. na terenie Polski i Ukrainy, w tym Galicji Wschodniej, Tarnopolszczyźnie). Niestety już bez Jurija.
Tekst (z wiosny 2015 r.) zostanie włączony do publikacji Eseje o polsko-ukraińskiej Polsce, przygotowywanej w ramach stypendium artystycznego Prezydenta Miasta Lublin.
Materiały wideo
Pogrzeb Jurija Matuszczaka - 28 maja 2015 na cmentarzu wojskowym w Dniepropietrowsku. Fot. Aleksandra Zińczuk
Jurij pochylał się nad każdym... Zbieranie historii mówionych podczas badań na Wołyniu w lipcu 2012. Fot. Beata Wydra
Efektem kolejnych polsko-ukraińskich badań była m.in. publikacji elektroniczna "Pojednanie przez trudną pamięć. Galicja Wschodnia". Na fotografii Jurij Matuszczak ze świadkiem historii. Fot. Agata Chwedoruk. Fot. na okładce: Ula Panasiuk
Spotkanie w Kijowie w ramach działań wspierających dialog polsko-ukraiński, podczas obchodów 70. rocznicy zbrodni wołyńskiej. Po lewej Jurij Matuszczak, po prawej Aleksandra Zińczuk. Fot. archiwum Grupa Mowa Żywa
Jurij Matuszczak jako wolontariusz na Majdanie w Kijowie, luty 2014. Fot. Michaiło Kapustian.
Jurij Matuszczak jako wolontariusz na Majdanie w Kijowie, luty 2014. Fot. Michaiło Kapustian.
Jurij Matuszczak w Światogorsku, luty 2014. Fot. Michaiło Kapustian.
Hełmy kevlarowe do ochrony dla potrzebujących żołnierzy na Ukrainie.
Ostatnia fotografia nadesłana przez Jurija Matuszczaka. Przed wejściem do placówki wojskowej w Dniepropietrowsku; sierpień 2014. Fot. dzięki uprzejmości Maryny Czarnej
Informacja o pogrzebie Jurija Matuszczaka przy wejściu do jednostki w Dniepropietrowsku. 29 maja 2015. Fot. Aleksandra Zińczuk
Pogrzeb Jurija Matuszczaka 28 maja 2015. Fot. Aleksandra Zińczuk
Pogrzeb Jurija Matuszczaka 28 maja 2015. Fot. Aleksandra Zińczuk
Michał Archanioł, patron Kijowa i Rusi Kijowskiej, góruje nad Majdanem; wrzesień 2013. Fot. Aleksandra Zińczuk
Koniec ekspedycji; Wołyń 2012. Fot. Wojciech Dunin-Kozicki.