Strona główna/ESEJ. Drugie wejście Hłaski

ESEJ. Drugie wejście Hłaski

ESEJ. Drugie wejście Hłaski: kontekst ukraiński

Ołeksandr Bojczenko

Droga Marka Hłaski do ukraińskiego czytelnika naprawdę zaczęła się około 50 lat temu. I zaczęła się właśnie tutaj, w Paryżu [1]. Dokładnie – w Maisons-Laffitte. I, oczywiście, to się wydarzyło w dużej mierze za sprawą redaktora naczelnego „Kultury”, Jerzego Giedroycia. „Naszym zadaniem – pisał Giedroyc w liście do Jerzego Stempowskiego – jest odgrywanie roli drożdży i lansowanie pewnych myśli”. Dodam jeszcze od siebie: nie tylko pewnych myśli, lecz także pewnych autorów. Z tym, jak wiadomo, całe środowisko „Kultury” oraz jej legendarny Redaktor radzili sobie z powodzeniem w ciągu kilku powojennych dziesięcioleci.

Między innymi wysiłkami Giedroycia na Zachodzie ukazały się dwie bardzo ważne ukraińskie książki: ułożona przez Jurija Ławrinenko antologia literatury pięknej Rozstrzelane odrodzenie (1959) i uporządkowany przez Iwana Koszeliwca zbiór dokumentów dysydenckich Ukraina 1956–1968. Wciągnięci w orbitę „Kultury” ukraińscy emigranci, próbowali także odwdzięczyć się Giedroyciowi dobrymi uczynkami, w miarę swoich skromnych możliwości – w porównaniu z sytuacją polskiej emigracji.  Dlatego na początku 1966 roku wspomniany już Iwan Koszeliwec, pełniący w tym czasie funkcję redaktora naczelnego ukraińskiego emigracyjnego czasopisma „Współczesność”, zwrócił się do Jerzego Giedroycia o poradę, kogo spośród polskich pisarzy najpierw warto byłoby przetłumaczyć na ukraiński. Giedroyc przywołał trzy nazwiska: Marek Hłasko, Witold Gombrowicz, Gustaw Herling-Grudziński.

Niestety, Gombrowicz i Herling-Grudziński zmarli jeszcze przed ukazaniem się ukraińskich tłumaczeń ich utworów. Właściwie tuż po upadku komunizmu i ZSRR ich książki (Dziennik, Pornografia, Ferdydurke, Trans-Atlantyk oraz Inny świat) zaczęły pojawiać się w języku ukraińskim.

Natomiast z twórczością Marka Hłaski wiązała się nieco inna historia. Niedługo po konsultacji Iwana Koszeliwca z Jerzym Giedroyciem „Współczesność” opublikowała długie opowiadanie (jak na dzisiejsze standardy – krótką powieść) Hłaski Cmentarze. Ponieważ „Współczesność” wychodziła w Monachium, a radziecki układ komunistyczny był bardziej surowy niż polski, zapoznać się z tą publikacją mogli tylko zagraniczni czytelnicy: na Ukrainie była to rzecz niemalże niezauważona. Należy zaznaczyć, że w ZSRR, nawet podczas odwilży, ukraiński autor za podobne „oczernianie rzeczywistości socjalistycznej”, jaką można dostrzec w Cmentarzach lub Następnym do raju, zostałby zesłany do łagru. Hłasce najwyżej odmawiano druku i zmuszono pozostać na Zachodzie. Później, już w wolnej Ukrainie, ukazało się jeszcze kilka krótkich opowiadań Hłaski w czasopismach literackich (ta sama „Współczesność”, „Kurier Krywbasu”, „Pociąg 76”, „Dnipro”), ale ze względu na skromny nakład pozostawały bez większego zainteresowania czytelników.

Zatem drugim wejściem Marka Hłaski na ukraińskie podium literackie, po którym nastąpiła pierwsza prawdziwa znajomość ukraińskiego czytelnika z autorem, stało się zeszłoroczne wydanie w Czerniowcach („Wydawnictwo 21”) Pięknych dwudziestoletnich.

Nie jestem badaczem twórczości Hłaski w rozumieniu naukowym. Jestem jednak tłumaczem Pięknych dwudziestoletnich i z tego powodu chciałbym, za Państwa pozwoleniem, wyjaśnić przyczyny, które mnie nakłoniły do przetłumaczenia tej książki.

Przyczyna pierwsza – oczywista: mój zachwyt od dawien dawna Hłaską i Pięknymi dwudziestoletnimi w szczególności. Ta „parodia na autobiografię” była jedną z pierwszych przeczytanych przez mnie w oryginale i polubionych polskich książek.

Przyczyna druga – świadome pragnienie spełnienia tej porady, którą pięćdziesiąt lat temu Redaktor Giedroyc dał Iwanowi Koszeliwcowi. Dotychczas Gombrowicz i Herling-Grudziński już zostali wydani na Ukrainie, więc pozostało wydać jeszcze tylko Hłaskę.

Przyczyna trzecia – całkiem prozaiczna, czyli wiek. Zgodnie z intencją samego autora, w Pięknych dwudziestoletnich pragnął on „zachować język tamtych czasów: ową dziwną mieszaninę slangu, komunikatów urzędowych, języka używanego na wiecach partyjnych i na ulicy”. Odnoszę siebie do ostatniego pokolenia, które jeszcze dobrze pamięta życie w ZSRR, marazmatyczny język posiedzeń partyjnych i czasopism komunistycznych. Żeby zrozumieć sarkastyczno-parodystyczny styl tego języka wykorzystany przez Hłaskę, człowiek dziesięć lat młodszy ode mnie będzie musiał siedzieć w archiwach i konsultować się ze starszymi.

Przyczyna czwarta – zarysowany przez Hłaskę obraz komunistycznej Polski. Na Ukrainie zamieszkuje dziś stosunkowo dużo ludzi, dla których – na tle trwającego współczesnego kryzysu ekonomicznego, politycznego oraz w rezultacie aberracji pamięci – były Związek Radziecki wydaje się utraconym rajem. Co gorsza: podobne myślenie istnieje w głowach części przedstawicieli młodszego pokolenia, skłonnego do idealizacji przeszłości, której osobiście nie doświadczyli. W tym kontekście Piękni dwudziestoletni to ważne przypomnienie, czym faktycznie był komunistyczny reżim, na słowo obiecujący „wzrost stopy życiowej”, „wolność myśli” i „praworządność”, a w praktyce po prostu eksploatujący warstwy społeczne, wprowadzał totalną cenzurę i wysyłał do więzienia tysiące ludzi na podstawie sfałszowanych dowodów lub zwyczajnie zabijał oponentów bez sądu i śledztwa. W dziele Hłaski ten reżim wytworzył groteskową rzeczywistość, absurdalność, którą  człowiek myślący dobrze rozumiał, ale nie mógł nic zrobić i dlatego czuł się  rozczarowany i zdegradowany. Tłumacząc Pięknych dwudziestoletnich, myślałem o tym, że ta książka – między innymi – powinna służyć ukraińskiemu czytelnikowi jako ostrzeżenie przed próbą powrotu do podobnej rzeczywistości.

Zbyt aktualne dla dzisiejszej Ukrainy – i to już piąta przyczyna – jest wszystko, co Marek Hłasko pisze o Rosji. Obecnie na wschodzie Ukrainy trwa – chociaż dziwna, ale wojna spowodowana agresją Rosji. Ukraińscy intelektualiści, jeżdżący na Zachód, często wyjaśniają zachodnim dziennikarzom tę prostą i oczywistą rzecz. Prostą i oczywistą dla nas, ale jakoś zbyt trudną do zrozumienia dla wielu zachodnich dziennikarzy i nawet polityków. W podobnej sytuacji po przybyciu do Francji znalazł sam Marek Hłasko. Swoją rozmowę z ówczesnymi francuskimi dziennikarzami opisuje następująco: „Zapytano mnie: jaka istnieje możliwość, abyśmy mogli się nawzajem dobrze zrozumieć; powiedziałem, że czołgi sowieckie na ulicach Paryża stworzyłyby nam wspólną płaszczyznę porozumienia i mnóstwo czasu na dyskusję”. W ostatnich latach często cytowałem taką odpowiedź, ponieważ wymyślić lepszej na razie nie jestem w stanie.

Natomiast trudno ustalić, na ile pozytywny lub negatywny był stosunek Hłaski do Ukrainy i Ukraińców. W każdym razie w Pięknych dwudziestoletnich nie występują motywy antyukraińskie. W całym tekście Ukraina jest bezpośrednio przywołana jeden raz – całkiem neutralnie, kiedy autor mówi o drodze żołnierza radzieckiego do Berlina, który „z tyłu zostawił Ukrainę, góry Uralu i góry Kaukazu, złotą Moskwę i kamienny Leningrad”. Jeszcze dwa razy Ukraina pojawia się niebezpośrednio – o tragikomicznym zabarwieniu. Chodzi o dwa epizody, w których pojawia się temat o przesiedleńcach z „kresów wschodnich”.

W pierwszym Hłasko jedzie pisać reportaż na wieś, mieszkańców którego młoda lekarka zmorfinizowała, w rezultacie na wszystkie pytania „chłopi dają dziwaczne odpowiedzi, patrząc błędnymi oczyma i zachowując się przy tym jak Ofelia w scenie szaleństwa”. Ale ponieważ lekarka na początku nie chce przyznać się do przestępstwa i wyjaśnia „reporterowi”, że „są to chłopki zza Buga, którzy nie mogą przeboleć straty swej ziemi rodzinnej, i pożerani tęsknotą nie bardzo już wiedzą, w którym kościele dzwoni”.

Druga ukraińska wskazówka związana z nadzieją Polaków na wojnę między USA i ZSRR: „Kiedy generał MacArthur zgłosił projekt użycia broni nuklearnej, powstała pieśń, którą znamy: „Truman, Truman…”. Natomiast ludzie z Kresów i ze Lwowa mieli własną pieśń nadziei; zaczynała się ona od wezwania pod adresem prezydenta Trumana. Ostatnia zwrotka brzmiała następująco: „Jedna bomba wodorowa i wrócimy znów do Lwowa. Choć zastaniem same zgliszcza, jednak ziemia to ojczysta”.
Ciekawie (Hłasko być może mógł o tym nie wiedzieć), że ukraińska partyzantka antykomunistyczna w czasach Trumana i MacArthuta też pokładała nadzieje w amerykańsko-radzieckiej wojnie jądrowej. Tak czy owak, znowu cytując Pięknych dwudziestoletnich – „Truman nie puścił bani; nadzieje okazały się płonne”.

Wreszcie w tej książce „temat ukraiński” jest poruszany, kiedy autor opowiada o swoich izraelskich przygodach i spotkaniu w Ejlacie z byłym oficerem NKWD: ten oficer „zamordował całą rodzinę ukraińską, która wydała jego rodzinę Niemcom”. Bardzo wątpliwie, żeby podobne spotkanie i podobna rozmowa naprawdę odbyły się w życiu Hłaski. Raczej tutaj wykorzystał swój ulubiony chwyt «prawdziwego zmyślenia», czyli opisuje wymyślone konkretne wydarzenie, wmontowując w jego osnowę typologicznie prawdziwą historię. W tym przypadku ogólna prawda polega na tym, że NKWD zniszczyła ogromną ilość rodzin ukraińskich, ale i na tym, że Ukraińcy podczas II wojny światowej chętnie pomagali Niemcom poszukiwać nienawistnych enkawudzistów.

Tymczasem warto wspomnieć o recepcji Pięknych dwudziestoletnich na Ukrainie. Po wydaniu książki w 2017 roku wydawnictwo organizowało sześć spotkań promocyjnych: w Kijowie, Lwowie, Iwano-Frankiwsku, Winnicy, Łucku i Czerniowcach. Na te spotkania przychodziło od 30 do 60 osób. W każdym mieście publika żywo reagowała na opowieści o twórczości  i życiu pisarza, entuzjastycznie odbierała cytowane fragmenty i dość dobrze – mimo ukraińskiej sytuacji ekonomicznej – kupowała książkę.
Po każdym podobnym spotkaniu w miejscowej prasie pojawiały się materiały: od krótkich wiadomości informacyjnych po rozległe recenzje. Oczywista sprawa, że autorzy tych publikacji najpierw zwracali uwagę na te rozdziały Pięknych dwudziestoletnich, które mogły najwięcej zainteresować ukraińskiego czytelnika. Często przy tym dziennikarze imitowali stylistykę i osobliwy czarny humor Marka Hłaski. Zwłaszcza – kiedy radzili uważnie przeczytać jego książkę tym, którzy chcieliby wyjeżdżać do pracy za granicę, żeby wiedzieli, w jaki sposób w trudnych czasach można odnaleźć przytułek w więzieniu lub szpitalu psychiatrycznym.
Natomiast dziennikarka z Czerniowiec Oksana Krawcowa wskazała na typologiczne podobieństwo między podanym przez Hłaskę obrazem komunistycznej Polski i komunistycznej Ukrainy, ilustrując to cytatem, pod jakim mogłoby podpisać dużo pisarzy ukraińskich: „Logicznie rzecz biorąc, mało który naród ma tak wiele szans na dobrą literaturę jak my… Mamy wszystko: nieszczęścia, mordy polityczne, wieczną okupację, donosicielstwo, nędzę, rozpacz, pijaństwo – czegoż jeszcze trzeba, na Boga?”.

Ze swojej strony krytyk literacki Tatiana Trofymenko dodała, że odrębne porady z Pięknych dwudziestoletnich zostały jakby specjalnie napisane dla przedstawicieli współczesnej literatury ukraińskiej. Na przykład: „Niech pan robi wszystko, co chce, tylko niech pan pisze jak najmniej” lub: „książki trzeba pisać tak jak donosy, pamiętając przy tym, że głupio napisany donos, może zniszczyć przede wszystkim ciebie”.

Osobnym wydarzeniem był poświęcony Hłasce wieczór podczas projektu „Lwowskich literacko-krytycznych dyskusji”. Rozmówcy (Taras Pastuch, Igor Kotyk, Mariana Barabasz oraz Irena Jurkowska) porównali między innymi twórczość Marka Hłaski i amerykańskiego prozaika Jeroma Davida Salingera; rozważali wpływ Pięknych dwudziestoletnich na jego czytelników, w tym wytworzonego przez Hłaskę mitu o sobie, wspominając o zasadniczej niemożliwości napisania absolutnie prawdziwej autobiografii; porozmawiali na temat aktualności dzieł Hłaski dla współczesnego polskiego i ukraińskiego czytelnika, jak również o wysokiej cenie, jaką przyszło autorowi zapłacić za swoje autodestrukcyjne zachowania kosztem  artystycznej i psychologicznej  jakości jego utworów.
Ważną w omówieniach była opinia, którą osobiście całkowicie popieram: „Na Ukrainie bardzo brakuje podobnych ironicznych autobiografii, więc Piękni dwudziestoletni mogliby służyć paradygmatycznym przykładem dla ukraińskich pisarzy”.

Jedyną negatywną opinię na temat książki Hłaski znalazłem nie w prasie, ale na Facebook’u dziennikarki Emmy Antoniuk. To prawda, że pochwaliła pisarza za „cudowny humor” oraz „interesujące historie”, jednak pani Emma oburzyła się na jego seksizm i męski szowinizm, zaznaczając: „Nie mogę spokojnie czytać, jak mężczyźni kpią z kobiet. Jak traktują <<prostytutki>> niczym biomasę. Jak gaszą papierosy na policzkach”. Niezależnie od tego, na ile te oskarżenia są sprawiedliwe, cieszę się z tej reakcji – dlatego, że jest świadectwem tego, jak dziennikarka przyjęła Pięknych dwudziestoletnich nie jako literacki ślad dawno minionych lat, lecz jako aktualne dzieło współczesnego autora, z którym można nie zgadzać się, i którego można nawet zawstydzić.

Na zakończenie chcę podzielić się pewną wiadomością. Mój kolega, ukraiński pisarz i tłumacz Oleksij Czupa ostatnio skończył tłumaczenie Ósmego dnia tygodniaPętli. Więc jest nadzieja, że w następnym roku na Ukrainie pojawi się jeszcze jedna książka Marka Hłaski, a rozmowy i dyskusje o jego życiu i twórczości będą kontynuowane.

[1] Tekst głoszony w Paryżu 14 grudnia 2018, Polska Akademia Nauk – Centrum Nauki w Paryżu

dr Ołeksandr Bojczenko

Z języka ukraińskiego tłumaczył Serhij Gladyshuk, oprac. językowe Aleksandra Zińczuk

Ołeksandr Bojczenko – ukraiński publicysta, krytyk literacki, doktor nauk humanistycznych, tłumacz, redaktor, były wykładowca. W Polsce nakładem wydawnictwa Warsztaty Kultury w Lublinie ukazał się jego zbiór felietonów 50 procent racji (2016) oraz esejów Wasi, nasi oraz inni. Szkice o pisarzach i nie tylko (2018). Mieszka w Czerniowcach.

Kultura Enter, 2018/05 nr 86