Strona główna/ROZMOWA (MUZYKOTERAPIA). Klucz do osób z autyzmem, po udarze i w trakcie neurorehabilitacji

ROZMOWA (MUZYKOTERAPIA). Klucz do osób z autyzmem, po udarze i w trakcie neurorehabilitacji

Rozmowa przeprowadzona w czasie Lubelskich Dni Muzykoterapii w Lublinie.

Anna Chlebus: Muzykoterapia nie jest obecnie zbyt popularnym tematem w Polsce – ludziom, zwłaszcza niezwiązanym z psychologią, kojarzy się ona raczej z technikami relaksacji, czy nawet szarlatanerią niż z realną metodą leczenia. Jak wytłumaczylibyście zupełnemu laikowi czym jest muzykoterapia?

Simon Procter: Myślę, że chodzi w niej głównie o komunikację – muzyka daje na tym polu ogromne możliwości. Często pracujemy z ludźmi mającymi bardzo konkretne, poważne problemy, na przykład niektórzy w ogóle nie potrafią mówić. Ale znaczy to tylko tyle, że nie znają języka, a nie, że nie da się do nich dotrzeć. W muzykoterapii chodzi głównie o takie poczucie – ja jestem tu z tobą, robimy coś razem, mamy to samo doświadczenie, dążymy do tego samego celu. Reakcje czysto fizyczne, jakie widać nawet na monitorach EKG. Gdy ludzie grają razem, zachodzi między nimi swego rodzaju fizjologiczna korespondencja.

Sarah Johnson: Mam podobne odczucia. Osobiście pracuję na modelu bazującym na neurologii i moje doświadczenie jest takie, że autentycznie muzyka jest czymś, co potrafi zmienić nasz mózg na poziomie biologii, fizjologii. Muzykoterapia jest więc fenomenem łączącym spektrum muzycznych umiejętności terapeutów z wiedzą, co i jak działa w ludzkim ciele i umyśle. Wszystko po to, żeby osiągnąć cele w ogóle z muzyką niezwiązane, żeby przynieść jakąś pozytywną zmianę.

Więc to po prostu czysta biologia?

S.J.: Z pewnością w całym procesie jest wiele biologii. Każdy przecież wie, że muzyka może sprawić, że czujemy się lepiej, funkcjonujemy lepiej – a ja przez ostatnie 25-30 lat pracowałam z moimi kolegami w Stanach Zjednoczonych nad tym, żeby dowieść prawdziwości tej intuicji, sprawdzić, jakie mechanizmy się za tą metodą kryją, dlaczego muzyka ma tak wielką siłę oddziaływania. Muzykoterapia to używanie muzyki do osiągania celów niemuzycznych. Mogą być poznawcze, językowe, motoryczne, pamięciowe… Muzyka angażuje na wszystkich polach.

Może chodzić właśnie o rolę tego celu – wielu ludzi nie wierzy w siłę muzykoterapii głównie dlatego, że mając na co dzień do czynienia z muzyką, niejako ją oswoili, nie wydaje sie ona niczym niezwykłym. Mogą zawsze użyć koronnego argumentu: „Zobacz, słuchałem już tyle muzyki, a jakoś mi nie pomogła…”.

SJ: Tak, to chodzi po prostu o specjalne użycie muzyki, a nie o nią samą, nie o sztukę dla sztuki.

A więc dla kogo muzykoterapia? Dla każdego? Od najlżejszych do najcięższych zaburzeń?

S.P.: Jak najbardzie! I niezależnie od wieku. Przede wszystkim jednak muzykoterapia będzie najbardziej pomocna u tych osób, dla których ekspresja słowna jest trudna, bądź mają problem w obszarze kontaktów z innymi ludźmi, nawet czysto fizycznych, jak na przykład ma to miejsce u osób z autyzmem. Pracujemy dużo z takimi ludźmi, ale także z pacjentami z demencją, w trakcie rozmaitych neurorehabilitacji. Ponadto muzyka oferuje też takie poczucie wewnętrznej organizacji siebie, więc także przy zaburzeniach zachowania będzie pomocna.

Doktor Krzysztof Stachyra stwierdził na swoim wykładzie, że muzyk i muzykoterapeuta zasadniczo się różnią – na poziomie celu muzyk jest skupiony na muzyce, a muzykoterapeuta na człowieku. Jak to jest u was? Czy należy te dwa zawody od siebie kategorycznie oddzielić, czy doświadczania obu powinny się jakoś przenikać?

S.P.: Jestem muzykoterapeutą, bo jestem muzykiem. Mam konkretne doświadczenie – co to znaczy: „współgrać” muzykę z innymi, czym jest to poczucie intymności, dlaczego w muzyce można więcej? To są doświadczenia dostępne wyłącznie dla muzyków. Muzykoterapia otwiera dostęp do tych możliwości również innym. I tutaj właśnie zahaczamy o kwestię popularyzacji tej gałęzi terapii w Polsce – myślę, że z jej wielkiej siły powinni zdać sobie sprawę właśnie jako pierwsi muzycy. I mogą tu wiele zdziałać.

S.J.: Moim zdaniem im lepszym jesteś muzykiem, tym lepszym możesz być muzykoterapeutą. Ten zawód wymaga naprawdę doskonałych umiejętności, bez nich nie da się skupić na człowieku. Chodzi o taką stronę czysto techniczną nieraz niespodziewanie musisz zmienić klucz, tonację albo grać w dziwnej pozycji, na przykład chodząc. Nie wyobrażam sobie, żebym musiała jeszcze w międzyczasie zastanawiać się nad następnym akordem…

Właśnie, akordem… Sara, jesteś specjalistką od autoharfy. Powiedz proszę – co jest w niej takiego wyjątkowego, że zdetronizowała wszystkie tradycyjne opcje typu: fortepian, pianino, gitarę? To dość niecodzienny wybór…

S.J.: Prawda (śmiech), to częste pytanie, bo to instrument mało popularny. Można tę zasługę przypisać mojemu mężowi (śmiech). On pierwszy grał na autoharfie, na długo przed tym, zanim zaczęłam się nią zajmować. Oboje uwielbiamy muzykę folkową, w którą ten instrument idealnie wpasowuje. Kiedy poszłam do mojej pierwszej pracy w domu spokojnej starości, trafiłam do ludzi żyjących w izolacji. Zabrałam wtedy ze sobą gitarę, dwoiłam się i troiłam, grałam piosenki, śpiewałam… Widziałam, że to za mało, że to nie dla nich, że zwyczajnie do nich nie docieram. Poprosiłam wtedy mojego męża o pomoc i sytuacja zupełnie się zmieniła. Zaczęłam angażować pensjonariuszy, bo na autoharfie można grać w dwie osoby – jedna pociąga kostką po strunach, druga wciska guziki. Ci wszyscy zrezygnowani starsi ludzie nagle się zaciekawili, chcieli sami spróbować, w końcu zaczęli nawet śpiewać. Powstał między nami most, interakcja. Zaczęłam wtedy intensywnie ćwiczyć grę i odnajdywałam kolejne zalety autoharfy. Ma 36 strun, a więc bardzo pełny dźwięk (w porównaniu z taką na przykład sześciostrunową gitarą). Zresztą jest bardzo wygodna – kiedy pracujemy z klientami nad jakimiś motorycznymi celami, nieraz trzeba wstać, poruszać się, zrobić wykop, albo podejść blisko… Nie podniosę przecież fortepianu! (śmiech)

Przez te wszystkie lata z pewnością napotkaliście na swojej drodze mnóstwo ludzi różnie reagujących na muzykoterapię. Czy zapadł wam w pamięci jakiś konkretny przypadek, na kim muzyka wywarła największe wrażenie?

S.P.: Przez wiele lat pracowałem w szpitalu psychiatrycznym, gdzie znajdowali się ludzie w bardzo złym stanie. Na początku był to dla mnie szok, jak bardzo są otwarci na muzykę, prawdziwie zaangażowani. Nie spodziewałem się tego zupełnie, bo z reguły ludzie są nastawieni na „nie”, przekonani, że to nie dla nich. Na jednym z oddziałów zostałem poproszony o pracę z jednym panem, z którym obsługa nie mogła sobie poradzić – zachowywał się bardzo głośno, gwałtownie, był zupełnie nieokiełznany. Ale gdy wchodził ze mną do pokoju, w którym miałem instrumenty, nie musiałem nic mu tłumaczyć – natychmiast brał do rąk instrumenty, grał, śpiewał, żywiołowo reagował. I nagle okazało się, że to, co na oddziale było problemem, z punktu widzenia muzyki było wręcz wskazane! Muzyka nadawała temu całemu chaosowi kształt, który mogli zobaczyć też inni ludzie. Wtedy pierwszy raz personel oddziału autentycznie się  pacjentem zachwycił!

S.J.: U mnie z kolei był to George, który wprost uwielbia, kiedy opowiadam innym jego historię. Trafił do nas w bardzo krytycznym stanie, był niemalże całkowicie sparaliżowany. Ciężko pracowaliśmy wraz z fizjoterapeutami, by przywrócić mu chociaż część podstawowych ruchów. Najbardziej chciał znów móc samodzielnie jeść – godzinami musiał ćwiczyć ten sam ruch unoszenia łyżki do ust. I cały plan jego muzykoterapii opierał się właśnie na tym, żeby tak dopasować instrumenty do jego potrzeb, by gra na nich stała się wierną repliką konkretnych ruchów, których chciał się nauczyć. Skonstruowaliśmy docelowe punkty, w które miał, oczywiście z naszą pomocą, uderzać kończynami. Dodatkowo, za pomocą dźwięków łatwiej było mu się kontrolować, sprawdzać postępy, pracować dokładnie.

I jak mu szło?

S.J.: Z dnia na dzień miał coraz więcej siły. Poza tym muzyka po prostu angażuje, działa na poziomie biologicznym. Odchodzi nuda, pojawia się dodatkowa motywacja do ćwiczeń. Obecnie George może chodzić na krótkich dystansach, prowadzi samochód, no i oczywiście może sam jeść. Żyje w dużym stopniu samodzielnie.

Sarah Johnson– certyfikowana muzykoterapeutka neurologiczna, współtwórczyni modelu Neurologic Music Therapy. Wykładowczyni Colorado State University, gdzie uczy zaawansowanych kursów klinicznych. Trener Neurologic Music Therapy Institute. Posiada ponad 25 lat doświadczenia klinicznego. Jest znana jako „Master of the Autoharp” ze względu na jej niezwykłe zdolności, ukazujące możliwości wykorzystania autoharfy. Autorka specjalistycznych publikacji z zakresu muzykoterapii neurologicznej. Podczas Lubelskich Dni Muzykoterapii została nagrodzona Honorowym Członkostwem w Polskim Stowarzyszeniu Muzykoterapeutów.

Simon Procter – dyrektor krajowego programu kształcenia muzykoterapeutów kreatywnych Nordoff-Robbins w Anglii i Walii, członek Komisji Certyfikacyjnej Polskiego Stowarzyszenia Muzykoterapeutów. Były redaktor naczelny „The British Journal of Music Therapy”. Posiada ponad 20 lat doświadczenia klinicznego, głównie z osobami z zaburzeniami psychicznymi. Członek grupy Socjologia Sztuki (SocArts) na Uniwersytecie w Exeter, Wielka Brytania.

 

Kultura Enter, 2018/05 nr 86
Autoharfa wykonana przez C.F. Zimmermann Company w latach 1896–1899.Fot. Tashaila Nichole Meyers, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org.

Autoharfa wykonana przez C.F. Zimmermann Company w latach 1896–1899.Fot. Tashaila Nichole Meyers, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org.