Strona główna/POLITYKA. Patrząc w lustro

POLITYKA. Patrząc w lustro

Wasyl Słapczuk
Z języka ukraińskiego przełożył Andrij Saweneć

W jednym ze swoich wywiadów polski pisarz Stanisław Lem zauważył, jak drastycznie zmienia się świat w kierunku groteski i utraty godności. Kiedy rozpoczęła się wojna o Falklandy, „The Economist” od razu policzył, czy ta wojna jest korzystna. Otóż Lem mówi, że wyobraził sobie wtedy taką sytuację: gdyby w 1936 roku radziecki rząd oświadczył, że zamierza odebrać Polakom Polesie, a polski sztab postanowiłby usiąść i policzyć, czy warto o te bagna walczyć. Pisarzowi wydało się to czymś absurdalnym, ponieważ w czasach jego młodości nikt nie myślał w podobny sposób. Nieprzyjaciel nie dostanie ani piędzi ziemi – taka była postawa.

Ukraina pod tym względem ma różne doświadczenia. Krym został oddany Rosji bez walki. Teraz stawiamy opór. To wszystko są jednak zachowania sytuacyjne. Długotrwałej i długofalowej strategii brak. Władze stosują taktykę jednego dnia. Przez ponad trzydzieści lat na czele Ukrainy stali wyłącznie chwilowi władcy.
W Ukrainie dotychczas nie została opracowana koncepcja rozwoju (to znaczy dalszej egzystencji narodu i państwa). Jeszcze w 1991 roku powinna być poruszona kwestia podstawowych wartości. Konieczne było dokonanie bilansu osiągnięć i strat, a w następnym kroku zdefiniowanie tego, jakie miejsce Ukraina pragnie zajmować w świecie. Wtedy stałoby się oczywiste, co chcemy budować i co chcemy uprawiać. Czym innym jest bowiem zbudowanie budowli: jest to stricte dzieło rąk ludzkich, nie tylko kwestia jedynie materiałów i technologii. Niektóre rzeczy z kolei da się tylko wyhodować – takie jak drzewko. Tutaj decydujące są działania i cykle natury. Rośliny czy drzewa nie da się zbudować, należy je wyhodować z nasiona lub sadzonki. To są różnie skierowane działania oraz różne wysiłki.

Przez cały okres tak zwanej niepodległości Ukraina (to znaczy my) żyje w jakiejś schizofrenicznej rzeczywistości. Świadomość naszego społeczeństwa jest rozszczepiona. Naród przeżywa stagnację, jakkolwiek byśmy ją postrzegali – w wymiarze czy to etnicznym, czy to politycznym. Nie wiem, czy mamy państwo takie, jak społeczeństwo, czy też społeczeństwo jest właśnie takie, bo takie jest państwo. Nie wiem, jak mamy się wydostać się z tego błędnego, zaczarowanego koła. Schizofreniczność naszej egzystencji polega na tym, że jesteśmy zdezorientowani i zdezorganizowani. Wysiłki Ukraińców są skierowane tylko na to, żeby przeżyć. I podobnie do tego, jak w czasach pokoju nie za bardzo interesowało nas to, jaką wieżę Babel budujemy, tak samo teraz, w czasie wojny, nikt nie pyta, o co walczymy.

Tymczasem społeczeństwo powinno by jednak domagać się od władz wyraźnego określenia ostatecznego celu wojny. A także wskazania drogi, którą nasz kraj będzie to tego celu podążać. I co też ważne, ile to zajmie czasu. Mamy zatem trzy punkty: cel, droga i czas. Czy mają nasze władze chociaż przybliżone pojęcie o tych trzech czynnikach?

Kiedy władze zwerbalizują dla społeczeństwa ostateczny cel wojny, wskażą drogę do tego celu oraz poinformują chociażby w przybliżeniu o czasie potrzebnym do jego osiągnięcia, wtedy też powinny niezwłocznie, w sposób poparty argumentami i otwarty (bez żadnych tajemnic wojskowych i wojennych) wytłumaczyć, za pomocą jakich środków i zasobów zamierzają swoje plany realizować. Dla społeczeństwa te informacje byłyby interesujące. Jakie zobowiązania władze biorą na siebie, a jakie nakładają na społeczeństwo? Bo na razie to wygląda tak, że jeśli wyobrazimy sobie wojnę w postaci powozu, to oczywiście zarówno władze, jak i społeczeństwo mają z tym powozem bezpośrednio do czynienia, tyle że społeczeństwo jest w ten powóz zaprzężone, podczas gdy władze w nim siedzą i dziarsko kierują zaprzęgiem. Zresztą społeczeństwo samo w sobie nie jest obciążone równomiernie. Dla jednych jest kij, dla innych zaś cukier z dłoni (to znaczy marchewka). Jeżeli więc władze nie zrewidują swojej krótkowzrocznej polityki, społeczeństwo z trzech wielorybów, na których one spoczywają, zamieni się w trzy postacie znanej bajki – łabędzia, szczupaka i raka. Chciałoby się zatem dowiedzieć o środkach i zasobach, dzięki którym będziemy zwyciężać w wojnie. Oczywiście bardzo interesujące jest, czy mają władze plan B, ale niech najpierw wyjaśnią, na czym polega plan A. Póki co bowiem cała strategia zwycięstwa wygląda na dalece niestabilną i niepewną – bełta się i chwieje bezwolnie niczym kwiatek na wietrze.

Dla ukraińskich władz ta wojna jest jedynie walką o terytoria. Rzadko (a z ust mężów stanu wręcz w ogóle) zdarza się usłyszeć, że to wojna kultur, wojna mentalności, wojna ukraińskiej nowoczesności przeciwko rosyjskiej archaiczności. Wojna przeszłości (Rosja) przeciwko przyszłości (Ukraina). Właśnie tak powstała ta konfrontacja. Przedpotopowy, totalitarny Putin przeciwko młodej demokracji. Tak więc walczymy o terytoria okupowane przez wrogie rosyjskie wojska, tak jakby chodziło jedynie o terytoria. Czyż te terytoria nie wchodziły w skład Ukrainy? Wchodziły, ale nie były Ukrainą. Były bowiem zasiedlone ludźmi, którzy w żaden sposób nie utożsamiali się z czymkolwiek ukraińskim. Orientowali się oni jedynie na Rosję i byli wrogo nastawieni do wszystkiego co ukraińskie. Rosja najpierw okupowała ich w sensie kulturowym oraz ideologicznym, wprowadziwszy tam russkij mir. Następnie zaś miejscowa ludność sama zawołała Rosję do siebie. Czy ci ludzie się opamiętali? Czy zrewidowali swoją postawę, biorąc pod uwagę to, do jakiej katastrofy i rujnacji doprowadziła ich obsesja na gruncie rosyjskości? Czy może już wołają: „Rosjo, idź precz!” i wołają na pomoc Ukrainę? Coś nie słychać. Boją się? A dlaczego wcześniej nie bali się Ukrainy? I po co nam ukraińskie terytoria zamieszkane przez prorosyjskich ludzi? Ta wojna miałaby zostać także wojną ideologii. Nawiasem mówiąc, czy Ukraińcy mają własną ideologię? A ukraińskie państwo? Dlaczego jej nie stosujemy? Dlaczego nie nosimy ze sobą i z niej nie korzystamy? To, że bronimy się, będąc napadnięci, to tylko reakcja odruchowa. Odruch bezwarunkowy. Dobrze, bronimy siebie i swoich terytoriów. I to wszystko? Że co, nie bronimy żadnych wartości? Poza, rzecz jasna, tymi materialnymi – fabrykami i zakładami, które zdobyli ciężką pracą nasi oligarchowie. A jakie wartości wyznajemy? Kto wie? Proszę powiedzieć to władzom. A może też ich zapytacie? Terytoria przecież to tylko obszar na kuli ziemskiej, który może być pustynią, a może być oazą. Zależnie od kultury i ideologii.

Kiedy patrzymy na Rosję, patrzymy w lustro. Wszystkie te paskudztwa, które demonstrują Rosjanie, niestety, ku naszemu wielkiemu wstydowi, są właściwe także dla nas. Na szczęście w dużo mniejszym stopniu, co też nas ratuje. Przez cały okres naszej wyobrażonej (formalnej) niepodległości Rosja trzymała Ukrainę krótko. Dlatego nie udało się nam podążyć swoją drogą, mimo że ją wybraliśmy. Dlatego było tak mało zmian na lepsze – pozostawaliśmy w strefie wpływów metropolii. Co za tym idzie, do dnia dzisiejszego nie porzuciliśmy narzuconych nam obcych wartości, wręcz przeciwnie – duża część ukraińskiego społeczeństwa uważa je za swoje. Nawet wojna nie przekonała tych ludzi o złych intencjach Rosjan. Są gwałceni, zabijani, ale wciąż modlą się do swoich gwałcicieli i morderców. To coś więcej niż syndrom sztokholmski. Tę patologię należy wciąż badać, żeby wiedzieć, jak sobie z nią radzić. Spojrzeliście na Rosję? A teraz proszę spojrzeć na siebie. Wciąż jesteśmy Rosją nr 2. Nawet przelaną krwią naszych bohaterów nie udało nam się oczyścić, zmyć z siebie piętna drugorzędności. Co, co jeszcze musi się wydarzyć, aby Ukraińcy w końcu stali się Ukraińcami, a Ukraina Ukrainą?

Kultura Enter 2024/04
nr 111

Fot. Dorota Mościbrodzka