Strona główna/SŁOWENIA. Szpilki

SŁOWENIA. Szpilki

Primož Sturman
Z języka słoweńskiego przełożyła Agnieszka Będkowska-Kopczyk
 
Zobaczyła mnie w foyer pałacu znajdującego się w pobliżu Placu św. Marka. Była zaskoczona tym spotkaniem, a ja zaplanowałem je w najdrobniejszych szczegółach. Co więcej, dysponowałem doskonałą wymówką. To ona wysłała mi zaproszenie na Facebooku, byłem jednym z jej licznych wirtualnych znajomych.
 
    – A ty co tu robisz? – spytała.
 
    – Przyjechałem po ciebie – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do niej, po czym natychmiast dodałem poważnie – Przekonałem wydawcę, żeby pokrył koszty podróży. Napiszę recenzję, jestem pod wrażeniem tej wystawy.
 
    – Świetnie, przedstawię cię szefowi naszej fundacji.
 
    – Dziękuję, dobry pomysł. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni?
 
    – Chyba zimą.
 
    – Tak, chyba tak.
 
To była lutowa niedziela, przyjechaliśmy jego czarnym bmw na plac Barcolano, żeby stamtąd wyjść nad morze na poobiedni spacer. Już w trakcie podróży były kłótnie, a najgłośniejsza była Antonella, która przez całą drogę wyrzucała bratu, że jedziemy samochodem, zamiast skorzystać z transportu publicznego, który jest przecież mniej szkodliwy dla środowiska, a w dodatku odpadają problemy z parkowaniem. 
 
Miejsca parkingowego musiał szukać wysoko na wzgórzu Contovello, a ja szukałem razem z nim w imię męskiej solidarności. Co z tego, skoro on jeszcze marudził, że będzie musiał zostawić auto w niezbyt bezpiecznym miejscu.
 
    – Może faktycznie lepiej było jechać autobusem – powiedziałem lekko uszczypliwie, na co zmarszczył brwi. Był w złym humorze.
 
    – Taki słoneczny dzień jest wprost idealny na spacer do zamku Miramar – powiedziała Antonella. Wziąłem ją za rękę i ruszyliśmy dalej. 
 
Ona i on pozostawali w tyle. Wysokie obcasy Yulii jednak nie nadawały się do chodzenia po nabrzeżu z kostki granitowej.
 
    – Enrico mi powiedział, że w jej fundacji artystycznej, w której pracuje, zwrócili jej uwagę, żeby nie przychodziła w szpilkach, bo odgłosy kroków przeszkadzają pozostałym pracownikom. Ona jest święta, że go znosi. Codziennie jeździ z Triestu do Wenecji tylko dlatego, żeby móc z nim mieszkać. Dwie godziny pociągiem. A on jest dla niej taki okropny. Kiedyś był taki dla mnie. Zawsze był megalomanem, maminsynek.
 
Westchnąłem. Nie przepadałem za jej rodziną, a na niedzielne obiady do jej matki chodziłem tylko z poczucia obowiązku, żeby wdowa choć raz w tygodniu miała coś od życia. 
 
Cały dzień zaprzątała mi głowę uwaga, poczyniona przez teściową w związki z Dniem Pamięci o Ofiarach Egzekucji w Foibach i Exodusie Włochów, obchodzonym niedawno, bo 10 lutego. Jej zdaniem to z winy moich przodków musiała z rodziną opuścić swoje rodzinne miasto na Istrii, gdy w 1945 roku zajęli je ludzie Tity i zaczęli ich dręczyć. – Każdej nocy zrywali sieci rybackie mojego ojca – powiedziała. Enrico zaśmiał się pobłażliwie, Antonella odwróciła wzrok, a Yulia nawet nie wiedziała, o co chodzi. Pochodziła z Ukrainy, dlatego obce jej były tarcia z okolic Triestu.
 
Miałem napad kaszlu podczas popołudniowego drinka w jednym z miejskich lokali, najwyraźniej byłem przeziębiony. Bóg jeden wie, czy stres, który ostatnio wywołuje u mnie ta cała przyszywana rodzina, nie osłabił mojego układu odpornościowego. W każdą niedzielę, oprócz obiadu u teściowej, szliśmy razem na spacer, a potem napić się czegoś. Ja próbowałam rozgrzać się herbatą z miodem, a Enrico przechwalał się, że pije najlepszy cabernet sauvignon, jaki można znaleźć w Trieście. Najwyraźniej udało mu się wyprzeć fakt, że został wyprodukowany rękami winiarzy z Krasu lub Friuli. 
 
    – Mam gorączkę – powiedziałem Antonelli następnego ranka, zanim wyszła do pracy. – Pieprzyć to, przepadnie mi w tym roku festiwal filmowy. W przyszłym roku zaszczepię się na grypę.
 
    – Wiesz, że szczepionki są szkodliwe i że szczepiąc się, wspierasz międzynarodowe koncerny.
 
Jej weganizm miał wiele konsekwencji, w tym przekonanie, że zdrowy styl życia pozwala uniknąć wszystkich chorób.
 
    – Żyj zdrowiej, zrezygnuj z mięsa i cukru, a wszystko będzie dobrze. Spójrz na mnie, czuję się teraz znacznie lepiej.
 
    – Kup mi, proszę, aspirynę w aptece – rzuciłem, gdy wychodziła. 
 
    – Wyjdź i sam sobie jej poszukaj w tym magazynie trucizn – powiedziała, zamykając za sobą drzwi.
 
Tym razem mnie uraziła. Naprawdę musiałem wyjść na ulicę, żeby kupić sobie lekarstwa i dobrze, że apteka była tuż pod naszym mieszkaniem.
Kiedy wróciła wieczorem, również była zachrypnięta.
 
    – Potrzebujesz aspiryny?
 
Milczała. Była w złym humorze, a ona i jej brat byli dokładnie tacy sami, choć nie chciała tego przyznać. Kiedy coś nie szło zgodnie z planem, oboje szybko działali sobie na nerwy.
 
    – Hmm, ja też mam gorączkę – uświadomiła sobie, wyciągając termometr spod pachy.
 
    – Fajnie, możemy się sobą opiekować przez kilka dni.
 
    – Widzę, że dbasz o swoje zdrowie. Wrzucasz w siebie te wszystkie świństwa.
 
    – A tobie zdrowy tryb życia nie za bardzo pomaga, skoro nie chroni cię przed chorobą.
 
Była jeszcze bardziej zdenerwowana. Straciła nerwy i zaczęła mnie besztać.
 
    – Moja matka ma rację, kiedy mówi, że ci kolesie, którzy ukrywali się w lasach, byli prawdziwymi barbarzyńcami. Okradali domy, gwałcili kobiety. Widać, że w twoich żyłach płynie ich krew. Lubisz krwiste mięso, cieszysz się moją chorobą, wstydź się.
 
    – Słuchaj, jeśli chcesz żyć w ten sposób, spakuj się i wyjedź. Mieszkanie jest moje i nie będę w nim słuchać takich rzeczy. Nie mogę znieść twojego weganizmu, musimy gotować dwa obiady, kupiłaś nawet własną lodówkę. Dla świętego spokoju byłem cicho, jadłem te twoje zupy jarzynowe, ale teraz mam już dość.
    – Zamierzasz wyrzucić mnie na ulicę? – zapytała żałośnie.
 
    – Niech cię Enrico zabierze do matki, mówię poważnie.
 
Następnego dnia Enrico rzeczywiście przyjechał po nią swoim czarnym bmw. Kiedy zobaczyłem go przed drzwiami mieszkania, kazałem mu czekać na zewnątrz.
 
    – Co ty jej zrobiłeś? Czy zdajesz sobie sprawę, że to ją złamie? Spójrz, jak płacze i smarka. Kiedy cię poznaliśmy, myśleliśmy, że jesteś dobrym człowiekiem.
 
Milczałem. Antonella tymczasem położyła swoje rzeczy przed drzwiami.
 
    – Do widzenia i pozdrówcie matkę, a ty lepiej zajmij się Yulią – powiedziałem i trzasnąłem drzwi.
 
    – Przeklęty S’ciavo, jeszcze ci pokażę – krzyknął i kilka razy walnął pięścią w drzwi mieszkania.
 
W ciągu następnych kilku dni zacząłem czuć się lepiej. Enrica nigdzie nie było widać. Nie czekał na mnie pod domem, żeby mnie obsmarować, nie uszkodził też mojego skutera, który stał zaparkowany przed blokiem.
 
    – Czy mogę spytać, jak było na następnym obiedzie w niedzielę, gdy nie było mnie już z wami? – spytałem ją, po zakończeniu części formalnej wyszliśmy na chwilę z pałacu nad kanał.
 
    – Ech, była cała we łzach, bo ją zostawiłeś. Ale jej matka powiedziała, że wyszło jej na dobre pozbycie się S’ciavo, który jej nie rozumiał.
 
    – Że jej nie rozumiałem? To ona stawała się coraz bardziej nietolerancyjna.
 
Milczeliśmy przez kilka chwil.
 
    – Co u ciebie i Enrico?
 
Udawałem głupca. Miesiąc temu zauważyłem, że zmieniła swój status na Facebooku.
 
    – Już nie jesteśmy razem. Dopóki był tylko irytujący, wszystko się układało. Ale kiedy znalazłam jego korespondencję z jakąś babką na moim komputerze, było oczywiste, że mnie zdradza. Spakowałam się.
 
    – Wracasz dziś do Triestu? Pojedziemy razem na stację Santa Lucia?
 
    – Mogę, ale będziesz musiał iść wolniej.
 
To prawda, tym razem też miała na sobie buty na wysokim obcasie.
 

Primož Sturman jest tzw. zamejskim Slovencem – czyli „zagranicznym Słoweńcem“. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że jest emigrantem, który z jakichś powodów wyjechał ze Słowenii za granicę. W ten sposób są określani Słoweńcy, którzy od wielu pokoleń mieszkają na terenach, które znalazły się „za granicą“ wobec reszty ziem zamieszkanych przez Słoweńców po I lub II Wojnie Światowej. Najpierw w wyniku rozpadu monarchii Austro-Węgierskiej, kiedy dawny austriacki Littoral na czele z Triestem stał się częścią Włoch, a następnie po 1945 granica państwowa między Włochami i Jugosławią podzieliła wzgórza na Krasie, tworząc dwa osobne miasta – Gorycję i Novą Goricę.

Profesor języka słoweńskiego i historii w Trieście obecnie mieszka w Słowenii, tuż przy samej granicy, lecz codziennie jeździ do pracy do Włoch. W swojej debiutanckiej książce wydanej w 2018 w Mariborze (wydawnictwo Litera), zawarł jedenaście opowiadań, prowokacyjnie i ironicznie nazywając całość Gorica jest nasza. W opowiadaniach w niej zawartych Primož skupia się na losach mieszkańców Primorskiej – czyli rodzimego regionu dawnego austriackiego, a obecnie podzielonego granicą słoweńsko-włoską regionu – od okresu przedwojennego do dziś.

Niezależnie od tego, czy są to pacjenci zakładu psychiatrycznego, profesorowie wyższej uczelni, kochankowie, proboszczowie wiejskiej parafii czy rodzina i przyjaciele, za tło indywidualnych losów poszczególnych bohaterów Primoža zawsze służy złożona ideowo-polityczna, etniczna i kulturowa przeszłość regionu. Szczególną rolę odgrywa tu granica i jej przekraczanie, nie tylko słoweńsko-włoska, ale dziś także słoweńsko-chorwacka, która w jednej chwili wydaje się być niemal zupełnie nieistniejąca, a w innym zaś jawi się jako nieprzenikniony mur i palący problem. Charakterystyczna jest również mobilność bohaterów Sturmana, którzy nieustannie gdzieś jeżdżą, chodzą, wędrują i podróżują, choć ostatecznie nie przemieszczają się gdzieś zbyt daleko, gdyż nie oddalają się od centrum wydarzeń – czyli okolic Triestu i Gorycji, miejsc między Adriatykiem i krasowymi wzgórzami. I właśnie ta hermetyczność przestrzeni kulturowej, to uwięzienie w toczącej się kuli lokalnego piękna i ludzkiego chaosu, zajmuje Sturmana w całości, tworząc jego świat.

W przypadku opowiadania pt. Salonarji (polski przekład A. Będkowskiej-Kopczyk – Szpilki), które pochodzi ze wspomnianej książki, Primož postawił sobie za cel przetłumaczyć go w językach wszystkich narodów, które zamieszkiwały kiedyś Austro-Węgry, w ten sposób pragnąc podkreślić wspólną pamięć o pięknej epoce, kiedy wzgórza krasowe nie dzieliły jeszcze żadne granice, których też pasażer nie musiał przekraczać wsiadając w pociąg we Lwowie, Przemyślu czy Krakowie, a wysiadając w Trieście. (Nikodem Szczydłowski)

Kultura Enter 2024/04
nr 111

 
 

Triest, photo by Daniel Seßler on Unsplash

Na tle kotary po lewej stronie siedzi mężczyzna trzymający mikrofon

Primož Sturman, fot. dzięki uprzejmości Autora.