ROZMOWA (SZTUKA CYRKOWA). Sto nanogramów
Mateusz Kownacki rozmawia z Tomaszem Piotrowskim, współautorem spektaklu „Sto nanogramów”, którego premiera odbyła się 25 lipca w Teatrze Starym w Lublinie w ramach 15. edycji Carnavalu Sztukmistrzów w Lublinie w 2024 roku. Wywiad przeprowadzony został dzień po premierze.
Mateusz Kownacki: Carnaval Sztukmistrzów to największe wydarzenie związane ze współczesnym cyrkiem w Polsce. To tutaj miała miejsce premiera Waszego spektaklu „Sto nanogramów”. Powiedz, proszę, jak zaczęła się twoja przygoda z cyrkiem współczesnym?
Tomasz Piotrowski: Cyrkiem współczesnym i kuglarstwem zająłem się 15 lat temu. Zacząłem od fireshow, a po jakimś czasie przeszło to w żonglerkę. Później zobaczyłem, że można robić poważne spektakle cyrkowe, oparte na umiejętnościach. To się przerodziło w robienie spektakli. Dodatkowo byłem zaangażowany w komercyjne działania z grupą Multivisual. Zaczęło się to 15 lat temu jako hobby i stało się sposobem na życie.
Spektakl tworzysz razem z Patrycją Grzywińską, absolwentką Akademii Teatralnej. Jak zaczęła się wasza współpraca?
Z Patrycją współpracowałem pierwszy raz chyba dwa albo trzy lata temu w Warszawie, podczas „Inwazji Klaunów”. To był spektakl reżyserowany przez Michała Walczaka. Wtedy pierwszy raz zrobiliśmy wspólny projekt. Później stworzyliśmy numer na gitarę, śpiew i pawie pióra. Byłem wtedy w trakcie poszukiwania kogoś do nowego spektaklu „Sto nanogramów”. Na początku myślałem, żeby współpracować z gimnastyczką albo aerialistką. Zależało mi na duecie – już nie chciałem robić solowych pokazów, zresztą grupowe też już wiele razy robiłem, natomiast w duecie jeszcze nie pracowałem. Patrycja, choć nie jest gimnastyczką, jest tancerką oraz aktorką, i w tę stronę poszliśmy.
Jak wyglądał proces twórczy?
Proces był niezwykle chaotyczny, ale lubię pracować w takich warunkach. Był chaotyczny i zmienny, bo najpierw miałem pomysł na scenariusz o gołębiu, który chce stać się Bogiem, i dla którego Bogiem jest człowiek, bo daje mu jedzenie, zaspokaja jego potrzeby. Kiedy staje się człowiekiem, stwierdza, że jednak ziarno i kupa to jest fajniejsze życie niż życie tego Boga. Później przeczytałem opowiadanie „Bardzo stary pan z olbrzymimi skrzydłami” Gabriela G. Márqueza. Stwierdziłem, że to jest opowiadanie na spektakl nowocyrkowy. Wtedy też zacząłem z Patrycją pracę nad poszczególnymi scenami i tekstami. I płynnie ewoluowało nam w to, co jest teraz. Czytałeś może to opowiadanie?
Nie.
To historia, jak starszemu małżeństwu, które wiedzie proste życie, nagle spada anioł z nieba i nie wiedzą, co z nim zrobić. Anioł czyni cuda, układa ich życie, rozwiązuje problemy, niezależnie od nich. Jest wykorzystywany, ale dalej im naprawia życie. Podjęliśmy decyzję, żeby nie prezentować tych postaci osobno, ale zrobić z nich jeden organizm.
W spektaklu silnie obecny jest motyw pawich piór. Czy wspomniane opowiadanie skłoniło was do eksploracji tego tematu?
Nie, z piórami było tak, że bardzo lubię mieć dużo na scenie. Lubię skończyć spektakl, żeby tam było wszystko rozwalone. Jak kiedyś będę miał możliwość zburzenia sceny, żeby został tylko gruz, to będę w pełni szczęśliwy. Zastanawiałem się nad tym, czego może być dużo na scenie. Piórka! Piórek może być dużo i są łatwe do eksploatacji. Wtedy też zobaczyłem warsztaty na pawich piórach do nauki balansu. Zacząłem się nimi bawić. Pomyślałem, że piórka to odpowiednia rzecz, która ładnie wygląda. Myślałem też nad świeczkami… na przykład gromnica jest rekwizytem żonglerskim samym z siebie, daje duże pole do zabawy. Jednak kiedy dowiedziałem się, jakie są zakazy używania ognia w teatrach, stwierdziłem, że szukam dalej.
W spektaklach cyrku współczesnego interesująca jest relacja pomiędzy tym, co chcesz przekazać, a tym, jak to robisz, między treścią a formą. Zastanawiam się jaka, w kontekście tego co mówisz, była u was relacja między tymi koncepcjami? Czy najpierw był temat, a potem szukanie środków wyrazu, czy wyszliście od formy, by pozwolić wyłonić się treści?
Patrycja jest zawodową aktorką, codziennie ma próby i spektakle. W polskim cyrku współczesnym, kiedy tworzysz postać, to ma ona na przykład imię Paweł i nosi kapelusz. I mniej więcej po jednej próbie na tym się kończy budowanie postaci. A Patrycja non-stop w tym projekcie faktycznie tę postać rozwijała. Ona bardziej dbała o treść, o przekaz, a ja o obrazek, wygląd. Tak naprawdę to był pierwszy projekt, w którym więcej czasu spędziłem na budowaniu przekazu niż ćwiczeniu. Dużo rozmawialiśmy o tym, co chcemy przekazać, jak chcemy to przekazać. Więc nie wiem, czy temat był pierwszy, czy forma. Wszystko przenikało się ze sobą.
Wasz spektakl był bardzo emocjonalny. W tym kontekście zastanawiam się, ile jest aktora w wykreowanej roli? Ile jest was w tym, co pokazaliście?
Chyba dużo, bo myślę, że tematem tego spektaklu są marzenia, cele, do których dążymy, szczęście, którego pragniemy. Później mamy konfrontację z życiem, z oczekiwaniami społecznymi, które nas nagle dobijają i sprawiają, że większość społeczeństwa musi chodzić do terapeuty, bo nie ogarnia tego, co sobie sami wykreowaliśmy. Dla mnie jest to też bardzo osobisty spektakl, nie w kwestii tego, że ja wewnętrznie cierpię, bo raczej uważam się za szczęśliwego człowieka, tylko widzę, jak strasznie dużo ludzi wokół mnie cierpi bez sensu. Z powodów psychicznych, po prostu. Wielu osób dotyka ten problem i mi zaczyna powoli palców brakować, żeby policzyć ludzi, którzy przegrali tę walkę. Pod tym względem jest to dla mnie osobiste.
Jak czytać wasz spektakl? Czy jest komentarzem do rzeczywistości, swego rodzaju manifestem? Z czym chcecie zostawić widza?
Chciałbym zostawić widza z refleksją, że może nie warto narzucać sobie presji celów i żeby podążać za prostymi, jakimiś łatwymi, osiągalnymi marzeniami. Może warto czasami trochę zwolnić? Scena, gdzie Patrycja ma swój długi, depresyjny monolog, pokazuje, że już trochę sięgamy tego psychicznego dna, że w tym momencie warto jednak powiedzieć „Halo! Potrzebuję pomocy!”. Nie ma w tym kompletnie nic złego. Kiedy boli nas gardło, to idziemy do lekarza, więc dlaczego, jeżeli boli nas dusza, nie możemy też powiedzieć „Halo! Potrzebuję pomocy!”? I bardzo często jest to zarazem prosty i trudny pierwszy krok, który trzeba zrobić, żeby sobie trochę pomóc w tym wszystkim.
Jak „Sto nanogramów” wpisuje się w twoje dotychczasowe realizacje? Masz na swoim koncie takie przedstawienia jak „Geometria propagandy” oraz „Cii…”. Jak ten spektakl się od nich różni lub jest do nich podobny?
Wydaje mi się, że w wielu aspektach jest bardzo podobny. Myślę, że to jest jakiś mój dziwny styl, że za każdym razem, jak robię nowy spektakl, zakładam, że chciałbym zrobić wesoły spektakl, niech on będzie happy, niech ma happy end… Może nie będę męczył widza, może nie będę go katował głośną muzyką, ale później i tak wychodzi na to, że jednak chcę tego widza trochę katować. Niestety, wszystko to robię specjalnie. Gdy tworzyłem „Cii…”, to podszedłem do tego bardzo eksperymentalnie, pod tytułem: zobaczmy, jak bardzo ludzi można wkurzać, w sensie emocjonalnym. Tak na zasadzie: zobaczymy, czy wytrzymają intro dziesięciominutowego płaczu dziecka. Zobaczmy, jak to działa. Przeczytałem kiedyś, że jeśli chcesz łatwo wzruszyć widza, należy wcześniej go zdenerwować lub zirytować. Między tymi emocjami, choć bardzo skrajnymi, jest taki mały mostek i ten mostek znalazłem, i wykorzystałem. Trochę też chciałem to tutaj przenieść, więc pod tym względem jest bardzo podobny. Pod względem estetyki też jest zbliżony – jak już wspominałem – lubię mieć dużo na scenie. Ale to jest też inny spektakl, bo pierwszy raz współpracowałem z aktorką. Poza tym jakiś czas temu przeczytałem, że gdyby umarł pierwszy reżyser, który dobierał aktorów do spektaklu, a pracę nad całością przejął drugi reżyser, to który reżyser powinien być na afiszu? Człowiek, który o tym opowiadał sugerował, że ten pierwszy, ponieważ najważniejszą rzeczą jest to, jakich aktorów sobie dobierzesz. Nieważne jak ich poprowadzisz, ważne jak ich dobierzesz. Stwierdziłem: dobra! Weźmy aktorkę, dajmy jej temat i zobaczymy, co ona zrobi, zobaczmy, dokąd to nas zaprowadzi… No i pod tym względem to było coś nowego.
Dlaczego chciałbyś, tak jak to określiłeś „katować widza”? Do czego jest ci potrzebna wiedza o jego reakcji na daną sytuację sceniczną?
Do ewentualnego robienia kolejnych projektów. Wiem, że trochę przeczę sam sobie, mówiąc, że z jednej strony, robię te rzeczy dla siebie, a później chcę widza katować i zostawić go z jakimiś emocjami, później brać do innych spektakli, żeby jeszcze bardziej je wzbudzać. Ale w rezultacie faktycznie przy kolejnym spektaklu widzę jeszcze bardziej ten odbiór.
Czyli to jest pewnego rodzaju eksperyment?
Tak, uwielbiam robić te spektakle i jestem bardzo wdzięczny Carnavalowi Sztukmistrzów, że daje mi możliwość eksperymentowania. Lubię eksperymentować, bo jak robisz niezależne spektakle, taką sztukę dla sztuki, dla wyrażenia siebie, to daje ci później doświadczenie i wiedzę do robienia komercyjnych rzeczy, kiedy masz cel wywołania konkretnych emocji.
Jednym z ciekawszych efektów jaki osiągnęliście – była scena, w której starasz się złapać podrzucane maczugi przy jednoczesnym prowadzeniu gry słownej, gdzie razem z Patrycją mówicie: „już!”, „czekaj!”. Jak powstała ta scena?
To była super scena! Robiliśmy ją na końcu, i miała być całkowicie inna. To miała być scena „kołcza” rozwoju osobistego, takiego przekonującego: „Jesteś zwycięzcą!”, „Dąż do celu!”, i tak dalej. Przez przypadek znalazłem specjalistę, który był popularny 10-15 lat temu. Znalazłem jego pięciominutowy trailer, w którym pojawił się pasujący nam tekst. W końcu stwierdziliśmy, że scenę zrobimy bardziej metaforycznie, że akurat w tym miejscu nie musimy działać bezpośrednim słowem. Scena cała jest improwizowana. Mieliśmy jedynie na siebie reagować. To tutaj rzucam multiplexa* niepoprawnie i wtedy mówię sobie: „rzuć krzywo, rzuć krzywo, rzuć krzywo”. To był ciekawy proces dla mnie jako żonglera, żeby starać się rzucać brzydko, żeby w końcu tego nie złapać. Nawet nie wiedziałem, że muszę walczyć z tym, żeby czegoś nie zrobić tak, żeby to „siadło”.
Jak żonglerka wpisuje się w podejmowany przez was temat, i dlaczego żonglerka właściwie się tutaj pojawia?
Żonglerka jest podstawowym środkiem mojego wyrazu artystycznego. Kiedy pracowaliśmy nad scenariuszem, starałem się do poszczególnych scen przystawić moje konkretne umiejętności. Zastanawiałem się, czy to nie za dużo, że widz przez godzinę ogląda tak naprawdę tylko żonglerkę, ale stwierdziłem, że nic innego mi nie pasuje.
Jakie masz plany, pracujesz nad nowymi spektaklami?
Na razie chciałbym odpocząć, bo to był bardzo intensywny okres w moim życiu. Dużo się działo i tak wiele projektów się kończyło, a akurat ten był ostatnim z trudniejszych. Będę działał dalej z grupą Multivisual, z kolektywem INC, ale większych rzeczy nie mam na razie w głowie. Muszę też kreatywnie odpocząć, bo dużo nad tym spektaklem myślałem. Jak wcześniejsze spektakle przychodziły mi tak: klik, klik, klik, to tu miałem bardzo dużo przemyśleń, co było dość męczące, więc chciałbym odpocząć. Ale wiem, że jutro się obudzę i będzie takie „ojejku, dobra, super, zobaczmy, jakie scenariusze ostatnio napisałem… okej, to będzie fajne!”. Od roku bardzo dużo pracuję na mapach myśli i dzięki temu co miesiąc miałem jakiś zarys na spektakl. Zrobiłem pewien zarys i odkładałem na półeczkę, zarys i na półeczkę, i tak po pół roku siadasz, masz już ich kilka! Więc mam trochę projektów przygotowanych, ale co z tego będzie, co powstanie, zobaczymy.
Planujesz kontynuować współpracę z innymi aktorami, tancerzami, z Patrycją?
Tak, bo to jest świetna współpraca! Jak się robi 15 lat w konkretnym schemacie, to później odbiegnięcie od tego schematu jest takie „łaa!, robimy coś innego!”. Nagle widzisz, jak inni ludzie w profesjonalny sposób pracują nad podobnymi rzeczami i możesz z tego czerpać. Sam staram się dużo czerpać od innych osób. Tak jak wspominałem wcześniej, mnóstwo czasu spędzaliśmy na rozmowach o tym, jak ta postać ma wyglądać i o czym ma być spektakl, co wcześniej mi się nie zdarzało. Wcześniej przychodziłem i pracowałem nad choreografią, a co ta postać myśli, to sobie później wymyślę. Jednak tutaj było tak, jakby było napisane w książce, i gdybym miał powiedzieć, ile czasu spędziliśmy nad warstwą emocjonalną, a ile spędziliśmy na sali, to powiedziałbym, że to było jakieś 80% do 20%.
* wyrzut wielu przedmiotów w tym samym czasie
„Sto nanogramów”, wykonawcy: Tomasz Piotrowski, Patrycja Grzywińska
Tomasz Piotrowski – artysta żongler, performer i reżyser związany z polską sceną nowocyrkową od 2008 roku. Jego wieloletnia praktyka obejmuje zarówno występy, jak i reżyserię autorskich spektakli cyrkowych. Współzałożyciel zespołu Multivisual, twórca projektu “Antirabbity”, współtwórca „Warszawskiej Sceny Variete”, reżyser i scenarzysta spektaklu „CyrkOn” – pierwszego pełnowymiarowego spektaklu cyrkowego online w Polsce. Tomasz zdobył uznanie na licznych festiwalach, m.in. zajmując II i III miejsce w konkursie Cyrkulacje w Lublinie. Jego spektakle, takie jak „Geometria propagandy” w Teatrze Druga Strefa oraz „Ciii…” na Carnavale Sztukmistrzów w Lublinie, przyciągają uwagę ze względu na unikalne podejście do sztuki cyrkowej. Jako dwukrotny finalista „Mam Talent!” i laureat licznych konkursów krajowych i międzynarodowych, Tomasz Piotrowski jest nie tylko utalentowanym artystą, ale także aktywnym uczestnikiem i kreatorem polskiej sceny nowocyrkowej. Wciąż rozwija się biorąc udział w warsztatach i masterclassach m.in: Ogólnopolskie studium cyrku współczesnego, masterklasy Incydentu polskiego. Prywatnie roztańczony mąż i rozśpiewany tata, miłośnik muzyki. Z wykształcenia socjolog i elektronik.
Kultura Enter 2024/04
nr 111