Proszę o wybaczenie
Uznanie faktu i skali Tragedii Wołyńskiej nie jest potrzebne Polakom – w pierwszej kolejności jest ono niezbędne Ukraińcom.
Upalny, ale jeszcze świeżozielony początek czerwca we Wrocławiu, byłym Breslau, mieście, które razem z innymi Polska otrzymała po II wojnie światowej. Mieście, w którym osiedlili się nowi mieszkańcy, a wśród nich także Polacy-przesiedleńcy z terenów Ukrainy (byłych wschodnich posiadłości Polski, t.z.w. „Kresów”), zwłaszcza ze Lwowa, ale też wielu Ukraińców, Łemków. Chodzą legendy, że nowi mieszkańcy, których siłą tu przesiedlono, jeszcze dobre dwadzieścia lat budzili się w nocy ze strachu, że zaraz do tych mieszkań i domów wrócą prawowici właściciele, Niemcy, przez co też mało kto remontował mieszkanie, a jeszcze do połowy lat 60-tych można było zobaczyć stare niemieckie napisy, ocalałe tablice z nazwami ulic, szyldy.
A zatem Wrocław, miasto pysznej architektury, kanałów i mostów, których jest tu ponad sto dwadzieścia, początek lata, nad wyraz udany i bogaty festiwal kultury ukraińskiej. Już po swoich literackich odczytach wesołą międzynarodową kompanią wędrujemy na kolację do restauracji, a potem odbywa się tradycyjna podróż po kawiarniach i knajpach. Nastrój wspaniały, festiwal za nami, lato przed nami, kolacja za nami, noc przed nami i w tym momencie, kiedy ktoś nareszcie powinien był zaintonować jakąś piosenkę albo zaprosić do tańca, kiedy jest już dobrze po północy, a cóż tam w tę czerwcową noc – kiedy do ranku ręką sięgnąć, w tym momencie mój nowy polski przyjaciel, z którego twarzy nagle znika przyjazny uśmiech, patrzy mi prosto w oczy i zimnym, lodowatym głosem pyta: „Za co zabijaliście Polaków?!”.
Jest w naszym języku takie słowo – отетерів[1], ono chyba najlepiej opisuje stan, w który wprawiło mnie to pytanie. Chodziło o Wołyń, o 1943 rok, o straszne wydarzenia, które są nazywane Tragedią Wołyńską, czy Rzezią Wołyńską. Na początku mamrotałem coś w odpowiedzi, potem zabrałem się za historyczny przegląd, a po dziesięciu minutach z przerażeniem uświadomiłem sobie, że robię to, do czego zawsze uciekają się przedstawiciele małych i zdeprecjonowanych narodów: szukają powodu dla usprawiedliwienia zbrodni.
Tak zresztą, w naszej części Europy, czynią niemal wszyscy: Słowak, Chorwat, czy Ukrainiec poznanemu Brazylijczykowi, Australijczykowi, czy Kanadyjczykowi z chęcią wygłosi półgodzinny monolog o ciężkiej historii swojego narodu, o prześladowaniach ze strony Czechów czy Węgrów, Serbów czy Austriaków, Rosjan czy Polaków. I będziemy uważać takie stanowisko za usprawiedliwienie kulturowego zacofania, dzikości i okrucieństwa w czasach II wojny światowej. Proszę zwrócić uwagę: zdecydowana większość ukraińskich artykułów o Tragedii Wołyńskiej rozpoczyna się nie od 1939 roku, ale od długich dziesięcioleci kolonizacyjnej polityki Polski na ziemiach ukraińskich, od słów o ucisku, zniewoleniu, braku swobód politycznych i zdławieniu ukraińskiego odrodzenia narodowego, o bezlitosnych polskich panach, którzy w Ukraińcach widzieli tylko darmową siłę roboczą. Że niby sami Polacy są winni, bo tyle czasu nas gnębili, więc długo ściskana sprężyna w jednej chwili tak okrutnie i krwawo odskoczyła. To stanowisko jedynie znów podkreśla, że ukraińskie społeczeństwo nadal jest chore, bo usprawiedliwień dla bestialskich mordów na cywilnych mieszkańcach – kobietach, dzieciach, duchownych, sąsiadach – nie ma i być nie może.
Trudno sobie wyobrazić, żeby któryś z moich amerykańskich przyjaciół zabrał się do przekonywania mnie, że niewolnictwo czarnoskórych było pożyteczne i korzystne, normalne. Nie da się uwierzyć, żeby któryś z moich niemieckich równolatków wyjaśniał istnienie w czasach Trzeciej Rzeszy komór gazowych i gett tym, że Żydzi zawsze obławiali się na niemieckim nieszczęściu i na drodze spisku chcą rządzić całą Europą. Dlatego tak wzdrygnąłem się na moje słowa w tę ciepłą czerwcową noc we Wrocławiu: że niby jestem z Zakarpacia, nic nie mam wspólnego z Wołyniem, a w tamtym czasie należeliśmy nawet do różnych państw; że niby mam 25 lat, moje pokolenie mało wie o tych wydarzeniach, całkiem inaczej patrzy na świat, no i w ogóle to pytanie zostało skierowane pod niewłaściwy adres, chociaż, jeśli mamy mówić szczerze, to wieki polskiej kolonizacji, panów i gnębienia wszystkiego, co ukraińskie, ściskania sprężyny itp. Słowem – umyłem ręce, niczym Piłat.
Jestem pewien, że uznanie błędów przeszłości odróżnia nowoczesne, dojrzałe narody i społeczeństwa od zakompleksionych i zacofanych. Twierdzę też, że uczciwa konstatacja prawdy czyni nas silniejszymi. Uznanie faktu i skali Tragedii Wołyńskiej nie jest potrzebne Polakom – w pierwszej kolejności jest ono niezbędne Ukraińcom. Żeby wyplątać się nareszcie z ciemnych zakamarków przeszłości, mieć możliwość patrzenia sobie nawzajem w oczy uczciwie i z przyjaźnią, żeby budować pojednanie na mocnym fundamencie, i w końcu – żeby nigdy więcej nie powtórzyć takich strasznych błędów. To, jeśli chcecie, jest test na „dorosłość” Ukrainy, na jej dojrzałość i gotowość samodzielnego radzenia sobie z historią i z przyszłością.
Tak, powinniśmy uznać, że na wołyńskiej ziemi w 1943 roku dokonała się czystka etniczna, w wyniku której straszliwą śmiercią zginęły dziesiątki tysięcy Polaków i Ukraińców. Tragedia Wołyńska to nie – tragedia jedynie polskiego narodu, to tragedia nas wszystkich, tragedia miejsca, gdzie Zło zapanowało nad ludźmi i zmusiło do zabijania bliźniego w bestialski sposób: widłami, siekierami, nożami. Czy te wydarzenia były ludobójstwem? Wydaje mi się, że nie, ale to – tylko kwestia odczytania definicji terminu prawniczego, którą powinni zajmować się specjaliści, a nie cały naród. Czy to ważne dla nas, by wiedzieć – przedstawicieli którego narodu zginęło w tym piekle więcej – Polaków czy Ukraińców? Ważne, ale to pytanie należy zostawić historykom, natomiast prawdziwy hołd dla szczerej pamięci to – nie suche cyfry w sprawozdaniach, a uporządkowane cmentarze, wspólne nabożeństwa, upamiętniające tablice i znaki, godny powtórny pochówek ofiar.
Niewątpliwie nam, Ukraińcom, ciężko uznać tę zbrodnię z jednej prostej przyczyny. Ponieważ sam fakt Rzezi Wołyńskiej przenosi nas poza granice własnego stereotypu wiecznej ofiary, chłopa pańszczyźnianego i pognębionej wiejskiej dziewczyny[2]. Wygodnie jest nam myśleć, że wszystkim naszym nieszczęściom winni są inni, silniejsi sąsiedzi, którzy nas niewolili, eksterminowali, rozstrzeliwali, nie pozwalali rozwijać się, zabraniali używania ojczystego języka i pozbawiali majątku, wysyłali na Syberię i uważali za bydło. Tak nam jest komfortowo – usprawiedliwiać tym nasze obecne cywilizacyjne zacofanie, choroby naszego społeczeństwa, naszą biedę i złość. A tu – nie, okazuje się, że nie zawsze byliśmy ofiarami – czasem i my uciekaliśmy się do najokrutniejszych, najbardziej nieludzkich czynów. I usprawiedliwiać je znaczy – pozostawiać ukraińską świadomość na przednowoczesnym poziomie rozwoju, wierzyć, że dokoła nas wciąż są wszędzie nieprzejednani wrogowie, ciemiężyciele i szowiniści, którzy tylko marzą o zagrabieniu naszej miłej ziemi i ustanowieniu pańszczyzny. Świat się dawno zmienił i Ukraina nie może pozostawać nieszczęsną zastraszoną służką[3] z ХІХ wieku, która wszystkich się boi i wszystkich skrycie nienawidzi; musimy się zmienić, rozwinąć się, dorosnąć. Jeżeli chcemy być nowoczesną, normalną i zdrową wspólnotą, to musimy uznać swoje grzechy i pokajać się, innej drogi, niż przez Czyściec, po prostu nie ma.
Po piętnastu minutach tej trudnej wrocławskiej rozmowy przeprosiłem i powiedziałem, że jest to w ogóle straszne, że w stosunkach między naszymi narodami są takie krwawe, czarne i wypalone strony. Przeprosiłem i ciężar spadł z serca, ulżyło. Teraz chcę jeszcze raz zrobić to osobiście i publicznie, bo nie można po naszych politykach i władzy spodziewać się porozumienia ani zwyczajnego ludzkiego żalu – w sprawach pojednania chodzi o to, co jest między ludźmi, o to, co jest między uściskami rąk i w szczerym spojrzeniu w oczy.
Proszę o wybaczenie wszystkie niewinne ofiary, ich krewnych i potomków, wszystkich, których serca także bolą od tej okropności, która latem 1943 roku stała się naszą wspólną rzeczywistością. Proszę o wybaczenie i wzywam, by przyłączyli się do tego wszyscy ludzie dobrej woli, którym prawdziwe pożegnanie z przeszłością podaruje szansę na nową przyszłość. Ukrainy i Polski, Polski i Ukrainy, na naszą wspólną przyszłość.
Przekład z ukraińskiego – Maciej Sokal
[1] „отетерів” – tu: „zdębiałem” [przyp. tłum].
[2] Autor użył słowa „покритка”, które oznacza kobietę, która urodziła nieślubne dziecko. Jednak z uwagi na wchodzący tu w grę szerszy, głównie literacki kontekst tego pojęcia, pozwoliłem sobie na bardziej oględny przekład [przyp. tłum.].
[3] Tu z kolei autor użył słowa „наймичка”, czyli „najemnica”, ale ponieważ jest to bardzo wyraźne nawiązanie do opowiadania i poematu Tarasa Szewczenki pod takim tytułem, uznałem, że dosłowny przekład mógłby być mylący albo niezrozumiały [przyp. tłum.].