REPORTAŻ. Autoportret z matką
Transkrypcja reportażu radiowego Joanny Bogusławskiej „Autoportret z matką”, zrealizowanego dla Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia.
KAROLINA JONDERKO: To są zdjęcia z serii Autoportret z matką. Każde zdjęcie ma swoją historię. Każdy strój ma swoją historię. Opisywałyśmy to razem z siostrą, bo ja towarzyszyłam mamie w trakcie jej choroby. To był dla mnie ciężki czas i trudno mi było potem przywołać dobre chwile i przypomnieć sobie mamę w tych strojach, dlatego wkroczyła siostra, która dobrych parę lat temu wyprowadziła się do Anglii − więc po zrobieniu tych zdjęć usiadłyśmy i spisałyśmy, co pamiętamy. Dzięki temu wróciły dobre wspomnienia.
Zawsze jestem na tych zdjęciach bez butów. Nie mam butów, bo chciałam pokazać tym swoją nagość. To, że jestem ubrana tylko w rzeczy po mamie i naszyjnik, który też jest od mamy. Chciałam się wtopić całkowicie w nią. Na jednym zdjęciu jest ubranie świąteczne. Kolejne to ubranie zimowe, od którego tak naprawdę zaczęła się cała seria − bo na palcie zimowym znalazłam jej włos.
PROF. WOJCIECH PRAŻMOWSKI: Ta fotografia jest przeszywająca na wskroś. Ona jest boso. Doszukiwałbym się tutaj symboliki odchodzenia: przychodzimy nadzy i odchodzimy nadzy. Być może ta fotografia jest też o tym − że ja do ciebie pójdę, bo już jestem na to przygotowana, już mam bose nogi. Tak to odbieram.
KAROLINA JONDERKO: Moje fotografowanie zaczęło się, kiedy dostałam od ojca starego zenita[i]. I od psa się zaczęło. Sunia była moją pierwszą modelką. Potem, oczywiście, fotografowałam wszystko: koleżanki, kwiatki, bąki, wszystko co mnie otaczało. Potem była fotografia cyfrowa. Klisze robiły się coraz droższe, więc tata zainwestował w pierwszą dwumegapikselową cyfrówkę w HPK. Chcąc zrozumieć ten aparat, chcąc dowiedzieć się, jak fachowo robić zdjęcia, nie bezmyślnie, zapisałam się na roczny kurs fotografii, u siebie, w Katowicach. Tam nauczyłam się podstaw fotografowania. Ponieważ chciałam wiedzieć więcej, chciałam się rozwijać, zdawałam do Warszawskiej Szkoły Filmowej. Mama już wtedy była chora, zachorowała w 2006 roku. I dostałam się do tej szkoły. Do dzisiaj pamiętam, jak mama szalała z radości, kiedy zadzwoniłam i powiedziałam, że mi się udało.
PROF. WOJCIECH PRAŻMOWSKI: Pamiętam Karolinę. Spotkaliśmy się po raz pierwszy na egzaminach wstępnych w szkole filmowej. Takie osoby jak Karolina zapamiętuje się od pierwszego razu. Potem były pierwsze zajęcia, październikowe, a w listopadzie… Mimo że kilka lat minęło, pamiętam to doskonale, pamiętam to jak film, którego projekcja trwa. W październiku zadany lakoniczny temat: Szaro, a w listopadzie Karolina przynosi odpowiedź. I okazuje się, że temat po dalszym rozwinięciu przynosi jej sławę i otwiera ważne drzwi, ponieważ projekt przekształca w Autoportrety z mamą.
KAROLINA JONDERKO: Choroba mamy zaczęła się od psa. Wyszła na spacer z sunią, a że to był pies pociągowy, sunia pociągnęła ją za rękę, bo zobaczyła kota. I ta ręka zaczęła ją boleć, potem zaczęła puchnąć. No i zgłosiła się do lekarza, który jej zrobił szczegółowe badania i okazało się, że ma nowotwór, który zaczął się w nerce. No i zaczęła się krucjata po szpitalach. Operacja wycięcia nerki. Zarazili ją gronkowcem, więc odwlekła się operacja ręki, bo rękę też mieli operować. W tym czasie, jak operacja się odwlekała, nowotwór tę kość zjadł całą. Potem było jeżdżenie do Gliwic, praktycznie codziennie, i naświetlanie tej ręki. Nawet byliśmy na drugim końcu Polski u uzdrowiciela, który dotykiem miał mamę uzdrowić. Nawet chyba psychicznie trochę pomógł, bo mama najpierw nosiła temblak, a później go ściągnęła, więc na pewno mniej bólu odczuwała. Po tych naświetlaniach chorej ręki, szybko zrobiły się przerzuty na kości udowe. Nie wyobrażam sobie, przez jaki ból musiała przechodzić. Za każdym razem, gdy wychodziłam z domu, bałam się, że jak wrócę, to jej już nie będzie. I dokładnie tak się stało. Rano wyjechałam bo bułki czosnkowe, bo mama lubiła bułki czosnkowe, i jak wróciłam, tata stał nad jej łóżkiem i ryczał. Spóźniłam się 10 minut. Nie pożegnałam się z nią. Niestety. Mimo że było niby tyle czasu… Ale człowiek nie zdaje sobie z sprawy, że ta chwila nadejdzie… Człowiek się przyzwyczaja do pewnego stanu rzeczy… Ja przyjęłam, że mama będzie leżeć, my się będziemy nią opiekować, ale że ona będzie żyć. Niestety, odeszła, jak mnie przy niej nie było. Choć może dobrze, że zasnęła i już się więcej nie męczyła.
Dla mnie przełomem w żałobie było pójście do domu mojej babci, która zmarła już po mamie, w 2011 roku. Zaczęłam grzebać w rzeczach mamy, bo tam je wywiozłam po jej śmierci. I jak wyciągałam jej płaszcz, to znalazłam włos mamy na płaszczu. I założyłam ten płaszcz, i pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam takie ciepło, jakby spływała ze mnie negatywna energia. I pomyślałam, że zrobię sobie w jej strojach zdjęcie, że odtworzę komplety ubrań, tak jak ona je nosiła. To miały być zdjęcia tylko dla mnie. Nie zamierzałam ich nikomu pokazywać. Pożyczyłam lampy studyjne. W drugim pokoju babci urządziłam studio. To był luty. W chałupie babci było strasznie zimno, bo nikt nie grzał. Robienie zdjęć zajęło mi dwa dni. Przemarzłam na kość. Potem wysłałam zdjęcia siostrze. A ona powiedziała: „Ojej, pamiętam, jak mama to nosiła”. Wtedy powiedziałam: „Może spiszemy wspomnienia. Te dobre, żebym mogła je odtworzyć, przypomnieć sobie”.
PROF. WOJCIECH PRAŻMOWSKI: Pamiętam, że rozmawialiśmy. Opowiedziała mi o tej bardzo bolesnej historii odejścia mamy. Mówiła, że projekt był jej potrzebny jako terapia, rodzaj katharsis. I to fotografowanie okazało się zbawienna. Może dlatego, że ona uwielbia fotografię. Posługuje się tym językiem fantastycznie. I wiedziała, że fotografii można zaufać.
KAROLINA JONDERKO: Na przykład tę sukienkę bardzo lubię. To jest ubranie na podróż. Dzień wyjazdu, na peronie tłum. Kurczowo trzymam mamę i siostrę za ręce. Nagle unoszę się w górę. To mama podaje mnie tacie przez okno w pociągu. Za mną idą dwie walizki. Mama i siostra jakoś dołączają do nas. W przedziale ścisk, duszno i tak przez 14 godzin. Ale nagrodą były dwutygodniowe wczasy nad morzem. Zrobienie tych zdjęć bardzo mi psychicznie pomogło, mimo że projekt zrealizowałam dopiero 4 lata po śmierci mamy. Dopiero wtedy zebrałam siły. Powrót do jej rzeczy był inspiracją do pogodzenia się z tą śmiercią… Nie, do dzisiaj się z nią nie pogodziłam, ale przerobiłam żałobę. To że opublikowałam materiał też bardzo mi pomogło. Dzielenie się tym naprawdę mi pomogło.
MONIKA SZEWCZYK [NAPO Images Photo Agency]: Kiedy myślę o fotografiach Karoliny, to widzę, że podejmuje się tematów związanych ze stratą. Dla każdego utrata rodziców jest czymś niewyobrażalnie trudnym. I Karolina mierzyła się z tym w samotności, a potem ujawniła uczucia. Bardzo cenię, kiedy artyści pokazują prawdziwe emocje. Wtedy można się przygotować na podobne sytuacje. Karolina bardzo dużo daje z siebie. To było widać zwłaszcza przy projekcie Zaginieni.
KAROLINA JONDERKO: W 2012 roku zostałam poproszona przez Fundację Itaka do wzięcia udziału w ich akcji na temat depresji, pokazywałam swoje prace. Był wernisaż, ale też spotkania o depresji. I wtedy się okazało, że powinnam się leczyć. Terapia trwała ponad rok i w tym czasie zaczęłam robić projekt o osobach zaginionych.
ALEKSANDRA ANDRUSZCZAK [Fundacja Itaka]: Fundacja Itaka prowadziła akcję informacyjną Stop depresji. Byłam w fundacji psychologiem, opiekunem programu Lecz depresję. I tak zaczęła się nasza współpraca z Karoliną. W trakcie spotkania dotyczącego depresji wyklarował się temat: Co można by zrobić dla rodzin zaginionych? Jak zwrócić społeczną uwagę na problem? Jak pokazać wielowymiarowość zjawiska. Wtedy rozwiązanie podrzuciła Karolina. Powiedziała, że mogłaby sfotografować pokoje osób zaginionych. To się wiązało z tym, że Karolina musiała podróżować po całej Polsce i odwiedzić jedną rodzinę − jeśli dobrze pamiętam − w każdym województwie. Przygotować się psychicznie do spotkania twarzą w twarz z ludźmi, którzy przeżywają swój cichy dramat – to bardzo trudne. A ona jeszcze, żeby zrobić zdjęcia, musiała wejść w klimat. Kompromisem w trakcie rozmów z rodzinami było to, że obok prezentacji pokoju osoby zaginionej obok miała zostać pokazana fotografia tej osoby − żeby połączyć miejsce z twarzą. Z nadzieją, że może ktoś zobaczy zdjęcie osoby zaginionej przy okazji tej wystawy i będzie miał jakąś informację na jej temat.
KAROLINA JONDERKO: Oprócz tego że robiłam zdjęcia pokoi, dostawałam od rodzin listy, adresowane do bliskich, którzy zaginęli. Spotkania z rodzinami były naprawdę trudne, ale miałam poczucie, że w ten sposób mogę komuś pomóc, że nie jestem bezsilna − jak było w przypadku moich bliskich i mamy, kiedy nie miałam na nic wpływu. Mamie mogłam tylko pomóc, żeby było wygodnie, czysto, żeby była nakarmiona, ale nie mogłam jej uratować. A tu miałam takie poczucie, że jestem autentycznie potrzebna. I te rozmowy z rodzinami były o wiele ważniejsze dla mnie niż same zdjęcia.
ALEKSANDRA ANDRUSZCZAK: Dla Karoliny to była podróż duchowa. Kosztowna emocjonalnie. Ona zobaczyła swoją trudną historię na tle innych trudnych historii. Zrozumiała wtedy, że pomimo trudnych chwil ma perspektywę.
KAROLINA JONDERKO: To było zdecydowanym przełomem dla mojej psychiki. Jestem zupełnie inną osobą niż tą, którą znała moja mama. Bardziej stałam się teraz moją mamą, która zawsze tchnęła optymizmem i lgnęła do ludzi. Ciągle się dziwię… I to, że jutro wylatuję do Nowego Jorku, żeby odbyć staż w legendarnej agencji Magnum, o czym kiedyś nawet bym nie pomarzyła… Cały czas się dziwię, jak to się mogło wszystko wydarzyć. Z tak ciężkich i traumatycznych przeżyć do szczęścia… I mimo że cały czas noszę w sobie smutek, to już umiem tak oczyszczająco płakać. Już mnie nie boli tak mocno, bo już to przerobiłam. Wciąż noszę obrączkę po mamie, wciąż noszę ten sam wisiorek i pewnie nigdy tej biżuterii nie ściągnę, ale już się z nią pożegnałam i idę po prostu dalej. Ból nie mija z czasem, ale z czasem uczymy się z nim żyć. Są takie momenty, kiedy ból powraca… Jakiś zapach, piosenka wywołują wspomnienia. Myślę, że to nigdy nie minie, że nawet jak się narodzą moje dzieci, to też będę płakać, że mama tego nie dożyła, ale moje fotograficzne projekty bardzo mi pomogły w ujarzmieniu tego bólu. Naprawdę po największej tragedii mogą nastać dobre czasy. Zawsze jest szansa na lepsze. Ktoś tam nade mną piecze trzyma: mama, moja babcia. Zawsze sobie je wyobrażam, że siedzą na ławce nad jeziorem z psem. Siedzą i patrzą. Myślę, że tak − one tam siedzą na straży.
[i] Rosyjski aparat fotograficzny marki Zenit.
Reportaż wyemitowano po raz pierwszy na antenie radiowej Trójki 12 października 2015 roku. Dla potrzeb publikacji dokonano redakcji stylistycznej i skrótów.
Ubranie świąteczne
Ubranie zimowe
Ubranie domowe
Ubranie na podróż
Ubranie weselne
Sabina Konradt, zaginęła 1.08.2011, w wieku 25 lat
Henryk Żak, zaginął 22.07.2011, w wieku 60 lat
Katarzyna Demczuk, zaginęła 4.07.2010, w wieku 26
Marcin Przebieracz, zaginął 15.06.2010, w wieku 30 lat
Robert Wójtowicz, zaginął 20.01.1995, w wieku 22 lat