REPORTAŻ. Przygraniczni
Jadąc na wschód od rynku, ulice się urywają. Graniczną, wbrew nazwie, też się nie dojedzie. Samochodem można dotrzeć najdalej ulicą Grodzieńską – znak zakazu wjazdu stoi kilkaset metrów przed granicą. Później idziemy asfaltową drogą, przygraniczną wycieczkę odbywamy pod okiem strażnika na motocyklu. Wyjście zgłosiliśmy w placówce Straży Granicznej, więc dostaliśmy przewodnika.
Ostatnio bieżącym tematem wśród pograniczników jest sprawa paralotniarza, który wylądował po białoruskiej stronie granicy. Tłumaczył się, że to wiatr go zniósł i nie wiedział, czy już jest tam, czy jeszcze tu. W powietrzu łatwiej granice przekraczać niż się ich trzymać.
Naczelnik opowiada, że białoruscy strażnicy się nie spieszą, potrafią przetrzymać „zagubionych” nawet tydzień. Kiedy u nas zdarzy się wypadek przekroczenia granicy, pogranicznicy starają się „zwrócić” osobę jak najszybciej, najczęściej w ciągu 24 godzin.
Zupełny spokój. To nie Bobrowniki − nie ma przejścia granicznego. Strażnik sięga po lornetkę i wypatruje, gdzieś w oddali jedzie samochód. Zatrzymaliśmy się w miejscu, z którego można pójść w lewo, w prawo albo zawrócić. Przed nami zasieki z drutu kolczastego, dwa słupy graniczne, oko kamery. Zaorany pas ziemi to jeszcze Polska – jednak wstąpienie na ten pas to już nie krok, ale wykroczenie.
Mateusz i Szymon, choć jeszcze gimnazjaliści, myślą o dalszej drodze. Mateusz planuje pójść do liceum do Białegostoku. Szymon woli zostać bliżej, może wybierze szkołę w Sokółce, ale wtedy będzie musiał codziennie dojeżdżać, w Białymstoku mieszkałby w internacie.
− Wyjechać za granicę? Zagranica kojarzy się z wyjazdem na Zachód. – mówi Szymon – Jacy są Białorusini? Tacy sami jak my, oddychamy, jemy, pijemy, lubimy rozrywki. Na pewno często jedzą babkę ziemniaczaną, nasze pyzy – wiadomo, tradycyjny ziemniak polski… z Ameryki.
− Nigdy nie byłem na Białorusi. To kilka kilometrów, ale jakby inny świat, dziwne – dodaje Mateusz. – Wiadomo, że ustrój mają autorytarny, ale myślę, że żyją tak samo jak my, choć może trochę inny obraz podsuwa nam wyobraźnia…
Przygraniczni w działaniu
Dołhobyczów, Michałowo i Krynki − w tych trzech miastach Lena Rogowska i Stowarzyszenie Praktyków Kultury realizują projekt „Przygraniczni”. W lipcu i sierpniu 2015 roku młodzież, pod twórczą opieką animatorów kultury, poznawała przeszłość nadgranicznych miasteczek. Chodziło o to, by pokazać młodym ludzi, jak można patrzeć inaczej na najbliższą okolicę, tak by umieć dostrzec jej unikatowy przygraniczy charakter i potem ciekawie opowiedzieć o miasteczku i jego wielokulturowej przeszłości. Działania angażują uczniów, uczniowie angażują mieszkańców.
Projekt „Przygraniczni”, rozpoczęty w 2014 roku, ma charakter cyklicznych spotkań. Zdobywanie wiedzy nie z perspektywy szkolnej ławki, ale przez bezpośredni kontakt z człowiekiem i kulturą materialną ma dla młodych ludzi posmak przygody antropologa.
„Przygraniczni w działaniu” to kolejny etap projektu, obejmujący działania na rzecz tolerancji, poszanowania odrębności kulturowej, otwartości. Takie zajęcia pomagają spojrzeć na własne miejsce, znane od urodzenia, okiem „innego”, kogoś, kto kiedyś tu mieszkał, ale należał do odrębnej grupy etnicznej, chodził do synagogi albo cerkwi zamiast do kościoła. Na jednych z warsztatów młodzi ludzie wcielali się w wybraną postać historyczną, odtwarzając jej życiorys w pierwszoosobowej narracji.
Poszukiwanie lokalnej historii, dawnych zwyczajów, pieśni, wielokulturowego oblicza miasta – w tym mają pomóc zajęcia z historii mówionej, które przeprowadzili animatorzy. Każdy może być strażnikiem pamięci. Potem uczestnicy projektu z trzech miasteczek mieli okazję wymienić się doświadczeniami podczas kilkudniowego spotkania w Gibach na Mazurach. W styczniu, lutym i marcu tego roku będzie można zobaczyć efekt ich działań na interaktywnej wystawie, która zostanie pokazana w ośmiu przygranicznych miastach.
Którędy do Krynek?
Z Ciumicz trzeba przez Kundzicze i Trejgle, dalej drogą asfaltową, potem Pohulanka, Garbarska i do rynku prosto. Z Nietupy najpewniej będzie przez Leszczany, Chłodne Włóki i od Kościelnej prosto do centrum. Z Samogrodu to przez Babiki, stamtąd na Szczęsnowice, Słójkę i Szudziałowo i wjedziemy od Sokólskiej. Wszystkie drogi prowadzą do Krynek.
Przystajemy z grupą młodzieży gimnazjalnej na centralnym placu.
− Przyjezdni kierowcy bardzo często się mylą i wjeżdżają tu pod prąd. Wtedy inne auta trąbią i każdy wie, że ktoś nowy przyjechał.
To jednak duma miasta – oryginalnie zaprojektowany rynek, na którym sam paryżanin mógłby poczuć się swojsko, bo to rozwiązanie iście europejskie.
Ale od początku…
Na planie z 1780 roku Krynki przypominają wiatrak albo schemat współczesnego silnika z turbiną. Rynek w kształcie sześcioboku, z którego wybiega dwanaście ulic, promieni, to plac gwiaździsty − inwencja Antoniego Tyzenhauza. Dla porównania Plac Zbawiciela w Warszawie, inny przykład takiego rozwiązania architektonicznego, ma ulic sześć.
Antoni Tyzenhauz (1733−1785), podskarbi litewski i zarządca dóbr Stanisława Augusta Poniatowskiego na Litwie, był człowiekiem wielkiej energii i wielu pomysłów, a pozycja, którą zajmował w państwie, pozwoliła mu realizować plany. To on, jak pisał Wańkowicz: „powoływał do życia całe ośrodki przemysłu, młyny, olejarnie, browary, huty, warsztaty tkackie, fabryki sukna” i to on ziemię grodzieńską „z pustyni na wyższy poziom dźwignął”. Ale nie tylko w nowych młynach Tyzenhauza obracały się tryby, bo i historia poruszała swoje. Fortuna odwróciła się od pana Antoniego, Tyzenhauz zbankrutował, a po jego śmierci owoce jego pracy wpadły w obce ręce. Ale teraz historia zwraca dług − młodzi mieszkańcy Krynek, pochyleni nad arkuszem papieru, szkicują trasę, której szlakiem podążymy. Rysują wychodzące od głównego placu ulice, nazywają je kolejno z pamięci, a u ich zbiegu − plac gwiaździsty. Uczniowie odtwarzają plan z 1780 roku − zamysł pana podskarbiego Tyzenhauza.
Miasteczko
Legenda do naszkicowanej mapy Krynek liczy dziewięć punktów: rondo, synagoga (potem kino), basen, zalew, stary park, cmentarz katolicki, kościół, garbarnia i „krzywa rura”. Lista jest otwarta, można do niej dużo dopisać − te parę punktów to zaledwie rekonesans.
„…przechadzka pośród słomianych zastodoli, wytchnienie od prawie murzyńskiego buszu zakamarków za gumnem; kurne chatyny na Nowej i przedwojenne artezyjskie studnie na wypalonej przez okupanta fabrycznej Pahulance, senna Cerkiewna i chagallowsko malowniczy Zaułek Szkolny z głupio wysadzoną w powietrze przez wojewodę białostockiego Sprychę ruiną dawnowiecznej synagogi (adaptacji klasztoru unickiego? )”[1] − tak wspominał spacer po okolicy Sokrat Janowicz. Nasz szlak biegnie podobnie.
Wychodzimy na opustoszałe budynki, które kiedyś były sporą garbarnią, w zakładzie zatrudnionych było wielu pracowników. Dziś w większość okien nie ma szyb, na ścianach straszą oderwane płaty białego tynku, gdzieś jeszcze w całkiem dobrym stanie wisi tablica z napisem: DZIAŁ WYKAŃCZALNI. Wewnątrz pomieszczenia po biurach, potem duża hala, wszędzie pełno tłuczonego szkła, ściany pomazane czerwonym sprayem. Może nie jest to dobre miejsce do takich pytań, ale zaczepiam Szymona:
− Chciałbyś zostać w Krynkach?
− Raczej nie. Tutaj nie ma perspektyw. Jest jedynie wytwórnia wody i zakład wapienny. A w wytwórni wody o pracę trudno, bo ludzie pilnują stanowisk, to bardzo „cenne” miejsce.
Przystajemy przed napisem na ścianie: „Prawda boli lecz ból zastampiamy śmiechem”. Sporo młodych już wyjechało z Krynek, dla wielu pozostałych myśl o wyjeździe jest naturalna. Niedaleko od garbarni nabieramy w butelki „Krynki” z „krzywej rury” – tak miejscowi nazywają ujęcie wody pitnej. Tutaj zaczyna się miasto, z „krynic” wypływa jego nazwa.
Kamienie historii
Zaułek Szkolny to przecznica łącząca odchodzące z placu gwiaździstego „promienie”. Ulica jest brukowana. Do 2009 roku w Krynkach było więcej takich ulic, pamiętających jeszcze koła drewniane. Pod koniec pierwszej dekady XIX wieku Krynki na powrót stały się miastem i drogi pokryto asfaltem. Tutaj, na Zaułku, zachował się stary bruk, kocie łby, ulica z kamieni.
Kamień też kojarzy się z granicą. Niegdyś to kamienie wyznaczały teren i pełniły funkcję słupów granicznych. W okolicy Krynek jest ich dużo. Niektóre – sporych rozmiarów, porośnięte trawą − leżą tam, gdzie pozostawił je lądolód, który całkiem niedawno uformował krajobraz Podlasia.
Kamieniami brukowano drogi, ale i wznoszono z nich budynki. W Krynkach zbudowano z nich Wielką Synagogę. Do dziś zachował się jedynie fragment muru. W czasie wojny mieścił się tutaj warsztat remontowy dla niemieckich czołgów.
W Anglii i Szkocji pasterze owiec budują niewysokie kamienne murki, odgradzające poszczególne pastwiska. Ich wyjątkowość polega na tym, że kamienie nie są połączone żadnym spoiwem, a jedynie dopasowane kształtem. Umiejętność dopasowywania nieregularności przyniosła efekt w postaci budowli, które wytrzymały kilkaset lat.
Patrząc na pozostałości Wielkiej Synagogi w Krynkach, pomyślałem o pasterskich murkach w Szkocji, choć ściany tutejszej synagogi spajała wapienna zaprawa. Może historia to właśnie taka wapienna zaprawa i uzupełniające ją mniejsze kamyki, które trzymają budowlę w całości.
Historia mówiona
Umówieni dzień wcześniej, z Łukaszem i Szymonem oraz animatorką Agatą pojechaliśmy do pani Haliny na Nadrzeczną. Pani Halina zgromadziła w swoim domu małe archiwum Krynek. Zdjęcia, wycinki z gazet, rodzinne dokumenty. Wszystko uporządkowane, w teczkach. Zdjęcia przedwojenne, kilka powiększonych, na których twarze widać wyraźniej. Jedno wykonane w latach dwudziestych XX wieku, podczas brukowania ulicy prowadzącej do Kruszynian.
Pani Halina w czasie wojny była dzieckiem, ale pamięta, jak matka przechodziła na teren getta i pod paltem córki chowała masło. To był skuteczniejszy sposób przemytu − przy wejściu Niemcy kontrolowali dokładniej dorosłych. Nie pamięta natomiast, jak wyszła pożegnać ojca w 1939 roku; że tak było, wie z opowiadania matki. Ponoć niewielkie ciężarówki stały przy rynku, później odjechały ulicą Sokólską. Uciekała potem z domu kilka razy i szła na spotkanie taty.
− Kiedyś Żydówka przyprowadziła mnie aż z tej góry, gdzie rozwidlenie na Sokółkę – wspomina pani Halina.
Obiecałem, że jeśli się dowiem czegokolwiek o losach jej ojca − Michała, syna Aleksego, który miał zginąć w okolicach Piotrkowa – to napiszę. Niektóre fakty udało mi się ustalić. Trzeba będzie napisać do pani Haliny i może zacząć tak: 81 pułk, w którym Pani ojciec służył, to 81 Pułk Strzelców Grodzieńskich. W walkach wrześniowych operował w ramach Armii Prusy. Jej los historycy opisują jako tragiczny. Nieudolne dowództwo, brak łączności, chaos. Najwięcej żołnierzy poległo w lasach pod Przysuchą. Na tamtejszym cmentarzu w zbiorowych mogiłach spoczywają żołnierze walk 1939 roku, wśród nich być może Michał, syn Aleksego.
„Co ludzie powiedzieli”
Wystawa „Co ludzie powiedzieli” wydaje się mieć charakter historycznej, ale tak naprawdę jest pretekstem do spotkania z ludźmi, porozmawiania oraz zachęcenia młodzieży, by inaczej spojrzała na rodzinne okolice.
W Białowieży na wystawę oraz warsztaty antydyskryminacyjne jako pierwszy przyszli uczniowie podstawówki. Imponujące, że te jeszcze prawie dzieci wiedziały, gdzie stały kiedyś we wsi synagogi. Później wystawę oglądała młodzież z Technikum Leśniczego. Jednym z uczniów był Omar, Tatar, którego pradziad służył u króla Jana Sobieskiego. Podlasie to mieszanka tradycji.
Wystawa ma charakter otwarty i interaktywny. Wiele zależy od oprowadzających, którzy wspólnie ze zwiedzającymi oglądają, słuchają i przede wszystkim rozmawiają. O czym toczą się rozmowy? O dzieciństwie, językach pogranicza, migracji, relacjach międzykulturowych. Częścią wystawy, oprócz zdjęć i śladów kultury materialnej, są zmontowane materiały audio i wideo. Można posłuchać wywiadów z mieszkańcami przygranicznych miasteczek: Krynek, Dołhobyczowa i Michałowa, popatrzeć na ich twarze. Przy zbieraniu materiałów i organizowaniu ekspozycji współpracowała okoliczna młodzież. To jest największa siła tego wydarzenia.
Filozofia miejsca
Hanna Buczyńska-Garewicz napisała: „Każde miejsce ma swój wyraźny horyzont. […] W przestrzeni skończonych, ograniczonych miejsc dzięki odkryciu jednego miejsca, powstaje zaciekawienie naturą miejsca jako takiego, a zatem i zainteresowanie innymi konkretnymi miejscami […]. Każde zamieszkane miejsce jest krokiem na drodze ku innym, dalszym”[2].
Zaciekawienie naturą miejsca – tak można by najkrócej opisać intencje przyświecające inicjatorom projektu „Przygraniczni”. Ciekawość nie zawsze rodzi się sama, czasami potrzebuje akuszerki.
Od 11 stycznia animatorzy kultury ruszyli z objazdową wystawą i zawitają do kilku miejscowości wschodniej Polski. Odwiedzą m.in. Dołhobyczów, Białowieżę, Michałowo, Hrubieszów, Gródek, Krynki, Włodawę. „Przyjdź, zobacz, posłuchaj” – zapraszają twórcy.
Krzysztof Bąk
[1] Sokrat Janowicz, Białoruś, Białoruś, Warszawa 1987.
[2] Hanna Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony okolice, Kraków 2006.
Materiały wideo
Dalej można już tylko pójść w lewo, w prawo, albo zawrócić; lipiec 2015. Fot. Aleksandra Zińczuk
Plan Krynek z 1780. Fot. za: www.konrad-mw.home.pl
Krzywa Rura, krynica Krynek; sierpień 2015. Fot. Krzysztof Bąk
Zabytkowe drewniane domy przy brukowanym Zaułku Szkolnym. Fot. Ludwig Schneider [za: Wikipedia]
Synagoga chasydów słonimskich w Krynkach, jedna z nielicznych zachowanych bożnic chasydzkich w Polsce; lipiec 2015. Fot. Aleksandra Zińczuk
Cmentarz żydowski w Krynkach; w zaroślach leży wiele porośniętych trawą macew; to z nich właśnie młodzi uczestnicy projektu "Przygraniczni" odczytali imiona i nazwiska dawnych żydowskich mieszkańców Krynek [patrz wideo: "Znikające Krynki"]; lipiec 2015. Fot. Aleksandra Zińczuk
Plac po Wielkiej Synagodze w Krynkach; w 1944 synagogę zburzyli częściowo hitlerowcy, w 1971 pozostałości wyburzono na zlecenie władz; lipiec 2015. Fot. Aleksandra Zińczuk
Pochylamy się nad domowym archiwum pani Haliny; Krynki, lipiec 2015. Fot. Agata Kryszczuk
Plakat na wystawę. Dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Praktyków Kultury.
11 stycznia animatorzy kultury ruszyli do przygranicznych miejscowości z objazdową interaktywną wystawą "Co ludzie powiedzieli". Podczas zwiedzania można napisać pocztówkę do polskich emigrantów; Białowieża, styczeń 2016. Fot. Anna Maziuk.
W zaimprowizowanym zakładzie fotograficznym można wybrać starą fotografię a potem...
...przebrać się i zrobić pamiątkowe zdjęcie; Białowieża, styczeń 2016. Fot. Anna Maziuk
Wystawę można zwiedzać ze scenariuszem, w którym zawarte są pytania. Odpowiedzi można szukać w plikach audio; Białowieża, styczeń 2016. Fot. Aleksandra Zińczuk
Wystawie towarzyszyły warsztaty o tematyce antydyskryminacyjnej. Prace najmłodszych; Białowieża, 2016. Fot. Aleksandra Zińczuk
Przez tydzień wzięło w nich udział ponad 170 dzieci i młodzieży. Fot. Aleksandra Zińczuk.