Strona główna/REPORTAŻ. Z kraju ryżu i opium

REPORTAŻ. Z kraju ryżu i opium

Na tegorocznym festiwalu Wschód Kultury Inne Brzmienia przypominamy o lwowskiej reportażystce i dokumentalistce Sofiji Jablonskiej, której fotografie znajdują się w Zaułku Hartwigów. 6 lipca zapraszamy na wernisaż wystawy, spotkanie z wnuczką Artystki.

6 lipca 2023 | 17.00-18.00 | Opowieść o ukraińskiej reporterce Sofiji Jablonskiej – Weronika Homeniuk (Lwów), Natalie Oudin (Paryż), prowadzenie: Dorota Mościbrodzka. Tłumaczenie z ukraińskiego i francuskiego. | Pub Bałagan, Grodzka 5a – patio, Stae Miasto, Lublin

Sofija Jablonska

Dzisiaj naprawdę jadę do Yunnan, nawet siedzę w pociągu, który za chwilę przejedzie na drugą stronę granicy z Tonkin do Yunnan. Nie zawsze da się dojechać do Yunnan. Górskie gruzy na torach kolejowych czy zerwane przez wodę mosty na długo zakłócają drogę. Mówią, że teraz pora sucha, więc piraci wędrowali suchymi ścieżkami w głąb gór, w poszukiwaniu świeżego powietrza i świeżego połowu, a w tym czasie, jak co roku, szczeliny wyżłobione przez wodę pod mostami wyschły, więc póki co można dojechać aż do ostatniej stacji kolei Yunnan-Yunnan-Fu. Pociąg przejeżdża przez przewrócony most nad graniczną Czerwoną Rzeką, opuszcza Liao-Kai i wyjeżdża przez żelazną bramę do Chin.

Lo-loci nie lubią być fotografowani. Trudno byłoby zliczyć wszystkie moje nieudane próby, dzięki sztuczkom, udało mi się sfilmować kilkaset metrów dokumentalnego filmu o życiu Yunnan. A ile było na początku uszkodzonych klatek filmowych! Oprócz trudności z miejscowym światłem, które było zupełnie inne od tropikalnego światła, do którego byłam już przyzwyczajona, moja praca była niejednokrotnie przerwana w wyniku wrogiego nastawienia i panicznej ucieczki tubylców na widok aparatury. Kiedy udało mi się umieścić urządzenie, wszystkie żywe stworzenia uciekły przede mną, jakby przed złym duchem. Tylko z daleka, od czasu do czasu – będąc w ukryciu, a psy ujadały. Na początek chciałam przechytrzyć Chińczyków i starałam się ustawić urządzenie w pobliżu wąskiej uliczki, po której poruszały się załadowane karawany, aby nie musiały pokonywać długiej drogi, aby wjechać do miasta. Naprawdę, wydawało mi się, że nie mogą się zawrócić, musieli koniecznie przejść obok mnie. Ta próba również się nie powiodła. Cały ruch na ulicy nagłe zatrzymał się przede mną. Ktoś od przewoźników lub przechodniów opukiwał ścianę pięściami lub skręcał w boczne uliczki, podczas gdy przyczepy kempingowe, po prostu zatrzymywały się na środku ulicy i czekały, dopóki nie przyjechała policja, zaalarmowana panującym zastojem na drodze. I naprawdę pojawiła się wkrótce i prosiła mnie, żebym natychmiast zeszła z chodnika. Nie było na to rady.

Później próbowałam szczęścia na przedmieściach, z dala o straży policyjnej, gdzie z kolei napotkałam nowe trudności. W ogóle na starochińskich ulicach było skąpe światło słoneczne. Nawet po południu słońce oświetla tam tylko jedną czwartą cieni wysokich budynków. Nie raz wybierałam się na te przedmieścia i skrzyżowania ulic, gdzie światło pokrywało wszystko naraz, kilka metrów kwadratowych powierzchni, godzinami wyczekując na przemieszczanie się Chińczyków. A ci zawsze wypróbowali całą moją cierpliwość. Nawet jeśli nie było policji i kiedy sami Chińczycy nie odważyli się mnie przepędzić, tylko dlatego że mój sługa miał broń palną. Najpierw pierwsza musiałam interweniować, ponieważ Chińczycy nie szczędzili czasu w zatrzymywaniu swoich byków, a sami odchodzili napić się herbaty w sąsiednim wejściu. Więc czasami czekaliśmy na siebie w nieskończoność: jakiś ruch albo przejazd Chińczyków po słonecznej części drogi, a oni (z samochodami, bykami i karawanami) chcieli, żeby zejść im z drogi z moim magicznym aparatem. Prawdopodobnie wierzyli, że jego samotne spojrzenie jest w stanie przynieść im chorobę, a nawet śmierć. W tych zawodach oni nigdy nie przegrywali, za to ja byłam przegrana: czy to z powodu tego cienia, które objęło pole moich poszukiwań fotograficznych, czy dlatego że chmury przesłoniły słońce, albo w końcu zabrakło cierpliwości, by czekać na Chińczyków. I odchodziłam.

Kiedyś próbowałam przekupić kilku mafu (kierowca przyczepy kempingowej) – po to, żeby zgodzili się przejść przed moim aparatem. Nadmierna praca! Mimo długich negocjacji i perswazji, w końcu postanowili nie sprzedawać mi swoich dusz za żadne pieniądze. Moje hojne obietnice tylko zwiększyły ich wątpliwości co do „bezbożnych zaklęć” mojej magii. Teraz już mnie to nie dziwi.

Na początku nie dostrzegałam jeszcze ich zabobonnych skłonności ani nie czułam ich głębokiej wrogości do nas. Teraz już wiem, że każdy młody człowiek uważa same spotkanie Europejczyka za zły znak. O czym ma rozmawiać z Europejczykiem, z jakimś dziwnym samochodem, co spogląda na nich swoimi błyszczącymi oczami! Kto tam wie, co kryje się w tym zamkniętym pudełku?! Może sam czarodziej, zły duch, a nawet „biały diabeł”!
Po długich i różnych próbach przeszukania najróżniejszych kryjówek, w końcu ją znalazłam, pozyskałam kilkaset metrów cennego materiału slajdów filmowych, które przysłała „Indo-China-Film” – firma, w której obecnie pracuję. Przed moim wyjazdem do Chin, dyrekcja tego stowarzyszenia filmowego nie bardzo wierzyła w to, że „wyjątkowo” uda mi się sprowadzić coś ciekawego z Yunnan. Nikt dotąd przede mną nie osiągnął żadnych efektów, a wcześniej byłam kompletnym nowicjuszem w tym obszarze. Dlatego właściwie badania mojej pracy (krótkie filmy tematyczne) przyjemnie ich zaskoczyły. Łatwo sobie wyobrazić moją radość! Chociaż nadal nie przezwyciężyłam trudności w filmowaniu Dalekiego Wschodu. Daleko mi jeszcze do tego, jeszcze dużo przede mną rozczarowań. Ale teraz już mogę konkurować z Chińczykami w ich sztuczkach i wytrzymałości. Aby osiągnąć moje skromne cele, potrzebuję różnych sił, mniej lub bardziej udanych i przebiegłych sposobów, jak wszelkiego rodzaju kryjówki na rogach ulic i bram, nawet na dachach domów.

W końcu znalazłam na to sposób! Wynajęłam sklep na parterze od Chińczyka, mówiąc, że w celach komercyjnych. Ze względu na to, że mój gospodarz był niezwykle zainteresowany charakterem mojego fachu (nawet zaproponował mi partnerstwo), musiałam naprawdę symulować handel. Przed wejściem na drzwiach zawieszałam chiński napis „Import i Eksport Towarów Masowych”, co uwolniło mnie od kłopotu dekorowania mojego okna różnymi przedmiotami z fikcyjnej sprzedaży. Następnie okleiłam całą witrynę sklepu żółtym papierem, aby z ulicy nie było widać, co się dzieje w środku, a w końcu podzieliłam sklep na dwie części – na dwa osobne gabinety. W pierwszym postawiłam stół, na nim zastawiony książkami i papierami, niezbędnymi do prowadzenia biura. Przy stole krzesło, na krześle mój sługa (tajny pomocnik). Musiał pełnić – z nie lada przyjemnością! – funkcję zastępcy dyrektora tego przedsiębiorstwa. Czasem nawet  się zapominał i traktował tę fikcyjną rolę całkiem poważne. Pierwszy klient, który przyszedł zapytać o zagraniczne towary, został przez nas przywitany z uprzednio przygotowaną odpowiedzią „Samochody albo samoloty!” W skrócie, handel na dużej skalę – taka sytuacja zapewniała mi całkowity spokój w handlu! Moi rzadcy klienci, którzy prawdopodobnie zachodzili z czystej ciekawości, zbytnio mi nie przeszkadzali. Dla całkowitego bezpieczeństwa na drzwiach ciemnego pokoju wisiał napis „DYREKCJA PRZYJMUJE TYLKO W PRZYPADKACH PEWNYCH ZAMÓWIEŃ!”.

Oprócz tego środka ostrożności, dyrekcja zawsze zamykała się na klucz od środka. Dzięki temu mogłam zapomnieć o całym świecie i spokojnie zająć się filmowaniem Chińczyków, którzy przechodziły przez ulicę pod moim oknem. Z zewnątrz nie widzieli z powodu żółtego papieru na oknach, ani mnie, ani mojego urządzenia. Ale my i oczy soczewki, przez żółte okienko umieszczone między żółtym papierem okna, mogliśmy doskonale śledzić interesujący ruch chińskiej ulicy. To żółte okienko było oczywiście typu dzw-30, z huśtawką na szerokiej nodze. Nikt nie przeszkadzał mi w kręceniu, to był specjalny żółty ekran, dzięki któremu film przybierał ostre formy. Przy tej instalacji mogłam godzinami siedzieć cicho, wraz z moim urządzeniem za oknem, czekając na odpowiednie światło i ciekawe sceny. Potem trzeba było czekać w ciemnym pokoju przez kilka godzin. Aż coś ciekawego się pojawi na ulicy. W końcu udało mi się sfilmować nie tylko codzienny przejazd karawan, tragarzy, woźniców i pochód skazańców, lecz nawet procesję weselną i uroczysty pogrzeb bogacza z Yunnan. Pod koniec wywiesiłam nad moim oknem kolorowe karykatury, aby przyciągnąć uwagę przechodniów. Chińczycy zatrzymywali się, podchodzili do mojego okna, podnosili głowy do światła, abym mogła ich bardzo dokładnie sfilmować, ich twarze były zaskoczone, zachwycone, śmiejące się lub oszołomione. Najbardziej zaciekawił mnie ich wyraz znudzonych oczu. Po skończeniu filmu ogłosiłam upadłość firmy, aby zbyt szybką likwidacją nie wzbudzić podejrzeń i nieufności właściciela.

Sofija Jablonska
Z języka ukraińskiego tłumaczyła Diana Popyk

Kultura Enter
2023/02 nr 106

Sofija Jablonska i jej fotografie dzięki uprzejmości wnuczki Artystki, Nathalie Oudin. Zapraszamy na wernisaż w ramach Wschodu Kultury Inne Brzmienia oraz spotkanie z wnuczką Artystki: https://tiny.pl/ct5mz