Strona główna/SŁOWO WSTĘPNE. Nowe epoché

SŁOWO WSTĘPNE. Nowe epoché

W naszych kalendarzach mijają minuty i doby według rytmu ustawień nadanych przez sumeryskich przodków. Nowy ląd odkryto raptem ponad 500 lat temu, a sto lat później Hernández de Córdoba spotkał Majów. Schliemann odkrył antyczną Troję dopiero w II połowie XIX wieku. Machu Picchu w całości zobaczył Hiram Bingham dopiero 24 lipca 1911 r. Odkrycia archeologiczne wpływają na zmianę kulturowego  paradygmatu i powszechnego wyobrażenia o świecie. Długi czas nie wiedzieliśmy o poprzednich cywilizacjach, innych kulturach. A jednak przyroda sobie bez nas poradzi, nawet jeśli rosjanie dalej będą nas niszczyć, uderzając na przykład w elektrownię w Zaporożu – przypomina mi ukraiński przyjaciel, który spędził ponad rok czasu na zerówce. 

Przez wiele spornych dekad w relacjach polsko-ukraińskich słabo działała na poziomie oficjalnym chęć podjęcia dialogu wspólnego dziedzictwa i dążenia do porozumienia. Ale to nasza polsko-ukraińska ekspedycja  złożona z badaczy nowego pokolenia zdobyła 11 lat temu pierwsze świadectwa wzajemnej pomocy i ratunku w czasie zbrodni wołyńsko-galicyjskiej oraz powojnia. To było raptem 10 lat temu, a już tak wielu próbowało unieważnić naszą pracę. Zablokowano nam zaproszenie z prezentacją projektu Pojednanie przez trudną pamięć do Werchownej Rady Ukrainy, zmieniano podług zmiennej nomenklatury politycznej narracje tzw. sprawiedliwych Ukraińców. Łatwiej bowiem rozgrywać politykę na konflikcie, a niszczenie pozytywnych przykładów należy do domeny rosyjskiej specjalności. Konsekwentnie trwamy wobec zobowiązań poczynionych twarzą w twarz z naszymi rozmówcami, oraz ukraińskimi wolontariuszami – wobec Jurija Matuszczaka i Sławy Makarenki, którzy zginęli na początku wojny rosyjsko-ukraińskiej w 2014 roku. I wobec wszystkich naszych przyjaciół, którzy są teraz w swojej ojczyźnie, ratując codziennie świat.  I my, tu w Polsce, ochraniając tych, którzy uciekają przed rosyjską agresją. Nikt z nas w 2012 roku nie przewidywał, że ze świadków pamięci staniemy się świadkami historii. Ale otrzymaliśmy najlepszą szkołę życia i przykłady solidarności nie z literatury, ale indywidualnych spotkań ze Sprawiedliwymi. Długo nie mówili o przeszłości, bo przez lata było to wciąż ryzykowne.

Fakt, że dokumentowanie zbrodni wojennych jest wciąż niebezpieczne, dobitnie pokazuje przypadek zabitej dziś ukraińskiej pisarki Wiktorii Ameliny, która zginęła w wyniku ostrzału w Kramatorsku. Ostrzału kontrolowanego, bo wykryto ślady, że dokładnie wskazano obiekt, gdzie przebywała z delegacją kolumbijskich  dziennikarzy dokumentujących rosyjskie zbrodnie wojenne na cywilach w Ukrainie. Niedawno Wiktoria napisała mi: „Do zobaczenia w Ukrainie”. Wspaniale wykształcona, otwarta, kochana, mówiąca kilkoma językami i mogłaby, podobnie jak Jurij Matuszczak mogłaby robić karierę wszędzie na całym świecie, i robiła, aż porzuciła wszystko na rzecz pisania i dokumentacji wojny.
Dziś bardziej zrozumiała jest dla innych postawa Jurija broniącego uparcie kraju i rodzimej Doniecczyzny, o czym przypomina Kateryna Zarembo. W pewnym sensie podzielił on los Wasyla Stusa, o którego – jako student ze wschodniej, do 24 lutego wciąż dla wielu naznaczonej radzieckością, Ukrainy – dopominał się i za co go prześladowano. Spójrzmy – z jednej strony, mamy tyle wspaniałych przykładów i postaw, jak przedstawiciele kolejnego pokolenia pracują na rzecz współpracy i porozumienia. A z drugiej, niezależnie od roczników, wielu z nich powiększyło grono rozstrzelanego odrodzenia. 

Mimo wszystko przemawiają do nas dokumenty. Wojewoda wołyński, bardziej znany jako polityk, a zapomniany jako artysta ukrywający się najdłużej w podziemiu – Henryk Józewski – pisząc swoją rozprawę filozoficzną w okresie, gdy więziono go w stalinowskich więzieniach, określał fizycznie i wręcz biologiczne znaczenie dobra i zła:

gdy znajdujemy się w obliczu spraw ostatecznych, w obliczu śmierci… nawet w obliczu bezsensu naszego Istnienia. Obecność drugiego człowieka coś znaczy, o czymś „mówi”… To że nie jesteśmy sami nawet w największym bezsensie Istnienia, posiada swój sens, który[ego] nam nikt i nic nie odbierze… [Opowieść o istnieniu, maszynopis, s. 162*]

Wszelkie szlachetne motywy w ograniczonym miejscu i czasie terroru nie należą do rzeczy codziennych i oczywistych. Dlatego stanowią akt odwagi, bo grożą utratą życia, zdrowia czy bezpieczeństwa. Marek Edelman, uczestnik powstań i świadek Holokaustu podkreślał, że nienawiść jest łatwa, zaś miłość (więc i akty dobroci) bardziej wymagająca, skomplikowana w opowieści i nie podlegająca jednoznacznej ocenie. 

Jednak to właśnie świat społeczny należy najbardziej do nas, określa nasze relacje z drugim człowiekiem, zawsze narażonym na społeczne oraz indywidualne akty: 

Zło występuje w różny sposób i w nieskończenie różnych postaciach. Zbliża się podstępnie, albo uderza jawnie i gwałtownie. Zło jest coraz to inne, a zarazem zawsze to samo (…) Zło społeczne, tzn. zło wyrządzone człowiekowi przez człowieka, jest wyjątkowo straszne, jest samozatraceniem człowieka. Zło w zasięgu woli i Zło poza jej zasięgiem. Zło „widzące” i Zło „ślepe”. Proces chemiczny, który zatruwa nasz biologiczny organizm jest Złem. Symbol taki jest dla chemii nieczytelny. (…) Za Zło społeczne jest odpowiedzialne „My”, podobnie jak za Zło moralne odpowiedzialne jest nasze „Ja”. [ s. 145-146]

W powieści Antoniego Ossendowskiego Dzicy ludzie na Syberię zostaje zesłany „sprawiedliwy”. Tym właśnie mianem określa polskiego zesłańca ojciec, któremu ten uratował syna. Bo uratowanie komuś życia, jest tak cenny darem, że słowa nie wystarczają i tylko pozostają działania, i odtąd rozpoczyna się nowe braterstwo, o którym nie trzeba długo i pięknie mówić. Teraz czas, aby z tym cennym darem sensownie żyć w nowej wspólnocie. Nawet jeśli mają to być najprostsze czynności normujące zburzony porządek, jak wywieszenie prania:

W czasie niemiecko-rumuńskiej okupacji Odesy roku 1941 naziści zamordowali sto tysięcy odeskich Żydów. Kobieta, która przechowywała malutkiego ojca Ilyi Kaminsky’ego usłyszała o groźbie donosu ze strony sąsiada, akurat kiedy zajmowała się praniem. Udało się jej uciec z podopiecznym. Druga historia opowiada o prababce poety, która wykradła swojego wnuka w koszu na bieliznę z sowieckiego sierocińca, do którego trafił po aresztowaniu swoich rodziców. Podczas rozmowy o deokupacji Mariupola z antropolożką ludobójstwa i psychotraumatolożką Małgorzatą Wosińską, temat prania powracał kilkukrotnie. Jedną z oznak wychodzenia z traumy jest możliwość wykonywania prostych czynności, wywieszenia swego prania. To pierwsze odzyskiwanie przestrzeni a jednocześnie powrót sprawczości. – zauważa Anna Łazar w posłowiu do Republiki Głuchych Kaminsky’ego.

Teraz zatem przydatna może być kategoria epoché, jaka oznacza przyjęcie na jakiś czas wody w usta, zatrzymanie, zaniechanie wydawania opinii. Specyficzny moment fenomenologicznego cięcia, w którym króluje nawias, wielokropek i pytajnik, kiedy można wyrobić sobie praktykę uważności. Skoro dotychczasowy język się wyczerpał, może wszyscy powinniśmy rozwijać w sobie dar artystyczny, aby móc zbliżać się do autentyczności? W czasie wojny to język sztuki, niczym sejsmograf, wskazuje nowe tendencje, potrzeby albo  zagrożenia społeczne, bo wszystko co było nam do tej pory zapoznane, stało się miałkie, nieodpowiednie, nieprzystające.

Epoché czytane również jako zerwanie z dotychczasową praktyką językową i komunikacyjną, komunikat sam w sobie, jak opór bohaterów poematu wojennego Ilji Kaminsky’ego. Komunikat odmowy, twórcze podjęcie ryzyka, jak i podjęcie walki w opresyjnych warunkach.

A może powinniśmy się stać nowymi tłumaczami świętych ksiąg? Rozpocząć nowy projekt „Babel” i w międzynarodowych kręgach, nie na wieżach, usiąść obok siebie i odkrywać słowo po słowie, ich znaczenia – o które do tej pory kłóciliśmy się w rodzinach lub z sąsiadami, o które toczono wojny polityczne i religijne, wieńczone gęsto czystkami. Badać źródłosłowy, cieszyć się nowymi związkami wyrazowymi, poznawać logikę odmiennych od naszego alfabetów. Po to, aby ostatecznie przyznać, że nasza myśl i przekonania całkowicie odbiegają od korzeni, intencji wypowiadającego, odbite w uproszczonych symbolach nazbyt pochłaniających umysły i często wykluczających narracje tożsamościowe. Czas dokonać nowego przekładu starych ksiąg, aby z nową energią otworzyć się na nową epokę.

W poprzednim życiu więc – zebraliśmy wspólnie wiele historii aktów pomocy, kończąc tamtą ekspedycję po Wołyniu swoistą akcją na rzecz pojednania. Ukryte prawdy wybrzmiały w prostych słowach:

(…) nazywał się Karpiuk Płaton. Jego już nie ma. Umarł ten, który uratował to dziecko. Oj, tutaj jak go bili, on to dziecko chował, biedny, nie miał gdzie schować. Do niego ci powstańcy przyszli, to nieźle go okładali, że dziecko zabrał. „Ja nie mam – mówił – żadnego dziecka” – on się nie przyznawał. I potem wiezie ukradkiem do Włodzimierza, tam też byli Polacy. „Wiecie – mówi – wiozę dziecko, uratowałem” i oni go wtedy puścili do Włodzimierza, bo wszyscy Polacy pouciekali do Włodzimierza, kto tylko mógł uciec. (…) Taki był dobry, on też bardzo dobrze żył z Polakami, przyjaźnił się, chodził do nich, bo tam niedaleko była kolonia polska, jak to mówiłam.  (projekt dokumentalny Pojednanie przez trudną pamięć)

Zmęczeni wtedy nie tle trudami podróży, co ciężarem rozmów ze świadkami i słuchaniem przecież też okropieństw wojny, znaleźliśmy resztę sił na ostatnią sesję dokumentującą nasze zamknięcie podróży w Jagodzinie. Długo tam właśnie odpoczywaliśmy na spokojnej słonecznej łące, czekając na autobus rejsowy, żeby przekroczyć przejście w Dorohusku, nie mogąc rozstać się z grupą ukraińską, w której wszyscy na lata się zaprzyjaźniliśmy. A dziś zaprasza nas kolejne pokolenie młodych ludzi, które mówi więcej niż tylko sąsiedzkich relacjach. Jedna z rozmówczyń, i świadków aktualnej wojny, przypomniała mi niewyrażalną wdzięczność oraz zmieniony od tamtej pory krajobraz przejścia granicznego, które z zamkniętej warowni stało się otwartą na oścież bramą:

25 lutego (na drugi dzień wojny), gdy szukaliśmy z synem miejsca w piwnicy, syn zaczął wypytywać, krzycząc ze łzami w oczach: „Mamo, co tu robimy? Czy będę żył? Nie chcę umierać!” Żadne słowa nie są w stanie oddać bólu serca, rozpaczy, beznadziei, jakie czuje kobieta-matka, słysząc takie słowa 9-letniego dziecka. (…) Miałam świadomość, że jestem dorosłą kobietą, przeżyłam w swoim życiu wiele różnych strasznych wydarzeń, na granicy życia i śmierci, i tu nie mogę dziecku powiedzieć całej prawdy. Musiałam się wziąć się w garść i powiedzieć: „Uspokój się, będziesz żył, ale ten pewien okres musimy przetrwać. Musimy znaleźć to schronienie, aby nas nie zasypało”. Bałam się też, że jak pękną rury, to po prostu nas zaleje. Gniew był tak szalony, że nie możecie sobie nawet tego wyobrazić. Czasem pozwalałam sobie na przeklinanie, bo potrzebowałam wyładować swoje negatywne emocje, złość na raszystów. (…) Ale już się uspokoiłam, kiedy podjeżdżaliśmy do granicy Jagodzin-Dorohusk. Byłam szczęśliwa. Wiecie, oto jest szczęście, że będzie jakieś bezpieczeństwo, nie będę się martwić. Kiedy podeszłam do tych drzwi, gdzie mnie przyjęli, proszę mi wierzyć, byłam gotowa ucałować ściany tego budynku! (projekt dokumentalny Granice wojny, premierowe czytanie performatywne w reżyserii Oleny Jurkiewicz, na które zapraszamy 10 lipca, Warsztaty Kultury, ul. Grodzka 5a, godz. 18.00, wstęp wolny)

Wiem, że teraz wszyscy mamy mnóstwo budujących prywatnych historii, które warto pielęgnować nie tyle na zewnątrz, co przemieniać w dobre wspólne sprawy za pomocą doznanej wdzięczności. I powtórzę jedynie za artystą i wojskowym, naszym felietonistą – Andrijem, który niedawno wrócił z Donbasu: abyśmy nigdy nie musieli się znaleźć w miejscu, gdzie sztuka nikomu nie jest potrzebna. 

A żeby mieć na to realny wpływ, możecie uczestniczyć w najbliższej AKCJI-LICYTACJI!

Lublin, 3 lipca 2023

Aleksandra Zińczuk
redaktor naczelna

* Za maszynopisem z archiwum Kultury Paryskiej.

Kultura Enter
2023/02 nr 106

Wystawa "Troja: mit i rzeczywistość" w British Museum w Londynie (2020), fot. Aleksandra Zińczuk.

Fotografie autorstwa Sofiji Jablonskiej w tym numerze z prywatnej kolekcji dzięki uprzejmości wnuczki Artystki Nathalie Oudin. Zapraszamy na wernisaż w ramach Wschodu Kultury Inne Brzmienia oraz spotkanie z wnuczką: https://tiny.pl/ct5mz

John J. A. Murphy, Kobiety robiące pranie, drzeworyt, Smithsonian American Art Museum, 1977.

"Wielka wdzięczność za waszą pracę, bardzo was szanujemy", karteczka zostawiona przez mieszkańców Żytomierza, którzy po przekroczeniu granicy znaleźli schronienie w Lublinie. Fot. Zmicer Woynowski, 2022.