DZIAŁ WSCHODNI. Nowości literackie – Białoruś
Hormony
Ostatnio stało się modne spychanie wszystkiego na samowolę hormonów. Jeśli wierzyć naukowcom – którzy, jak wiadomo, tylko czekają, czym jeszcze poniżyć człowieka – hormony są odpowiedzialne za prawie wszystko, z czego tak długo i nudno byliśmy dumni, co mieliśmy za swój nienaruszalny żelazny zasób. Na przykład emocje, które podobno tak wyraźnie wyróżniały nas z mięsno-mlecznego środowiska, czy różne jakieś tam uczucia. Przez tysiące lat opiewane przez bardów, skaldów, członków związku literatów i innych koboldów, miłość, lojalność, przyjaźń, gniew, ofiarność były, jak się okazało, tylko hormonalnymi pijackimi wybrykami. Od czasu odkrycia tych dziwnych substancji słowo „człowiek” przestało brzmieć dumnie, dumnie zaczęło brzmieć słowo „hormon”. Zresztą, pieśniarzom zawsze było wszystko jedno, kogo mają opiewać; hormon – nowy bohater naszych czasów: „hormonalny wybuch”, „uwalnianie hormonu”, „szaleństwo hormonów”, „tło hormonalne”, hormony „grają”, hormony „zmuszają”, hormony „są odpowiedzialne” – czyż nie są to metafory nowej poezji? Zachwianie równowagi hormonalnej zastąpiło wieczną orkę na ugorze i dekadencję.
Cóż, hormonalne kaprysy są w stanie przynieść wrażliwemu człowiekowi nie byle jaką przyjemność estetyczną. Niemożliwe jest, na przykład, niedocenienie piękna wyimaginowanego wzoru utkanego w naszym skromnym organizmie poprzez skromny hormon oksytocynę. Oksytocyna jest również uwalniana podczas orgazmu, odpowiedzialna za zaufanie między ludźmi, i jej brak czasami prowadzi do tego, że ktoś komuś lupus est. Odpowiednio, nadmiar oksytocyny do niczego dobrego nie doprowadza: jest ona wyraźnie przeciwwskazana politykom, biznesmenom, emerytom i czytelnikom małych encyklopedii medycznych. Zaufanie to fajna rzecz, ale z umiarem. Tak więc: kolejny chętny do bezpłatnego wyjazdu na Boże Narodzenie do Szwecji naukowiec odkrył, że oksytocyna jest hormonem, który jest uwalniany u matki w czasie karmienia piersią. Wspaniale! Ale, można rzec, po prostacku: tak więc, ufając komuś, podświadomie chcemy possać jego cycka, nieważne, czy jest to kobieta, czy wąsaty prezydent RB.
Kontynuując temat prezydencki, nie możemy ignorować dość rzadkiego hormonu zwanego „elektyn”, bez fanfar odkryty w tym roku prze alzackiego specjalistę Michaela Lugenbolda. Ostry wyrzut elektynu w organizmach niektórych ludzi ma wyraźnie cykliczny charakter. Co pięć lat, w krajach, gdzie nie ma ani wolnych wyborów, ani konstytucji, ani wolnych mediów, osoby nieświadomie opanowane przez elektyn nagle decydują się startować w wyborach na prezydenta. Podstępny elektyn – a nie brak rozumu, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka – zmusza je, aby publicznie i bez wytchnienia przekonywały innych obywateli o swoim pewnym zwycięstwie, elektyn wywołuje swędzenie w piętach, goniąc je na wschód, na zachód, elektyn prowadzi je za rękę, gdy rysują mapę swych przyszłych włości. Hormon ten wymaga u człowieka obsesyjnego rozgłosu i pewności siebie jak u klauna. Osoby z nadmiarem elektynu z radością biorą udział w wesołym castingu, organizowanym dla nich przez państwo: kogóż to, kogo weźmie kierownik na swój plan filmowy, aby podczas wyborów najlepiej pokazać swoje wąsate wartości? Komu pozwoli choć dzień pokręcić się koło swojej persony? Kogo wspomni pogardliwym pańskim słowem w kolejnym inauguracyjnym przemówieniu, gdy hormon się uspokoi i spadnie do bezpiecznego poziomu? Ich elektyn to twój ból głowy; na kogoś z tych opętanych przecież trzeba zagłosować.
Mniejsza z tym elektynem. Są hormony, których nieoczekiwane wirowanie prowadzi do znacznie gorszych konsekwencji – zarówno dla ludzkiego organizmu, jak również dla społeczeństwa. Kilka lat temu koledzy Michaela Lugenbolda odkryli literaturyn, u większości hormon uśpiony, który budzi się w wyniku tłumienia innych hormonów, zwłaszcza płciowych, i sprawia, że zdrowi, rozsądni i przestrzegający prawa podatnicy uważają się za poetów i pisarzy. Ile domów i pałaców nie dobudowano, ile dzieci nie douczono w szkołach, na zaocznych kierunkach i szkołach wyższych, ile ludzkiego farszu nie doliczyła się armia ze względu na fakt, że w żyłach tych ludzi gra literaturyn… Ten hormon ich drażni, daje im fałszywe poczucie przynależności do bohemy artystycznej – i nie może im przyjść do głowy, że droga prawdziwej bohemy prowadzi albo do Boga, albo do Bohemii, albo do przytułku. Do praojców, na emigrację, do żebraków… Literaturyn wszystko miksuje w ich głowach: Wołga dla nich nadal wpada do Morza Kaspijskiego, chociaż ani tego, ani drugiego na Białorusi dawno już nie ma; piszą tylko w wolnym czasie i naprawdę tęsknią do Białoruskiej SRR, utraconej przychodni, Bellitfondu, Isloczy, Domu Literatów, rosyjskich tłumaczeń, dużych nakładów i oczywiście, książeczki pracy, tego opus magnum umęczonego hormonami białopuszystoruskiego pisarza.
Hormony można uczynić odpowiedzialnymi za wszystko. Ciekawe, jaki hormon zmusza mnie, byłego pioniera-politinfomatora, miłośnika książek, płatków kukurydzianych i krzyżówek, który dorastał w prawie całkowicie rosyjskojęzycznej rodzinie na obrzeżach Mińska, już dwadzieścia lat do tego, by mówić, pisać, myśleć i śnić po białorusku – bez większych nadziei na zrozumienie – w dodatku z białoruskojęzyczną żoną wychowywać po białorusku córkę, też bez większych nadziei, że jego ojczysty, bez cudzysłowów i sztuczek spisu powszechnego, język stanie się kiedyś językiem kraju ojczystego? Takie rzeczy nie mogą być wyjaśnione ani poprzez wiarę, ani patriotyzm, ani fanatyzm – jestem daleki od zarówno pierwszego, jak drugiego i trzeciego, a właśnie nadmiarem hormonów, których nie mają inni – można…
Nie jest prawdą, że hormony są nieuchwytne, że, jak pieniądze, nie śmierdzą. Oksytocyna pachnie mlekiem. A czym pachnie hormon strachu? Kiedyś po raz pierwszy w moim życiu przekraczałem zachodnią granicę Białorusi – jechałem w sprawach literackich do Berlina i Lipska. Przypomnę:
do tej pory nigdy nie byłem za byłą sowiecką granicą. Pomimo faktu, że do wyjazdu przygotowywałem się od dzieciństwa, szok kulturowy był zbyt silny. Następnego dnia, jadąc na warsztaty tłumaczy do Wannsee, zauważyłem, że wydzielam jakich dziwny zapach. Nie, to nie był smród (któż się przyzna?), ten zapach był absolutnie nowy, dość ostry i z niczym nieporównywalny. Nie pomagały żadne środki, zapach był niezniszczalny, czułem go bardzo ostro, czując że zaraz zwariuję. Piątego dnia pobytu w Niemczech zapach nagle zniknął i nigdy nie wrócił. Co to było? Organizm reagował w ten sposób w nieznanym otoczeniu: na wodę, żywność, powietrze? Nie, fizycznie czuję się dobrze.
W rzeczywistości to był zapach mojego strachu, mojego zagubienia, mojego bojaźliwego i chciwego pionierstwa. W tym czasie gdy ja, chrzęszcząc mapą Charlottenburga, błąkałem się w poszukiwaniu domu Nabokova i wyjaśniałem litewskiej tłumaczce, dlaczego mnie zwą Algirdas Baharavicius, moje ciało bohatersko zmaga się z hormonalnym atakiem najpotężniejszym w życiu. Dziękuje mu, że mnie nie zawiodło. Zapewne tak dziwnie czasem pachną nastolatki – istoty, które doświadczają hormonalnych eksplozji na co dzień. Co ciekawe, nic takiego mi się nie przytrafiło w Wilnie, na Krymie, w Moskwie czy na astrachańskich stepach, dokąd jeździłem w młodości.
Można byłoby to wszystko wyjaśnić trudnościami z adaptacją. Czyżby była radziecka przestrzeń nadal dyktowała hormonom osób urodzonym w ZSRR, jak mają się zachowywać? Na kogo głosować, komu wierzyć, co myśleć i pisać, i jak pachnieć tam, gdzie na ciebie nie czekają, aby nie wydać swojego pochodzenia? Hormony jednoczą nas bardziej niż przeszłość. Wyobrażam sobie literaturę przyszłości, mieszaninę niewykorzenionego postmodernizmu i nieuniknionej chłodnej naukowości. Arcydziełem wszech czasów i narodów byłaby analiza stanu hormonalnego jakichś nowych Romeo i Julii w najbardziej tragicznym momencie. Tablice porównawcze, liczby, zapachy… Kiedyś nasze hormony będą świadczyć w sądzie na naszą korzyść.
Alhierd Bacharewicz
Fragment Małego leksykonu medycznego według Bacharewicza. Alhierd Bacharewicz, tłum. Mira Łuksza, wyd.Warsztaty Kultury w Lublinie, Lublin 2017.
Alhierd Bacharewicz – ur. 1975 r. w Mińsku, jeden z najciekawszych współczesnych białoruskich pisarzy. Jako członek zespołu rockowego i awangardowej grupy poetyckiej Bum-Bam-Lit zaczynał od poetyckiej prowokacji (jest autorem popularnego określenia „bydlandia”), potem zdradził poezję dla prozy, ale zachował skłonność do sarkazmu i sceptycyzm. Ukończył Białoruski Państwowy Uniwersytet Pedagogiczny im. Maksima Tanka, następnie pracował jako nauczyciel i dziennikarz. Jako prozaik debiutował w 2002 r. Jego wybrane utwory były tłumaczone na język niemiecki, czeski, ukraiński, bułgarski, słoweński i rosyjski. Do tej pory poza niniejszym wydaniem lubelskim, w Polsce ukazało się dwujęzyczne, polsko-białoruskie, wydanie wyboru jego opowiadań zatytułowane Talent do jąkania się. Czterokrotny laureat konkursu Nagroda Literacka im. Jerzego Giedroycia, przyznawanej od 2011 za najlepszą książkę roku w języku białoruskim przez białoruski PEN Club we współpracy z Ambasadą RP i Instytutem Polskim w Mińsku oraz niezależnym Związkiem Pisarzy Białoruskich.
Alhierd Bacharewicz. Fot. Yulya Tsimafeyeva.
Najnowsze książki białoruskich i ukraińskich pisarzy w polskim tłumaczeniu. Wydawnictwo: Warsztaty Kultury w Lublinie. Fot. Jakub Bodys.