OD REDAKCJI
Taksówki w Armenii są nadzwyczaj tanie. Za 1 euro można przejechać cały Erywań. Oczywiście, pod warunkiem, że się trafi na uczciwego taksówkarza albo mówi się po polsku lub ukraińsku, bo ja niemożka govorju po russki. Pierwszy taksówkarz na lotnisku już czeka na mnie. Patrzę i widzę, że jakaś sympatycznie przymilna gęba, nic jak słowiańska. Zagadnę go zaraz, ale on już bystro/chyżo mnie wyprzedza. Od słowa do słowa i jesteśmy w domu. Pan jest rodem z Tarnopola, rodzina mieszana, ojciec Ukrainiec, matka Rosjanka, przyjechał do Armenii za żoną. Opowiadam mu, jak teraz wygląda Tarnopol. Jedno z naszych ulubionych ukraińskich miast. Pod koniec tygodnia jesteśmy jak starzy znajomi.
Druga scenka: w słońcu iskrzy się Ararat, zaczyna się popołudniowy zaduch, godziny szczytu w stolicy, a my musimy razem z Tjanem, holenderskim fotografem, dostać się w pół godziny do centrum. Na postoju taksówek mój uśmiechnięty kompan, o chińskich korzeniach Europejczyk, negocjuje po angielsku cenę dojazdu. Trudno nazwać to zresztą negocjacjami, gdzie kierowcy windują stawkę. Najbardziej wyróżniający się człowiek w tym mieście padł ofiarą własnej różnorodności i otwartości. Przerywając więc tę uprzejmą kakofonię dźwięków, gładkim surżykiem oznajmiam, że doskonale wiemy, jakie tu są ceny za taksówkę. Chwilowe zdziwienie graniczące z osłupieniem i następnie szybkie odpicie piłeczki: a Rosija, nie Rosija, a Polsza, no i docieramy na miejsce o czasie, za 1 euro.
Może nie na codzień, ale znajomość języków okazuje się całkiem przydatna. W tym numerze problematyka języka przewija się i rozwiniemy ją w grudniowym wydaniu o polemiczne teksty z Ukrainy. Język może się stać barierą w tematach tożsamościowych, ostatnio też w miejscach takich jak Hiszpania. W wywiadzie Xavier Farré Vidal, opowiada również dlaczego Katalończyków przezywa się Los Polacos i dlaczego idea państw narodowych wyczerpuje się. Znajomość magicznych zaklęć z języka sąsiadów otwiera nam nowy świat, jak pisze w tym numerze Małgorzata Skałbania. Portugalczycy i Brazylijczycy mają jedno słowo na określenie nostalgii, melancholii i tęsknoty za widokiem morza, co Andrij Lubka, przestestował na sobie. Język polski bywa nieodgadniony, co potrafi pokornie przyznać nawet zasłużony redaktor „Twórczości”. U niektórych tropienie genezy słów wyostrza zmysł poszukiwacza skarbów, niczym Indiany Jonesa, czyli w naszym lokalnym wydaniu – Jacka (może ktoś przeczyta: Dżeka) Wardy. Brak znajomości języka sąsiedzkiego może spowodować zastój w kontaktach. W dużej mierze dotyczy to przykładu relacji polsko-litewskich. O dziejach tych relacji pisze dla nas z Wilna Gediminas Kazenas.
W najnowszym numerze Czytelnicy znajdą też przegląd ukraińskich sztuk i grup teatralnych (Olga Maciupa), niezwykle ważny pod względem aktualnych problemów pogrążonej w wojnie Ukrainy. Wracamy też to do szlachetnego gatunku eseju (Łukasz Marcińczak snuje rozważania nad wizerunkiem z Manopello), a także do recenzji (Paulina Janczylik). Rafał Niezgoda przygotował zaś portret Fridy Kahlo.
Przy okazji w tym miejscu serdecznie zapraszamy do współpracy, którą w następnych numerach chcemy poszerzyć szczególnie o recenzję wystaw, spektakli i wyróżniających się projektów na nieograniczonej granicami mapie wydarzeń kulturalnych. Nie stronimy od promocji zapowiedzi i nowości wydawniczych: w tym numerze niepublikowane teksty Andrija Lubki, proza Białorusina– Alhierda Bacharewicza oraz fragment najnowszej książki Marty i Andrzeja Goworskich. Polecając się na przyszłość, życzymy przyjemnej lektury!
Aleksandra Zińczuk