KULTURA DIALOGU. Jabłonka
Grażyna Lutosławska
Jabłonka, szkic z cyklu Okno
Najwięcej zamieszania robią osy. Obserwuję je przez okno: biorą wprawdzie najmniejsze kawałki, ale są zachłanne, już po chwili w jabłku robi się dziura, tak duża, jakby wydziobał ją kos. Kwiczoł też nie jest lepszy, dziobie jabłka jak swoje, a przecież jabłonka jest moja! Chwilowo, bo tylko na czas wakacji, ale jednak. Tymczasem po jabłka przychodzi i królik z pobliskiej łąki, i sąsiadka zza płotu. Zawsze z dużą torbą, którą wypełnia tym, co spada po jej stronie ogrodzenia.
– Ładne ma pani śliwki – mówię pewnego dnia, widząc, jak zbiera owoce spod swojego drzewa.
– A ładne – potwierdza. – I smaczne – zapewnia mnie jeszcze i idzie do domu piec placek albo robić powidła, tego nie wiem, wiem tylko, że bardzo jej smakowały śliwki w czekoladzie, które tydzień wcześniej przywiozłam z Polski, żeby dobrze rozpocząć miesięczne sąsiedztwo.
Podchodzę do swojej jabłonki, odganiam osę, tupię na królika i zamyśliłam się nad ludzkim charakterem.
– Starczyłoby dla nas obu – mruczę w stronę sąsiadki. Kwiczoł kwiczy, jakby chciał coś dodać, ale przeganiam go, nie będzie mi tu wsadzał dzioba w nie swoje sprawy.
Obrażony ptak odlatuje, królika też nie widać, na pewno czeka, aż sobie pójdę. Akurat. Jak ja zniknę, to znikną też moje jabłka. Przynoszę krzesło, stolik i herbatę. Rozkładam laptop, ale jakoś nie mogę zabrać się do pracy. Na próżno stawiam sobie za wzór Isaaca Newtona.
– Jedno spojrzenie na spadające jabłko dało nauce prawo ciążenia. Widzisz, ile jabłek leży pod twoją jabłonką? – mobilizuję się.
Widocznie jednak nie jest to szczep z ogrodu Woolsthorpe Manor w Lincolnshire. To tam, obserwując upadek jabłka z drzewa, Newton miał sformułować teorię grawitacji. Jest firma, która sprzedaje certyfikowane sadzonki spokrewnione z historycznym drzewem, ale moja jabłonka wygląda na taką, która nawet nie słyszała o sławnej kuzynce. Zbieram jabłka i idę smażyć powidła z nadzieją, że jeśli moja wyobraźnia nie karmi się naturą, to może naje się w kuchni.
W kuchni spotkali się Żyd, Yotam Ottolenghi i Arab, Sami Tamimi. Urodzili się w tym samym roku w Jerozolimie, a trzydzieści lat później poznali w Londynie. Dziś prowadzą kilka restauracji, w tym NOPI na Soho, do której zawsze chcę wrócić zaraz po tym, jak zamykam za sobą drzwi wychodząc. Można w niej zająć miejsce na dole, przy długim stole z widokiem na kuchnię. Siedzą tu ci, którzy przychodzą do restauracji z nadzieją i na doskonałe jedzenie, i na wspólny posiłek jedzony nie tylko ze znajomymi. Na górze też gęsto, lepiej wcześniej zarezerwować stolik. Nawet jeśli przy daniu nie jest napisane: „dishes to share”, kelner i tak przyniesie do niego tyle talerzyków, ile osób siedzi przy stole. Na naszym stole potrawy z trudem się mieszczą: poproszę jeszcze to, i to, i tamto. No i humus. „Jeśli nic innego nie uczyni tego wcześniej, humus w końcu zjednoczy Jerozolimę” – napisali Ottolengh i i Tamimi we wspólnie wydanej książce z przepisami kuchni izraelskiej i palestyńskiej. Wierzą, że jeśli ludzie zasiadają razem do stołu, wcześniej czy później znajdą wiele spraw, które ich łączy.
W Międzynarodowym Dniu Pokoju organizowany jest w Londynie The Talking Peace Festival. W działającej na nim Conflict Café serwuje się potrawy z krajów będących ze sobą w stanie wojny. W Conflict Kitchen w Pittsburghu w USA można zjeść dania z państw, z którymi Stany Zjednoczone mają konflikt. Kiedy siostra przysyła mi z Monachium zdjęcia potraw, jakimi częstują ją na zajęciach uchodźcy z Syrii czy Erytrei, których uczy języka niemieckiego, rozumiem, że edukują się nawzajem obie strony.
Przepisy z Bagdadu kompletuje z pomocą matki i od ponad dziesięciu lat udostępnia publiczności Michael Rakowitz. Projekt nosi nazwę „Enemy Kitchen”. Wspólne gotowanie i jedzenie ma być zdaniem mieszkającego w USA irackiego artysty drogą do komunikacji. Na Trafalgar Square w Londynie Rakowitz postawił niedawno pomnik zbudowany z ponad dziesięciu tysięcy spłaszczonych puszek po syropie z daktyli. Przedstawia naturalnej wielkości replikę asyryjskiego skrzydlatego byka o ludzkiej, brodatej twarzy, niegdyś strzegącego bramy Niniwy. Stworzony w roku 700 p.n.e. został zniszczony przez Isis w roku 2015. Odtwarzając z puszek po syropie lamassu, opiekuńczego boga asyryjskiego, artysta zwraca uwagę także na to, że wojna zniszczyła coś, z czego także słynął Irak. To hołd złożony odległej i niedawnej przeszłości kraju. Pomnik będzie stał do 2020 roku. W towarzystwie zajmującego kolumnę admirała Nelsona i sąsiadujących z nim na trzech pozostałych cokołach: króla Jerzego IV, generała Havelocka i generała Napiera. Czwarty miał zająć przed laty William IV na koniu, ale najpierw zabrakło pieniędzy, a później, przez sto pięćdziesiąt lat trwały spory o to, kto jest godzien tego miejsca. W końcu, w ramach programu Fourth Plinth Commissioning, na czwartym cokole co osiemnaście miesięcy stają prace współczesnych artystów. Rzeźba Rakowitza nosi tytuł: Niewidzialny wróg nie powinien istnieć.
W Woburn, małym miasteczku kilkadziesiąt mil od Londynu, w każdą niedzielę na plac w centrum, zjeżdżają farmerzy. Ustawiają skrzynki, a nad nimi budują prowizoryczne dachy chroniące przed deszczem. Czasem przychodzi silny wiatr. Zakręca się nagle wokół któregoś ze stoisk, przewraca, co się da, zrywa zadaszenie. Właściciele sąsiednich straganów rzucają się na ratunek. Są z poszkodowanym dopóty, dopóki nie uda się naprawić szkody. Nie odchodzą nawet wtedy, kiedy wiatr zaczyna niszczyć ich stoisko. Wiedzą, że ktoś, kto będzie blisko, ocali to, co należy do nich.
Niewidzialnego wroga można pokonać.
Albo przynajmniej próbować.
– Co będziesz robić, kiedy będziesz stara?
Młoda barmanka w pubie w Ayot St. Lawrence, niewielkiej angielskiej wiosce w hrabstwie Hertfordshire, zastanawia się przez chwilę. A później nalewa staremu mężczyźnie lokalne ale i uśmiecha się do niego. Nie wie. Mężczyzna kiwa głową ze zrozumieniem. Codziennie o 14.30 zajmuje swoje miejsce po lewej stronie baru.
– Jak się masz? – pyta go każdego dnia dziewczyna.
– Nie narzekam – odpowiada, chociaż z trudem usiadł na wysokim stołku, a droga do pubu zajęła mu zdecydowanie więcej czasu niż wtedy, kiedy jeszcze nie wiedział, co będzie robił jako starzec.
– Twojej mamy dziś nie ma?
– Nie, dziś jest z kochankiem.
Teraz oboje kiwają głowami, a później, kiedy barmanka stawia przed nim fish and chips, on uśmiecha się do niej.
Ja też się uśmiecham, chociaż wcale na mnie nie patrzą.
Za zakrętem jest Shaws’s Corner. Georg Bernard Shaw mieszkał tu z żoną przez czterdzieści lat. Kiedy wiatr próbował zamykać drzwi, które miały pozostać otwarte, zastawiał je statuetką Oskara. Złoto powycierało się, figura leży teraz w gablocie, całkiem bezużyteczna obok dyplomu poświadczającego otrzymanie nagrody Nobla. Za to w sadzie bez zmian: pełno w nim jabłek! Gosposia wykorzystywała je do przygotowywania potraw dla pisarza – wegetarianina, który domagał się równości dla wszystkich, także dla zwierząt. Jabłka są pyszne. Przyleciał kwiczoł, ale nic nie mówię, owoce w Shaws’s Corner należą do wszystkich. „Na zawsze i dla wszystkich” głosi napis na wielu bramach prowadzących do miejsc, którymi, tak jak tym, opiekuje się National Trust, brytyjska organizacja charytatywna zajmująca się ochroną przyrody i zabytków. Setki kilometrów wybrzeża, ogrody, zamki, puby, latarnie morskie, prywatne domy, ofiarowane organizacji lub przez nią kupione, są utrzymywane w niezmiennym stanie i udostępniane wszystkim, bez wyjątku.
Pewnego dnia na progu domu zastaję miskę pełną śliwek. Objadam się nimi siedząc pod moją jabłonką. Królika nie widać, ale przecież osy nie zjedzą mu wszystkich owoców, nawet kos z kwiczołem nie dadzą rady. Będzie miał kolację, jak ja pójdę do domu jeść swoją.
Grazyna Lutosławska
Grażyna Lutosławska – ur. 1964 r., dziennikarka Radia Lublin, pisarka, autorka słuchowisk radiowych, książek dla dzieci, sztuk teatralnych, esejów, tekstów piosenek, wykładowczyni, moderatorka wydarzeń kulturalnych.
Kultura Enter, 2018/04 nr 85
Który pisarz nie marzy o legendarnej maszynie do pisania samego noblisty? Wszystkie fotografie autorstwa Grażyny Lutosławskiej.
przecież osy nie zjedzą wszystkich owoców...
Woburn i targ.
Shaws’s Corner, dom pisarza.
Londyn, pomnik na czwartym cokole.
Cambridge, jabłonka ze szczepu z ogrodu Woolsthorpe Manor.
Budka w ogrodzie, w której napisał niemal wszystkie dzieła Georg Bernard Shaw.
W gablocie lub przy drzwiach na podłodze...