Strona główna/„Ludyczność coprędzej odgrzebać z pyłu zapomnienia”. Rozmowa z Rafałem Sadownikiem o powrocie do gier tradycyjnych, Europejskiej Konwencji Żonglerskiej w Lublinie i Nowym Cyrku

„Ludyczność coprędzej odgrzebać z pyłu zapomnienia”. Rozmowa z Rafałem Sadownikiem o powrocie do gier tradycyjnych, Europejskiej Konwencji Żonglerskiej w Lublinie i Nowym Cyrku

Od dwóch lat na lubelskim Jarmarku Jagiellońskim odbywają się Otwarte Zawody Palanta Sportowego. W lubelskim Centrum Kultury powstała Pracownia Sztuk Fizycznych, gdzie swoje miejsce znalazło rosnące środowisko żonglerów i kuglarzy. Rozwija się Festiwal Sztukmistrzów. W 2012 roku w Lublinie odbędzie się European Juggling Convention, czyli największe na świecie spotkanie artystów ulicy. Rafale, skąd ty się w ogóle wziąłeś? Jakimi drogami trafia do kultury człowiek, który takimi właśnie działaniami realizuje szaloną, czy wręcz bluźnierczą ideę sportowej kontrabandy na jej nietykalnym dla niektórych terytorium?

Kiedyś wpadła mi w ręce książka profesora Wojciecha Lipońskiego „Rochwist i Palant”. Uświadomiła mi ona ogromne bogactwo polskiej kultury ludycznej, objawiające się w rozrywkach oraz rytuałach czasu święta. Profesor Lipoński z wielką pasją opowiada, jak wyparliśmy się części naszej kultury związanej z fizycznością, sportem, zawodami i grami. Tak naprawdę nikt nie wie jak to się stało. Dlaczego, jak pisze profesor: nasza etnografia w przeszłości zajmowała się z niemałą energią byle glinianym kogucikiem, byle śpiewką o Jasiu, który pod Jaworem spotkał Marysię, nie dostrzegając jednocześnie wielu regionalnych form gier i zabaw ludowych. Przyczyn owej nieciągłości upatrywać można w okresie zaborów. Tylko dlaczego w Irlandii, która utraciła niepodległość niemal w tym samym czasie co Polska, w roku 1801, gry i sporty irlandzkie stały się jednym z głównych nośników kultury narodowej? Podobnie w będącym do dzisiaj pod obcym panowaniem kraju Basków rodzime gry i zabawy są filarem tożsamości kulturowej, a przy okazji najbardziej znanym towarem eksportowym tego liczącego około miliona mieszkańców regionu. I dlaczego w okresie zaborów na ziemiach polskich powstawały towarzystwa gimnastyczne propagujące gry takie jak piłka nożna czy inne sporty obcego pochodzenia? Wszak w Europie właśnie w tym czasie zaczęto zawiązywać pierwsze towarzystwa sportowe. W Irlandii powstało wówczas GAA, Galickie Stowarzyszenie Atletyczne (1884), za cel przyjmujące wytworzenie z irlandzkich gier ludowych sportów rodzimych, jako elementu tożsamości etnicznej.

Obserwując współczesne społeczności zachodnie mam wrażenie, że Polacy odcięli całą gałąź swej tradycji, którą najprościej można opisać słowami „ludyczny”, „ludowy”, „dla wszystkich”. Skłonność ta wynika z przekonania, że polską tożsamość i dziedzictwo może nieść tylko kultura wysoka, poezja czy dramat – w dodatku muszą one przyjmować postawę martyrologiczną, dotykać pamięci o tragicznych losach, do których sprowadzana jest całość naszego narodowego doświadczenia. Ma to źródło, jak mi się wydaje, w skupieniu na cierpieniu i krzywdzie Polski i Polaków. W efekcie ciężar naszych dziejów przytłoczył wszystkie pozostałe objawy życia wspólnotowego, jako niegodne i nie wystarczająco poważne.

Sami dokonaliśmy rzeczy strasznej, kastrując naszą własną kulturę z tego co w niej żywotne, prawdziwe i krwiste – z ludyczności, tradycyjności. Świadomie i bezpowrotnie.

Co takiego mają w sobie dawne gry, poza urokiem odkrywania nieznanej staroświeczczyzny?

To jest prawdziwy sport! Piękno sportów tradycyjnych polega właśnie na ich unikalnym charakterze objawiającym się w zwyczajach, tradycjach, rytuałach oraz w związanym z nimi języku. Tu nie liczy się wiek czy idealne warunki fizyczne lecz zaangażowanie, nie rekord a duch sportowej rywalizacji. Co cztery lata w telewizji oglądamy wyczyny naszprycowanych stworów, uformowanych przez dwudziestoletni trening. My wolimy wiejski wieczorny mecz na ugorze. Kto powiedział, że czterdziestolatek nie może być sportowcem? Właśnie że może.

Życzę sobie i wszystkim fascynatom sportów tradycyjnych, aby ich ulubione aktywności nigdy nie sprowadziły się jedynie do wyczynu, dla którego szkoli się dzieci od piątego roku życia, by po dwudziestu latach wyrzeczeń zdołały pobić rekord o jedną setną sekundy, jeden centymetr czy jeden punkt. W palancie i innych grach tradycyjnych, które planujemy wprowadzić do rozgrywek podczas organizowanych co roku Otwartych Mistrzostw Palanta Sportowego, najważniejszy jest duch sportu, duch walki, strategia, myślenie a nie predyspozycje fizyczne graczy.

Pouczająca jest historia obumierania palanta, najbardziej rozpowszechnionej na ziemiach polskich gry. Pierwsze wzmianki o jego zanikaniu pochodzą już z przełomu XIX i XX wieku. Mieczysław Rościszewski w książce pod tytułem „Gry i Zabawy Towarzyskie” wydanej w 1900 roku pisze: Gra pełna życia i nadzwyczaj stosowna dla dorastającej młodzieży. Należałoby ją coprędzej odgrzebać z pyłu zapomnienia. Po pierwszej wojnie światowej rozpoczęto pracę nad zachowaniem niektórych tradycyjnych gier polskich. W 1918 roku palant został oficjalnie wprowadzony do programów szkolnych. W dwudziestoleciu międzywojennym ukazało się kilka prac, które obok opisów gier takich jak koszykówka czy siatkówka, podawały także reguły palanta jako równoprawnego rodzaju gry drużynowej w piłkę. W 1938 Jan Jasiński opublikował w Poznaniu fundamentalną pracę z bardzo obszerną charakterystyką gry, z opisem rozwiązań taktycznych oraz z opracowaniem przepisów dla sędziów, zawodników i trenerów. Jasiński określa nawet sposób przeprowadzania oficjalnych spotkań, wymienia korzyści rozwojowe jakie płyną z tego sportu. Po drugiej wojnie światowej palant nadal rozwija się i profesjonalizuje. Na Śląsku już w roku 1952 rozegrano pierwsze nieoficjalne mistrzostwa Polski w tej dziedzinie. W 1957 roku powstaje (według niektórych źródeł przyjmuje nową nazwę) Polski Związek Piłki Palantowej, rozpoczynający organizowanie oficjalnych Mistrzostw Kraju. A jednak palant zszedł do podziemia i niemal zniknął z powszechnego obiegu i świadomości. Zaważył na tym jeden incydent. W 1966 roku najpierw w lokalnej prasie warszawskiej a następnie w ogólnopolskiej pojawiły się szyderczeartykuły wyśmiewające pracę doktorską Zofii Dowgird „Formy gry w Palanta na obszarze Polski”. Autorce zarzucono „marnotrawienie energii naukowej” na palanta. W efekcie tej nagonki Dowgird wycofała się z życia naukowego, a plany powołania pierwszego w Polsce zakładu etnografii sportu przy ówczesnej wrocławskiej Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego rozwiały się. Bezmyślnie wzburzona fala tej publicznej dezaprobaty rozchodziła się coraz szerszymi kręgami. Dotychczas powszechny w programach nauczania palant stopniowo zanikał, a jego miejsce zaczęły wypełniać darzone naśladowczym szacunkiem gry zagraniczne. Polski Związek Piłki Palantowej przekształcił się w Polski Związek Baseballu i Softballu. Poważnie osłabiony palant przetrwał jedynie na wsiach oraz w programach niektórych szkół podstawowych.

Jak więc w praktyce odgrzebuje się palanta z pyłu zapomnienia?

Udało mi się zebrać pokaźną literaturę dotyczącą przepisów palanta, np. Statut Polskiego Związku Piłki Palantowej. Na tej podstawie napisałem „Przepisy i Reguły Palanta Sportowego”. Dążyłem do takiego sformułowania reguł, aby usportowić tą grę, przenieść ją ze sfery rekreacji w sferę sportu. Ten zabieg ma zmienić powszechne przeświadczenie, jakoby gra w palanta była dobra jedynie dla dzieci, oraz – zgodnie z tendencją naszych czasów – uczynić rozgrywkę możliwie najatrakcyjniejszą wizualnie i sportowo. Zależy mi na jak najszerszym propagowaniu palanta, ale za wszelką cenę będę unikał komercjalizacji gry, zrobienia z niej produktu masowej konsumpcji. To jest moim zdaniem warunek konieczny do zachowania tego sportu.

Jest jeszcze jedna rzecz o której należy pamiętać. Wbrew powszechnemu mniemaniu rozgłos medialny i zainteresowanie dużych kompanii sportowych mogą przynieść temu sportowi tylko złe rzeczy, wpychając go w sferę gdzie rządzi pieniądz, a co za tym idzie liczy się tylko wyczyn, widowiskowość, liczba sprzedanych biletów czy czasu antenowego.

Czym jest Pracownia Sztuk Fizycznych?

Zauważyłem kiedyś, jak bardzo brakuje miejsc, gdzie można się spotkać i zrobić próbę teatralną, taneczną, trening kuglarski itd. Zbyt często instytucje kultury nie mają szerokiej i nowoczesnej oferty, nie mówiąc już o łatwym i bezproblemowym dostępie do niej, co w konsekwencji odpycha młodych aktywnych ludzi. Być może właśnie dlatego tak znikoma jest liczba osób zainteresowanych kulturą. Pamiętajmy że edukacja kulturalna, tak jak cała edukacja, też ma swoje okresy sensytywne, kiedy kompetencje odbioru rozwijają się najszybciej i najswobodniej. Nie wolno przegapić tego momentu.

Tak własnie zrodził sie pomysł na Pracownię Sztuk Fizycznych – skupiającą pasjonatów takich dyscyplin jak: parkour, kuglarstwo, taniec współczesny, slackline (chodzenie po taśmie). Miejsce gdzie można poćwiczyć bezpiecznie akrobacje, zrobić próbę teatralną, nauczyć się żonglować – i to wszystko bez nadzorców, portierów i innych barier administracyjnych. Miejsce otwarte, które tworzą sami ludzie i o które sami dbają. Ze zdewastowanego pomieszczenia w opuszczonej części Centrum Kultury własną pracą i własnymi środkami stworzyliśmy całkiem przyjemną salę. Kilka miesięcy wysiłków i poszukiwań starego sprzętu sportowego po różnych instytucjach zaowocowało zebraniem wielu „antyków” sportowych. Sala była gotowa. Na stałe zadomowiły się w niej dwie grupy: traceurów (czyli osób uprawiających parkour) i kuglarzy, które ku mojej uciesze potrafiły nawzajem się inspirować i zarażać swoimi pasjami. Pracownia do końca funkcjonowała na pół legalnie, musiałem na przykład ukończyć kurs instruktora sportowego, aby mieć uprawnienia pedagogiczne do prowadzenia takiego miejsca. Zresztą, sam pomysł doszedł do skutku tylko i wyłącznie, nie wstydzę się tego powiedzieć, dzięki poparciu i otwartości Janusza Opryńskiego, dyrektora artystycznego Centrum Kultury w Lublinie. W momencie powstania było to jedyne tego typu miejsce w Lublinie. Obecnie Pracownia po trzech latach działalności (2006-2009) zawiesiła działalność z powodu remontu Centrum Kultury. Wciąż poszukuję dla niej nowego locum, co nie jest łatwe ze względu na konflikt interesów instytucji kulturalnych z tego rodzaju „punkowymi” przedsięwzięciami.

W Pracowni swoje miejsce znalazły także otwarte warsztaty kuglarskie, które cieszyły się ogromną i niesłabnącą popularnością, co było momentami uciążliwe (gromada dzieciaków biegająca po salach w tę i z powrotem). Ale były też budujące obrazki, kiedy wspólnie z dziećmi ćwiczyli rodzice. W organizacji warsztatów kuglarskich wsparła mnie Monika Kalinowska, która jako jedna z pierwszych osób w Polsce poświęciła się propagowaniu pedagogiki cyrku, dziedziny u nas słabo znanej, a w zachodnim świecie ogromnie popularnej. Spod skrzydeł Moniki Kalinowskiej iMirka Urbana, łączącego naukę żonglerki z pracą psychologa, wyszło już kilka pokoleń małych kuglarzy i sztukmistrzów.

Czym jest pedagogika cyrku?

W ogromnym skrócie, pedagogika cyrku do pracy z dziećmi i młodzieżą wykorzystuje dziedziny kuglarskie i cyrkowe. Prowadzone głównie w USA badania nad żonglerką i dyscyplinami cyrkowymi dowiodły ich zbawiennego wpływu na ludzki mózg: poczynając od takich efektów fizjologicznych jak wzrost liczby połączeń nerwowych obu półkul mózgowych i przyspieszony rozwój obszarów mózu, poprzez efekty fizyczne, wzrost zdolności manualnych, poczucia równowagi, koordynacji ruchowej, aż do efektów psychicznych – zdolności koncentracji, motywacji, relaksu… Zainteresowanych tą tematyką zapraszam na konferencję poświęconą pedagogice cyrku, jej najnowszymi osiągnięciami i różnym zastosowaniom dziedzin kuglarskich: „Od inspiracji do fascynacji”. Odbędzie się ona w Lublinie dnia 19 czerwca. Więcej informacji mozna znaleźć na stronach www.carnaval.eu i www.sztukmistrze.pl.

W czerwcu ubiegłego roku niewielkie polskie środowisko artystów ulicy zelektryzowała wiadomość z Vitoria/Gasteiz w kraju Basków. W 2012 roku w Polsce, w Lublinie odbędzie się European Juggling Convention! To największe na świecie spotkanie żonglerów, artystów ulicy, buskerów! Jesteś jednym z architektów tej nieco sensacyjnej sytuacji.

Powiedzmy sobie szczerze – teoretycznie nie mieliśmy żadnych szans, aby otrzymać prawo do organizacji tak dużej imprezy kuglarskiej, głównej fety, święta dla tego środowiska, gdzie rok w rok zjawia się około pięciu tysięcy uczestników. Rywalizowaliśmy w otwartych wyborach z Tuluzą we Francji i Lommel w Belgii. My dla uczestników EJC byliśmy ludźmi znikąd, no i była nas garstka, raczej luźne grono znajomych niż organizacja. Podczas gdy nasi konkurenci przedstawiali komplety dokumentów z poparciem swoich władz miejskich, my mieliśmy argument w postaci… ustnej obietnicy wsparcia imprezy przez wiceprezydenta miasta! Obaj nasi konkurenci wystawili reprezentację dużych organizacji kuglarskich, z porządnym zapleczem – z pięknymi, wygodnymi lokalizacjami (Tuluza oferowała przestrzeń w postaci plaży nad Morzem Śródziemnym), z infrastrukturą, rzeszami współpracowników…

Mimo to wybrano właśnie Lublin?

W głosowaniu miała zadecydować po prostu większość, a prawo głosu mają wszyscy uczestnicy konwencji. Francuzów na tę odsłonę EJC przybyło około tysiąca, Belgów dwustu – a Polaków dwudziestu. Samymi głosami naszej delegacji tego nie wygraliśmy, to pewne. Mieliśmy za to własny, oryginalny pomysł na EJC odnoszący się bezpośrednio do idei tych spotkań, podstaw i celów funkcjonowania samej organizacji żonglerskiej – EJA (The European Juggling Association). Zamiast mówić o tym, czym dysponujemy, o bazie imprezy, powiedziałem, czym dla nas będzie fakt goszczenia EJC w Polsce, jak bardzo nam pomoże w rozwoju i promocji zjawiska Nowego Cyrku, kompletnie w Polsce nie znanego poza wąskim środowiskiem. Odwołałem się do pierwszego punktu statutu EJA, który mówi o promocji i propagowaniu sztuki kuglarskiej. Przedstawiliśmy pomysł stworzenia pomostu komunikacji i wymiany idei pomiędzy tradycyjnym cyrkiem wschodnim a zachodnim światem Nowego Cyrku, nie znanym za granicą Unii Europejskiej. Zamiast języka korzyści zastosowanego przez Belgów i Francuzów (kwestie w rodzaju „mamy 100 WC z miękkim zmienianym na bieżąco papierem toaletowym i 100 pryszniców z ciepłą wodą czynnych całą dobę”) odwołałem się do idei ruchu, do jego bezinteresowności i wspólnotowości, do tego, co w „dżanglingu” dla nas, ludzi ze wschodu Europy, jest odkrywcze i godne naśladowania. W taki oto sposób EJC w 2012 roku zawita w lubelskim Parku Ludowym. Przed nami dużo pracy…

Jakie idee i jacy ludzie kryją się za enigmatycznymi skrótami EJC i EJA?

To największa impreza na świecie skupiająca artystów hobbystów, amatorów sztuki Nowego Cyrku i kuglarstwa z całego świata. Historia europejskich konwencji żonglerskich sięga roku 1978 i jest to przede wszystkim historia ludzi zafascynowanych dyscyplinami kuglarskimi i cyrkowymi. Nie jest to wydarzenie stricte artystyczne a raczej społeczne, rodzaj spotkania, wspólnego święta ludzi kochających tę dziedzinę sztuki. Przez osiem dni odbywają się setki warsztatów, przedstawień i pokazów. Wszyscy jednoczą się w we wspólnym święcie przechodząc wielką kilkutysięczną paradą przez goszczące EJC miasto. Organizatorem EJC jest EJA – Europejskie Stowarzyszenie Żonglerskie (albo Kuglarskie, ze względu na wąskie znaczenie słowa „żonglerka” w języku polskim wolę to drugie określenie). Trzon EJA stanowi kilka osób z różnych krajów, zmieniających się co kilka lat. Każdy uczestnik EJC staje się automatycznie członkiem EJA, z prawem głosu podczas Zgromadzenia Ogólnego które odbywa się raz do roku na każdej konwencji. Decyduje się tu m. in. właśnie o miejscu organizacji kolejnego spotkania, wybiera władze i reprezentantów z danych krajów, przedstawiane są także coroczne sprawozdania merytoryczne i finansowe.

Czerwcowa konwencja żonglerów w Vitoria/Gasteiz w kraju Basków to kolejna, którą miałeś okazję obserwować…

Z perspektywy „człowieka ze wschodu” każda edycja EJC jest wydarzeniem przedziwnym. Organizacja poszczególnych części EJC spoczywa w całości na barkach wolontariuszy, którzy zgłąszają się do udziału w przygotowaniach trzy lata wcześniej. Zespół ochotników musi sam zorganizować pieniądze, zazwyczaj otrzymuje tylko niewielkie wsparcie, małą pożyczkę finansową od EJA. Natomiast nikt z organizatorów nie otrzymuje wynagrodzenia! Dla ludzi z naszego kręgu kulturowego, nie zaznajomionych dobrze z ideą wolontariatu, jest to nie do pojęcia – zwłaszcza przy tak ogromnej skali wydarzenia i kilkuletnim nakładzie pracy. Sama impreza nie przypomina niczego co odbywa się w Polsce. Żaden z artystów występujących codziennie na Open Stage’ach lub renegade’ach (czyli zarówno w zaplanowanych, jak i improwizowanych konkursach i cyklach prezentacji) również nie otrzymuje gaży. Co więcej, każdego uczestnika EJC, zarówno artystę z najwyższej półki, uczestnika warsztatów, jak i widza, można ujrzeć wykonującego jakąś pracę wolontariacką, np. zbierającego śmieci na polu namiotowym czy sprawdzającego bilety-opaski przy wejściu na poszczególne wydarzenia. Każdy uczestnik czuje się w obowiązku pomagania organizatorom, dołożenia własnego wkładu pracy. To było dla mnie szokujące. Pytałem sam siebie – „Jak to? Mimo że zapłaciłem za bilet, to mam jeszcze pracować?!” Na EJC panuje jednak niesamowita atmosfera wspólnotowości, co powoduje chęć tworzenia czegoś razem („Jugglers to jugglers”). Przykładowo, aby zorganizować EJC w Karlsruhe, w 2008 roku, kuglarze z całych Niemiec zbudowali system grup, składający się z kilku „rdzeni”. Główny rdzeń tworzyło pięć osób, zajmujących się poszczególnymi częściami organizacji imprezy. Każdej grupie podlegały kolejne, liczące już po pięćdziesiąt osób i tak dalej. My jesteśmy przyzwyczajeni do zgoła innego systemu produkcji imprez. Na czele musi stać dyrektor – koordynator, który z ramienia jakiejś instytucji zatrudnia ludzi do poszczególnych zadań: marketingu, promocji, produkcji, dokumentacji itd. Jeśli nagle usunąć z tego obiegu pieniądze, to okazałoby się, że nie jesteśmy w stanie stworzyć czegokolwiek! Królestwo temu, kto odnajdzie wydarzenie tego typu w Polsce: podporządkowane pewnej wspólnej idei, istniejącej ponad wszelkimi podziałami, wolne od religii, polityki, pieniędzy i bieżących interesów publicznych czy społecznych.

Przychodzi mi do głowy jedynie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, oczywiście przy zachowaniu różnic. W każdym razie, uczestnictwo w EJC jest dla Polaka czymś w rodzaju praktycznej lekcji aktywności społecznej, jak się domyślam?

Istnienie takiego zjawiska jak EJC jest moim zdaniem możliwe właśnie dzięki dziesięcioleciom kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego na zachodzie Europy. W krajach zachodnich o interesie publicznym mówi się w kontekście wspólnoty, nie zaś, jak to często bywa w Polsce, rywalizacji. Mieszkańcy Europy Zachodniej potrafią pracować w strukturze poziomej, nie hierarchicznej, gdzie każdy ma równe prawa i kompetencje. Różnic tego typu między Wschodem a Zachodem jest znacznie więcej. Wystarczy wspomnieć chociażby dysproporcje w liczbie instytucji pozarządowych czy innych formalnych lub nieformalnych organizacji, odmienny od naszego wspólnotowy charakter przestrzeni publicznej, i wiele, wiele innych. Mimo wszystko mam nadzieję, że w ciągu tych dwóch lat uda się nam, wszystkim kuglarzom w Polsce, zjednoczyć ponad indywidualnymi podziałami, pokonać w sobie głęboko zakorzenioną postkomunistyczną, roszczeniową postawę wobec rzeczywistości.

Kilkakrotnie użyłeś określenia „Nowy Cyrk”. Na czym polega jego „nowość”?

Nowy Cyrk (za francuskim mianem „cirque nouveau”) zaczyna się rozwijać gdzieś w okolicach lat 70. XX wieku, a jego narodziny są umiejscawiane najczęściej we Francji, ale także w Australii, USA czy Wielkiej Brytanii. W Polsce obecny jest dopiero od kilku lat. Nowy Cyrk wykorzystuje dyscypliny cyrkowe i kuglarskie jako język narracji, w odróżnieniu od cyrku tradycyjnego, który dziś raczej nie przedstawia historii, lecz daje widowisko złożone po prostu z numerów kolejnych artystów. Kolejne, często wskazywane różnice to odejście od tresury i wykorzystania zwierząt w spektaklach, a także – występy poza przestrzenią namiotu cyrkowego. Oczywiście, ta lista różnic powstała raczej na potrzeby zdefiniowania nowego zjawiska i nie są to bynajmniej dogmaty konstytuujące owo zjawisko. (Ostatnio duże kompanie Nowego Cyrku powracają do namiotów cyrkowych, zmieniając sposób funkcjonowania ze stacjonarnego na przejezdny, funkcjonując w obiegu festiwalowym. Są również takie przedstawienia Nowego Cyrku, w których biorą udział zwierzęta i to z powodzeniem).

Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że Nowy Cyrk nie powstał w opozycji do cyrku nowożytnego w ogóle, ale jedynie – do jego ostatniej, skostniałej formy, czyli znanym nam wszystkim komercyjnym widowiskom. Tu konieczna jest niewielka historyczna dygresja. Cyrk nowożytny narodził się w drugiej połowie XVIII wieku. Łączył pokaz umiejętności (w formie „numeru”) z opowiadaniem fabuł. W szczytowym okresie jego rozwoju w widowiskach dominowała woltyżerka, teatr konny – przedstawiano coraz bardziej skomplikowane pantomimy heroiczne, jak na przykład sceny ze słynnych bitew czy z literatury (np. „Żywot Don Kichota”). Ten okres wielkich inscenizacji barwnie opisał Bogdan Danowicz w książce „Cyrk Olimpijski”. Od czasów II wojny światowej cyrk zmierzał do pokazywania coraz bardziej spektakularnych numerów akrobatycznych i żonglerskich, do osiągnięcia ekstremum ludzkich możliwości. W poszukiwaniu perfekcji zjadł sam siebie – zmienił się w utrwaloną, odporną na jakiekolwiek zmiany skamielinę, zaś narodziny nowych mediów, oferowane przez nie możliwości rejestrowania wyczynów przyspieszyły jego śmierć. Narodziny Nowego Cyrku pozwoliły otworzyć się skostniałym formom i dyscyplinom cyrku tradycyjnego. Akrobacje, żonglerka czy klownada stały się popularnymi rozrywkami. Straciły nimb wyjątkowości, niemal magiczności na rzecz powszechnej dostępności, zyskując tym samym świeżość i szansę szerokiego rozwoju. Myślę, że Nowy Cyrk zawdzięczamy inwencji tych artystów-cyrkowców, którym przestało wystarczać wykonywanie kolejnego numeru, powielanie rutyny. Natura artysty wzięła górę i jako profesjonaliści zaczęli po prostu wykorzystywać swe niezwykłe umiejętności jako środek do opowiadania historii.

Warto też koniecznie podkreślić fakt, że Nowy Cyrk jest także zjawiskiem społecznym. Cyrk tradycyjny przeobraził się dzieki niemu, rozpowszechnił w niepohamowany sposób, przenikając do wielu dziedzin życia, współtworząc mozaikę barw współczesnego społeczeństwa obywatelskiego. Okazało się na przykład, że żonglerka (dotychczas identyfikowana z dziedziną stricte cyrkową) może być terapią, sposobem na zwiększenie wydolności umysłowej ambitnych menadżerów lub po prostu świetną zabawą dla całej rodziny. Tak się stało ze wszystkimi innymi dziedzinami cyrkowymi.

Czy masz przedstawienie Nowego Cyrku, które nosisz w sobie, „pod powiekami”, jak to się czasem mówi?

Chyba na zawsze zapamietam prosty, a zarazem wręcz magiczny spektakl, który widziałem na konwencji w Pradze w wykonaniu Ville Walo. Bezpośrednio przed Vile występował inny żongler (którego nazwiska nie pamiętam), z etiudą, w której popisywał się manipulacją trzema cigarboxami, czyli tekturowymi pudełkami wielkości cegieł. Vile na scenę wyszedł także z trzema cigarboxami, tyle tylko, że na bokach pudełek miał narysowane postacie kobiety z jednej, a mężczyzny z drugiej strony. W ten sposób pudełka stojące w pionie jedno na drugim tworzyły dwie postacie. Tak jak i poprzednia etiuda, ta także opierała się na manipulacji cigarboxami, tyle tylko, że u Vile triki zeszły na dalszy plan, stanowiąc jedynie środek do opowiedzenia treści. Pierwsza etiuda była tylko pokazem umiejętnościm, druga – pięknym spektaklem, pełnym znaczeń, uczuć, emocji. Wszystko to dzięki trzem pudełkom, ustawianych na życzenie żonglera w różnych konfiguracjach.

W Europie Zachodniej Nowy Cyrk z powodzeniem współistnieje z innymi sztukami performatywnymi i ma bardzo silną, ugruntowaną pozycję. W Polsce natomiast wciąż pytamy z dezabrobatą : „kuglarz”, „sztukmistrz”? To brzmi niepoważnie, nierealistycznie, w najlepszym razie staroświecko, jak ze znanej książki Singera czy jakiejś bajeczki. Pomówmy zatem o pojęciach, a raczej ich braku, w czym najwyraźniej odbija się odrzucenie czy też zlekceważenie tej tradycji.

Nasze społeczeństwo jeszcze nie zna i nie rozpoznaje właściwie artystów Nowego Cyrku, a profesjonalna sztuka klownady, której narodziny przypadają na XIX wiek często błędnie identyfikowana jest z błaznowaniem i postacią błazna. Współcześni kuglarze są natomiast identyfikowani podług starego klucza pojęciowego, pochodzącego nawet z czasów średniowiecza. W zachodnim świecie sytuacja artystów dziedzin kuglarskich i cyrkowych jest zgoła inna – mają oni odrębną szufladkę w systemie prawnym i socjalnym, istnieją profesjonalne szkoły, a w końcu mniejsze lub większe kompanie które zatrudniają takich artystów. We Francji zarejestrowani żonglerzy mają status artystów tak jak np. aktorzy uliczni i na czas produkcji nowych przedstawień mogą pobierać zasiłek od państwa. (Słowo juggling w języku angielskim ma o wiele szersze znaczenie niż w polskim, w którym odnosi się jedynie do żonglerki piłkami, maczugami czy chustami.) W związku z powyższym w kulturze Zachodu określenie profesji „żongler” czy „akrobata” nikogo nie dziwi. Jest to po prostu jedna z dziedzin sztuki, a jej twórcy są uważani za artystów. W naszym kraju nawet najlepsi artyści sztuk kuglarskich lub cyrkowych funkcjonują w niebycie (chyba że ukończyli szkołę w Julinku lub obecną szkołę cyrkową w Warszawie, która daje im status aktora cyrkowego). Ze względu na swoją profesję, tak jak w średniowieczu, zmuszeni są do funkcjonowania poza rzeczywistością, nie mieszcząc się w żadnych istniejących ramach prawnych naszego systemu. Nie ma instytucji wspierających sztuki kuglarskie i cyrkowe czy indywidualnych artystów, nie ma rynku zbytu dla ich sztuki. Liczba festiwali które skupiają kuglarzy jest niewielka, ich poziom jest dramatycznie zróżnicowany, a stawki za występy minimalne (o ile w ogóle są). Sytuacja artystów nowego cyrku przypomina nieco sytuację tańca współczesnego w Polsce kilkanaście lat temu – nie było wtedy ram, instytucji, festiwali, szkół. (Na szczęście ostatnio można dostrzec drobny gest, mrugnięcie oka ze strony teatru i festiwali teatralnych.) W świadomości Polaków jeszcze wiele trzeba zmienić i takie zadanie stoi przede mną i przed ludźmi starającymi się propagować sztukę kuglarską z kręgu Nowego Cyrku. Po to przede wszystkim są organizowane takie festiwale jak Festiwal Sztukmistrzów, w roku bieżącym Carnaval Sztukmistrzów. Zmieńmy powszechną świadomość, a język sam znajdzie rozwiązanie, wykorzystując słowo ze starym rodowodem zmieniając jego zakres znaczeniowy albo znajdując inne.

Czy Nowy Cyrk i kuglarstwo mają w Polsce AD 2010 jakiekolwiek szanse?

Jeszcze sześć lat temu pierwsze forum kuglarskie skupiało kilkadziesiąt osób, teraz jest to kilka tysięcy zarejestrowanych użytkowników. Liczba festiwali i wydarzeń kuglarskich rośnie z roku na rok choć są to w większości niewielkie festiwale lub konwencje z małymi budżetami. Trochę z boku rozwija się pedagogika cyrku – jedna z dziedzin Nowego Cyrku. W Polsce jego odbiorcami i artystami, uczestnikami konwencji jest młodzież szkolna i studenci, w przedziale wiekowym od 16 do 24 lat. Na zachodzie uczestnikami corocznych EJC są ludzie w wieku średnio 25–35 lat, jest dużo rodzin z dziećmi, i sporo osób w wieku 40 – 60 lat. Myślę, że przyszłość jest wciąż przed nami.

Współpraca: Katarzyna Hołda, oraz: Ewa Bara, Katarzyna Betlej, Dorota Chacińska, Monika Czapka, Agata Dąbrowska, Agata Kopycka, Weronika Misiuk, Anna Mołodowiec, Agnieszka Nowińska, Katarzyna Olejarka, Anna Rygowska, Małgorzata Szadkowska – i inni uczestnicy zajęć programu Wolontariusz ESK 2016, którym niniejszym chciałbym serdecznie podziękować.

Grzegorz Kondrasiuk

Rafał Sadownik

Kultura Enter
2010/04 nr 21

0001

0002

0003

0004

0005

0006

1

palant 180

palant 404