Na straży pamięci, przeciwko pamięci
W poprzednim numerze opublikowaliśmy zapis dyskusji „Teatr kontestacji po latach”, w której udział wzięli krytycy i twórcy: Mirosław Haponiuk, Kazimierz Iwaszko, Marcin Kęszycki, Wojciech Krukowski, Janusz Opryński, Franciszek Piątkowski, Andrzej Rozhin. Dyskusję uzupełniamy trzema głosami polemicznymi – Andrzeja Molika, Henryka Kowalczyka i Krzysztofa Borowca. Prezentowany cykl artykułów pochodzi z przygotowanej przez Zakład Teatrologii UMCS książki o powojennym teatrze lubelskim. (gk.)
Być może to ja coś przeoczyłem, ale wydaje mi się, że w rozmowie o tamtym teatrze koledzy zapomnieli powiedzieć o podstawowej sprawie: w PRL-u kultura podlegała pod propagandę, i na działalność tzw. twórców teatralnych szły pieniądze właśnie z propagandy.
Można podawać przykłady, których nie ma w dyskusji: Andrzej Rozhin w Chełmie reżyserował obchody rocznicy manifestu lipcowego, z użyciem kompanii wojska. Wyglądało to następująco: żołnierze w pelerynach i z pepeszami, z okrzykami „Uraaaaa” wybiegali z budynku, a znany nam aktor Daniel Olbrychski mówił z pamięci „Odę do młodości”. Drugi przykład – wspominany w dyskusji Krzysztof Jasiński, który wyreżyserował widowisko z okazji odsłonięcia pomnika Lenina w Nowej Hucie, za co potem w nagrodę dostał miejsce na festiwalu w Awinionie. To nie były wpadki. Ci dwaj panowie, i im podobni pracowali po prostu w propagandzie, nie w teatrze, i z pełną świadomością, za pieniądze, bezczelnie służyli władzy. Dlatego nie można stawiać obok siebie świata Janusza Opryńskiego, Henia Kowalczyka, mojego autorskiego teatru i – ich świata. Nikt też nie powiedział, ile było rewizji w naszych mieszkaniach, jak ubecy bezkarnie wchodzili, prowokowali, grozili nam. Na przykład mówili tak: „Panie Borowiec, po co panu to potrzebne. Tyle wypadków jest na drogach. Chociaż na przejściu może pana samochód przejechać.” Ja odpowiadałem: „A pana nie?” Po prostu chcieli nas zastraszyć. Gdyby Ryszard Piotrowicz, Andrzej Szpringer i Maciek Kaczmarczuk nie zatrzymali w pewnym momencie UB, to nie wiem, co by z nami było. Adaś Michnik po śmierci Popiełuszki mówił do mnie – jak zaczęli zabijać księży, to zaczną zabijać i nas. Był taki czas, że czuliśmy się bardzo zagrożeni. Ryzykowaliśmy życiem, a nie językiem teatralnym. To nie były sytuacje towarzyskie, raczej „wy się bawicie, a tu chodzi o życie”. Mówienie o tym nie jest chwalipięctwem – po prostu tak było. Podejmowaliśmy ryzyko, chociaż nikt tego od nas oczekiwał. To się przenosiło też na nasze dzieci. Kiedy do Opryńskiego UB wpadło na rewizję, to syn Kazia Iwaszki, Borys, na ich pytanie, gdzie jest tata odpowiedział: „Nie mogę ci powiedzieć, bo go zdradzisz”.
***
Konfrontacje Młodego Teatru utrzymały się przez te pięć edycji dlatego, że z Opryńskim i Kowalczykiem publicznie występowaliśmy zawsze razem, nawet jak się między sobą nie zgadzaliśmy. Potrzebny był nam też ktoś sprawny administracyjnie – to była rola Kazika Iwaszki, naszego dyrektora „Chatki Żaka”. Niestety, Kazik w dyskusji się pomylił, bo Janusz Opryński nie był nigdy spiritus movens Konfrontacji. Z grona ludzi z teatru Provisorium większą rolę odgrywał raczej Krzysztof Hariasz, który był wtedy zastępcą Kazika.
Od początku też zdawaliśmy sobie sprawę, że nie wolno pozwolić, aby to działacze SZSP przyznawali nagrody. Zaproponowałem, żebyśmy to my, szefowie teatrów, wybierali z siebie zwycięzców, aby pokazywać kierunek ludziom z mniejszych ośrodków, takim jak na przykład Romek Czubak, który w Bytomiu prowadził genialny młody teatr „Wiatyk”. I to się udało, chociaż wywierano presję, żeby dać nagrody tym, a nie innym teatrom. Na pierwsze Konfrontacje przyjechał chyba cały Wydział Kultury KC. Przypominam sobie na przykład taki nieznany epizod z historii polskiego teatru, kiedy to przypadkowo, przez drzwi łączące dwa pomieszczenia na pierwszym piętrze „Chatki Żaka” podsłuchaliśmy nocną naradę aktywu. Rozmawiali wtedy o Teatrze Ósmego Dnia i naszym „Pokazie” – warsztacie wychodzącym od wiersza Majakowskiego o Leninie. Na naradzie był rektor Wiesław Skrzydło i działacze, i rządzący kulturą naszego kraju mówili: „nie możemy puścić tych dwóch teatrów, ponieważ jest to klawiatura, na której gra opozycja”. Ale dzięki zdecydowanej postawie środowiska skończyło się na tym, że jednak zagraliśmy – i Teatr Ósmego Dnia, i „Pokaz” Grupy Chwilowej.
W pewnym momencie nasze środowisko praktycznie przejęło „Chatkę Żaka”: we wrześniu 1980 roku założyliśmy Niezależne Zrzeszenie Studentów, obchodziliśmy rocznicę października na Węgrzech, wydaliśmy „Człowieka zbuntowanego” Camusa. Wszystko szło w stronę działania obywatelskiego. Już nie dało się teatrów ubić i zagryźć – musieli już coś z nami zrobić. Uczciwie trzeba przyznać, że działacze niekiedy nam pomagali. Tak jak wspominany Adam Kaczmarek, dzięki któremu nie udała się pierwsza próba urzędowego pozbycia się studenckich teatrów z „Chatki Żaka”. Kiedy nasze trzy teatry w 1982 roku wyrzucali z „Chatki”, uratował nas z kolei Jan Twardowski, który był wtedy kierownikiem Wydziału Kultury w Komitecie Miejskim PZPR. Zdążyliśmy jeszcze przewieźć nasze rzeczy do magazynu w Bramie Grodzkiej [obecnie siedziba Teatru NN], gdzie potem, w 1987 roku – również dzięki pomocy Twardowskiego i Ryszarda Piotrowicza – powstało Lubelskie Studio Teatralne. Później, w 1988 roku Kaczmarek, wtedy zastępca kierownika Wydziału Kultury w KC, pomógł Grupie wyjechać z „Cudowną historią” do Edynburga. W ostatniej chwili okazało się wtedy, że Ministerstwo Kultury nie sfinansuje nam kosztów podróży. Na moją prośbę (poszedłem do biura Adama w Komitecie Centralnym) Kaczmarek zadzwonił do Ministerstwa, mówiąc: „My, jako KC wysyłamy do Edynburga teatr Grupa Chwilowa z Lublina. Dorzućcie im pieniądze na ten prom.” Właśnie za pomocą takiej retoryki musieliśmy czasem przeżywać.
Dlaczego działaczom zdarzało się nam pomagać? Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że po prostu imponowaliśmy im intelektualnie. Najkrócej mówiąc – kupiliśmy ich, podobała im się nasza konsekwencja. Ci ludzie nie byli głupi, sami kombinowali, jak skombinować z nami. Niezwykle ważne były też nasze kontakty ze światem polskim za granicą. Przecież spotykał się z nami Gustaw Herling-Grudziński, Jan Lebenstein, przedstawiciele rządu londyńskiego.
***
Za największy sukces Grupy Chwilowej nie uważam wcale Fringe Fest w Edynburgu. Niezależnie od tego, na jaką maestrię stać nas było w spektaklach, największą sztuką było – specjalnie używam tu czasu przeszłego – odnoszenie się do siebie po ludzku. I to, co po Grupie pozostało, wartości dzisiaj tworzone przez ludzi, którzy przeszli przez nasz teatr: przez Jurka Lużyńskiego, Tomka Pietrasiewicza, Renatę Rzepecką. Myślę, że bardzo wymierne wartości pozostały po naszych izraelskich spotkaniach (pojechaliśmy do Izraela w 1989 roku, razem z Tomkiem Pietrasiewiczem i Tomkiem Kitlińskim), kiedy rozmawialiśmy z ludźmi z elity kulturalnej i politycznej, z Knesetu o poprawieniu podręczników, żeby ich dzieci, które przyjeżdżają do Polski nie czytały w nich o tym, że to Polacy wymordowali Żydów.
***
Adam Michnik powiedział mi kiedyś bardzo piękne zdanie: „Teatr jest w tym miejscu, gdzie kradną pamięć, pomiędzy tymi, którzy pamięć chcą zachować.” Spróbujmy być strażnikami pamięci o morderstwach i kłamstwach. I pamięci o Dekalogu. To wszystko.
październik 2005
Krzysztof Borowiec
zanotował, opracował: Grzegorz Kondrasiuk
Kultura Enter
2008/08 nr 01