Strona główna/Podzielić się sensem – rozmowa z Arturem Milickim, założycielem ekowioski w Barkowie, Fundacji „Dla Ziemi i Ludzi” oraz Akademii Bosej Stopy

Podzielić się sensem – rozmowa z Arturem Milickim, założycielem ekowioski w Barkowie, Fundacji „Dla Ziemi i Ludzi” oraz Akademii Bosej Stopy

Kasia i Artur przez wiele lat mieszkali w Warszawie. Tu rozpoczęli swoje kariery zawodowe, tu na świat przyszły ich dzieci. Trzy lata temu postawili wszystko na jedną kartę. Kupili ziemię w Barkowie pod Gołdapią, gdzie wkrótce się przeprowadzili. Historia opisująca losy zmęczonych konsumpcyjnym światem mieszczuchów? Raczej opowieść o entuzjastach i propagatorach życia w zgodzie z naturą: rodzina Milickich stworzyła ekowioskę, Fundację „Dla Ziemi i Ludzi” oraz Akademię Bosej Stopy. Prowadzą je nie tylko dla siebie, ale również dla tych, którzy chcieliby takiego życia spróbować.

Karolina Wysocka: Człowiek jest częścią natury, a jednak współcześnie życie w zgodzie z nią stało się czymś, czego trzeba się uczyć. Czy uważa Pan, że dzięki projektom takim jak Akademia Bosej Stopy ludzie stopniowo powrócą do zdrowego i szanującego przyrodę stylu życia?

Artur Jan Milicki: Ruch ekowioskowy na całym świecie rośnie i nabiera znaczenia. Jeśli ktoś chce żyć właśnie w taki sposób i poszukuje, to znajdzie swoje miejsce na ziemi i zdobędzie potrzebne umiejętności. Jestem przykładem człowieka, który wybrał życie w zgodzie z naturą. Daje mi ono ogromną satysfakcję i wolność. Zyskałem poczucie spokoju i bezpieczeństwa, ponieważ przekonałem się, że przyroda nam sprzyja, jeśli potrafimy wkomponować się w nią. Wiem, że mogę poradzić sobie bez korzystania ze zdobyczy zaawansowanej inżynierii materiałowej. Zachęcam innych, żeby przynajmniej spróbowali.

Akademia Bosej Stopy pozwala ludziom sprawdzić, jak w praktyce wygląda życie w harmonii z naturą.

Po zakupie szesnastu hektarów ziemi w Barkowie przez około dwa lata obmyślaliśmy, co konkretnie chcemy tu robić. Na początku stawialiśmy na stworzenie samowystarczalnej społeczności. Ale pomysł „nie chwycił”, więc zrezygnowaliśmy z takiej drogi. Postanowiliśmy, że podstawą działalności będzie dzielenie się wiedzą – założyliśmy Akademię Bosej Stopy. Ten projekt ma szansę na powodzenie, bo ludzie lubią się uczyć, chcą zdobywać prawdziwe, życiowe doświadczenie. Bardzo cenią sobie także proponowaną przez nas formę nauczania.

Prowadzimy zajęcia odbywające się stacjonarnie od kwietnia do października. Każdy wolontariusz, który z nami zostanie na te kilka miesięcy, bierze udział w tworzeniu ekowioski i uczy się w praktyce rzemiosł przydatnych do przetrwania. Dla zainteresowanych organizujemy także weekendowe warsztaty tematyczne. W zeszłym roku mieliśmy pięćdziesięciu wolontariuszy, którzy zostali dłużej niż dwa tygodnie. Około ośmiu z nich – więcej niż trzy miesiące.

Ciągle jesteśmy w fazie koncepcyjnej i skupiamy się głównie na rozwoju Akademii. Nasi uczniowie mają możliwość na stałe zamieszkać w wiosce, ale rozumiem, że mogą tego nie chcieć. Barkowo to tak zwany „koniec świata”, panuje tu dość surowy klimat. Ale coraz więcej się tutaj dzieje, szczególnie latem. Pojawiają się ciekawi ludzie, którzy chcą działać i dzielić się swoim doświadczeniem.

Na stronie internetowej Akademii Bosej Stopy wyczytałam, że ludzie, którzy tu się pojawiają, mogą nie tylko skorzystać z Państwa wiedzy i umiejętności, ale również sami stać się nauczycielami…

Akademia Bosej Stopy zakłada naukę polegającą na wymianie. Masz jakąś wiedzę? Możesz tu przyjechać i się nią dzielić, ale też skorzystać z innych warsztatów. Pewną grupę ludzi, którzy do nas przyjechali, przyciągnęła właśnie ta idea. Czasami było odwrotnie: okazywało się, że ktoś, kto przyjeżdżał po wiedzę z jednej dziedziny, okazywał się nauczycielem w innej. Na przykład pewien chłopak chciał nauczyć się, jak budować piec rakietowy i formować małe konstrukcje z gliny. Odkryliśmy, że dużo wie na temat dzikich roślin jadalnych, więc zaproponowaliśmy mu prowadzenie warsztatów. Wiele się od niego nauczyliśmy – jego wiadomości wzbogaciły nawet nasz kurs survivalowy. Teraz sam sprawdza harmonogram zajęć i bardzo chętnie tu przyjeżdża.

Taka elastyczność jest możliwa głównie dlatego, że od naszych nauczycieli nie wymagamy żadnych dyplomów. Nie potrzebujemy dokumentów poświadczających ukończenie studiów. Sami również nie wydajemy żadnych certyfikatów, kompletnie nam na nie zależy na zbieraniu papierków. Najważniejsze są umiejętności, zaangażowanie, wiedza oraz satysfakcja z tego, co się robi. Ale nie tylko: także pewność siebie i świadomość, że potrafimy coś zrobić, wytworzyć, zbudować, rozpoznać…

Nauczyciel to osoba na tyle wykształcona i doświadczona, że może przekazywać swoją wiedzę innym. Tego, co oferuje Akademia Bosej Stopy, nie można nauczyć się w znanych nam szkołach. Co zatem ukształtowało osoby prowadzące tu warsztaty – doświadczenie, zamiłowanie, inne szkolenia, książki?

Myślę, że wszystko po trochu. Sam jestem zainteresowany uprawianiem starych rzemiosł. Jednocześnie jako człowiek z miasta z pracą fizyczną mam kontakt dopiero od trzech lat. Kiedy tu przyjechałem, nie potrafiłem zbyt wiele. Nie wiedziałem nawet, jak się rąbie drzewo! Jak nabyłem tę umiejętność? Rąbałem je ramię w ramię z naszym sąsiadem i podglądałem jego technikę. Tłumaczył mi, co robić, żeby nie zmęczyć się szybko podczas tej pracy. Nauka zajęła tylko jeden dzień.

Później poznawałem w praktyce inne umiejętności. Przez kilka lat jeździłem do miejsc, gdzie stawiano budynki z gliny. Rozmawiałem z ludźmi, którzy pracują z tym materiałem.

Nie mam żadnego certyfikatu i chyba żadnego kursu nie skończyłem. Potrafię jednak wykorzystać moją wiedzę. Po trzech latach praktyki i eksperymentów widzę efekty. Teraz mogę uczyć tych, którzy tu przyjeżdżają.

Nauka trwa cały czas – za każdym razem, kiedy stawiam piec rakietowy zauważam, jak można go udoskonalić. Do tej pory wybudowałem ich sześć i wciąż poszerzam swoje umiejętności. Wszystko opisuję na naszej stronie, a kiedy coś nowego odkryję, robię aktualizację. Dzielę się tym, co wiem, z całym światem, bo uważam, że „żywą wiedzę” warto rozpowszechniać za darmo. Wydaje mi się, że każdy, kto ma pasję, zgłębia ją z radością, ale również z satysfakcją się nią dzieli. Pasjonaci potrafią znaleźć i nauczyciela, i czas, żeby się od niego uczyć. Zachęcam każdą osobę, która posiada jakąś wiedzę, aby napisała publikację na licencji creative commons. Sam chętnie korzystam z książek, internetu…

Wiem, że Pan nie tylko zachęca innych, ale też sam pisze taką książkę. Czego będzie dotyczyła?

Uważam, tak jak starożytni Słowianie, że każdy człowiek powinien napisać w życiu książkę o sobie, swoich doświadczeniach – tym, co było dla niego najważniejsze i co by chciał przekazać przyszłym pokoleniom. Warto, nawet jeśli nikt by jej nigdy nie przeczytał. Według mnie pisanie to duży akt odwagi. Moja książka będzie zawierała przemyślenia i wizje dotyczące tego, jak człowiek może żyć na Ziemi w zgodny z samym sobą i z naturą sposób. Będzie to publikacja zawierająca praktyczne informacje.

Mimo, że projekt Akademii nie wpisuje się w standardowe metody nauczania, zdecydował się Pan na nawiązać nazwą do tradycji szkolnictwa. Dlaczego?

Słowo „akademia” konfrontujemy z – „bosą stopą”. To swoiste zaprzeczenie zapowiada, że proponowana przez nas forma nauczania należy do metod alternatywnych. Edukacja tego typu odbywała się od zawsze. Pruski system szkolnictwa funkcjonuje w Polsce od około trzystu lat. Opiera się on na świadectwach, sprawdzianach, przymusie uczęszczania na zajęcia. Dyplom to uwieńczenie całego procesu edukacji. W Akademii Bosej Stopy robimy krok wstecz – chcemy wzorować się na starożytnych kulturach i brać z nich to, co najcenniejsze i najbardziej życzliwe, czyli sposób nauczania oraz samą ideę dzielenia się wiedzą.

Kim są osoby, które po tę wiedzę przyjeżdżają do Barkowa? Jakie są ich motywacje?

Różne są motywy i aspiracje ludzi, którzy się tu pojawiają. Jedni pragną poznawać alternatywne sposoby organizowania ogrodów, inni chcą dowiedzieć się, czym jest budownictwo naturalne, kolejni – poznać dzikie rośliny jadalne… Każdy przyjeżdża z całkiem innymi oczekiwaniami.

Wiek, płeć, obywatelstwo – nie stawiamy wolontariuszom żadnych tego rodzaju ograniczeń. Uważamy, że każdy może się tu uczyć i przekazywać coś od siebie. Na przykład w zaplanowanym na zeszły rok remoncie obory pomógł nam czterdziestoletni mężczyzna: przyjechał tu na wakacje, ale skorzystaliśmy z tego, że od dwudziestu lat pracuje na budowach we Francji. Nie tylko przekazał nam swoją fachową wiedzę, ale też pokazał, jak wszystkich zaangażować do pracy.

Był u nas też chłopak, który bardzo chciał się nauczyć ogrodnictwa. Przyjechał na początku kwietnia i został do połowy października. Zajmował się jedynie ogrodem i dlatego został jego „szefem”. Odpowiadał za planowanie, nasiona, sadzenie, podlewanie, a później za zbiory.

Pojawiły się więc osoby, które imponowały nam swoim zaangażowaniem w projekt. Były tu również (niestety) takie, które przyjechały w celach typowo towarzyskich i unikały prac. To dosyć męczące, bo takich ludzi trzeba cały czas motywować, inspirować, wymyślać im zajęcia…

Jakie mają Państwo pomysły na rozwój Akademii?

W minionym roku pracowaliśmy od wiosny do jesieni skupiając się na tym, co trzeba zrobić najszybciej. Zapomnieliśmy przy tym o planie na zimę. Myślimy jednak nad warsztatem rękodzielniczym, kuźnią, garncarnią oraz wikliniarnią. To także dobry okres na rzeczy związane z kulturą.

Mamy też pomysł, by produkować własnoręcznie drewniane dachówki. Dlaczego? Po pierwsze chcielibyśmy się nauczyć, jak je robić. Po drugie chcemy i musimy pokryć dach. Kupienie gotowej blachy nie do końca zgadza się z naszą ideologią. Wyrób dachówek będzie czasochłonny, ale kiedy prowadzi się zwolniony tryb życia, można sobie na coś takiego pozwolić. Mamy pod dostatkiem drzewa, dlaczego więc go nie użyć?

Prowadzimy też rozmowy dotyczące działania i rozwoju Akademii (obecnie w grupie stu osób, ale każdy może się do nas zgłosić dzieląc się pomysłami chociażby na naszym forum internetowym). Chcemy opracować plan, który pomoże w realizacji kilkuletnich celów. Będą nam potrzebni nauczyciele, dlatego pracujemy nad formularzem zgłoszeniowym. Musimy jednak sprecyzować, co możemy zaoferować w zamian za wiedzę i poświęcony czas.

Po zeszłorocznych doświadczeniach doszliśmy też do wniosku, że chcielibyśmy w bardziej rygorystyczny sposób dobierać osoby, które pojawiają się tu jako wolontariusze. Powinni to być ludzie, którzy naprawdę chcą się czegoś dowiedzieć i brać udział w tym, co tu powstaje.

Dlaczego zdecydowali się Państwo powołać Fundację „Dla Ziemi i Ludzi”?

Fundacja to rozwiązanie prawne, które pozwala na życie jako człowiek wolny i opiekun ziemi, a nie jej właściciel. Sformułowaliśmy statut tak, aby ziemia kupiona przeze mnie i żonę była dobrem wspólnym (akt własności przekazaliśmy fundacji). Taka forma to według nas interfejs zmian, jakie pojawiają się w społeczeństwie. Jest odpowiedzią na oddolne działania ludzi i sprzeciwem wobec tego, co narzuca państwo (np. obowiązek ubezpieczenia zdrowotnego). Wiele tych rzeczy możemy zorganizować sobie sami. Wystarczy, że stworzymy dobrowolne stowarzyszenia.

Zmiana stylu życia i wejście w rolę opiekuna ziemi wydaje się być bardzo poważną decyzją. Muszą za nią stać konkretne ideologiczne założenia…

Stawiamy przede wszystkim na uczenie samoorganizacji i wyzwalanie ducha współpracy. Chcemy w ten sposób pokazać, że można przyjemnie i efektywnie działać nie opierając się na modelu biznesowym.

Samowystarczalność jest kluczem do uzdrowienia naszej planety oraz obecnej sytuacji społecznej. Uważam, że powrót do samodzielnej produkcji żywności (i nie tylko!) zapewni przetrwanie naszemu gatunkowi. Jeszcze sto lat temu robiliśmy zakupy spożywcze na targu czy w lokalnym sklepie i znajdywaliśmy tam produkty pochodzące z naszych terenów. Obecnie z reguły kupujemy w wielkich supermarketach, gdzie oferuje się nam pomidory np. z Hiszpanii. Globalny handel oparty na transporcie doprowadził do ogromnego pomieszania. W efekcie nie do końca wiemy, co i skąd pojawia się na naszych talerzach.

Zatem działalność oparta na modelu biznesowym przeciwstawia się idei samowystarczalności żywnościowej?

Tak, ale nie tylko. Industrialna cywilizacja opiera się na dominacji jednego człowieka nad drugim. Taki stan rzeczy powoduje, że wykańczamy siebie nawzajem – zarówno ci dominujący, jak i ci zdominowani. Chodzi o maksymalizację zysku i wzrost gospodarczy. Co więcej, w wyniku takich działań niszczymy naszą planetę – giną tysiące gatunków zwierząt i roślin. Sto lat temu w okolicach Gołdapi hodowano około stu różnych odmian jabłek. Industrializacja sprawiła, że zaczęto uprawiać dosłownie kilka gatunków, które nadają się do transportu. Na szczęście istnieją jeszcze pasjonaci hodujący stare odmiany na ogródkach działkowych. Dodam na marginesie, że jakkolwiek nie oceniać PRL-u, to idea miejskich działek była strzałem w dziesiątkę: chociażby dlatego, że wielu ludzi dzięki nim uniknęło i nadal unika głodu. Samowystarczalność żywnościowa zapewniłaby naszemu gatunkowi zdrowie. Tego chcemy tu nauczać i tą ideą się dzielić.

A co z innymi osiągnięciami cywilizacji, które znacznie ułatwiają życie?

Nawet jeśli nasze postulaty wydają się dość radykalne, nie chcemy rezygnować z tak wspaniałych rzeczy jak komputery, nowe technologie, samochody czy pieniądze. Należy jednak korzystać z tego w zrównoważony sposób – z umiarem, świadomością i poczuciem odpowiedzialności za nas i za ziemię. Pora zrezygnować z modelu, w którym obecnie funkcjonujemy, i pozwolić ludziom żyć normalnie.

Podsumowując naszą rozmowę chciałabym zapytać czym – oprócz wiedzy i doświadczenia – mogą się Państwo z przyjeżdżającymi tu wolontariuszami podzielić?

Myślę, że sensem. Jeśli nie znajdziemy go w życiu, to niezależnie, co robimy i gdzie jesteśmy – będziemy cierpieć. Wiąże się to z pozytywnym spoglądaniem w przyszłość. Chcemy pokazać, że można żyć, działać i funkcjonować inaczej, że znaleźliśmy sposób na wolność: sami ją sobie daliśmy.

Karolina Wysocka, Artur Jan Milicki