Strona główna/Zwyciężyć nie zwyciężając

Zwyciężyć nie zwyciężając

Po kwietniowej katastrofie samolotu Prezydenta RP w Smoleńsku, przez pewien krótki okres, prawie wszyscy mieszkańcy Litwy byli solidarni z narodem polskim. Było to wyczuwalne zwłaszcza wśród przedstawicieli elity kraju. Zastępca redaktora naczelnego największego litewskiego dziennika „Lietuvos Rytas” Rimvydas Valatka stwierdził, iż w takim dniu „wszyscy jesteśmy Polakami”. Politycy, publicyści i środowiska akademickie nawzajem się oskarżały o to, w jak niegodny sposób pożegnano wielkiego przyjaciela Litwy, Lecha Kaczyńskiego, bowiem w przeddzień ostatniej wizyty Lecha Kaczyńskiego na Litwie, a kilka dni przed katastrofą, litewski Sejm odrzucił projekt ustawy o pisowni polskich imion i nazwisk, o którą bezskutecznie od kilku lat ubiegała się Polska oraz Polacy na Litwie.

Radni Wilna, w geście współczucia i solidarności, zaproponowali, aby jednej z centralnych ulic litewskiej stolicy nadać imię zmarłego polskiego prezydenta. Po kilku miesiącach, gdy emocje opadły, samorząd Wilna postanowił, na czas nieograniczony, odroczyć podjęcie tej decyzji. Radni nie mogli zadecydować jak poprawnie ma brzmieć nazwa ulicy: czy w wersji litewskiej „Lecho Kačynskio” – przeciwko czemu protestowali radni z ramienia Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) oraz ambasador RP na Litwie; czy też po polsku – tu z kolei zastrzeżenia miała strona litewska, byłoby to bowiem naruszenie Ustawy o Języku Państwowym, według której wszystkie nazwy topograficzne na Litwie mają być pisane wyłącznie po litewsku. W innych okolicznościach, zapewne, odroczenie tej decyzji przeszło by bez echa. Tragicznie zmarły prezydent Polski, co prawda darzył Litwę sympatią, nie miał jednak żadnych większych powiązań z Wilnem czy Wileńszczyzną. Także lokalna społeczność polska nie nalegała, aby taka ulica się pojawiła. Inicjatywa pochodziła od partii litewskich. Spór o „ulicę Lecha Kaczyńskiego” nie jest jednak zwykłym „wypadkiem przy pracy”, tylko częścią ogółu problemów z którymi się borykają miejscowi Polacy i które stoją na drodze normalizacji stosunków między Litwą i Polską. Należą do nich między innymi wciąż niezakończony na Wileńszczyźnie zwrot znacjonalizowanych przez Sowietów nieruchomości, zachowanie na Litwie oświaty po polsku, zapewnienie Polakom litewskim oryginalnej pisowni imion i nazwisk czy nazw topograficznych.

Analogie historyczne

W czerwcu 1920 r. podczas wyborów do pierwszego Sejmu niepodległej Litwy narodowcy litewscy (tautininkai), wraz ze swoim przywódcą i przyszłym dyktatorem Litwy – Antanasem Smetoną, przegrali. Nie dostali ani jednego mandatu. Po trzech latach sytuacja się powtórzyła. Pewien rewanż litewskiej skrajnej prawicy udało się wziąć dopiero w 1926 r., na kilka miesięcy przed wojskowym zamachem stanu dokonanym przez tegoż Antanasa Smetonę, kiedy do Sejmu trafiło 3 posłów-narodowców. Pozbawieni realnego wpływu na losy państwa, tautininkasi skupili swą działalność na medialnych prowokacjach. To właśnie dzięki nim udało się zbojkotować wszelkie próby porozumienia z Polską. Na przełomie 1921-22 r., kiedy toczyły się rozmowy polsko-litewskie w kwestii Wilna, część elit rządzących Litwą była gotowa pójść na ten lub inny kompromis z Warszawą. Niestety narodowcy przed każdą próbą takiego porozumienia urządzali hałaśliwe manifestacje i kampanie medialne i rząd kapitulował.

Podobną analogię można przeprowadzić i dziś. Oczywiście sytuacja nie jest tak dramatyczna, jak przed 90 laty. Litwa z Polską nie jest w stanie wojny. Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku. Prawie połowa obywateli Litwy, jak donoszą badania opinii publicznej, nie ma nic przeciw oryginalnej pisowni polskich nazwisk czy podwójnym nazwom ulic. Większość publicystów z opiniotwórczych mediów nawołuje polityków, aby w jak najszybszym czasie rozstrzygnąć wszystkie problemy stojące na drodze porozumienia z Polską. Z ust niejednego polityka też można usłyszeć podobne deklaracje. Niestety, gdy tylko na horyzoncie zamajaczy jakaś nadzieja na porozumienie, małej grupce polityków o nacjonalistycznych poglądach udaje się storpedować każdy tego rodzaju pomysł. Tacy politycy jak Gintaras Songaila czy Kazimieras Uoka, przez znanego litewskiego komentatora Rimvydasa Valatkę nazywani „talibami”, trafili do Sejmu tylko dzięki szerokiej koalicji sił prawicowych. Dzięki sprawnym manipulacjom typu „oryginalna pisownia nazwisk uderza w integralność państwa litewskiego”, udaje się im przekonać swoich kolegów z ławy poselskiej do odrzucenia projektu każdej ustawy, idącej na rękę polskiej mniejszości narodowej. Warto zaznaczyć, że chodzi o projekty zgłoszone nie przez AWPL (notabene trzeba przyznać posłowie-Polacy nie są skorzy do inicjatyw ustawodawczych) tylko przez rząd, gdzie zasiadają partyjni koledzy wyżej wymienionych posłów. Zresztą w szeregach opozycji nie jest lepiej. W kwietniu 2010 r. tylko jeden socjaldemokrata głosował za Ustawą o Imionach i Nazwiskach, przychylną dążeniom Polaków litewskich, zaś partia ex-prezydenta Rolandasa Paksasa, z którą AWPL tworzy jedną frakcję w Sejmie, głosowała w większości przeciw ustawie. Posłowie boją się jakiegokolwiek posądzenia o „antypatriotyzm”, zarazem zdają sobie sprawę, że przychylenie się do postulatów polskich nie da im żadnych wymiernych korzyści wyborczych – Polacy i tak głosują tylko na „swoich”, głosują na „nie”. Z litewskich partii w całości za projektem głosował tylko Ruch Liberałów.

Poza Sejmem znanych Litwinów, wypowiadających się za ustawą było więcej. – Sądzę, że obecność takich liter jak „w, q, x” w naszym alfabecie nie tylko nie zuboży języka litewskiego, lecz nawet go wzbogaci. Sam wolałbym być „Bumbłauskasem” – dzięki tej kresce w literze „l” moje nazwisko byłoby wymawiane poprawnie. Teraz wielu czyni błąd i wymawia je miękko — powiedział znany litewski historyk Alfredas Bumblauskas, podczas konferencji na Uniwersytecie Michała Romera w Wilnie.

Czego boją się Litwini?

Z bliższej perspektywy obawy Litwinów przed Polakami nie są poparte jakimikolwiek realnymi zagrożeniami. Nikt o zdrowym rozsądku na początku XXI w. nie wierzy w zmianę granic pomiędzy naszymi państwami. Strach ten wypływa więc raczej z podświadomości, z XIX-wiecznych stereotypów – przyjętych przez ojców narodu litewskiego, którzy w dużym stopniu odradzali litewskość, przeciwstawiając ją polskości. Chociaż i tutaj były wyjątki. Nawet Antanas Smetona, w jednym z artykułów opublikowanym jeszcze przed I Wojną Światową, stwierdził, że w przyszłej niepodległej Litwie język polski powinien być drugim językiem urzędowym, bo dla wielu spolonizowanych Litwinów, jak nazywał miejscowych Polaków, język polski jest językiem ojczystym.

Znany litewski poeta i intelektualista Tomas Venclova w wywiadzie dla dziennika „Lietuvos Rytas” stwierdził, że w pogłębianiu się antagonizmu między dwoma narodami winni bardziej są Litwini: – Wśród wielu Litwinów nadal panuje pogląd z okresu międzywojennego, że jeśli my kogoś nie wynarodowimy, to oni wynarodowią nas – powiedział.

Błędy jednej ze stron nie oznaczają wcale, że druga jest bez winy. Dużą i negatywną rolę w stosunkach polsko-litewskich odegrała tzw. autonomia polska na Wileńszczyźnie z początku lat 90-tych ubiegłego wieku. Kilkadziesiąt gmin w rejonie wileńskim i solecznickim ogłosiło wówczas utworzenie Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego, z własną flagą, hymnem, sejmem, polskim językiem urzędowym. Oficjalnie twierdzono, że Kraj pozostanie w składzie Litwy, w praktyce było różnie. Na przykład rejon solecznicki, jako jedyny rejon na Litwie, w 1991 r. ogłosił pobór do wojska sowieckiego. Autonomia była niewątpliwie popierana i w dużym stopniu inspirowana przez władze upadającego Związku Radzieckiego. Oczywiście sytuacja wtedy była skomplikowana. Polacy litewscy byli zdezorientowani, a retoryka niektórych litewskich działaczy niepodległościowych, nawołujących do asymilacji i lituanizacji polskiej społeczności, nie napawała optymizmem. Jednak z historycznej perspektywy mieli rację ci nieliczni Polacy litewscy, którzy wówczas stanęli po stronie niepodległości Litwy.

Czego chce Polska?

Radosław Sikorski w ubiegłym roku podczas wywiadu dla TVN 24, nieoczekiwanie stwierdził, że jednym z podstawowych problemów na linii Wilno-Warszawa jest to, że „Litwa uważa, iż Polska okupowała Wilno przed wojną, a my tak nie uważamy”. Słowa szefa polskiego MSZ wprawiły w zakłopotanie litewski establishment. Dziennik „Vilniaus Diena” oskarżył polskiego ministra o „dolewanie oliwy do ognia” i zaostrzanie konfliktu polsko-litewskiego. Tym bardziej, że wywiad w polskiej telewizji dotyczył stosunków z Niemcami, a nie z Litwą.

Ostatnie raptowne ochłodzenie stosunków między naszymi krajami może zdziwić wielu obserwatorów. Były prezydent Litwy Valdas Adamkus, który raczej jest kojarzony z liberalnym skrzydłem litewskiej polityki, dążącym do porozumienia z Polską, za to ochłodzenie bezapelacyjnie obarczył winą polską stronę. Przez dwie dekady politycy z obu stron ściskali się, prawili komplementy, planowali wspólne projekty z zakresu bezpieczeństwa energetycznego i polityki wschodniej. Polska, w myśl idei Giedroycia, od samego początku, wspierała dążenia niepodległościowe Litwy. Popierała Litwę przy wstąpieniu do NATO i Unii Europejskiej. Problem mniejszości narodowych był spychany na dalszy plan. Za to lokalni polscy działacze mieli żal wobec Polski. Aż do momentu, kiedy Warszawa powiedziała twarde „dosyć”.

Czy jednak obecna zmiana w polskiej polityce wschodniej jest na rękę polskiej mniejszości na Litwie? Czy takie nagłe wypowiedzi Radosława Sikorskiego ułatwią życie Polakom na Wileńszczyźnie? Czy to pomoże w rozstrzygnięciu zaistniałych problemów? Raczej nie. Wątpliwe, aby Litwa pod presją Polski przyjęła tę lub inną ustawę. Już teraz niektórzy litewscy publicyści i politycy nazywają Polskę „nowym wielkim bratem”, a „wielki brat” na Litwie źle się kojarzy. Zwłaszcza, że Polska tak naprawdę nie ma żadnych realnych instrumentów wpływu na litewską polityczną rzeczywistość. Litwa jest członkiem NATO i UE, po odejściu Valdasa Adamkusa nowa Prezydent RL zapowiedziała „pragmatyczną politykę wschodnią” i nie waha się by czule objąć się nawet z Aleksandrem Łukaszenka, jeśli to wspomoże interesy litewskich oligarchów na Białorusi. Z drugiej strony także porozumienie polsko-rosyjskie jest odczytywane w Wilnie jako sygnał, iż Litwa już nie jest Polsce potrzebna dla robienia polityki na Wschodzie. Strategiczne projekty – takie jak VIA Baltica, Rail Baltica czy most energetyczny LitPolLink – od lat tkwią w martwym punkcie, więc ich dalsze zahamowanie Litwinów również nie przeraża.

Stanowisko wileńskie

Polacy na Wileńszczyźnie, jako chyba jedyni Polacy mieszkający poza granicami kraju, stworzyli mocną i liczącą się reprezentację polityczną. Chociaż w Sejmie mają tylko 3 posłów, w ubiegłej kadencji byli w koalicji rządzącej. Podobnie sprawy stoją w samorządzie stołecznym, gdzie nie patrząc na to, czy frakcja polska jest w koalicji rządzącej czy w opozycji, partie litewskie co jakiś czas zabiegają o jej względy. Obecnie AWPL, chociaż oficjalnie jest w opozycji, w zamian za własnego wicemera, poparła kandydata konserwatystów na nowego mera stolicy.

Mimo to Polacy na Litwie nadal pozostają „ciałem obcym”, które nie w pełni się zintegrowało w litewską rzeczywistością. Konflikty z Litwinami pojawiły się już na samym początku niepodległości. Działacze „Sajudisu” w większości swej stali na pozycjach narodowych, jego bardziej radykalne skrzydło negowało nawet sam fakt istnienia Polaków na Litwie, uważając ich za spolonizowanych Litwinów, których należy jak najszybciej przywrócić na łono narodu. Natomiast Polacy w dużym stopniu pod wpływem emocji i błędnych ocen dali się zwieść sowieckiej propagandzie. Poglądy rusofilskie nadal są zresztą niezwykle popularne wśród miejscowych Polaków. Podobnie jak nostalgia za czasami sowieckimi, jako okresem kiedy Polacy byli godnie traktowani przez władzę. Jest to oczywiście mit nie mający żadnego oparcia w rzeczywistości. Na przykład owszem za Sowietów nazwy ulic były dwujęzyczne, tyle że po litewsku i rosyjsku. Pierwsze nazwy po polsku pojawiły się dopiero w 1990 r. i były to właśnie efekty działań polskich „autonomistów”. Podobnie sprawa ma się z oświatą. Za Sowietów w ramach studiów wyższych po polsku można było uczyć się tylko filologii słowiańskiej na Uniwersytecie Pedagogicznym. Po odzyskaniu niepodległości polonistyka pojawiła się również na Uniwersytecie Wileńskim, zaś od 2007 r. działa w Wilnie również filia Uniwersytetu w Białymstoku. Pojawiło się znacznie więcej szkół polskich w samym Wilnie i okolicach. Za czasów ZSSR pod względem odsetka osób z wyższym wykształceniem Polacy byli na przedostatnim miejscu w republice, tuż przed Cyganami. Obecnie sytuacja powoli się zmienia. Polacy są coraz bardziej widoczni i w sektorze prywatnym, i państwowym, wśród naukowców i prezesów dużych korporacji, wśród ludzi sztuki i dziennikarzy.

Autonomia, późniejsze rządy komisaryczne[1], przenosiny ziemi[2], nie budowały zaufania między dwoma stronami. Nie patrząc na deklaracje litewskich polityków, że z mniejszością polską rozmawiają bezpośrednio i że dla nich wszyscy obywatele są równi, Polacy nadal są traktowani nieufnie. Do niedawna Departament ds. Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa (został zlikwidowany w ubiegłym roku) wspierał przede wszystkim Litwinów mieszkających na Wileńszczyźnie, tak jakby mieszkali poza granicami kraju lub byli mniejszością narodową. Czołowy polityk litewskiej socjaldemokracji – Justinas Karosas, publicznie mówi, że „jeśli nie chcą (Polacy – przyp. autora) integracji, niech jadą do Polski”.

Z drugiej strony także cała polityka AWPL opiera się na antagonizmie wobec władz Litwy i Litwinów. Istnienie wroga mobilizuje bowiem polski elektorat. Tym bardziej, że strona litewska nie skąpi pretekstów do tego rodzaju mobilizacji. W 2007 r. europoseł i honorowy przewodniczący litewskich konserwatystów – Vytautas Landsbergis, zwrócił się do Litwinów mieszkających na Wileńszczyźnie, aby deklarowali swoje miejsce zamieszkania na Wileńszczyźnie. Dzięki tej akcji litewskie partie miały wzmocnić swoje notowania na Wileńszczyźnie i doprowadzić do „historycznego zwycięstwa nad AWPL”. Skutki były diametralnie inne od zamierzonych. Polski elektorat zmobilizował się jeszcze bardziej i AWPL tylko polepszyła swój wynik. W obecnych wyborach samorządowych, które odbędą się w lutym 2011 r., takim pretekstem może być nowa Ustawa o Oświacie, ujednolicająca egzaminy maturalne z języka litewskiego dla uczniów szkół litewskich i nielitewskich, wprowadzająca nakaz wykładania część przedmiotów w szkołach polskich po litewsku, zaś w wiejskich miejscowościach, w których obok siebie istnieją szkoły litewska i nielitewska, w razie braku uczniów ma być likwidowana w pierwszej kolejności szkoła polska lub rosyjska.

A jednak mimo tymczasowych profitów na dłuższą metę taka polityka AWPL jest błędna. Prowadząca w ślepy zaułek. Życie w oblężonej twierdzy jest męczące. Już teraz w Wilnie, gdzie mieszka około 100 tysięcy Polaków, czyli połowa całej polskiej społeczności polskiej na Litwie, na AWPL głosuje tylko 40 proc. polskich wyborców. Konserwatywny i tradycjonalistyczny wizerunek Polaka dla większości młodych i wykształconych jest nie do przyjęcia. Zwłaszcza, że ludzie w życiu codziennym nie zauważają tych zagrożeń, o których ciągle mówią polscy działacze i trąbi polska prasa. A nic innego prócz „litewskiego zagrożenia” i walki z nim AWPL zaoferować swojemu wyborcy nie jest w stanie (unaoczniły ten fakt wybory prezydenckie w 2009 r., gdy polski kandydat Waldemar Tomaszewski spróbował stworzyć pozytywny program wyborczy dla całej Litwy – skończyło się na żądaniu bliższej współpracy z Białorusią oraz zwiększaniu zasiewów rzepaku jako źródła alternatywnej energii).

Tak więc dopóki nie uda się przełamać psychologicznej bariery, przekonać Litwinów, że Polacy to nie piąta kolumna, a Polaków, że nie każdy Litwin to polakożerca, dopóty przy byle okazji każda ze stron będzie ogłaszać odniesienie kolejnego historycznego zwycięstwa. Litwini ogłoszą, że po raz kolejny udało się obronić integralność Litwy. Polska, że nie zapomina o swych rodakach z kresów wschodnich. A miejscowi Polacy, że nadal trwają i są jednością silni.

Antoni Pacuk Radczenko


.

[1] Po rozwiązaniu autonomicznych rad władze litewskie wprowadziły na Wileńszczyźnie tzw. zarząd bezpośredni sprawowany przez komisarzy rządowych.

[2] W 1994 r. Sejm Litwy przyjął ustawę, która zezwalała na przenosiny „ojcowizny” z jednej miejscowości do innej. W teorii miało to ułatwić zwrot ziemi tym, którym zwrot „ojcowizny” był z jakichś powodów niemożliwy. W rzeczywistości spowodowało to masowe przenosiny ziemi z głębi Litwy pod Wilno ze szkodą dla mieszkańców podwileńskich terenów, którzy w większości byli Polakami. Grunty wokół stolicy zawsze były droższe.