Gotowe formularze listów miłosnych
Po wielu latach przypomniałem sobie wszystkie prezenty,
jakie czekały na mnie pod choinką w grudniu 1971 roku:
atlas świata, mała encyklopedia powszechna i książka
z wesołymi historiami. Na dole, w kiosku, kupowałem ojcu
pall male, perry extra, lordy, które pojawiły się i na jakiś czas
stały się łatwo dostępne, w końcu zbliżały się święta,
więc nawet dym powinien korespondować z niecodzienną
wonią drzewka. Miesięcznik „Poezja” jeszcze mnie wtedy
nie interesował, ale zastanawiało mnie, co znaczy słowo
„poezja” – wyłożone na ladę. W grudniowym numerze
żegnano Wojaczka, Zagajewski pisał, że twórczość
Różewicza jest pomyłką intelektualną, a Krynicki martwił się
tajemniczą publicznością, która wkrótce będzie miała gotowe
formularze listów miłosnych. Nie wiedząc o tym, tkwiłem
nad nowymi nabytkami, czułem woń perfumowanych papierosów,
ale myślałem o podróży tylko na wschód i południe. Myślałem,
że ci, którzy urodzili się nad morzem, mają za sobą jeszcze
falującą przestrzeń, a ja dotykam pustej ściany północy, ciemnych
gwiazd Kanta, surowej, ostrej nauki, zimnego sufitu mapy.
Gdybym czytał wówczas poezje, a nie wesołe historie,
wiedziałbym, że historia krzyczy i nie jest fikcją. Dziś myślę,
że oni nie byli tego wcale pewni. Im głośniejszy krzyk,
tym potężniejsza fikcja, a sufit mapy zbroi się w beton,
jak organizacja Todta. Miesięcznik „Poezja” nie wychodzi
już od dawna, nie ma już organizacji, są liczne koła hobbystów,
stowarzyszenia i grupy wsparcia, korporacje żywych i umarłych;
gdybym znał inne adresy, nie korespondowałbym z nimi,
ale któż nie lubi – choć z rzadka, po prostu – otrzymywać listów,
nawet gdyby miały to być, nawet jeśli to już są,
gotowe formularze listów miłosnych