Litewskie awantury o mniejszości
Waldemar Tomaszewski, prezes Akcji Wyborczej Polaków na Litwie oraz eurodeputowany, w rozmowie z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jose Manuelem Barroso stwierdził, że zamieszkująca na Litwie mniejszość polska jest dyskryminowana przez władze państwowe.
W swym oświadczeniu napisał: „Przed pięciu laty, w roku 2004, Litwa stała się pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. Z wielkim przekonaniem, że nastąpią zmiany na lepsze, braliśmy udział w pracy agitacyjnej na rzecz referendum akcesyjnego. I właściwie w wielu dziedzinach życia nastąpiły pozytywne zmiany […]. Oczekiwaliśmy też, że prawa mniejszości narodowych będą poszerzone. Niestety, w tej sprawie u nas, na Litwie, nie tylko, że nie uzyskaliśmy nowych praw zgodnie ze standardami unijnymi, ale nawet nastąpił regres naszych praw”. Eurodeputowany wspomniał między innymi o zakazie umieszczania dwujęzycznych napisów w miejscowościach w przewadze zamieszkałych przez mniejszości narodowe. Najwyższy Sąd Administracyjny zobowiązał władze rejonu solecznickiego do usunięcia tabliczek z podwójnym nazewnictwem, z litewskim i polskim, ulic. Władze rejonu odmówili zdjęcia tablic, argumentując to, że zamieszczone są na prywatnych domach i ich usunięcie nie należy do administracji rejonu. Obecnie sprawa trafiła do komornika. Dyrektorowi administracji rejonu solecznickiego Bolesławowi Daszkiewiczowi grozi grzywna pieniężna.
Eurodeputowani z Polski, m.in. Jarosław Kalinowski, Janusz Wojciechowski, Adam Bielan, czy Ryszard Czarnecki, poparli swego litewskiego kolegę. W swym apelu do przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka praktycznie powtórzyli słowa Waldemara Tomaszewskiego o regresie prawa mniejszości polskiej na Litwie.
Słowa prezesa Akcji Wyborczej wywołały sporą falę protestów w litewskich mediach. Największy litewski dziennik „Lietuvos Rytas” takie postępowanie europosła nazwał donosicielstwem, które „oczernia własny kraj” oraz „robi wielką szkodę dla młodego litewskiego państwa na arenie międzynarodowej”.
Takich zatargów na tle stosunków polsko-litewskich jest więcej: zwrot ziemi na Wileńszczyźnie, oryginalna pisownia nazwisk czy Karta Polaka. Ostatnio głośnym echem odbiła się sprawa warsztatów historycznych poświęconych 17 września dla polskich szkół na Litwie organizowanych przez IPN i Wspólnotę Polską. Grupa pięćdziesięciu posłów na Sejm RL ogłosiła, że jest to wtrącanie się instytucji obcych państw do systemu oświaty Litwy, ponieważ Litwa i Polska „w różny sposób interpretują niektóre karty historii”. Warsztaty odbyły się, ale ambasador RP na Litwie Janusz Skolimowski przeprosił stronę litewską i odżegnał się od tej akcji, stwierdzając, że to była inicjatywa nie polskiego rządu, a poszczególnych pozarządowych organizacji.
Oryginalna pisownia nazwisk w oficjalnych dokumentach również nadal budzi kontrowersji wśród części polskich działaczy na Litwie. Duże nadzieje wiązano z orzeczeniem Sądu Konstytucyjnego. Niestety Sąd Konstytucyjny orzekł, że nazwiska litewskich Polaków mogą być pisane po polsku w litewskich dokumentach tożsamości, ale taki zapis nie może być jednak równoznaczny nazwisku napisanemu po litewsku. De facto sąd stwierdził, że na podstawowej stronie paszportu zapis nazwiska powinien być pisany literami „litewskiego alfabetu” (podkreślając przy tym, że alfabet litewski jest częścią alfabetu łacińskiego, więc litery „sz”, „cz” lub „w” – których nie ma w alfabecie litewskim – mogą być używane), natomiast zapis nazwiska z polską lub inną czcionką, jest możliwy tylko na dalszych stronach paszportu. Tu niespodziewanie decyzję sądu skrytykowali media litewskie. Rimvydas Valatka, redaktor naczelny internetowego wydania „Lietuvos Rytas”, nazwał decyzję Sądu Konstytucyjnego znęcaniem się nad mniejszością polską na Litwie. — Z każdym dniem przekonujemy się w tym, że nasze biedy wyrastają nie z braku pieniędzy, a z braku rozumu — napisał w swoim komentarzu Rimvydas Valatka. Z koleji znany litewski publicysta Audrius Bačiulis stwierdził, że zakaz używania oryginalnego zapisu w paszporcie jest powrotem do praktyk stosowanych w Związku Sowieckim.
Między asymilacją a gettowością
Punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia, ta maksyma znana jest od wieków. Można ją zastosować również przyglądając się sytuacji mniejszości narodowych na Litwie. Jeśli opierać się tylko na relacjach jednej strony, w tym wypadku polskiej (inne mniejszości również kierują swoje pretensje wobec litewskich władz), faktycznie można dojść do wniosku, że polska mniejszość jest jedną z najbardziej dyskryminowanych grup etnicznych w Europie, że władze litewskie co rusz łamią podpisane przez siebie konwencje, w ramach których mają bronić praw swoich obywateli innej narodowości.
Nie sposób jednak nie zauważyć argumentów drugiej strony i przynajmniej częściowo przyznać im rację. Na Litwie obecnie działa sto dwadzieścia szkół z polskim językiem nauczania. Przed dwoma laty została otwarta filia Uniwersytetu w Białymstoku, gdzie nauczanie odbywa się w języku polskim Jest to pierwsza i jedyna filia zagranicznej uczelni wyższej na Litwie. Mniejszości narodowe mają swoje media. Przykładowo rosyjskojęzyczny tygodnik „Ekspres Nedelia” w Wilnie i na Wileńszczyźnie jest bardziej popularny niż największy litewski dziennik „Lietuvos Rytas”. W telewizji państwowej emitowane są cotygodniowe audycje w języku polskim, rosyjskim i białoruskim. Rosjanie i Polacy mają swoich przedstawicieli w Sejmie i w samorządach. Akcja Wyborcza Polaków na Litwie przez kilka lat była w koalicji rządzącej, sprawuje rządy w rejonach wileńskim, trockim i solecznickim, jeszcze do niedawna współrządziła w stolicy kraju.
Litwa ma ratyfikowane odpowiednie umowy międzynarodowe i unijne; zostało przyjęte ustawodawstwo zakazujące dyskryminacji na tle rasowym, etnicznym czy seksualnym; rząd wspiera odpowiednie programy integracyjne i oświatowe. Prawdą natomiast jest, iż pewne postulaty zawarte w aktach prawnych są odmiennie interpretowane przez obie strony. Porównując jednak sytuację mniejszości narodowych z innymi krajami bałtyckimi, to porównanie takie również wypadnie na korzyść Litwy. Na Łotwie i w Estonii dotychczas duża część ludności rosyjskojęzycznej nie posiada obywatelstwa kraju zamieszkania. Litwa natomiast od samego początku nadała obywatelstwo wszystkim tym, którzy zamieszkiwali terytorium kraju.
W 2008 roku Departament Mniejszości Narodowych i Wychodźstwa RL przeprowadził badania socjologiczne pt. „Sytuacja na rynku pracy mężczyzn i kobiet należących do mniejszości narodowych” („Vyrų ir moterų, priklausančių tautinėms mažumoms, padėtis darbo rinkoje”), podczas którego, przeankietowano sześciuset dwudziestu dwóch mieszkańców Wilna, rejonu wileńskiego oraz Kłajpedy, czyli miejscowości, gdzie od dawna występują duże skupiska mniejszości narodowych. Badania wykazały, że podczas zatrudniania się oraz w trakcie wykonywania swoich obowiązków, dyskryminacji doznało 23,1 proc. Rosjan, 19,7 proc. Polaków oraz 29,5 proc. przedstawicieli innych mniejszości narodowych: 10,8 proc. ankietowanych wskazało na negatywny stosunek pracodawcy z powodu przynależności do określonego narodu; 8,5 proc. badanych stwierdziło, że koniunktura na rynku pracy w ogóle jest niesprzyjająca dla mniejszości narodowych, aż 42 proc. pytanych stwierdziło, że problemy z zatrudnieniem wynikały z nieznajomości lub złej znajomości języka litewskiego.
Tak więc nadal na decyzję o przyjęciu na stanowisko może mieć wpływ nie kwalifikacja, a nazwisko, akcent czy dyplom polskiej uczelni. Porównując z latami 90. ubiegłego wieku ta praktyka zmieniła się na lepsze, coraz częściej w strukturach rządowych można spotkać Polaków, czy Rosjan. Z drugiej strony, nie patrząc na 19 lat niepodległości, znajomość języka państwowego wśród znacznego odsetku przedstawicieli mniejszości narodowych jest nikła. W takich rejonach jak wileński, solecznicki, czy w Wisaginiach, język rosyjski nadal jest językiem powszechnym – dotyczy to również ludności polskiej – nie tylko w relacjach międzyludzkich, czy rodzinnych, ale również w urzędach. Ludzie czytają rosyjską prasę, oglądają białoruskie lub rosyjskie stacje telewizyjne, nie interesując się prawie wewnętrznymi sprawami Litwy, o ile nie chodzi o kolejne cięcia socjalne i podwyżki cen.
Mamy więc do czynienia z dwojakim procesem. Z jednej strony można obserwować jak powstają pewne enklawy, getta narodowe, których mieszkańcy, będąc obywatelami Litwy, nie są psychicznie, czy duchowo z nią powiązani. Z drugiej strony część przedstawicieli tych mniejszości myśląc o przyszłości własnej lub własnych dzieci automatycznie odcina się od własnych korzeni: oddając dzieci do litewskich szkół, lituanizując nazwiska lub rozmawiając z dzieckiem tylko po litewsku. Trudno logicznie uzasadnić taką decyzję rodziców, bo jak wynika ze statystyk Ministerstwa Oświaty RL, absolwenci polskich szkół wstępując na studia wyższe są jak najbardziej konkurencyjni wobec swoich litewskich rówieśników, zaś wskaźniki przyjęć na studia są nawet wyższe niż średnia litewska (oczywiście za sprawą studiów w RP). To po raz kolejny udowadnia, że ludzie w swoich decyzjach częściej posługują się stereotypami niż logiką. Tym samym na własne żądanie pogłębiają proces asymilacji oraz dają pretekst radykałom z obu stron, aby zmobilizować własny elektorat. Jedni wieszczą o przymusowej lituanizacji, drudzy trąbią o spolonizowanych Litwinach. Oczywiście są ludzie, którzy robią karierę w litewskim środowisku, przy tym nie zapominając o swoich korzeniach: rozmawiają w domu w rodzimym języku, oddają dzieci do polskich, rosyjskich czy białoruskich szkół. Jednak obie wspomniane tendencje z każdym rokiem będą się pogłębiać dzieląc przedstawicieli mniejszości na „dobrych i złych”. Podobną sytuację mieliśmy w czasach sowieckich, wtedy również modnym było oddawanie dzieci do szkół rosyjskich. Co spowodowało, że znaczna część polskiego środowiska na Litwie jest mocno zrusyfikowana i bardziej mentalnie powiązana z Moskwą niż Warszawą.
Ciche przyzwolenie na ksenofobię
Simonas Alperavičius – prezes Wspólnoty Żydowskiej na Litwie, jest zdania, że na Litwie nie ma państwowego antysemityzmu, ale u władzy są ludzie „skażeni tym bakcylem”. Lider i wokalista antyfaszystowskiego zespołu „Dr Green” – Domas, jest podobnego zdania. W jednym z wywiadów stwierdził: „Na Litwie nie ma państwowego zagrożenia ze strony faszyzmu. Jest jednak społeczne przyzwolenie na poglądy nacjonalistyczne i faszystowskie”. Nie ma bezpośredniego zagrożenia, ale niechęć wobec mniejszości narodowych można odczuć w wypowiedziach pewnych działaczy politycznych i społecznych, puszczonych jakby mimochodem, w tendencyjnych artykułach i audycjach telewizyjnych (dotyczy to nawet największych dzienników czy stacji telewizyjnych), czy w cichym kibicowaniu marszom neonazistów. Były premier Gediminas Kirkilas, przy okazji zwrotu mienia żydowskiego, miał powiedzieć „najpierw mienie zwrócimy obywatelom litewskim, później Żydom”.
Mniejszość żydowska to zaledwie 0,01 proc mieszkańców, a nadal wywołuje duże kontrowersje, zwłaszcza, jeśli chodzi o zwrot przedwojennego mienia gminy żydowskiej. Redaktor naczelny „Respubliki”, jednego z największych litewskich dzienników – Vitas Tomkus, od czasu do czasu lubi napisać komentarz o żydowskiej, czy gejowskiej mafii. Samorząd stołeczny nie wyraża zgody, by nadać polskiej szkole imienia Tadeusza Kościuszki, argumentując to tym, że Kościuszko nigdy nie był obywatelem Litwy ani nie mieszkał na tych terenach, chociaż w Wilnie jest ulica Tadeusza Kościuszki. Giedrius Kaulakis – jeden z czołowych litewskich ekspertów badających prawicowy ekstremizm, jest zdania, że: „W Kownie nie jest tak dużo ludzi chodzących po mieście z nacjonalistyczną symboliką. Jednak, gdy się porozmawia ze zwykłym Kowieńczykiem, to zobaczy się, że jego poglądy są zbliżone do poglądów skinów, tylko być może nie manifestuje ich na ulicy”.
Dużym echem na Litwie i poza jej granicami odbił się skandal nagłośniony przez dziennikarzy „Lietuvos Rytas”. Chodzi o przemarsz neonazistów 11 marca ulicami Wilna tuż pod siedzibą rządu i brak natychmiastowej reakcji ze strony najwyższych władz państwa. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że takie pochody odbywały się każdego roku od 8 lat. Władze jednak i media starały się pomijać i marginalizować to wydarzenie. W 2008 politycy zareagowali, kilku uczestnikom marszu prokuratura przedstawiła zarzuty. Część polityków – nawet o liberalnych poglądach, na przykład Arvydas Lydeka, członek Związku Liberałów i Centrum – próbowało jednak bronić uczestników marszu. Twierdził, że być może pewne hasła były zbyt radykalne i nieodpowiednie, ale w sumie to dobrze, kiedy młodzieży nie są obce uczucia patriotyczne.
Dyrektor wykonawczy Wspólnoty Żydowskiej – Simonas Gurevičius, w rozmowie ze mną stwierdził, że podobne pochody są również w innych krajach, zaś naganny jest właśnie brak odpowiedniej reakcji. Między antysemityzmem na Zachodzie i antysemityzmem litewskim widzi zasadnicze różnice: „Na Zachodzie antysemityzm nie wynika z jakichś „wiekowych” stereotypów, po prostu tam są silne muzułmańskie wspólnoty i są to akcje wymierzone w państwo Izrael, solidaryzujące się z Palestyńczykami, czego na Litwie nie ma”.
Źródła nacjonalizmu
Stosunki państwa litewskiego z każdą mniejszością są trochę odmienne. Stosunek do Rosjan zmieniał się z czasem. W latach 90. był raczej przychylny. Uważało się, że oba narody wycierpiały wiele ze strony systemu totalitarnego i powinny żyć w przyjaźni. Warto zaznaczyć, że w roku 1990 ludność rosyjska, zwłaszcza inteligencja, poparła aspiracje niepodległościowe Litwy, dużo bardziej niż polska. Stosunek zmieniał się wraz ze zmianą kursu politycznego na Kremlu. Im bardziej w Rosji budziły się imperialne aspiracje, a stosunki międzypaństwowe stawały się bardziej chłodne, tym gorszy był stosunek pospólstwa litewskiego do miejscowych Rosjan.
Z miejscowymi Polakami problem był od samego początku. Polska jako jedno z pierwszych państw w Europie poparła niepodległościowe dążenia Litwy. Wspierała Litwę przy wejściu do struktur Unii Europejskiej i NATO. Z drugiej strony Polacy w czasie litewskiego odrodzenia niepodległościowego byli albo sceptyczni, albo niechętni wobec niepodległości Litwy. W rejonach solecznickich i wileńskim ogłoszono polską autonomię, inspirowaną przez władze komunistyczne. Rejon solecznicki w 1990 roku, jako jedyny rejon na Litwie, ogłosił pobór do wojska sowieckiego. Po stłumieniu autonomii polityka polskich liderów również bazowała na podsycaniu niechęci do wszystkiego, co litewskie i na prowokowaniu konfliktów. Czy to nazwanie jednej z ulic w rejonie wileńskim imieniem Józefa Piłsudskiego (postać Piłsudskiego nadal wywołuje wiele kontrowersji w społeczeństwie litewskim), czy bezprawne umieszczenie tablic z nazwami ulic po polsku. Strona litewska nie pozostawała jednak dłużna. Nie patrząc na strategiczne partnerstwo z Polską, Litwa nadal ociąga się z przyjęciem ustaw o oryginalnej pisowni imion i nazwisk przedstawicieli mniejszości narodowych, nadal nie zakończono procesu zwrotu ziemi miejscowym Polakom, można też przypomnieć awanturę o Kartę Polaka.
Niewątpliwie wpływ na relacje polsko-litewskie ma historia. Litewskie odrodzenie (koniec XIX w., pocz. XX w.) rozwijało się jako alternatywa dla wszystkiego, co polskie. Konflikt o Wilno. Lata II wojny światowej, kiedy dochodziło do walk między oddziałami AK i oddziałami litewskimi.
Niejednoznaczne są również lata pod okupacją sowiecką. Chociaż oficjalnie panowało „braterstwo narodów” to Kreml stale prowokował oba narody. Możliwie tylko przez przypadek, w czasie walki o niepodległość, nie doszło u nas do takiej sytuacji, jak w Gruzji, czy Górnym Karabachu.
W odróżnieniu od Polski na Litwie dotychczas nie było poważniejszej rewizji dziejów. Po odzyskaniu niepodległości nadal w historiografii panowała nacjonalistyczna szkoła przedwojennego historyka Albertasa Šapoki. Litwini nie mieli na emigracji tak silnego ośrodka oświatowego, jakim była paryska „Kultura”. Organizacja emigrancka „Santara-,Šviesa”, której głównym hasłem było „Indywidualizm – wszystkim” [czyt. „niczym” – A.P.], do której należał również jeden z najwybitniejszych litewskich poetów i intelektualistów – Tomas Venclova, próbowała z tym walczyć. Wpływ jej jednak, zarówno na emigracji, jak i w kraju, był znikomy. Ostatnio „historyczną politykę rewizjonistyczną” prowadzi profesor i dziekan wydziału historii na Uniwersytecie Wileńskim Alfredas Bumblauskas, obalając liczne mity z historii Litwy.
Szukanie rozwiązań
W kraju, gdzie żyją nawet znikomej liczebności mniejszości narodowe, nie da się uniknąć zatargów i konfliktów na tle narodowościowym czy etnicznym. Większość narodowa zawsze będzie twierdzić, że prawa mniejszości są respektowane, a państwo udziela im jak największej (nawet zbyt dużej) pomocy i wsparcia; natomiast przedstawiciele mniejszości narodowych ze swojej strony będą twierdzili, że notorycznie dochodzi do łamania ich praw oraz wypadków jawnej dyskryminacji. Obie strony będą sypały przykładami i argumentami. Duże znaczenie ma tutaj interpretacja: gdzie zaczyna się „dyskryminacja“ i co tak naprawdę ona znaczy?
Zawarcie kompromisu między dwoma stronami jest jedynym sensownym wyjściem, aby zapewnić normalne funkcjonowanie dwu lub więcej narodów w obrębie jednego państwa. Niestety bardzo często kompromis ten jest ograniczony w działaniu i tymczasowy. Patrząc na doświadczenia państw europejskich nie da się wyodrębnić jednej koncepcji dotyczącej współżycia z mniejszościami narodowymi. Grecja w ogóle nie uznaje Macedończyków za naród, odmawiając im nawet prawa do nazwy. We Francji jest bardziej liberalnie, ale według prawa wszyscy obywatele są Francuzami, zaś mniejszością narodową można być w domu. W Hiszpanii – kraju federacyjnym – poszczególne prowincje mają bardzo szeroką autonomię, ale nie zważając na to przedstawiciele Basków, czy Katalończyków ciągle żądają coraz to nowych uprawnień.
Także Litwa pod tym względem nie jest wyjątkiem. Zatargi z pewnością były i będą. Poszukiwania kompromisu, nawet, jeśli to proces żmudny i długi, jest jedynym realnym wyjściem. Nawet nie chodzi o to, aby obie strony całkowicie zaakceptowały argumenty drugiej strony. Kwestie sporne, najbardziej tyczy się to historii, na pewno pozostaną. Sęk nie w tym, aby przyznać rację drugiej stronie, ale aby ją zrozumieć. Na zasadzie: „Rozumiemy wasze stanowisko i chociaż mamy inny pogląd to szanujemy je. Różnica zdań nie musi przeszkadzać w układaniu dobrosąsiedzkich stosunków”. Czy takie podejście będzie miało rację bytu? Zobaczymy.
Kultura Enter
2010/03 nr 20