ROZMOWA (LUBLINIANA). Centralnie jestem
Z animatorem kultury i aktywistą Arkadiuszem Kaźmierakiem rozmawia Hanna Bryda
Jakimi pasjami żyje jeden z aktywistów zaangażowanych z centrum koordynacyjne Lubelskiego Komitetu Społecznego Pomocy Ukrainy w Lublinie – Arkadiusz Kaźmierak? Od początku agresji Rosji na Ukrainę każdego dnia zaangażowany w pomoc. Przede wszystkim jest odpowiedzialny za logistykę i transport pomocy ze strony polskiej na stronę ukraińską. Oto jak do tej pory wyglądały jego działania w Lublinie.
Hanna Bryda: Kim jesteś w Centrum Kultury? Przy jakich wydarzeniach pracujesz, od kiedy?
Arkadiusz Kaźmierak: W zasadzie z Centrum Kultury w Lublinie jestem związany od lat licealnych. Przez lata odwiedzałem to miejsce przy okazji koncertów, wystaw, spektakli i imprez jeszcze w starym budynku przed remontem, czyli przy ul. Narutowicza. Po studiach tutaj szukałem drogi zawodowej, tuż po powrocie z tymczasowego pobytu w Holandii. Z racji moich zainteresowań muzycznych trafiłem do Impresariatu, przy okazji przygotowywania i realizacji czwartej edycji Lublin Jazz Festiwalu, czyli w roku 2012. Oprócz tego organizowałem wydarzenia niezależnie, związane z kulturą miejską oraz parkour, praktykowanym wówczas przeze mnie. Wtedy też dostrzeżono we mnie potencjał i zostałem na dłużej. Oficjalnie w Centrum Kultury pracuję od 2013 roku, czyli już prawie 10 lat. Zajmuję się ogólnie organizacją wydarzeń kulturalnych, zwłaszcza muzycznych. Organizujemy wspomniany Lublin Jazz Festiwal, różne koncerty, warsztaty, wystawy, spotkania, jak i interdyscyplinarne projekty, jak Centralny Plac Zabaw (CPZ). Od niedawna, jestem również członkiem nowopowstałej Rady Kuratorskiej w naszej instytucji. Reasumując, w Centrum Kultury w Lublinie jestem po prostu animatorem kultury.
Z Centralnym Placem Zabaw jesteś związany od jego początku?
Tak, CPZ to mój autorski projekt, który pozwolił mi bardziej zaistnieć w środowisku kulturalnym Lublina. Albo inaczej – w Centrum Kultury dostrzeżono jego potencjał i pozwolono temu projektowi zaistnieć. Przenosiliśmy się z powrotem do wyremontowanej siedziby przy ul. Peowiaków 12 i zrodził się plan zorganizowania uroczystego otwarcia Centrum Kultury, które z resztą zostało wyróżnione potem jako kulturalne wydarzenie roku w Lublinie. Otwarcie było we wrześniu. Odbyła się wtedy pierwsza eksperymentalna edycja CPZ. Uważałem, że nie można zamykać się tylko we wnętrzu budynku, powinno być widać to, że coś się dzieje w środku poprzez działania zewnętrzne. Szkoda było również nie wykorzystać przestrzeni wokół. Dodatkowo, zależało nam na tym, żeby pokazać, że ze zmianą miejsca, wprowadzamy coś nowego, świeżego, a to kojarzone jest również z młodością. W związku z tym, chcieliśmy stworzyć coś dla młodzieży i tym samym zachęcić ich do wejścia do budynku. Gdy odkryto przestrzeń wokół budynku, zaczęli pojawiać się tam skateboarderzy i riderzy na bmx, którzy nie mieli wówczas za bardzo dedykowanej infrastruktury. Pomyślałem, że mamy szansę na to, aby zwrócić uwagę na niszowe, uliczne aktywności sportowe obecne w Lublinie. Przedstawić kulturę uliczną w pozytywnym świetle, wykorzystać potencjał twórczy tych środowisk, zrobić coś pozytywnego, a przy okazji przyciągnąć uwagę odbiorców do innych działań. Z racji moich zainteresowań, starałem się również wspomóc środowisko parkour. Dyscyplina, która wtedy jeszcze była stosunkowo mało rozpoznawalna, nie funkcjonowała powszechnie w świadomości społecznej Lublina, okazała się doskonałym narzędziem pedagogicznym. Zrobiliśmy tygodniowy festiwal otwarcia Centrum Kultury, gdzie przy budynku odbywał się właśnie CPZ łączący różne aktywności.
Czyli pierwsza edycja trwała tydzień? Jak ona wyglądała?
Trwała tydzień, wtedy oczywiście budżet był dużo mniejszy niż ten, który teraz wypracowaliśmy. Zorganizowaliśmy również muzyczne wydarzenia, była didżejka na placu, były strefy sportowe warsztatów- deskorolka, postawiliśmy przeszkody dla BMX-ów. Była też strefa parkour, która jak teraz patrzę na zdjęcia to w sumie nawet trochę szpeciła ten krajobraz niż wzbogacała estetycznie. Bazowała na rusztowaniu modułowym, które jest powszechnie wykorzystywane w środowiskach parkour na całym świecie, tylko teraz są już ulepszone, stricte dedykowane pod tę dyscyplinę. CPZ miał bardzo pozytywny odbiór wśród pracowników CK w Lublinie, jak i uczestników bezpośrednich oraz osób postronnych. Dzięki temu dostaliśmy zielone światło żeby organizować kolejne edycje w rozszerzonej wersji- było to sygnałem, że warto w to inwestować. Wtedy takich projektów w Lublinie nie było, a już na pewno był to pierwszy projekt łączący wszystkie dyscypliny i środowiska sportów miejskich, promujący je ale przede wszystkim integrujący, bo był przez nich współtworzony. Miał na celu również, aby te środowiska miały swoje stałe miejsca treningów, możliwość spotykania się i doskonalenia swoich umiejętności.
Skąd wzięła się nazwa festiwalu?
Nazwa Centralnego Placu Zabaw to taka gra słów, która konkretnie i symbolicznie mówi, czym ten plac jest. W okolicy Centrum Kultury znajdują się m.in. place zabaw, to miejsce, w którym możemy się dobrze bawić robiąc różne rzeczy. Staramy się, aby były to aktywności pobudzające wyobraźnię, kreatywność, produktywne, które mogą czegoś nauczyć. „Centralny” także oznacza „główny”, zlokalizowany w centrum miasta, przy Centrum Kultury. CPZ – to po prostu skrót, który się pojawił, sam nie wiem kto go użył pierwszy, ale się przyjął.
Wydaje mi się, że formuła i idee na przestrzeni lat zmieniały się. Obowiązują teraz jakieś ograniczenia wiekowe?
Ogólnie CPZ ciągle się zmienia, ale ograniczeń wiekowych jako takich nie było i nie ma, jedyne ograniczenia to te w ramach konkretnych wydarzeń, czyli jeżeli niektóre z nich są dla seniorów, to wiadomo, że są dedykowane starszym osobom. Jeśli, natomiast, dla dzieci, to uczestniczą w nich najmłodsi. Są jednak również takie, w których mogą uczestniczyć wszyscy, a ogólnie też chodziło to, aby CPZ był miejscem otwartym, jak i platformą do działań międzypokoleniowych, w które włączyć może się każdy. Nawet jeśli ktoś nie chce tego robić aktywnie, to może je sobie poobserwować, dowiedzieć się czegoś, poczytać, odpocząć. Klimat widać na naszych filmach z poszczególnych edycji. Zmiany w CPZ polegają na tym, że zmieniają się sposoby postrzegania oraz potrzeby ludzi, którzy biorą udział w projekcie, zgłaszają oni swoje uwagi. Dlatego wszystko ewoluuje. Z czasem odeszliśmy trochę od miejskich sportów, ale w zgodzie. Zaczęły one często pojawiać się w innych projektach, był przesyt w mieście, a my chcieliśmy uniknąć przyklejenia CPZowi metki projektu sportowego, bo mimo, że na pierwszy rzut oka sporty miejskie były najbardziej widoczne, to program w większości składał się z innych ciekawych przedsięwzięć. Poza tym, ludzie mają już gdzie trenować, powstały do tego od dawna wyczekiwane specjalne miejsca, więc nie było sensu tak aktywnego angażowania się w dalsze popularyzowanie tych dyscyplin.
Myślisz, że mieliście na to wpływ?
Na popularyzację tych dyscyplin i powstanie miejsc. Myślę, że tak. Nie jako jedyni oczywiście, ale na pewno mieliśmy wpływ na to, bo o tych sportach zaczęło się dużo mówić, w kontekście CPZ, w różnych mediach nie tylko w Lublinie, ale i w całym kraju. Po jakimś czasie dostrzeżono, jaki jest potencjał tych sportów, ile osób w tym uczestniczy, interesuje się tym. Poza tym sami trenujący zaczęli chodzić do urzędów, zgłaszać tam swoje uwagi, składać projekty w ramach budżetu obywatelskiego, środowiska miały gdzie się spotykać. Udostępnialiśmy im przestrzeń zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz budynku. W międzyczasie pojawiły się pierwsze parki trampolin, a wśród kadry są osoby związane z CPZ. Urząd Miasta coraz chętniej zaczął interesować się właśnie tymi efektownymi dyscyplinami, zauważyli ich potencjał komercyjny czy promocyjny. Jak ktoś teraz w Lublinie słyszy np. „parkour”, to raczej nie krzywi się ze zdziwienia i wie co to jest, tak samo jak slackline, który też został w jakimś stopniu przez nas promowany w okresie wakacyjnym, wiele osób właśnie na CPZ pierwszy raz zetknęło się z tą dyscypliną.
Wracając do wzrostu zainteresowania, czy możemy podać jakieś konkretne liczby albo oszacować, ile uczestników było na początku, a ile jest dzisiaj?
Są to dane faktycznie szacunkowe, mamy oczywiście liczby uczestników poszczególnych warsztatów czy wydarzeń np. na Wirydarzu natomiast pewna część jest niepoliczalna, są to uczestnicy pośredni, obserwatorzy. Ogólnie jest to związane z częstotliwością wydarzeń i długością samego projektu. Pierwsza, pilotażowa edycja trwała tydzień, później w 2014 roku wydłużyliśmy działanie do całego miesiąca. W 2015 r. udało mi się zdobyć dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, co pozwoliło nam rozwinąć skrzydła i zrobić projekt w rozszerzonej wersji, w miesiącach lipiec- sierpień. Potem ze względu na finansowy dołek, znowu wróciliśmy do jednomiesięcznej – sierpniowej formuły, a odkąd znowu mamy wsparcie MKiDN staramy się znowu działać przez dwa miesiące. Niemal codziennie proponujemy coś interesującego uczestnikom. Wracając do odpowiedzi na pytanie, to wszystko zależy. Na koncerty czy Letni Konkurs Tańca przychodzi nawet i 300 osób, na samym Street Conteście bywało ponad 100 dziennie, zaś na warsztatach liczba uczestników waha się w okolicach kilku do 20 osób. To wszystko trzeba dodać do siebie i wychodzi większa liczba, kilku tysięcy osób na edycję.
Kiedy rozpoczyna się praca nad kolejną edycją i ile osób uczestniczy w tym procesie?
Praca nad kolejną edycją zazwyczaj rozpoczyna się w trakcie poprzedniej, bo już wtedy wyłapuje się konkretne rzeczy, odnotowuje się, co trzeba w przyszłym roku zmienić lub do czego przykuć uwagę. Konkretne prace zaczynają się na początku nowego roku, wtedy organizujemy grupę osób, staram się, aby każda z nich zajmowała się i specjalizowała w trochę innym obszarze, ponieważ CPZ jest na tyle interdyscyplinarnym projektem, że nie sposób jednoosobowo wszystkiego dopilnować i na wszystkim się znać. Ważne jest to, żeby stwarzać to pole do działania, zarówno dla późniejszych odbiorców jak i dla pomysłodawców. Co roku przychodzą do mnie osoby, których ja nie znam, ale wiedzą, że jest CPZ i pytają, co mogą zrobić albo jak mogą się włączyć w organizację. Te osoby czasami są super przygotowane, a czasami mają jakiś pomysł, który chciałyby zorganizować, ale nie wiedzą za bardzo jak to zrobić i gdzie. Okazuje się wtedy, że możemy wspólnym wysiłkiem zorganizować fajny koncert, wystawę czy warsztaty- i to jest to o co nam chodziło, żeby ludzie niezwiązani bezpośrednio z instytucją mogli wejść- trochę tak jak ja kiedyś- nie znając nikogo, powiedzieć jakie mają pomysły, i po prostu zacząć działać. Dajemy szansę. Poza tym zespół tworzą ludzie ze środowiska miejskiego, czyli tworzy się taka stała grupa, np. od edukacji dzieci są osoby związane z Karuzelą Sztuki, opieką nad realizacją celów warsztatowych i mediami społecznymi zajmuje się np. Malina Łukasiewicz, Adam Szczepanek przejął rolę opiekuna wydarzeń w Wirydarzu, Bogusław Byrski kipi pomysłami, koordynuje działania teatralne, plenerowe, społeczne, tych osób jest więcej. Ja zaś od początku sprawiam nad tym pieczę, również buduję program, ale też obserwuję, zszywam wszystko w całość, inicjuję spotkania, nowe idee. To grono się czasami zmienia, w poprzednich latach mieliśmy opiekunów- instruktorów odpowiedzialnych za poszczególne dyscypliny, teraz odeszliśmy od sportów na rzecz bardziej artystyczno-kulturalnej działalności, ale kontakty, znajomości pozostały.
Istnieją takie projekty, warsztaty, na które jest tak duże zainteresowanie, że decydujecie się na ich kontynuację w kolejnych latach?
Są warsztaty, które sprawdzają się niemal co roku i nawet z jednej strony chcielibyśmy ich nie robić, żeby nie mieć tej powtarzalności od której uciekamy. Ktoś może powiedzieć, że znowu robimy to samo, ale 40 innych osób będzie chętnych w tym uczestniczyć. Dlatego, staramy się nie wyrywać dobrze rokujących działań, jak i nie przelać za bardzo tych kontynuowanych. Zaznaczę też, że mimo kontynuacji niektórych cykli, zajęcia zawsze różnią się od siebie, są wymyślane na nowo, m.in. dzięki ludziom, którzy je odwiedzają. Świetnie sprawdza się m.in. moduł dla dzieci Karuzeli Sztuki i wymyślane wspólnie tematy.
Chciałeś wyjść z CPZ poza Centrum Kultury, poza Lublin?
Myślałem o tym od samego początku, ale szkoda rezygnować z tego co już się wypracowało, a problemem byłoby robienie jednocześnie w odległych miejscach takich projektów. Myślę jednak, że największym ograniczeniem są jak zwykle finanse. Chciałbym żeby kiedyś można było zorganizować objazdowy festiwal po mniejszych miejscowościach, gminach, które nie wpadły na taki pomysł, a mogłyby być zainteresowane. Tam dostęp do atrakcji kulturalnych jest bardziej ograniczony, czasami pracownicy miejscowych ośrodków nie mają też tyle pokładów kreatywności, zaangażowania, lub też kontaktów żeby proponować ludziom wciąż nowe, jak i nowoczesne doświadczenia. Z pewnością niektóre wydarzenia, które w Lublinie już miały miejsce podczas tych wszystkich edycji, w małych gminach cieszyłyby się dużym zainteresowaniem. Wiem, że tkwi w tym potencjał, być może jakaś podgrupa CPZowa wdroży ten pomysł w przyszłości. Na razie rozszerzyliśmy działalność o inne dzielnice Lublina. Od zeszłego roku postanowiliśmy współpracować z wybranymi ośrodkami kultury, wspomagając ich organizacyjnie, aranżacyjnie i programowo oczywiście. Tworzymy takie jakby enklawy CPZ w innych częściach miasta. Widzimy, że po zakończeniu projektu te Ośrodki są naładowane energią, i daje to optymistyczne prognozy na przyszłość.
Masz jeszcze jakieś marzenie związane z festiwalem?
Można powiedzieć, że moim marzeniem jest aby przyjść kiedyś na CPZ jako odbiorca, uczestnik, nie jako organizator. Chciałbym, żeby CPZ przejęli jacyś młodzi, dynamiczni, kreatywni ludzie i wpompowali w niego nową energię. Nawet jeśli byłby to już inny festiwal to cieszyłbym się, że ktoś się nim zaopiekował, wprowadził coś nowego, realizował misję wspólnie z otoczeniem, ludźmi, dawał szansę na rozwój innym, tak jak mi kiedyś dano szansę.
Czego nauczyłeś się dzięki Centralnemu Placowi Zabaw?
Nauczyłem się lepiej zarządzać czasem i ludźmi. Nauczyłem się też nie przejmować, jeśli coś nie pójdzie zgodnie z planem, jak i nie planować wszystkiego na sztywno – tak, by stworzyć przestrzeń na jakiś pozytywny przypadek. Początkowo chciałem, żeby wydarzyło się wszystko, co zaplanowaliśmy, a że budżet był stosunkowo niewielki, to wręcz inwestowałem w to swoje pieniądze. Na dłuższą metę, nie polecam. Chyba że ma się na to zasoby. Przy pierwszej miesięcznej edycji bywało, że zasypiałem w Centrum Kultury. Dlatego że brałem na siebie tak dużo pracy, po prostu padałem w fotelu. Nie stać nas było na zatrudnienie dodatkowych osób. Ten stan potęgował mój charakter. Wolałem zrobić coś sam, niż tracić czas na tłumaczenie komuś, co powinien zrobić. Tak byłem nauczony, bo kiedyś nie koordynowałem pracy tak wielu osób, i nie dysponowałem dużym budżetem, tylko dużym zapałem. Na szczęście wyciągałem wnioski i nauczyłem się dość szybko z tym wszystkim jakoś radzić, zacząłem pisać wnioski o dofinansowanie, które zaczęły być oceniane pozytywnie, i sprawy zaczęły się toczyć o wiele lepiej. Na pewno rozwinąłem też swoje umiejętności organizacyjne, umiem tworzyć kosztorysy i przestrzegać dyscypliny finansowej. Wiem na co zwracać uwagę przy organizacji, jakie są zagrożenia i szanse, a gdzie może tkwić potencjał. Ale to chyba już nie tylko dzięki pracy przy CPZ. Na pewno utwierdziłem się w przekonaniu, że należy dawać szansę ludziom, którzy mają chęć do działania, warto ich włączać w coś, jeśli tylko chcą, tylko na początku trzeba obserwować, pokierować, i w razie czego reagować. Nauczyłem się też nie przejmować za bardzo rzeczami, które wymykają się spod kontroli lub wychodzą poza planowane ramy. Czasami taka spontaniczność, konieczność „gaszenia pożarów” jest pewną wartością, która integruje, pozwala poznać się na ludziach, na sobie.
Jakie jest jedno najmilsze wspomnienie od początku działalności?
Nie ma jednego. Dla mnie bardzo satysfakcjonujące jest obserwowanie, jak działalność CPZ odciska pozytywy ślad na dalszym życiu innych. Tu budowały się związki, przyjaźnie. Tutaj odkrywały siebie osoby, które zetknęły się z czymś pierwszy raz, a później rozwijały swoje talenty, korzystając ze zdobytych doświadczeń. Miło jest wspomnieć nawet te trudne chwile i wsparcie ludzi, którzy dzielili ten sam cel. Wreszcie, miło jest wspomnieć po prostu lato, i tę atmosferę wypełnioną ludźmi żyjącymi pełnią życia, korzystającymi z tego, co ich spotyka na ich drodze w zwykły miejski dzień.
Kultura Enter
2022/01 nr 102 „Solidarni z Ukrainą”
Zdjęcie ze zbiorów prywatnych A. Kaźmieraka dzięki uprzejmości rozmówcy.