Strona główna/SPOŁECZEŃSTWO. Sytuacja demograficzna Polski w perspektywie najbliższych dekad

SPOŁECZEŃSTWO. Sytuacja demograficzna Polski w perspektywie najbliższych dekad

Krzysztof Księski

Problemy demograficzne naszego kraju są od dawna obecne w debacie publicznej. Jednak dopiero od kilkunastu lat problem stał się na tyle poważny, że znalazł uznanie w oczach politycznych decydentów. W Polsce mamy wciąż niższą średnią życia niż w krajach zachodniej Europy, jednak największym zmartwieniem jest mała liczba urodzeń.

Pierwsze rozwiązania mające na celu poprawę tej sytuacji sięgają 2006 roku, kiedy rząd Prawa i Sprawiedliwości wprowadził becikowe. Była to nieskuteczna i nieskomplikowana forma zachęcenia Polaków do rozmnażania się, jednak widać było, że problem został zauważony. Kontynuacją prób wpłynięcia na zwiększenie się urodzeń było kilka projektów kolejnych rządów – tym razem koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wśród nich należy wymienić: świadczenie rodzicielskie, tzw. kosiniakowe, Karta Dużej Rodziny oraz wydłużenie urlopu macierzyńskiego aż do 12 miesięcy. Piszę „aż”, gdyż stawia to Polskę wśród krajów o najdłuższym tego typu urlopie, co jest bardzo dobrą sprawą, choć oczywiście nie oznacza, że to okres wystarczający do wychowania dziecka, gdyż tak absolutnie nie jest. Kolejne rządy PiS-u również zasłużyły się w pronatalistycznych działaniach, czym było przede wszystkim słynne 500+, najpierw na drugie i kolejne dziecko, później również na pierwsze. Kontynuowane były również przy tym działania mające na celu rozwój sieci żłobków i przedszkoli na terenie całego kraju. Zapowiedzi obecnego rządu pozwalają sądzić, że będą powstawać kolejne programy mające zachęcać Polaków do posiadania większej ilości dzieci.

Niestety, skutki wymienionych rozwiązań są opłakane. Niektórzy uważają, że właściwie żadne, dzietność bowiem utrzymuje się na dość stałym, niskim poziomie od wielu lat. Sądzę, że zabiegi kolejnych rządów, w tym 500+, sprawiły, iż wskaźnik urodzeń nie spadł jeszcze bardziej. To oczywiście w żadnym razie nie wystarczy, nasz naród się kurczy i prawdopodobnie będzie ten proces postępować. Dane są porażające. Na koniec marca Polskę zamieszkiwało 38,208 mln osób – szacuje GUS. To aż o 155 tysięcy mniej niż rok wcześniej. W ciągu ostatnich 12 miesięcy na świat przyszło nad Wisłą zaledwie 355 tys. dzieci, a zmarło ponad 500 tysięcy osób. Oczywiście wielkie spustoszenie zrobił covid, ale nie zmienia to faktu, że mało i coraz mniej dzieci rodzi się w Polsce. Od około 30 lat utrzymuje się zjawisko depresji urodzeniowej – niska liczba urodzeń nie zapewnia prostej zastępowalności pokoleń. W 2019 r. współczynnik dzietności wyniósł 1,42, co oznacza, że na 100 kobiet w wieku rozrodczym (15–49 lat) przypadało 142 urodzonych dzieci. Wskaźnik ten od lat utrzymuje się poniżej 1,5. Optymalna wielkość tego współczynnika, pozwalająca na zachowanie wielkości populacji, to 2,10–2,15 (tj. gdy w danym roku na 100 kobiet w wieku 15–49 lat przypada średnio co najmniej 210–215 urodzonych dzieci).

Mimo że staliśmy się częścią Unii Europejskiej i znajdujemy się w gronie dość bogatych krajów na tle świata, to wciąż nie żyjemy ani tak dobrze, ani tak długo, jakbyśmy tego oczekiwali. Według danych GUS przeciętne trwanie życia w Polsce w 2019 wynosi 74,1 lat dla mężczyzn i 81,7 lat dla kobiet. Czas ten powoli, ale jednak się wydłuża, choć covid znów trochę namieszał w tej statystyce. Tymczasem na zachodzie Europy, jak również w najbogatszych krajach innych kontynentów, ta średnia jest wyraźnie wyższa: 3-5 lat w przypadku kobiet i aż 6-8 lat w przypadku mężczyzn. Te zjawiska sprawiają, że liczba Polaków spada, jest nas coraz mniej i tendencja ta będzie się pogłębiać. O ile w 1990 r. osoby w wieku przedprodukcyjnym (czyli 0-17) lat stanowiły 29,6% ogółu populacji, o tyle w 2018 r. było to już tylko 18,1%. Liczbowo, oznacza to spadek z 11,3 mln do 6,9 mln. Jednocześnie, odsetek osób w wieku 65 i więcej lat wzrósł z 10,2% w 1990 r. do 17,5% obecnie. Oznacza to wzrost o blisko 2,9 mln osób. Na koniec 2018 r. statystyczny mieszkaniec Polski miał przeciętnie 41 lat (mediana wieku). Przeciętny wiek mężczyzny wyniósł ponad 39 lat. Kobiety są statystycznie starsze w wyniku dłuższego trwania życia. W tej grupie mediana wyniosła średnio 43 lata i rośnie z roku na rok. W porównaniu do 2000 r. wzrosła o ponad 5 lat. Szacuje się, że do 2050 roku liczba ludności w Polsce zmniejszy się o prawie 4,5 miliona!

Problemem jest również emigracja zarobkowa z Polski na Zachód. W swojej masie rozpoczęła się wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej, co, jak pamiętamy, miało miejsce 1 maja 2004 roku. Z naszego kraju, według różnych szacunków, wyjechało około 2,5 miliona ludzi, głównie młodych, aktywnych. Najczęściej byli to 20 i 30-latkowie, a więc ludzie w wieku produkcyjnym, najbardziej mobilni. Ci ludzie, niestety, w zdecydowanej większości postanowili nie wracać do kraju, choć trudno się temu dziwić – perspektywy w zachodniej Europie są znacznie większe niż w Polsce.
Polscy emigranci za granicą weszli w związki, pobrali się, spłodzili dzieci – którzy będą obywatelami krajów, gdzie się urodzili. Być może zachowają jakieś związki z Polską, ale raczej nie wrócą tu na stałe. Te dzieci, które tam się urodziły, nie przyszły na świat w Polsce. W efekcie powstała u nas dziura pokoleniowa, o której jeszcze zbyt wiele się nie mówi, ale już teraz widać, że jej skutki będą poważne. Dla jaśniejszego obrazu sytuacji dam przykład: w Radomiu w tym roku szkoły średnie kończy około 2500 uczniów. Za trzy lata będzie to tylko 1200, czyli o ponad połowę mnie! Te dane są porażające. To są dzieciaki, które rodziły się w okolicach 2005 roku. Gwałtowny spadek tych urodzeń w Polsce świadczy w tamtym okresie świadczy o tym, że wielu naszych rodaków w wieku prokreacyjnym wyjechał zagranicę i tam zdecydowało się na potomstwo. To pokazuje, jak wiele dzieci nie urodziło się w Polsce z powodu emigracji na zachód.

Przypomnijmy sobie, jak opisywano emigrację z Polski naszych rodaków po powstaniu listopadowym w 1831 roku o latach kolejnych. Szacuje się, że wyemigrowało z kraju wtedy około 10000 ludzi i drugie tyle w okresie 30 lat. To zjawisko nazwano Wielką Emigracją. Jak zatem nazwać emigracją 2,5 miliona? Eksodus jest eufemizmem w tym przypadku. Skoro wyjechało tak wiele młodzieży, to w swojej grupie wiekowej jest to jakieś 20-25% populacji! To są ogromne straty dla naszego państwa i naszego społeczeństwa. A przecież tu chodzi o najbardziej aktywną część narodu. W efekcie polska prowincja się wyludnia. Ci, którzy nie wyjechali ze swoich małych i średnich miejscowości za granicę, przenieśli się do największych ośrodków, głównie miast wojewódzkich. Spadek liczby ludności na prowincji widać coraz bardziej.

Lukę zapełnili w części cudzoziemcy – imigranci zarobkowi: trochę Azjatów, np. Wietnamczyków, trochę Arabów i Turków, ale przede wszystkim przybysze zza Buga, przede wszystkim Ukraińcy. Szacuje się, że tych ostatnich mieszka w Polsce już ponad 1 milion i można się spodziewać, że będzie ich coraz więcej. To oni weszli na rynek pracy i uzupełnili w znacznej części jego braki, tym bardziej, że profil wiekowy tych emigrantów jest podobny, jak Polaków wyjeżdżających za pracą na Zachód. Obecnie legalnie zatrudnionych cudzoziemców w Polsce jest około 800 tysięcy. I tak jak powiedział mi pewien profesor z Ukrainy: Polka opiekuje się na zachodzie niemiecką starowinką, tak polską starowinką opiekuje się Ukrainka, zaś starowinką ukraińską emigrantka np. z Tadżykistanu. Jak widać, globalizacja ma swoje różne oblicza.

Niska dzietność Polaków wynika z ich decyzji. Co ciekawe, Polacy, którzy wyemigrowali na Wyspy Brytyjskie, dużo chętniej decydują się na pierwsze dziecko i kolejne. Mówi się nawet o dwukrotnie większym zachodzeniu w ciążę Polek niż ma to miejsce w naszym kraju. To skłania do refleksji. Resztę przynoszą badania socjologiczne. Najczęściej udzielaną odpowiedzią na pytanie, dlaczego nie mam dzieci lub dlaczego mam mało dzieci jest, że respondentów nie stać na to i nie mają odpowiednio dużego lokum mieszkalnego. Polacy upatrują przyczyn swych decyzji o nierozmnażaniu się w kiepskiej sytuacji ekonomicznej. Albowiem z wielu badań wynika, że gdyby nie to, Polacy chętnie by się bardziej rozmnażali. Tylko 2-3% Polaków w ogóle nie chce mieć dzieci. Blisko połowa (47 proc.) chciałaby mieć dwójkę, a 28 proc. – trójkę dzieci.

Można nawet dość pozytywnie oceniać wysiłki ostatnich kilkunastu lat mające na celu zachęcanie obywateli do posiadania dzieci, o których pisano wyżej: urlopy, zasiłki, nowe przedszkola itd. Jak widać jednak to zdecydowanie zbyt mało. Polacy zwyczajnie mało zarabiają – mają za niskie pensje, płacą wysokie podatki, są obciążeni mnóstwem niepotrzebnych obowiązków biurokratycznych. Rzadko się zdarza, że rodzina może pozwolić sobie żyć z jednej pensji, aby drugi rodzic mógł się zajmować domem i dziećmi. Zwykle oboje muszą pracować, więc na opiekę nad dziećmi w większej liczbie trudno sobie pozwolić.

Nie ma też mody na rodzicielstwo. Media i popkultura przede wszystkim promują pracę w korporacji i rozrywkę jako główny cel życia, gdzie podstawową miarą sukcesu są dobra materialne. Posiadanie dzieci zaś, poza niewymiernymi wspaniałościami, oznacza odpowiedzialne życie pełne ograniczeń i wyrzeczeń. Zresztą rozrywka to chyba sfera, która w dzisiejszym świecie najbardziej się rozwinęła. Seks, bez którego generalnie nie ma prokreacji, musi konkurować nie tylko z dostępną na wyciągnięcie ręki pornografią, ale wszelkimi innymi sposobami spędzania wolnego czasu. Zmiana paradygmatu etycznego sprawia, że aborcja i antykoncepcja są akceptowalne w coraz większej części społeczeństwa. Chęć wygodnego i hedonistycznego życia skutecznie zniechęca do prokreacji. Znaczenie mają również choroby cywilizacyjne, które obniżają płodność i chęć do prokreacji: depresja, otyłość, nerwica, cukrzyca, przepracowanie i pracoholizm. Polacy mają coraz mniej zdrowia i ochoty, by się rozmnażać.
Problemem jest również to, że stosunkowo mały procent ludności w tzw. wieku produkcyjnym pracuje zawodowo. Blisko 6 milionów naszych rodaków spośród tej grupy nie pracuje. Zresztą, na 31 milionów dorosłych, tylko 16 spośród nich jest aktywna zawodowo na rynku pracy. Zaś obecnie dwóch pracowników utrzymuje jednego emeryta. Te statystyki pokazują, jak bardzo mamy obciążony system, co nie sprzyja prokreacji.

Jak widać z powyższego sytuacja nie jest dobra. A zapowiada się, że będzie gorzej, dużo gorzej. Jeżeli nie zostaną podjęte kompleksowe programy przeciwdziałania opisanym zjawiskom, staniemy się świadkami równi pochyłej, po której będziemy jako kraj zsuwać się jeszcze niżej. Okaże się, że może być znacznie gorzej.

Co nam grozi? Zapaść społeczna, demograficzna i gospodarcza. Utrata znaczenia Polski i kurczenie się naszego narodu. Ale po kolei.
Nasze społeczeństwo się starzeje i ten stan będzie postępować. To oznacza, że coraz więcej osób będzie musiało być utrzymywanych na emeryturze przez coraz mniejszą liczbę pracujących. Średnia wieku w Polsce będzie się podnosić. To będzie musiało skutkować z jednej strony zmniejszeniem emerytur, z drugiej podniesieniem podatków dla pracujących, aby sfinansować świadczenia emerytalne. Prawdopodobnie też zostanie podniesiony wiek, od którego można przejść na emeryturę. W grę wchodzi również powrót do zasady, że kapitał ze składek emerytalnych nie będzie mógł być dziedziczony.

Coraz droższa będzie opieka zdrowotna. Z jednej strony ciągły nacisk personelu medycznego na podwyżki wynagrodzeń będzie skutkował coraz droższymi usługami medycznymi. Gorzej, że wraz ze starzeniem się społeczeństwa, a jednocześnie powolnym, ale jednak postępującym wydłużaniem się życia Polaków, będzie coraz więcej zapotrzebowania na usługi medyczne, porady lekarskie, wizyty u specjalistów, operacje. Człowiek najwięcej choruje w jesieni swego życia. Wtedy też najwięcej kosztuje służbę zdrowia, bo potrzebuje najwięcej opieki medycznej, odpowiednich zabiegów, pobytów w szpitalu etc. Skoro społeczeństwo będzie coraz starsze, to będzie bardziej kosztowne w zakresie opieki zdrowotnej.
Oznacza to jednocześnie, że najbardziej będą się rozwijać usługi medyczne skierowane do seniorów, a geriatria jako specjalność lekarska będzie bardzo pożądana wśród lekarzy specjalistów. Będzie za tym szło zapotrzebowanie na inne usługi dla osób starszych, jak opieka dzienna i opieka nocna oraz wiele innych. Pod tym kątem będą rozwijać się usługi w najrozmaitszych sferach. Coraz więcej będzie wydarzeń kulturalnych dla seniorów, rozwijać się będą rozmaite formy edukacji nieformalnej dla nich, jak również cała branża rozrywkowa będzie musiała zastanowić się, jak dostosować swoją ofertę do starzejącego się społeczeństwa. Podobnie jeśli chodzi o towary dla seniorów – tu również z roku na rok będzie rósł popyt. Będzie to też widoczne w przestrzeni publicznej – coraz więcej seniorów będzie widocznych na ulicach, w komunikacji publicznej itd. Na ulicach będzie ciszej i spokojniej, bo będzie mniej dzieci. Z pewnością zwiększy się zapotrzebowanie na placówki dziennej opieki dla seniorów, podobne do półkolonii dla dzieci, tylko skierowane do innej grupy wiekowej. Jednocześnie rozwinie się sieć zarówno publicznych, jak i niepublicznych domów spokojnej starości i tego typu placówek. Z jednej strony będzie to szansa na dochodowy biznes, z drugiej obciążenie dla państwa. Rosnąca liczba seniorów i malejąca liczba dzieci będzie też oznaczać, że coraz mniej potomków będzie mogło zaopiekować się swoimi przodkami. To jeszcze bardziej będzie napędzać biznesy geriatryczne, jak również zwiększać koszty publiczne.

Z drugiej strony zostanie zmniejszona oferta dla dzieci i młodzieży, gdyż młodych będzie coraz mniej niż we wcześniejszych dekadach. Zmniejszy się zapotrzebowanie na specjalistów w zakresie pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej, a animatorzy kultury będą musieli zmienić swoje podejście, gdyż coraz częściej będą pracować z seniorami, a nie z dziećmi. Opustoszeją żłobki, przedszkola i szkoły.

Już teraz widać pierwsze przebłyski tego, co nas czeka. Szkoła, obok której mieszkam, należy do jednego z tzw. lubelskich molochów zbudowanych w drugiej połowie lat 80. Chodziły do niej dzieciaki z ostatniego wyżu demograficznego – ludzi urodzonych około 1980 roku. Jak sobie policzyłem, w całej szkole podstawowej (8 poziomów) było około 2400 uczniów. Teraz jest tu zarówno szkoła podstawowa, jak i liceum. Łącznie uczniów jest około 600. Oczywiście, że pojawiły się inne szkoły wokół, ale ciągle nie zmienia to faktu, jak bardzo zmniejszyła się liczba dzieci. Kiedyś 700 tys. urodzeń w ciągu roku nie było niczym dziwnym, teraz mamy połowę tego.

Wracając jednak do systemu oświaty – mała liczba dzieci sprawi, że klasy nie będą liczne. Nie będzie raczej problemu, żeby liczyły sobie około 15 uczniów, co z pewnością będzie mogło się pozytywnie wpłynąć na jakość nauczania i osiągnięcia uczniów. Z drugiej strony w szkolnych pomieszczeniach będzie hulał wiatr. Wiele obiektów stanie się niepotrzebnych lub zbyt dużych. A koszty ich utrzymania się nie zmniejszą. Cześć zapewne uda się sprzedać lub wynająć, ale znaczna część stanie się obciążeniem dla budżetów samorządowych, i tak otrzymujących dotacje na prowadzenie szkół w niewystarczającej wysokości (tzw. subwencja oświatowa). Budynki będą stały puste, powoli ulegając entropii i degradacji.
Mimo mniejszej liczby uczniów w klasie będzie się musiała zmniejszy liczba nauczycieli. To potężna grupa ludzi, bo około 700 tysięcy osób w skali kraju. Duża część będzie musiała poszukać w najbliższych dekadach innego zajęcia zawodowego. Myślę, że część z pewnością zostanie opiekunem osoby starszej czy asystentem osoby niepełnosprawnej, dostosowując się do zmieniającego się rynku pracy.

Niż demograficzny przeniesie się też na uczelnie. Już teraz szkolnictwo wyższe narzeka na brak chętnych do studiowania. W ciągu ostatnich lat znacznie zmniejszyła się liczba uczelni – niemal o połowę. Proces ten będzie postępować – z powodu małej ilości studentów. Na rynku pozostaną tylko te najmocniejsze, co, poza kilkunastoma wyjątkami, wcale nie oznacza, że mocne. Skurczy się zapotrzebowanie na dydaktyków, którzy również będą musieli zmienić zawód. Jedynie fakt, że zmieniająca się rzeczywistość będzie wymuszać nabywanie nowych kwalifikacji sprawi, że system się nie załamie. Jednak jego rozwój będzie ograniczony.

Coraz niższy procent młodych ludzi w społeczeństwie odbije się również na rozwoju nauki i technologii. To właśnie osoby młode – dwudziesto-, trzydziesto- i czterdziestoletnie są najbardziej produktywne, mają najwięcej pomysłów, inicjatyw, zgłaszają najwięcej patentów, zakładają najwięcej działalności gospodarczych, są najbardziej aktywne i mobilne. Statystycznie będziemy mieć mniej tego wszystkiego, co sprawi, że raczej będziemy krajem peryferyjnym, krajem podwykonawców i monterów niż innowatorów i wynalazców. A to oznacza, że relatywnie wciąż będziemy biedniejszym krajem z mniejszymi możliwościami.

To zresztą przełoży się również na rynek pracy. W wielu branżach pracodawcy będą odczuwać braki pracowników. Nastanie sytuacja, w której rynek będzie rynkiem pracownika, a więc sytuacja, gdzie to pracownik dyktuje warunki zatrudnienia niż pracodawca. Zwyczajnie będzie brakowało rąk do pracy. Firmy nie będą się mogły rozwijać optymalnie, gdyż nie znajdą się chętni na wykonywanie pracy, np. na rozwój produkcji. To także będzie ogranicznik rozwojowy.

Podobnie może stać się z kulturą (w tym rozrywką) i sportem. To właśnie dzieci i młodzież do 30. roku życia najwięcej uczestniczą aktywnie w tych dwóch sferach. To ogromne części gospodarki, które stracą z powodu odpływu młodych. Najwięcej właśnie ludzi z tej grupy wiekowej chodzi do kina, kawiarni czy klubu, najwięcej uprawia sport i zapewnia frekwencję na stadionach i halach sportowych. To wreszcie młodzi mają najwięcej czasu i najmniej zobowiązań, więc mogą podróżować, zwiedzać i uczestniczyć. Procesy demograficzne sprawią, że również stadiony i lokale gastronomiczne trochę opustoszeją, podobnie jak kina, teatry i inne miejsca rozrywki. To z pewnością zuboży kulturalnie i duchowo nasze społeczeństwo.
Wiąże się z tym mniejsze zainteresowanie ofertą turystyczną Polaków w kraju, bo spadnie liczba polskich turystów. Mniej zarobią ośrodki wczasowe, mniej hotele i restaurację. W konsekwencji mniej zarobią miejscowości turystyczne. W ogóle może się pojawić sytuacja, że rozmaite obiekty użyteczności publicznej – stadiony, opery, sale widowiskowe, filharmonie, parki rozrywki itd. zanotują spadek zainteresowania, a więc mniejsze przychody. Co w zestawieniu z koniecznością utrzymania tych miejsc będzie znacznym obciążeniem zarówno dla podmiotów publicznych, jak i prywatnych. Mniej też zarobią sprzedawcy paliwa, jak również transport publiczny.

Mniejsza liczba mieszkańców to spadek PKB, mniejsza możliwość zarobku dla wszystkich przedsiębiorców. Dotknąć to może każdą branżę, również te największe. Mam tu na myśli również branżę deweloperską. Obecnie to kwitnący segment gospodarki; w Polsce buduje się dużo i wciąż za mało jak na potrzeby mieszkaniowe Polaków. Ale wkrótce ten rynek czeka duży regres. Polska będzie się wyludniać, a co za tym idzie, będzie pojawiało się coraz więcej pustostanów. Najwięcej powstanie na pustoszejących prowincjach, ale nawet w dużych miastach popyt na nowe mieszkania będzie ograniczony, podobnie jak zainteresowanie najmem. Dzięki temu zapewne ceny spadną. Jednak widok pustych mieszkań, domów, bloków, zarastających ogrodów i dróżek będzie dość przygnębiający.

Starzejące się społeczeństwo i zmniejszająca się liczba ludności sprawią, że nastąpią widoczne zmiany w rozkładzie terytorialnym ludności w kraju. Poza Warszawą, która wciąż będzie rosnąć, pozostałe miasta wojewódzkie będą się powoli zmniejszać. Będzie to spowodowane nie tylko spadającą wielkością całej populacji, ale również tym, że duża część ich mieszkańców będzie przenosić się do gmin ościennych, gdzie można będzie żyć bardziej spokojnie i bardziej ekologicznie. Największe miasta będą coraz bardziej przypominać metropolie, składające się z miasta głównego w centrum i wianuszka gęsto zamieszkanych terenów wokół, między którymi istnieć będą silne więzi gospodarcze.

Natomiast prowincja będzie się wyludniać. Spadek populacji będzie dotyczyć nie tylko wsi i małych miasteczek, ale również miast powiatowych, średniej wielkości. Do tego dojdzie wyludnianie się terenów ze słabą infrastrukturą transportową, ze słabym przemysłem. Tzw. ściana wschodnia, szczególnie wschodnie części województw: podkarpackiego, lubelskiego, mazowieckiego i podlaskiego, jak również północno-wschodnia część województwa warmińsko-mazurskiego szczególnie ucierpią na tych procesach. Na prowincji pozostaną niemal wyłącznie seniorzy, a gdy ci wymrą, pozostaną zapadające się, niszczejące domy i obiekty gospodarcze. Część zapewne znajdzie kupców w postaci wielkich gospodarstw rolnych, które będą powiększać swoje areały. Koncentracja ziemi rolnej doprowadzi do mechanizacji i cyfryzacji produkcji, co z pewnością zwiększy konkurencyjność polskiego rolnictwa dzięki niższym cenom. Spadnie jednak prawdopodobnie jakość, co często związane jest z umasowieniem produkcji. Oby nie doszło do powstawania gigafarm na wzór amerykańskich producentów rolniczych.

Jadąc przez Polskę, będziemy mijali puste pola, chylące się ku ziemi domostwa i dziką roślinność zarastającą niegdyś pola orne. Może nawet dostrzeżemy na horyzoncie kilka zajęcy lub saren albo klucz żurawi na niebie. Zaś tam, gdzie nastąpi koncentracja kapitału i produkcji rolnej, będziemy mijać wielkie farmy rolnicze. Prawdopodobnie odnajdziemy wzrokiem sterylne zabudowania, starannie symetrycznie rozplanowane obiekty, nisko skoszoną trawę, gdzie żadne pożyteczne owady nie będą mogły znaleźć dla siebie siedzib. Zwierząt hodowlanych nie obejrzymy, gdyż będą tłoczyć się w dużych halach, gdzie sztuczna inteligencja będzie decydować o ich trybie życia. Część zaś podróży zasłonią nam ekrany akustyczne, które ciągle będą straszyć podróżnych, zamiast chronić sąsiadów przed dźwiękiem, bowiem nie będzie już kogo chronić – część wymrze, reszta przeniesie się do metropolii.

Starzenie się społeczeństwa i spadek liczby ludności wpłynie także na nasze bezpieczeństwo. Mniej osób pracujących będzie oznaczać, że mniej możemy wydawać na armię i służby specjalne. Jeśli zdecydowalibyśmy się na powrót do armii z poboru, to również moglibyśmy liczyć na mniej rekrutów. Najgorsze, że zaawansowane technologie w pierwszej kolejności mają zastosowanie właśnie w wojsku, a przy przewidywanych tendencjach demograficznych możemy się spodziewać, że zarówno w obszarze powstawania nowych technologii, jak i w produkcji dla wojska będziemy mieli spadki. To z pewnością wpłynie negatywnie na nasze zdolności obrony.

Coraz mniejsza liczba ludzi młodych, w tym dzieci i młodzieży, pociągnie za sobą widoczne zmiany w wielu dziedzinach życia. Najgorsze, że to samonapędzający się mechanizm, istne perpetum mobile! Wyjść z tych tendencji będzie niezwykle trudno, bowiem negatywne skutki będą się namnażać. W efekcie staniemy się krajem tracącym coraz bardziej znaczenie na arenie międzynarodowej pod względem i politycznym, i ekonomicznym i kulturowym czy sportowym. Jedyne, choć wątpliwe pocieszenie jest takie, że proces ten będzie towarzyszył, być może nawet w większym stopniu, całej Europie, więc skryjemy się w ogólnej europejskiej beznadziei.

Czy tak zarysowany czarny scenariusz musi się ziścić? Uważam, że nie. Mamy szansę na odwrócenie tendencji wyżej opisanych. Konieczne jest jednak podjęcie radykalnych i wielowymiarowych kroków, których skutki zobaczymy nieprędko. Ale właściwie nie ma innego wyjścia, bowiem alternatywa mieni się w samych czarnych barwach.

Każdy, kto ma własne pociechy, wie, jak bardzo zmienia się życie wraz z ich przychodzeniem na świat. Dlatego decyzja o pierwszym dziecka jest, nie oszukujmy się, trudna. Wywraca ona bowiem życie do góry nogami. Z drugiej strony pragnienie potomka towarzyszy zdecydowanej większości Polaków i jest mocnym argumentem w decyzji o posiadaniu dziecka. Zdecydowanie się na drugiego potomka jest jeszcze trudniejsze, bo osiągnięta względna stabilizacja życia domowego znów zostanie zburzona. Do tego impuls posiadania potomka jest już zaspokojony pierwszym dzieckiem. Dlatego też trzeba stworzyć takie warunki potencjalnym rodzicom, aby ci decydowali się na posiadanie kilkorga potomków.

Moim zdaniem podstawą jest edukacja i promocja rodziny, rodzicielstwa, posiadania co najmniej dwójki dzieci itp. Zacząłbym od stałych programów promujących decydowanie się na dzieci, eksponowanie zalet posiadania dużej rodziny. Powinno się to znaleźć w książeczkach dla dzieci czytanych w żłobkach i przedszkolach, czytankach i podręcznikach szkolnych. Treści powinny być przemycane w tekstach pozornie niezwiązanych z tematyką rodzinną: zadaniach matematycznych, przykładach spędzania wolnego czasu i różnych innych treściach. Takie przedmioty, jak biologia, wiedza o społeczeństwie czy przygotowanie do życia w rodzinie powinny być nastawione na promowanie rodzicielstwa. Święta związane z rodziną, takie jak Dzień Matki, Dzień Dziecka, Dzień Ojca powinny być eksponowane i wykorzystywane do promocji rodziny i rodzicielstwa. Od najmłodszych lat trzeba wpajać model kulturowy opierający się na wartościach związanych z rodziną i prokreacją. Do tego powinny być zaangażowane nie tylko placówki oświaty, ale również media. Organizowanie quizów dla rodzin, teleturniejów, pokazywanie filmów i seriali promujących postawy natalistyczne również powinno stać się normą. To powinien być standard, z którym zgadza się zdecydowana większość społeczeństwa i stara się żyć zgodnie z nim.
Dzieci i rodzina powinny być afirmowane. Należy podkreślać, jak ważna jest to część życia każdego człowieka. Konieczne jest przekonanie społeczeństwa, że to najwyższa wartość, dla której trzeba pracować i z której można czerpać ogromną radość i satysfakcję. Dlatego też cała nasza codzienność powinna być przesiąknięta udogodnieniami dla ciężarnych kobiet i rodziców z dziećmi. Mam tu na myśli infrastrukturę, która powinna umożliwić łatwe dotarcie w każde miejsce dla wózka (na czym też skorzystają osoby niepełnosprawne), np. podjazdy, niskie krawężniki, windy itp. Z drugiej strony rozmaite przestrzenie dedykowane wymienionym osobom: miejsca parkingowe tylko dla nich, pomieszczenia do przewijania lub karmienia w budynkach użyteczności publicznej, jak również sklepach wielkopowierzchniowych, lokale przeznaczone dla rodziców, a także takie udogodnienia, jak np. pierwszeństwo w kolejkach dla ciężarnych czy z małymi dziećmi, pierwszeństwo w rozpoznawaniu spraw, pierwszeństwo w opiece zdrowotnej itp.

Druga sprawa to rozmaite udogodnienia i szeroko pojęta finansowa infrastruktura rodzinna. Dzieci sprawiają, że w rodzinie pojawia się mnóstwo dodatkowych obowiązków i potrzeb, które trzeba zaspokoić. Cześć to potrzeby czysto finansowe – dzieci trzeba nakarmić, umyć, ubrać, wreszcie, co chyba najtrudniejsze – wychować. Szacuje się, że wychowanie jednego dziecka kosztuje blisko ćwierć miliona złotych. To sporo, trzeba więc sprawić, aby rodziców stać było na posiadanie dzieci. Wyjść tutaj jest kilka, lecz moim zdaniem bezpośrednie transfery pieniężne do rodzin, takie jak 500+ czy 300+ nie są najlepszym rozwiązaniem. Sam pomysł, żeby wesprzeć finansowo rodziny z dziećmi, jest niezły, ale negatywne skutki uboczne tego rozwiązania są tak poważne, że przewyższają jego zalety. Skutkiem bowiem jest to, że znaczna część rodziców, szczególnie kobiet, rezygnuje z pracy zawodowej. Świadczenia te, zamiast być dodatkiem do pensji rodziców, stają się nierzadko głównym źródłem utrzymania w połączeniu ze świadczeniami z pomocy społecznej. Najlepszą metodą na zapewnienie sobie godziwej egzystencji staje się dla wielu rodzin posiadanie jak największej liczby dzieci, bo każde przynosi świadczenia i obniża średni dochód przypadający na głowę w rodzinie, a więc umożliwia wysokie wsparcie ze strony pomocy socjalnej. Taka sytuacja jest bodźcem również dla rozszerzania się szarej strefy, czyli tzw. pracy na czarno. Moim zdaniem jednak najgorszym efektem jest tworzenie pewnego negatywnego wzorca kulturowego, promującego bierność zawodową, brak rozwoju zawodowego i opieranie swojego funkcjonowania na pomocy państwa, a nie na własnej pracy. Taki standard jest szkodliwy zarówno w skali mikro, jak i makro, obciążając społeczeństwo.

Znacznie lepszym rozwiązaniem jest promowanie aktywnych zawodowo postaw, które umożliwią z jednej strony utrzymanie dzieci, z drugiej pozwolą na zapewnienie im opieki, gdy rodzice pracują. Musi zatem powstać system podnoszący zarobki rodziców, przede wszystkim specjalistów, wykwalifikowanych ludzi, którzy będą tak dobrze zarabiać, że możliwe będzie utrzymanie rodziny z jednej pensji. Służyć temu powinny: niepodwyższanie podatków dochodowych oraz, przede wszystkim, obniżenie w znacznym stopniu obciążeń składkami społecznymi. Do tego należy dołożyć wysoką, porównywalną z innymi krajami europejskimi kwotę wolną od podatku (albo znaczne obniżenie podatków dochodowych, co jest jeszcze lepsze) z zachowaniem niewliczania składki zdrowotnej do podstawy opodatkowania. Po prostu, rodzice muszą dużo zarabiać. Te rozwiązania w oczywisty sposób obniżą przychody ZUS, jednak można to zrekompensować. Uważam, że do systemu emerytalnego powinny zostać włączone na równych zasadach grupy wyjęte spod niego. Chodzi to o rolników, służby mundurowe, sędziów, prokuratorów. System emerytalny nie powinien posiadać wyjątków.

Taka zmiana filozofii funkcjonowania państwa sprawi, że Polacy będą zarabiać więcej oraz będą równo i podmiotowo traktowani. Jestem przekonany, że znacząco podniesie się w ten sposób aktywność zawodowa, co przełoży się na kilka pozytywnych skutków: spadek bezrobocia, większy PKB i większe sumy z podatków wpływające do budżetu państwa i samorządów. Pozytywnie zmieni się również etos pracy. To wszystko będzie miało również zbawienny wpływ na wychowanie dzieci. Z drugiej strony, konieczne jest dostosowanie warunków życia do konieczności opieki nad dziećmi. Musi wzrosnąć dostępność żłobków i przedszkoli, aby każda rodzina mogła wysłać tam dzieci i zająć się domem i aktywnością zawodową. Rodzice powinni być zachęcani do pozostawiania tam swoich pociech. Podstawowym argumentem powinna być nieodpłatność – koszty powinny ponosić samorządy. Żłobki i przedszkola powinny być przy tym otwarte długo – co najmniej do godziny 17-18, aby rodzić zdążył po pracy odebrać dziecko. Sieć tych placówek musi być na tyle gęsta, że każde dziecko znajdzie miejsce w odległości maksymalnie kilku kilometrów od miejsca zamieszkania. To sprawi, że rodzić będzie mógł łatwo i szybko dostarczyć dziecko do danej placówki.

Kolejnym elementem jest zwiększenie możliwości stosowania elastycznego czasu pracy, szczególnie w sferze budżetowej, która jest najbardziej sztywna i niepodatna na zmiany, oraz stosowanie modelu pracy zdalnej lub hybrydowej.

Poważnie też należy zastanowić się nad zmniejszeniem tygodniowego czasu pracy do 35 godzin tygodniowo, przynajmniej w większości branż, gdzie nie wpłynie to niekorzystnie na produktywność. Badania wskazują, że wielu sferach wręcz przyczyni się to do wzrostu wydajności pracowników. A będą oni mieli tę godzinę więcej, którą będą mogli spożytkować na zajmowanie się dziećmi lub zwyczajnie na odpoczynek.
Kolejne zachęty powinny mieć naturę podatkową. Towary czy usługi skierowane do dzieci powinny być obłożone preferencyjną stawką VAT – 5% albo 8% procent, zakładając, że obecne stawki by pozostały. Należy również rozwinąć ulgi na każde dziecko – w miejsce 500+, tak aby kwota, jaką otrzymują rodzice była porównywalna.

Rodzice wraz z dziećmi muszą gdzieś mieszkać. Polacy podkreślają w badaniach, że brak odpowiednio dużego mieszkania jest dla nich argumentem przeciw prokreacji. Nic dziwnego, jesteśmy w Europie krajem o jednym z najmniejszych metraży, jaki przypada średnio na osobę. Bardzo ważna jest więc kwestia mieszkaniowa. Konieczny jest system pomocy w pozyskiwaniu kredytów dla rodzin, wspieraniu w ich spłacie, stymulowanie budownictwa mieszkaniowego.

To musi być kompleksowy system, który przekona mieszkańców naszego kraju, że posiadanie dzieci jest wspaniała przygodą, a państwo zrobi wszystko, by wesprzeć w tym rodziców, by było to możliwie małym obciążeniem. Powyższy system sprzyjający bogaceniu się Polaków i zachęcaniu ich do prokreacji powinien dać dobry efekt w postaci wyraźnego i trwałego wzrostu urodzeń. Sam ten system jednak nie wystarczy, aby dostatecznie poprawić naszą demografię.

Kolejnym elementem programu demograficznego dla naszego kraju musi być próba sprowadzenia naszych rodaków do kraju rozproszonych po całym świecie. Mam tu na myśli przede wszystkim dwie grupy osób, które, moim zdaniem, mogą być podatne na promocję powrotu i mogą gremialnie zdecydować się na zamieszkanie w naszym kraju. Pierwszą grupą są ludzie, którzy wyjechali z Polski po wejściu do Unii Europejskiej. Druga zaś to repatrianci ze wschodu – osoby, które zostały poza granicami kraju z powodu wywózek na Syberię, a ich potomkowie pielęgnują polskość, poznając język i kulturę swoich przodków. Dla nich musi być skierowana konkretna oferta, by podjęli pożądaną decyzję o powrocie na stałe do Polski.
Wobec zachodnich emigrantów musi być prowadzona stała kampania promocyjna namawiająca ich do powrotu do Polski – zarówno tych, którzy sami wyjechali, jak i tych, którzy się tam urodzili przynajmniej z jednego polskiego rodzica-emigranta. W Polsce musi na nich czekać lista zachęt. Oprócz tych, które będą skierowane do każdego mieszkańca naszego kraju, powinien być stworzony system bodźców. Z pewnością trzeba ich zwolnić z obciążeń podatkowych dotyczących powrotu do kraju z majątkiem zdobytym zagranicą. Tu na miejscu potrzebują ulg na zagospodarowanie się – np. zwolnienie z niektórych podatków w pierwszych latach po powrocie, łatwiejszy dostęp do kredytów (np. pokrywanie odsetek przez państwo), możliwe zminimalizowanie obowiązków biurokratycznych związanych z powrotem. Ważne też jest, by mogli się łatwo asymilować, co dla dzieci będzie kluczowe. Musi tu powstać i być realizowany plan w polskim systemie oświaty pomocy dzieciakom, którzy zapewne będą słabiej znać język polski niż ich rodacy na miejscu. Tworząc im odpowiednie warunki i pamiętając, że mogą zachować zagraniczne prawo do emerytury, mogą ci ludzie znaleźć tu lepsze i tańsze życie.

Podobnie z repatriantami, ale tu starań i zachęt musi być jeszcze więcej. O ile w przypadku zachodnich emigrantów możemy mówić, że wrócą do Polski, posiadając pewien majątek, to w przypadku polskich przybyszy ze wschodu, np. z Kazachstanu – będziemy mieć raczej do czynienia z ludźmi uboższymi. Państwo zatem musi dla nich stworzyć również warunki ekonomiczne do przyjazdu i przystosowania się. Rozwiązaniem z pewnością mogą być okresowe zasiłki. Pomoc musi również objąć kwestie mieszkaniowe – np. zapewnienie im mieszkań komunalnych z niskim czynszem, szkolenia zawodowe dostosowane do potrzeb rynku pracy i kursy językowe.

Dzięki powyższym zabiegom można moim zdaniem sprowadzić do kraju w ciągu kilkunastu lat nawet kilku milionów Polaków. To byłby duży sukces, który z pewnością znacząco uzupełniłby dziurę demograficzną. Jednak moim zdaniem to wciąż niewystarczające rozwiązania. Dlatego ostatnim elementem, jaki jest konieczny, to sprowadzanie cudzoziemców, by na stałe zasiedlili nasz kraj.

Już teraz do Polski co roku przybywa na pobyt stały kilkadziesiąt tysięcy cudzoziemców. Zdecydowanie największa grupą spośród nich są Ukraińcy. W 2019 roku do Polski oficjalnie przybyło ponad 35 tysięcy obywateli Ukrainy. Na drugim miejscu plasują się Białorusini z wynikiem około 5,5 tysiąca. Łącznie to nieco ponad 60 tysięcy cudzoziemców na rok. Głównie są to migranci ekonomiczni – zainteresowani osiedleniem się tu na stałe i znalezieniem w Polsce dobrego życia, na które nie mogą liczyć we własnej ojczyźnie. Tylko w niewielkim stopniu można powiedzieć, że nasze państwo kontroluje i planuje tę imigrację.

Potrzebujemy stworzyć kompleksową politykę imigracyjną. Musimy wiedzieć, skąd i jakich ludzi chcemy, by przybywali. Uważam, że najbardziej powinno nam zależeć właśnie na przybyszach zza Buga, którzy posiadają zbliżony język i kulturę do naszej. Powinno nam chodzić o młodych ludzi lub specjalistów, którzy mogą wykonywać prace wymagające wysokich kompetencji. Muszą powstać proste procedury przyjmowania cudzoziemców w Polsce – na pobyt stały i dotyczące pozwolenia na pracę. Uważam, że najlepiej byłoby zrównać w prawach i obowiązkach pracowniczych przybyszów i tuziemców. Musi zostać określone jasno i wyraźnie, według rozsądnych i racjonalnych kryteriów – na jakich zasadach cudzoziemiec otrzymuje prawo do pobytu stałego, a więc również pracy, i na jakich zasadach może otrzymać obywatelstwo polskie. W tym ostatnim przypadku chodzi o nadawanie tym osobom obywatelstwa, które wykażą się znajomością historii, kultury i języka polskiego w odpowiednim stopniu. I najważniejsze kryterium – chęć pozostania na stałe w Polsce, by pracować dla kraju i się tu rozwijać. Podobnie należy podejść do zagranicznych studentów. Trzeba stworzyć system zachęt, aby chcieli oni pozostać po studiach w Polsce i godnie w niej żyć jako obywatele, dbając nie tylko o siebie i własną rodzinę, ale również kraj, gdzie przyszło im żyć. 

Abstrahując od zagrożeń i dramatów, jakie wiążą się z rosyjską agresją i wojną w Ukrainie, należy wskazać, że ta nowa sytuacja będzie mogła mieć znaczny wpływ na polską demografię. Już teraz ponad 2 miliony ukraińskich uchodźców znalazło schronienie w Polsce. Z początku z pewnością będą oni sporym ciężarem, gdyż zaspokojenie ich podstawowych potrzeb będzie kosztowało wiele wysiłku i środków ze strony naszego kraju. Po zakończeniu wojny znaczna część będzie chciała wrócić do swoich domów i opuści Polskę. Jednak także znaczna część nie będzie chciała wracać – ponieważ albo nie będzie miała do czego niestety, albo spodoba im się życie w naszym kraju i będą chcieli się z nim na stałe związać. Znajdą tu domy, pracę, zawiążą relacje społeczne i staną się częścią społeczeństwa polskiego. Uchodźcy ukraińscy to młodzi ludzie – głownie kobiety i dzieci. Z pewnością ich ilość wpłynie pozytywnie na polską demografię.

Widzę jednak także zagrożenie dla polskiej geografii związane z toczącą się wojną w Ukrainie. Jeśli konflikt będzie się przedłużać, będzie to miało negatywny wpływ również na nasz kraj, przede wszystkim na tzw. ścianę wschodnią. Istnieją również scenariusze, w których wojna rozlewa się również na Polskę – Rosja atakuje nasze granice. Nie nastąpi to oczywiście od razu, ale wzrastające zagrożenie będzie powodowało, że z jednej strony mniej Polaków będzie chciało wracać do Polski, a z drugiej niektórzy zdecydują się przenieść swoje życie do bardziej bezpiecznych krajów, uciekając stąd. Będą to raczej ludzie młodzi, którzy są najbardziej mobilni w całym społeczeństwie. Będzie to oznaczało dla naszej demografii zarówno spadek populacji, jak i jest starzenie. Jak widać więc trwająca wojna za Bugiem może wpłynąć dwojako na polską populację. Uważam jednak, że szanse na pozytywny rozwój sytuacji są większe.

Zastosowanie w całości rozwiązań i pomysłów, o których wyżej napisano, może doprowadzić do tego, że zmienimy naszą przyszłość, która, jak na razie, prezentuje się w ciemnych barwach. Może sprawić, że odwrócimy negatywne tendencje demograficzne. Sprawimy, że mieszkańcy Polski będą mieli dużo dzieci, a ludność tu przybywająca, aby na stałe się osiedlić, będzie tworzyła podstawy mocnego państwa, gdzie dobrze się żyje. Inaczej będziemy słabnących krajem, ze słabnącą gospodarką i starzejącym się społeczeństwem, które będzie mogło tylko z żalem wspominać szanse, jakie zmarnowało, i dawne dzieje, kiedy nasz kraj był mocarstwem.

Przyszłość leży w naszych rękach. My decydujemy o tym, kto nami rządzi i możemy wybierać lepiej. Musimy włączać się w sprawy publiczne i żądać partycypacyjnego stylu rządzenia. Musimy wymagać więcej od siebie i od polityków, którzy nas reprezentują. Tylko całościowe i kompleksowe spojrzenie na omawiany problem, a potem działanie według planu przedstawionego powyżej, pozwolą na rozkwit całego kraju, rozwój społeczeństwa pełnego aktywnych młodych ludzi, chcącego stale się powiększać i promować swój model rozwojowy i kulturę w całym świecie. Czego wszystkim i sobie życzę.

dr Krzysztof Księski

Kultura Enter
2022/01 nr 102 „Solidarni z Ukrainą”