Interdisciplinary Fringe Festival – stolica na urlopie?
Multimedialny festiwal w zamyśle oparty na edynburskim przeglądzie o tej samej nazwie, to impreza o solidnych korzeniach. Obejmuje pięć profili – teatr, taniec, sztuki plastyczne, muzyka, film – na miarę stolicy kultury, którą mianowany został Wrocław na rok 2016.
Program taneczny rozpoczął się mocnym punktem – najnowszym spektaklem RootlessRoot Company Jozefa Frucka Eyes in the Colors of the Rain. Gęsta struktura, silny, fizyczny ruch, wysokiej próby napięcie energetyczne. Od początku widz jest świadkiem – jak się z czasem okazuje – potrójnej opowieści. Rozgrywa się ona w typowej dla Frucka jakości, pełnej niesłabnącego tempa, mocnych, nasyconych, czasem gwałtownych obrazów i dźwięków. Jest jasne, że pomimo transparentności ruchu to nie na nim twórcy spektaklu chcą zogniskować uwagę widzów. W jednej z pierwszych scen dowiadujemy się, że Eyes… powstał w oparciu o poemat Noc Williama Blake’a; niedługo potem, że zaczynem była Apokalipsa Świętego Jana, aż wreszcie Linda Kapetanea stwierdza, że spektakl opowiada o niej samej. Scena wypełniona jest pojawiającymi się, znikającymi i trwającymi bezzmiennie elementami scenografii, za sprawą których plastyczność obrazu funkcjonuje bardzo dynamicznie. Spotkanie i starcie się trzech osobowości, ich poruszanie się w podobnych warunkach wyzwala konteksty nie pozwalające spokojnie śledzić ciągu zdarzeń na scenie. Widz jest nieustannie wytrącany z tego, co już zdążył sobie poukładać. Nie ma jednak poczucia bycia zwodzonym, ale raczej podglądania jakiejś poważnej gry, której chaos, paradoksalnie, nie jest mu zupełnie obcy. Wszyscy mówią jednocześnie, ale właściwie nie wiadomo, z kim się komunikują i czy w ogóle mają to na celu – nawet jeśli wyraźnie się do siebie zwracają, partnerują, to opowiadają swoje własne indywidualne historie, które akurat napotkały na swojej drodze jeszcze inne. Wzajemna komunikacja jest wynikiem impulsywnej reakcji, a nie wyważonej odpowiedzi, czy dialogu. Oczy w kolorze deszczu czasem są przezroczyste, czasem mgliste, rozmywające i załamujące rzeczywistość. Mimo wszystko są to jednak oczy widzące i świadome, próbujące znaleźć punkt zaczepienia, oswoić obraz.
Cztery propozycje zaprezentowane w dalszej części festiwalu trafniej można byłoby nazwać etiudami niż pełnoformatowymi spektaklami. Cykl School for New Dance Development to efekt modelu pracy, która opiera funkcję tańca bardziej na procesie perepcji, niż na generowaniu efektów kojarzonych jednoznacznie z gotową formą ruchową. Wykraczając poza formalną reprezentację tańca, studenci skupiają się na procesie twórczym i peformatywności działania. Ich eksperymentalno-badawcza aktywność doprowadza do powstania produkcji często bardzo krótkich, o intencji wydobytej wyraźnie i bezpośrednio. Najbardziej rozbudowany efekt pracy pokazał Fernando Belfiore, którego solo (Billions) – co warto zaznaczyć – zamknęło się jednak w bardzo klarownych i przejrzystych ramach formalnych. Zejście ze sceny i wejście w bezpośrednią interakcję z publicznością stało się tu zdecydowanym, performatywnym kontrastem wobec określonego strukturalnie ruchu. Zawsze wtedy, gdy tancerz znajdował się na scenie, występował w determinującym i opresyjnym towarzystwie manekina. W trakcie interakcji z publicznością ulegał natomiast radykalnej przemianie w postać niespodziewanie przypominającą mocno pobudzonego imprezowicza i dzikie, zwierzęcopodobne stworzenie. Powrót na scenę ponownie zmusił go do interakcji z manekinem, który w efekcie został rozmontowany i unicestwiony.
Exercises for a Hero Marty Ptasznik to procesualna praca oparta na jednym stanie emocjonalnym. Osią przedstawienia staje się płacz, który trwa niezmiennie aż do końca. W rezultacie performatywny kierunek pracy kondensuje przedstawienie, tworząc konkretny i zwarty efekt sceniczny. Jest raczej rezultatem poszukiwań pracy znajdującej się w wciąż procesie tworzenia, niż spektakl.
Pokaz Patchwork. Model technologiczny okazał się przykładem dekompozycji, która zredukowała sceniczną reprezentację do jednego abstrakcyjnego obrazu. Atakujący dźwięk i statyczny wizerunek, określane przez twórców jako maszynizm, mają wydobywać – jak sami stwierdzają – czyste funkcjonowanie, abstrakcję, produkcję i ruch deterytorializacji. Efekt poszukiwań jest tak dalece radykalizowany, że bogactwo treści nie znajduje odzwierciedlenia w minimalizmie, z którym spotyka się widz. Duet D.I.Y DIVE IN YOURSELF z tego samego cyklu intencjonalnie również chce wymknąć się z rozpoznawalnych konwencji. Chce rozsadzić formę i wchodząc w bezpośrednią interakcję z publicznością, dezorientuje ją za pomocą użycia wypływających z osobowości wykonawców „gagów”. Intencja jednak kończy się zaledwie na bawieniu widza i poprzestaje na powierzchowności dość przypadkowych pochodnych, które z niej wynikają.
Program festiwalu zamknęło Święto wiosny Janusza Orlika – forma na wskroś taneczna, skrupulatnie wypracowana estetycznie. Trzech mężczyzn wchodzących w dialog z partyturą Igora Strawińskiego buduje architekturę ruchu w oparciu o zdecydowaną i geometrycznie precyzyjną strukturę. Nie podejmuje tematu libretta, a całą uwagę poświęca przestrzenności i dynamice tańca. Stara się odpowiedzieć na wyzwanie jakie stawia warsztat kompozytorski i znaleźć dla niego proporcjonalny odpowiednik ruchowy. Widz spotyka się z rzadko dostępną w Polsce propozycją dramaturgii przedstawienia, opartą wyłącznie na formie. Minimalizacja fabularna wydobywa jakość, precyzję i przejrzystość muzyki i ruchu, wciągając widza w rzeczywistość estetycznej abstrakcji, satysfakcjonującej i nie pozostawiającej niedosytu w ramach swojej konwencji.
Mimo faktu, że Interdisciplinary Fringe Festiwal dotyczył całego spektrum dziedzin sztuki, spotkał się z bardzo skromną odpowiedzią wrocławskiej publiczności. Po wygranym konkursie na Europejską Stolicę Kultury i rozmachu Europejskiego Kongresu Kultury zdawałoby się, że reakcja będzie zupełnie odwrotna. Stolica kultury w ciszy po burzy wkracza w etap konieczności sprostania otwierającym się możliwościom i wdrażania założeń w życie. Póki co, na Fringe’u wrocławska publiczność zaprezentowała się w stanie uśpienia.
Marta Kula