LITERATURA. Krótka piosenka o Łyszedze
Krótka piosenka o Łyszedze
Bohdan Zadura

Ołeh Łyszeha i autor tekstu. Fot. Tetjana Dawydenko. Źródło>>
Moja znajomość z Ołehem Łyszehą była spóźniona i krótka. Jako laureat Kijowskich Laurów zdobyłem w 2010 roku dożywotnie prawo uczestniczenia w tym Festiwalu. W następnym roku nie pojechałem (z Polski byli tam wówczas Darek Foks i Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, a Andrij Lubka dostał nagrodę młodych). Dałem się namówić Lubce w kolejnym roku, już nie jechaliśmy pociągiem, leciałem samolotem (tym samym, co Marcin Sendecki i Karolina Felberg; Marcin w ramach tego samego festiwalu jechał z Kijowa dalej, do Charkowa, gdzie miał wspólny wieczór z Serhijem Żadanem). Otwarcie Festiwalu odbywało się w czwartek 17 maja w festiwalowej restauracji Dywan przy Placu Besarabskim 2, do której dolnej kondygnacji schodziło się po dość stromych i długich schodach). Na końcu jednej z podziemnych sal była estrada, na której odbywały się festiwalowe czytania i prezentacje. Tym razem festiwal zaczynał się od bankietu, a może kolacji. Pod ścianami obite czerwoną skórą kanapy, takież fotele czy masywne drewniane krzesła. Na stolikach baterie kieliszków i alkohole – wódka, koniaki, wina. Jakaż odmiana w stosunku do tego z 2010, którego areną był Dom Nauczyciela i wielka amfiteatralna sala z prezydialnym stołem na scenie. Byłem rozluźniony, miałem wielu przyjaciół i znajomych, więcej niż dwa lata wcześniej, więcej pewności siebie, zero stresu, uśmiechy, objęcia i uściski. Stałem z Lubką, a może z Bondarem, gdy pojawił się sympatyczny elegancki facet z brodą i z delikatnym uśmiechem, który zdawał się nie opuszczać jego twarzy. Przywitał się serdecznie z Lubką albo z Bondarem, a może z Lubką i z Bondarem, któryś z Andrijów raczej stwierdził, niż spytał: – Znacie się, oczywiście. Znaliśmy się ze słyszenia. No to się napijmy – powiedział ktoś i zanim zaczęły się przemówienia, zrobiliśmy kilka kolejek. W tym ze trzy ja z Łyszehą. Czekało mnie wkrótce inauguracyjne czytanie wśród dawnych laureatów (Anatolij Kiczyński, Taras Fediuk, Aleksiej Cwietkow, Petro Midianka, Borys Chersoński, Bachyt Kenżejew) i nowych (którymi miały się okazać Maria Galina i Marianna Kijanowska). Łyszeha wyraźnie miał ochotę na alkohol, ktoś zażartował, że następnego dnia przyjeżdża jego żona, więc wykorzystuje okazję, że urwał się spod jej kurateli. Piszę to, pamiętając ciepło i życzliwość, jakimi emanował, a przypomniało to mi się jakby w opozycji do stwierdzenia Natałki Biłocerkiweć, że Łyszeha pił wyłącznie czerwone wino. W Dywanie – tak to mi się jawi w pamięci – najpierw pił mocne alkohole, potem niewykluczone, że na to wino przeszedł. Czy dałbym za to głowę? Czy to jawi mi się w pamięci czy raczej w wyobraźni? W jakimś wierszu chyba pisałem o miłosnych uściskach ich obu. Teraz skłonny jestem o pamięci i wyobraźni myśleć jako o siostrach, siostrach bliźniaczkach, które łatwo pomylić. Jedno jest pewne, Ołeha Łyszehę poznałem wczesnym wieczorem, w czwartek 17 maja 2012 roku w Kijowie. Jego żonę pewnie w sobotę lub w niedzielę. Pierwsze zdjęcie zrobiła nam chyba Tetjana Dawydenko 20 maja 2012 roku, Łyszeha ogląda na nim jakiś dzban lub wazę, ja zaglądam mu zza ramienia. Co to za kijowskie podwórko, nie mogę sobie przypomnieć, choć mam dwa inne zdjęcia w tej scenerii, siedzę z Lubką na ławce na tle tej samej ściany, w ręce mam konwalie – musiało tam być jakieś czytanie pod gołym niebem i ktoś mi dał ich bukiecik. Na kolejnym od prawej Łyszeha, Wano Krüger, Leś Belej, Andrij Bondar.
Pierwszą książkę Łyszehi kupiłem sobie we Lwowie w tymże 2012 roku we wrześniu w czasie Forum Wydawców na Targach Książki w Pałacu Potockich. Skusił mnie rok wydania, to była absolutna nowość. „Wełykij mist”, Prywatna Kolekcja, wydawnictwo Piramida, dziwny napis „Mecenat Wydania Ołeksandr Mołodyj”. Na stronie przedtytułowej MMXI, choć rok wydania to 2012. Motto „… chciałbym, żeby moje słowo było po prostu czerwoną ochrą.. / ona mówi o ubytkach../ o rzeczach, które wyślizgują się ze swojego ciała..”. Posłowie Tarasa Prochaśki. Pierwszy – i jedyny przed marcem 2019 roku -wiersz Łyszehi przetłumaczyłem też w 2012 roku, pod jego koniec. To się wiązało z projektem portalu Litfest.ru „Wordyssey”: pięć wierszy pięciu ukraińskich poetów miało wyruszyć w podróż przez 20 krajów i 20 języków, byłem pierwszym tłumaczem, z pewnym trudem udało mi się namówić Istvána Kovácsa, by te moje polskie wersje przełożył na węgierski i znalazł kolejnego tłumacza, który z węgierskiego przetłumaczy je na swój język (to chyba miał być jakiś Czech), aż w końcu wrócą one na Ukrainę i zostaną przełożone z powrotem na język oryginału. To był Łyszeha, Marianna Kijanowska, Serhij Żadan, Ostap Sływyński, Bohdana Matiasz. Najgorzej mi szło z wierszem Łyszehi. Puściłem go w świat z wadą; w pliku, który dostałem, numer był niewyraźny – 551 odczytałem jako 555, użyłem też określenia „pieśń” zamiast „piosenka”. Namordowałem się straszliwie, żeby go jakoś zrymować. Czym się skończył ten projekt – nie wiem. Może utknęły te wiersze w jakimś tranzytowym porcie, jakby na potwierdzenie słów Andrzeja Sosnowskiego, że wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wraca1. Do mnie wiersz Łyszehi wrócił, gdy Mykoła Riabczuk przysłał mi swój esej o Ołehu i z pewną zgrozą przeczytałem w nim zdanie: „Przykładowo, przez całe życie nie napisał żadnego rymowanego wiersza, choć niewątpliwie mógłby”. Jako tłumaczowi pewnie bardziej niż opieka kardiologiczna i reumatologiczna przydałby mi się nadzór okulisty i laryngologa. Pochwaliłem się niedawno Andrejowi Chadanowiczowi, jak to czytając tomik białoruskiego poety [1]. Próbowałem teraz prześledzić w Internecie losy tego projektu. Pierwotnie miał znaleźć swój finał w postaci papierowej książki i ogólnodostępnego e-booka w trakcie lwowskiego Forum Wydawców w 2013. Wiersze miały przewędrować przez dwadzieścia krajów i dwadzieścia języków. Do 5 września 2014 roku pokonały 36 569,8 km i przez Polskę, Węgry, Czechy (Lucie Szymanowska), Niemcy (Andreas Tretner), Hiszpanię (Rafael-José Díaz), Albanię (Bashkim Shehu), Włochy (Arben Dedja), Francję (Flaviano Pisanelli), Grecję (Romeo Çollaku), Brazylię (Haggen Kennedy), Zjednoczone Emiraty Arabskie (Moutaz H. Abdo) dotarły do Indii; przekłady Rizwanura Rahmana są ostatnie, jakie udało mi się znaleźć w sieci.
Witalija Ryżkowa trafiłem na wiersz, który bardzo mi się spodobał, zrozumiałem go za pierwszym podejściem i przełożyłem. Następnego dnia zajrzałem do oryginału i zdumiało mnie, że to jest wiersz rygorystycznie rymowany. Dorzuciłem, że miałem też odwrotną przygodę z Łyszehą, na co Chadanowicz, że jeden wiersz Łyszeha jednak zrymował, nie tak całkiem regularnie, ale trochę, i zacytował z pamięci piosenkę 551. No i znów się zabrałem za przerabianie tego przekładu…
W 2014 Ołeh Łyszeha przyjechał na Festiwal Wschód Kultury Inne Brzmienia. Przez pierwszy mój dzień lało jak z cebra. Siedzieliśmy na czarnych leżakach pod białym namiotem na błoniach pod Zamkiem o nietypowej porze jak na festiwalowe dyskusje i czytania, bo chyba w samo południe. W mini-maratonie literackim, „Twórczym Wschodnim Expressie”, jak go nazwali organizatorzy, moderowanym przez Ewę Hadrian, udział brali
Ołeksandr Bojczenko, Wołodymyr Danyłenko, Tadeusz Karabowicz, Andrij Lubka, Ołeh Łyszeha, Daniel Odija, Natalka Śniadanko, Serhij Żadan. Do Lublina przyjechały też wtedy Wiera Meniok i Anna Łazar, zapamiętałem Olę Zińczuk.
To w 2014 roku ukazała się pierwsza książka serii wydawniczej Warsztatów Kultury „Wschodni Express” – albumowe dwujęzyczne wydanie poematu Barykady na Krzyżu Jurka Gudzia w przekładzie Andrija Sawencia, z grafiką Mykoły Soboliwskiego i płytą, na której poemat czyta Jarosław Zoń. Nie wiedziałem, że zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach w 2002 roku Gudź był jednym z przyjaciół Łyszehi – i gdy ten pojechał na roczne stypendium Fullbraighta w 1997, mieszkał w jego kijowskim mieszkaniu przy Książęcym Zatopie na Osokorkach. Andrij Saweneć myślał o wyborze wierszy Łyszehi w perspektywie któregoś z kolejnych festiwali – na jego propozycję odpowiedziałem z umiarkowanym entuzjazmem, miałem wątpliwości, czy ten poeta mi leży. Kiedy w marcu 2019 roku dostałem list od Mykoły Riabczuka, wziąłem te wątpliwości w nawias. W eseju Natałki Biłocerkiweć jest zdanie á propos Franki i łowienia ryb przez nich obu. Trochę enigmatyczne. O co naprawdę w nim chodzi, zrozumiałem, trafiwszy na tekst Jewhena Barana, gdzie cytował on wypowiedź Darii Tracz przed filmem wyświetlonym na rocznicowym spotkaniu w Iwano-Frankiwsku: „Dzisiaj obejrzymy niezmontowany film o żywiole Ołeha Łyszehi: jak się kąpie, coś robi, jak był częścią Bożego świata, jak łowi rękami ryby. Nawiasem mówiąc, złapał wtedy rękami dwadzieścia dwa byczki. Tak łapał ryby Iwan Franko, jemu się to udawało. Ołehowi także. Wyznawał metamorfozę, a nie metaforę: „jest a to koniem, a to olchą, to rybą, to łabędziem”.

Lubelskie błonia pod zamkiem. Bohdan Zadura i Ołeh Łyszeha uchwyceni w obiektywie Doroty Julianny Mościbrodzkiej.
Niewiele zapamiętałem z panelu, który w niedzielę, 13 lipca 2014 odbył się w wirydarzu klasztoru oo. Dominikanów, poza tematem, którym był ukraiński kod kulturowy, i tym, że prowadzili tę debatę o. Tomasz Dostatni i Andrij Saweneć. Po niej Andrij zabierał do siebie na kolację Ołeha Łyszehę i Darię Tkacz, jego żonę i zapraszał mnie, bym się dołączył. Było dość późno, podziękowałem. Nie przyszło mi do głowy, że drugiej szansy nie będzie. Parę miesięcy później Lubka doniósł mi, że Łyszeha jest bardzo poważnie chory. Że ma zapalenie płuc. Wiedziałem, że na zapalenie płuc zdarza się ludziom umierać, ale w podeszłym wieku.
Bohdan Zadura
[1] Próbowałem teraz prześledzić w Internecie losy tego projektu. Pierwotnie miał znaleźć swój finał w postaci papierowej książki i ogólnodostępnego e-booka w trakcie lwowskiego Forum Wydawców w 2013. Wiersze miały przewędrować przez dwadzieścia krajów i dwadzieścia języków. Do 5 września 2014 roku pokonały 36 569,8 km i przez Polskę, Węgry, Czechy (Lucie Szymanowska), Niemcy (Andreas Tretner), Hiszpanię (Rafael-José Díaz), Albanię (Bashkim Shehu), Włochy (Arben Dedja), Francję (Flaviano Pisanelli), Grecję (Romeo Çollaku), Brazylię (Haggen Kennedy), Zjednoczone Emiraty Arabskie (Moutaz H. Abdo) dotarły do Indii; przekłady Rizwanura Rahmana są ostatnie, jakie udało mi się znaleźć w sieci.
Kultura Enter, 2019/02 nr 88