Strona główna/SZKICE (FILOZOFIA). Prawda

SZKICE (FILOZOFIA). Prawda

SZKICE (FILOZOFIA). Prawda
Maciej Wodziński

Tematem naszych rozważań, wbrew temu, czego można się spodziewać, nie będzie  sama filozofia. Nie będziemy się zastanawiać: czym ona jest, ponieważ odpowiedzi na tak postawione pytanie mogłoby być dziesiątki. Będziemy zamiast tego pytać: po co ona jest? Przyjmijmy na razie, że filozofia jest pewnym narzędziem. Oczywiście na to stwierdzenie wielu rasowych i poważnych filozofów oburzyłoby się nie na żarty, jednak tak właśnie ją potraktujmy. Jako narzędzie, mogące służyć przyglądaniu się otaczającej nas rzeczywistości oraz nam samym.

Pierwszym efektem zastosowania tego narzędzia będzie zauważenie, że nasz świat dzieli się na dwie – zasadniczo różne od siebie sfery, które w uproszczeniu moglibyśmy nazwać jawną i skrytą. Filozofia zaś potrafi ten porządek odwrócić.

Ta skryta część, to na przykład panujące w społeczeństwie, niezwykle skomplikowane relacje i stosunki, których układów często po prostu nie rozumiemy. Co zatem sprawia, że ludzie na różne sytuacje reagują w taki, a nie inny sposób? Dlaczego wierzą w Boga czy wybierają dany kierunek studiów? To także świat wielkiej polityki, rządzący się własnymi prawami, często tak bardzo oderwany od naszej prozaicznej codzienności, że wydaje się nie mieć z nią nic wspólnego. Możemy ogólnie stwierdzić, że ta niejawna część świata to różnego rodzaju mechanizmy rządzące naszymi, ludzkimi działaniami lub motywacjami, często pozostające przed nami w ukryciu. Filozofia zaś może się okazać receptą na zmianę perspektywy, spojrzeniem na owe mechanizmy pod innym kątem, na dokładne ich przeanalizowanie i wyciągnięcie wniosków. Słowem, może nam pomóc zrozumieć i rozjaśnić to, co jest zazwyczaj niejasne i ukryte.

Sytuacja z filozofią komplikuje się natomiast w tym drugim przypadku. Ta jawna część to świat, który nas na co dzień otacza, jaki widzimy po przebudzeniu, idąc do szkoły, pracy czy włączając telewizor. Wszystko jest w nim stosunkowo oczywiste i nieskomplikowane. Wiemy przecież, co widzimy, a nasze oczy i uszy nas nie okłamują. Wiemy, że liście na drzewie są w tym momencie zielone, a jeśli ktoś powie nam, że są żółte, nie uwierzymy mu. Wiem, że biurko, którego właśnie dotykam jest twarde, a patrząc w lustro nie mam wątpliwości, że odbija się w nim moja własna twarz. Co więcej, ciągle zdobywamy nowe informacje, na przykład oglądając wiadomości czy słuchając radia, i decydujemy, które z nich uznamy za prawdziwe, a które nie, które z nich nas przekonują na tyle, że przyjmiemy dany punkt widzenia. Mówiąc krótko, w tej jawnej sferze naszego świata nie mamy zazwyczaj problemów z określeniem, co jest prawdą, a co fałszem.

Jednak właśnie tutaj narzędzie, jakim jest filozofia przyjmuje zupełnie inną rolę, nie wyjaśniającą, a właśnie problematyzującą i komplikującą nasz potoczny, codzienny obraz świata. I może to właśnie ta rola jest ważniejsza niż wspomniana wcześniej funkcja wyjaśniająca, którą coraz częściej przejmują różne niezależne od filozofii nauki szczegółowe, takie jak fizyka czy biologia.

Filozofia posiada zadziwiającą zdolność do komplikowania kwestii pozornie oczywistych. Zaś chyba najbardziej oczywistą z tych kwestii jest orzekanie o czymś, że jest prawdziwe. Jeżeli przechodząc przez jezdnię nie uznam za prawdziwą mojej obserwacji, że jedzie po niej samochód, rzeczywistość prawdopodobnie szybko zweryfikuje moją pomyłkę.

Taką realistyczną postawę, kiedy wierzymy, że to, co widzimy po prostu jest prawdziwe i jest właśnie takie, jak podpowiadają nam nasze własne oczy, doskonale oddają słowa XVIII-wiecznego kaznodziei Benedykta Chmielowskiego, chcącego wyjaśnić w pierwszej polskiej encyklopedii hasło „koń”: „koń jaki jest, każdy widzi”. Tylko czy faktycznie tak jest i czy każdy z nas widzi takiego samego konia?

Czym zatem jest prawda? Nad tym pytaniem filozofowie głowili się już od starożytności, a pierwszą znaną do dziś definicję prawdy podał grecki myśliciel Arystoteles pisząc w swojej Metafizyce:

Powiedzieć, że istnieje, o czymś, czego nie ma, jest fałszem. Powiedzieć o tym, co jest, że jest, a o tym, czego nie ma, że go nie ma, jest prawdą.

Zdania te próbował nieco rozjaśnić w XI wieku Tomasz z Akwinu, doprecyzowując definicję, napisał:

Veritas est adequatio intellectus et rei, czyli prawdą jest zgodność myśli z rzeczywistością.

Mówiąc jaśniej, z prawdą mamy do czynienia wtedy, gdy nasze myśli, nasz sąd na dany temat zgodny jest ze stanem faktycznym. Tylko wtedy nasz sąd o tym, że liście są zielone jest prawdziwy, jeżeli faktycznie są one zielone.

Sprawa w tym ujęciu wydaje się dość oczywista, ale rozważmy bliżej przywołany przykład liści. Jak stwierdzić, że nasz sąd o ich zielonym kolorze jest zgodny z rzeczywistością? Wystarczy im się przyjrzeć, prawda? Faktycznie, patrząc na drzewo z odległości 10 metrów wszystkie liście są zielone. Gdy podejdziemy na metr, zauważymy, że mają różne odcienie. Gdy spojrzymy na jeden z nich przez lupę zobaczymy, że oprócz zielonego widać na nim plamki jasnożółte i brązowe, a pod silnym mikroskopem ujrzymy dziwne białe i szare struktury – nic zielonego. I nagle okazuje się, że to, co widzimy z daleka jako zielone, z bliska jest już wielobarwne. Czy zatem możemy z pełną odpowiedzialnością dalej twierdzić, że liście na drzewie są zielone?

Innym problemem związanym z tak zwaną klasyczną definicją prawdy jest pozycja, z jakiej dokonujemy oceny otaczającego nas świata. Zazwyczaj nie zwracamy na to uwagi i po prostu z góry przyjmujemy bardzo prostą relację pomiędzy nami a rzeczywistością: ja widzę, dotykam lub czuję jakąś rzecz, więc mogę wydać o niej prawdziwy sąd. Jednak leżący tu problem, bazując jeszcze na intuicjach filozofów starożytnych, rozważał w XVIII wieku niemiecki filozof Immanuel Kant. Albowiem, jeżeli ja, czyli podmiot, dokonuję poznania jakiejś rzeczy, to trzeba zapytać w jaki sposób to robię? Czy aby na pewno jest tak, że dotykam stołu przy którym właśnie siedzę i czuję jego twardość?

Niestety, okazuje się, że nie jest to takie proste. Współczesna neurobiologia i neuropsychologia  potwierdzają wątpliwości Kanta i mówią nam, że jedyne czego naprawdę doświadczamy to tylko stany naszego umysłu. Fakt ten wykorzystuje się na przykład przy tworzeniu tak zwanej wirtualnej rzeczywistości, o której słyszała pewnie większość z nas. Potrafimy już tak realistycznie zasymulować zmysł wzroku, a nawet połączyć go z symulacją zmysłu dotyku, że faktycznie mamy odczucie, iż na przykład ściskamy w ręku piłkę lub jedziemy kolejką górską, mimo że siedzimy tylko w fotelu z goglami na głowie i specjalną rękawicą na dłoni. Skoro więc w takiej sytuacji czujemy to samo zarówno ściskając prawdziwą piłkę, jak i nie robiąc tego, to czy dalej z całą pewnością możemy stwierdzić, że naprawdę trzymamy jakąś piłkę? Współczesna nauka pokazuje, że wcale nie potrzebujemy prawdziwej piłki, żeby mieć odczucie jej trzymania w dłoni. I znowu zawodzi nas klasyczne pojęcie prawdy. Motyw ten doskonale wykorzystali twórcy znanego wszystkim filmu Matrix. Jego bohaterowie żyją nieświadomie w wirtualnej rzeczywistości, stworzonej przez sztuczną inteligencję, a jedynie niewielka grupka wybrańców potrafi się z niej wybudzić. I teraz zadajmy sobie ważne pytanie: jeżeli już dziś potrafimy skutecznie zasymulować użycie dwóch zmysłów: wzroku i dotyku, a naukowcy twierdzą, że za 30–50 lat będziemy to mogli robić ze wszystkimi zmysłami, to czy możemy mieć pewność, że któregoś dnia sami nie obudzimy się w takim Matrixie? A może już w nim jesteśmy i wszystko, co widzimy, słyszymy i czujemy jest jedynie wytworem zaawansowanej technologii? Jeżeli tak jest, to niestety nie mamy żadnego sposobu, żeby się o tym przekonać.

Temu klasycznemu ujęciu prawdy, czyli zgodności naszego osądu z rzeczywistością wymyka się zupełnie duża część wiedzy, jaką nabywamy w trakcie naszej edukacji. Myślę, że zdecydowana większość z nas uzna za prawdziwe twierdzenie, że – mówiąc w ogromnym uproszczeniu – składamy się komórek, komórki ze związków chemicznych, a te z kolei z atomów, na które składają się protony, neutrony, elektrony i tak dalej. Lecz czy my, albo nawet jakikolwiek naukowiec na świecie, widzieliśmy kiedykolwiek atom, elektron albo kwark czy foton? Niestety nigdy się to do tej pory nie zdarzyło. Czy zatem możemy stwierdzić absolutną prawdziwość wygłoszonego przed chwilą twierdzenia o tym, z czego się składamy?

Skrajnym już przykładem poddania w wątpliwość prawdy oczywistej, jest nasza własna tożsamość. Chyba mało kto z nas ma wątpliwości co do tego, że gdy patrzę w lustro to widzę w nim odbicie tego samego człowieka, którym byłem wczoraj. Jednak gdy zastanowimy się nad tym, co sprawia, że uważamy się za tę samą osobę, co dnia poprzedniego, odpowiedź jest prosta: decyduje o  tym nasza pamięć. To, że jesteśmy pewni swojej tożsamości, jest uzależnione głównie od naszej pamięci, w której przechowywane są zdarzenia z naszej przeszłości. Lecz badania nad tym zagadnieniem prowadzone przez amerykańską psycholożkę Elisabeth Loftus zmuszają nas do zadania sobie w sumie prostych pytań. Jak wielu rzeczy z naszej przeszłości nie pamiętamy? Jak często zdarza nam się pamiętać, że poprzedniego roku jadąc do znajomego skręciliśmy na skrzyżowaniu w prawo, a  w istocie rok wcześniej pojechaliśmy w lewo? Jak często okazuje się, że przekręciliśmy jakiś fakt z  naszej przeszłości, choć jesteśmy przekonani o jego prawdziwości? Pamiętamy o czym myśleliśmy wczoraj, co robiliśmy tydzień temu, do jakiej szkoły chodziliśmy w dzieciństwie. Ale zastanówmy się chwilę nad tym. Czy faktycznie oglądając stare rodzinne albumy z naszymi zdjęciami rzeczywiście pamiętamy te wszystkie sytuacje? Chyba niekoniecznie. A czy nie zdarza nam się być święcie przekonanym, że to Marcin pożyczył od nas płytę, podczas gdy w rzeczywistości zrobił to Piotrek?

Niestety, nasza pamięć jest niezwykle zawodna, czasem o czymś zapomina, bardzo często coś sobie dopowiada lub przekręca. A  pamiętajmy, że jest to główny fundament naszej pewności, co do tego, że jesteśmy tą samą osobą, co wczoraj, tydzień temu czy 5 lat temu. Jeżeli nasza pamięć jest tak zawodna i podatna na modyfikacje, jak twierdzą psychologowie, nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby zwątpić w to, że jesteśmy dokładnie tym samym człowiekiem, co w przeszłości, a więc zwątpić we własną tożsamość.

Wniosek z tych rozważań nasuwa się jeden: nie potrafimy ustalić stałego i pewnego kryterium orzekania o danej sytuacji czy rzeczy, iż jest ona z całą pewnością prawdziwa. I właśnie dlatego, żeby nasza nauka mogła się dalej rozwijać, naukowcy i filozofowie sami stworzyli takie kryteria prawdziwości i opracowali na ich podstawie wiele innych niż klasyczna definicji prawdy, z których kilka teraz przybliżę. Pozwalają one bowiem omijać te najbardziej problematyczne kwestie związane z  zagadnieniem prawdziwości. Omijać, co nie znaczy rozwiązywać.

Koherencyjna teoria prawdy – twierdzi, że prawdą jest niesprzeczny ze sobą system myśli i zdań. Oznacza to, że za prawdę uznajemy takie twierdzenie, które jest zgodne z innymi naszymi wyobrażeniami i sądami na dany temat. Prawdziwe jest zatem to, co jest zgodne z naszą wiedzą. Już w tym momencie daje się wyczuć pewne błędne koło. W tym przypadku kryterium prawdziwości jest niesprzeczność, a więc właśnie zgodność danego twierdzenia z resztą naszej wiedzy. Na przykład, dlaczego uważamy, że kij włożony do strumienia wcale się nie zgina i jesteśmy pewni, że ulegamy wówczas wyłącznie optycznemu złudzeniu? Według koherencyjnej teorii prawdy, dzieje się tak dlatego, że cała nasza wiedza na temat struktury kija, wyklucza możliwość jego wygięcia w tej sytuacji. Przedkładamy więc zgodność wytłumaczenia naszej obserwacji z całym systemem naszej wiedzy nad bezpośrednie świadectwo zmysłu wzroku. Można by powiedzieć, że nasz mózg w takiej sytuacji zadaje sobie pytanie: skoro znam właściwości drewna, z którego zrobiony jest kij, to co jest bardziej prawdopodobne: to że się wygiął, czy to, że zawiodły mnie oczy? Zaakceptowanie tego, że ulegamy złudzeniu jest bardziej zgodne z naszą wiedzą o właściwościach drewna.

Natomiast inna teoria prawdy, zwana pragmatyczną mówi o tym, że za prawdziwe uznajemy takie twierdzenie, które pozwala na uzyskanie odpowiedniego efektu w działaniu. Jednak jest to kryterium o tyle wątpliwe, że czasem teorie fałszywe prowadzą do uzyskania pożądanego efektu lub jeden efekt może być osiągnięty wieloma różnymi drogami. Jak zatem dotrzeć do jednej i niezmiennej prawdy, jeśli jedynym kryterium jest tu użyteczność? Na przykład przy zastosowaniu tak zwanej teorii cieplika odkryto ważną do dziś drugą zasadę termodynamiki oraz stworzono teorię pracy silnika cieplnego. Niestety po jakimś czasie okazało się, że coś takiego jak cieplik w ogóle nie istnieje i mimo poczynionych w oparciu o tę teorię i działających w praktyce odkryć ich podstawa była zupełnie fałszywa. A zatem kryterium pragmatyczne wskazuje nam na to, co akurat działa, a nie na to, co jest prawdziwe. Łatwo wyobrazić sobie konsekwencje przyjęcia zarówno tej, jak i poprzedniej konwencji biorąc za przykład wyjaśnianie katastrofy lotniczej.

Trzecią z nieklasycznych teorii prawdy jest koncepcja konsensualna, która odgrywa znaczącą rolę we współczesnej nauce. Twierdzi ona, że prawdziwe jest to, na co zgadzają się dyskutanci. A więc, na przykład, pewne grono naukowców uznaje daną teorię czy twierdzenie za prawdziwe, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, żeby inne grono naukowców za prawdziwą uznało teorię przeciwną. Zasadza się więc ona na opinii większości członków danego zgromadzenia. Wystarczy sobie jednak przypomnieć eksperyment przeprowadzony przez Solomona Ascha jeszcze w latach 50. XX wieku, gdzie grupie uczestników, składającej się z kilku aktorów i jednej prawdziwie testowanej osoby pokazywano kilka narysowanych linii. Mieli oni wskazać najkrótszą z nich. Okazało się, że gdy podstawieni aktorzy wskazywali zgodnie jako najkrótszą linię tę najdłuższą,  to testowana osoba ulegała presji społecznej, stwierdzając, że może to z jej procesami poznawczymi jest coś nie tak i również wskazywała błędną linię, mimo iż w odosobnieniu bez problemu była w stanie wskazać prawidłową odpowiedź. Dostosowanie się do zdania większości, nie zawsze jest więc drogą właściwą, choć aby dojść do tego wniosku, nie potrzeba nam wcale psychologicznych eksperymentów.

Jednak prawdziwe niebezpieczeństwo tak pojmowanej, a więc relatywnej prawdy daje o sobie znać na polu sądownictwa. Uznawana kiedyś za najważniejszą i nienaruszalną zasadę wydawania wyroków, tak zwana prawda materialna, czyli odpowiednik klasycznej definicji prawdy, została zastąpiona kilkadziesiąt lat temu przez tak zwaną prawdę sądową. Zatem naczelną zasadą prowadzenia postępowania nie jest już ustalenie przez sąd stanu faktycznego, a jedynie ocena przedstawionego przez strony materiału dowodowego. Oczywiście zmiana ta była wymuszona względami praktycznymi, ponieważ trudno oczekiwać, że sąd zbada każdą możliwą okoliczność popełnienia jakiegoś przestępstwa. Niestety skutkiem takiego podejścia do kwestii prawdy jest ustalanie w toku postępowania nie tego, czy Pan X ukradł komuś rower, a jedynie czy przedstawiony przez strony materiał dowodowy może tę kradzież potwierdzić lub jej zaprzeczyć. Łatwo więc wyobrazić sobie jakie taka sytuacja rodzi pole do manipulacji i nadużyć w świecie złotoustych mówców i retorycznie uzdolnionych prawników czy polityków.

Jak widać, od jednej i pozornie pewnej definicji prawdy, doszliśmy do czterech, lecz nie są to wszystkie dziś funkcjonujące. Pierwsza z nich, sięgająca jeszcze czasów Arystotelesa, boryka się z problemem kryterium prawdziwości. Trzy kolejne natomiast pozwalają wskazać to, co uważamy za prawdziwe, nie zaś to, co prawdziwe jest z całą pewnością. Prawda staje się więc czymś płynnym, podatnym na zmiany w zależności od tego kto, gdzie i w jakich okolicznościach się nad nią zastanawia.

W takiej właśnie sytuacji niestwierdzalności prawdy pojawia się będąca dziś coraz częstszym zjawiskiem jej brzydsza siostra bliźniaczka, czyli postprawda. Wykorzystywana coraz chętniej przez media czy polityków zasłużyła nawet na miano słowa 2016 roku. Postprawda oznacza takie kreowanie prawdy, które nie jest budowane na zaistniałych faktach, a opiera się głównie na wywoływaniu odpowiednich emocji i przekonań u odbiorcy. Za przykład możemy tu podać słynne już zdjęcia z kilku różnych warszawskich manifestacji, pokazywane przez dwie różne stacje telewizyjne. Jedna z nich kierowała kamerę na gęsty tłum zebrany w pewnym miejscu, druga natomiast pokazywała miejsce 30 metrów dalej, w którym akurat ludzi nie było. Efektem tej sytuacji były oczywiście dwie „prawdy” przekazane widzom. Jedna mówiąca, że na manifestacji było kilkadziesiąt tysięcy osób, druga, że nie było tam prawie nikogo. W tej sytuacji tym, co zdecydowało o uznaniu jednej z tych wersji za prawdę był autorytet, jakim dana stacja była dla swoich widzów oraz odpowiednio przekonujące argumenty dopasowane do teorii, jaką chciano udowodnić, nie zaś opisujące fakty.

Dlaczego zatem nie nazwać postprawdy po prostu fałszem czy manipulacją? Nie należy chyba robić tego z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że bardzo trudno udowodnić tutaj, iż dana sytuacja taką manipulacją jest. A w sytuacji, gdy ktoś na fałszowaniu rzeczywistości zostanie przyłapany, zamiast przyznać się i przeprosić, natychmiast konstruuje odpowiednią historię, która uprawdopodobni jego wersję. Przykładami mogą być tu wciąż nieskuteczne próby podważenia raportu komisji Millera z katastrofy smoleńskiej coraz to nowymi teoriami, które przedstawić chcą ją jako zamach i uargumentowane są opiniami samozwańczych pseudoekspertów. A jednak, narracja stworzona wokół sprawy, odwołująca się, na przykład, do antyrosyjskich nastrojów, przekonuje wile osób, iż do zamachu rzeczywiście doszło.

Po drugie, powszechność zjawiska postprawdy jest dziś tak wielka, zarówno w telewizji, prasie czy przede wszystkim w internecie, że wywiera ona ogromny i powszechny wpływ na nasze społeczeństwo. Nie jest więc już tylko jednostkowym przypadkiem jakiegoś fałszu.  W związku z  tym, ukazywana społeczeństwu postprawda w ogromnym stopniu kreuje to, co za obiektywną prawdę zaczynamy uznawać. Kreuje więc to, jak postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość. Co istotne – sytuacja, w której granice między prawdą i fałszem zacierają się, wytwarzając wiele różnych relatywnych obrazów rzeczywistości, zawsze była i będzie sytuacją niepokojącą, a nawet niebezpieczną.

Maciej Wodziński

Maciej Wodziński  – student czwartego roku filozofii UMCS. Sam określa się jako emerytowany maszer, samozwańczy stolarz genetycznie obciążony skłonnością do filozofowania z dążnością do tracenia życia na remontowanie starych wiejskich chałup.

Kultura Enter, 2019/02 nr 88

Maciej Cezary Wodziński. Zdjecie autorstwa Jana Dareckiego.

Maciej Cezary Wodziński. Zdjecie autorstwa Jana Dareckiego.