ARCHIWALIA. Korespondencja Jerzego Giedroycia i Józefa Łobodowskiego
Korespondencja Jerzego Giedroycia i Józefa Łobodowskiego w pierwszych latach funkcjonowania „Kultury” paryskiej
Aleksandra Zińczuk
W 2019 roku mija 110. lat od urodzenia Józefa Łobodowskiego, poety, publicysty, żołnierza, redaktora radiowego i tłumacza. Przyszedł na świat w małej miejscowości na Wileńszczyźnie, dzieciństwo spędził częściowo w Lublinie, następnie po wybuchu I wojny światowej w Moskwie i na Kubaniu, po czym po 1922 r. jego rodzina powróciła do kraju. Przez swój temperament i zaangażowanie polityczne został relegowany z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (1932 r.). Zresztą poznając ofiary Wielkiego Głodu na Ukrainie bardzo szybko otrząsnął się z młodzieńczych fascynacji rewolucyjnych, które znakomicie opisuje w wydanej ponownie, tym razem w Polsce, tetralogii Dzieje Józefa Zakrzewskiego (w I części pt. Czerwona wiosna)[1]. W czasie II wojny światowej jako żołnierz kampanii wrześniowej trafił do Hiszpanii, gdzie spędził na emigracji resztę życia. Nie doczekał się wydań swoich tekstów w powojennej Polsce, objęty do 1989 r. zakazem druku. Mógł natomiast istnieć wciąż jako twórca dzięki środowisku emigracyjnemu, w tym dzięki „Kulturze” i jej Redaktorowi Jerzemu Giedroyciowi. Epistolografia przechowana w archiwum Kultury Paryskiej [2] jest wyjątkową skarbnicą dla dalszych badań twórców związanych ze środowiskiem emigracyjnym.
„Dostałem jakiś biuletyn antybolszewicki z Madrytu, zapewne od pana”[3] – pisał latem 1950 roku Giedroyć do Łobodowskiego, rozeznany w działalności wydawniczej poety na emigracji. Łobodowski był wytrawnym publicystą politycznym, o wielkim rozeznaniu w sytuacji geopolitycznej Polski oraz zwolennikiem uprawianej przez Giedroycia i środowisko „Kultury” idei prometejskiej UBL (utrzymania niepodległości Ukrainy, Białorusi i Litwy jako strategicznych sąsiadów Polski na Wschodzie). Łobodowski do końca życia uprawiał, ujmując najkrócej: nieformalny dialog międzynarodowy, międzykulturowy. Jego rola łącznika między sąsiedzkimi krajami Polski była podyktowana od początku okolicznościami dorastania, wyrastania w kulturze wielu kultur i tradycji. W życiu dorosłym wspierał ideę solidarności, odżegnując się od ideologizmów i wybierając dostępne mu narzędzia: dyplomację publiczną, prezentowanie kultury i myśli polskiej na arenie międzynarodowej (publikował w kilku językach), przybliżanie różnym środowiskom skomplikowanej rzeczywistości Europy powojennej m.in. poprzez prace translatorską i promocję twórczości Ukraińców, Rosjan, Białorusinów.
Nazwanie relacji Łobodowski-Giedroyć wielką przyjaźnią byłoby oczywistą przesadą. Nie można też mówić tu o jakiejś szczególnej zażyłości, ale w sensie praktycznym była to od początku znajomość zawodowców, ludzi świadomych siły pióra i przedstawicieli idei, którym na sercu leżała troska o ojczysty kraj, jak i stabilność Europy powojennej, gdzie formowały się nowe siły i krążyły jeszcze widma dopiero co zakończonej wojny.
Łobodowski ze swoją znajomością literatury ukraińskiej, białoruskiej, rosyjskiej o raz hiszpańskiej nadał odpowiedni ciężar gatunkowy materiałom publikowanym w tym zakresie w „Kulturze”. Giedroyć liczył się z opinią autora Złotej hramoty (wydanej przez Instytut Literacki w Paryżu), jak też liczył na jego pomoc w przekładach. Delikatnie acz rzeczowo Łobodowski podpowiadał Redaktorowi zakres nazwisk i problemów w odpowiedzi na zachętę: „Projektuję w przyszłym roku wydanie specjalnego numeru <<Kultury>>, poświęcone Ukrainie i bardzo byłbym Panu zobowiązany za sugestie oraz za informację co Pan osobiście mógłby do tego numeru opracować” (list z 1 grudnia 1947 r.). Giedroyć w związku z nagłą śmiercią Jurija Kłena[4] chce poświęcić mu więcej miejsca w „Kulturze”, o czym sygnalizuje 11 grudnia 1947 r. Przy tym Redaktor chciałaby rozszerzyć temat trudnej sytuacji ukraińskich pisarzy emigracyjnych. W tym też czasie otrzymawszy od Leonida Mosendza studium o Kłenie i ukraińskim neoklasycyzmie-parnasizmie, zwraca się do Łobodowskiego z prośbą o sugestie. Ten poza Kłenem do wybitniejszych ukraińskich parnasistów zalicza Jehwena Małaniuka i Ołeha Olżycza.
Zdarza się, że projekty obu intelektualistów nie zawsze schodzą się w jeden punkt. 29 maja 1955 r. pisze, ponaglany uprzednio przez Giedroycia, że Czechowicza „odkłada, bo nie chce <<zamiłoszać>> i tak zamiłoszonej Kultury”. Wiosną 1948 r. Łobodowski odrzuca sugestie Redaktora z jego prośbą o wybór autorskich wierszy politycznych. Sam poeta nie ma ochoty (nie wyjaśnia przyczyny) na tego rodzaju publikację w danym momencie i w zamian proponuje wiersze o tematyce ukraińskiej. Obydwaj mają rozeznanie i uzupełniają się w wyborze lepszych autorów. Giedroyć proszący Łobodowskiego o przekłady Maksima Tanka, otrzymuje odpowiedź: „Bohdanowicz to u Białorusinów największy poeta obok Janka Kupały i Kołasa/Bogiem prawdą jedyny poeta pewnej miary w owych czasach./ Najważniejszy okres jego twórczości przypada na 1910–[19]17. Maksim Tank jest najwybitniejszym poetą współczesnym”. Łobodowski określa przy tym bardziej żartobliwym tonem niż ironią dobór najlepszej białoruskiej poezji, gdzie poza takimi twórcami jak: Kupała, Tank czy Bohdanowicz to „białoruskie sentymentalne zawodzenia” (list z 25 lipca 1950 r.).
Wraz z rozwinięciem znajomości panowie pozwalają sobie na żarty, niezwykle ważne w podtrzymywaniu kontaktu listownego. Łobodowski pisze Giedroyciowi podekscytowanemu numerem z przekładami białoruskimi: „Białorusini smażą się na wolnym ogniu i za parę dni będą gotowi na pożarcie” (26 lutego 1951). Innym razem Giedroyć przyzna się, że za zbyt długie milczenie „kląłem [Pana] na żywy kamień” (22 kwietnia 1951). „Wszystkiemu przychodzi kres, więc i memu milczeniu” odpowie mu żartem Łobodowski, niekiedy piszący o sobie z dystansem w trzeciej osobie.
Korespondencja między dwoma intelektualistami jest bardzo obszerna i regularna, głównie za sprawą epistolografa Giedroycia. Z jego strony wybrzmiewa ton rzeczowy, precyzyjny i dotyczy przede wszystkim spraw związanych z „Kulturą”. Listy mają charakter próśb-zleceń napisania lub przetłumaczenia tekstów. Rzadko Redaktor pozwala sobie na dodatkowy komentarz czy rozwinięcie osobnych wątków. Jest widocznie skoncentrowany na sprawach pisma. Poza tym, że ceni sobie Łobodowskiego („Nie bardzo wyobrażam sobie kto poza Panem mógłby go dobrze przetłumaczyć” – o szkicu Mosiendza w liście z 3 lutego 1948 r.), w sposób subtelny okazuje mu również zaufanie, zdradzając kulisy polityczne niefortunnego wystąpienia generała Andersa w USA. W liście z 14 grudnia 1950 żali się, jak gen. Anders naszkodził wizerunkowi Polski podczas pobytu w Nowym Jorku, wspominając w przemowie o „naszym Lwowie”. Redaktor podsumowuje nietakt Andersa: „Czasami naprawdę ręce opadają”. Giedroyć poddał kilkakrotnie pomysł Łobodowskiemu, aby ten przygotował materiał z rozmów z gen. Andersem w radio, rodzaj przeglądów politycznych gen. Andersa dla kraju.
W listach z początków działalności pisma dominuje ton raczej sprawozdawczy: jaki numer lub broszurę wysłał Redaktor autorowi pocztą, kwestie honorariów i częste dopytywania, jak i ponaglania, w sprawie zlecanych prac. Regularnie prowadzona korespondencja świadczy o pewnym rytmie i solidności pracy Giedroycia. Początkowo Łobodowski otrzymywał wiadomości nawet z trzytygodniowym opóźnieniem, jako że tyle szły listy z Paryża do Madrytu. Podobny kłopot, jaki nastręczała odległość, dotyczyła problemu z przekazaniem honorarium autorskim. Ostatecznie Giedroyć przekazywał należności finansowe przez wskazanych przez Łobodowskiego pośredników. Z kolei Redaktor dla usprawnienia korespondencji zaproponował kierowanie listów na adres pośrednika wydawniczego „Kultury” w Wielkiej Brytanii (The Vistula Press w Londynie). Również opóźnienia miały miejsce ze strony Giedroycia, ale o ile u Łobodowskiego były to najczęściej sprawy finansowe i zdrowotne (typowy przykład biedy życia emigrantów polskich, który ujawnia się przy lekturze tych listów nie wprost), to u Redaktora stanowiły precedens. Miało to miejsce głównie za sprawą przeniesienia Instytutu z Rzymu do Paryża, co wpłynęło w tym czasie na przesunięcia także w planowanych numerach i innych pracach redakcyjnych.
Nazwiska i dzieła, jakie przewijają się w początkowej korespondencji dotyczą m.in. zamówień Giedroycia na tłumaczenie: Maksyma Rylskiego, José Ferratera Morę (tekst katalońskiego filozofa o Ludwigu Wittgensteinie), prof. Jurija Szerecha-Szewelowa, recenzję tekstów Iwana Bahrianego, prozę Ameryki Łacińskiej (Ramona Gomeza de la Sterna). Poza tym treściowa zawartość listów posiada walory poznawcze pod względem relacji międzyludzkich. Łobodowski pisze z kim chciałby towarzysko się spotkać podczas swoich podróży (wspomina np. o Józefie Czapskim, Jerzym Stempowskim we Francji albo spotkaniach z Konstantym Jeleńskim, Włodzimierzem Bączkowskim, przebywającym na emigracji w Stanach Zjednoczonych).
Omawiana korespondencja zawiera wiele wątków. Wśród nich znajdują się czasem sprawy codzienne, jak starania Łobodowskiego o wizę (powojenny rząd Francji odmiał wiz obywatelom krajów okupowanych), opracowanie kosztorysu planowanych tłumaczeń, pożyczki pieniędzy od Giedroycia czy wiadomość od Redaktora o konfiskacie „Kultury” w Szwajcarii.
Pojawiają się kwestie zasadnicze dla twórców, a więc omówienia wydawnicze. Zanim Łobodowski wydał w Paryżu w 1954 roku poemat satyryczny Uczta zadżumionych, pytał Redaktora o możliwość wydania książki przez „Kulturę”. W dalszej korespondencji na przestrzeni lat wrócą kwestie wydania m.in. antologii wierszy ukraińskich poety. Giedroyć odmówił pomocy w wydaniu Uczty. Miał wówczas na głownie finansowanie i utrzymanie pisma. Odmowę tłumaczył również brakiem aktualności, publikacja bowiem dotyczyła okresu wojennego. Jak sam Łobodowski określił poemat jako rzecz „bardzo brutalną w treści i formie” (1 marca 1949 r.), ostatecznie dodatkowo zobrazowaną przez prześmiewcze karykatury autorstwa Witolda Januszewskiego – grodzieńskiego artysty, który zaprzyjaźnił się z Łobodowskim w obozie internowania dla polskich żołnierzy w Livron. Zaprzyjaźnieni twórcy prowadzili również regularną korespondencję[3]. Właśnie w obozie Januszewski rozpoczął swoją działalność ilustratorską na łamach pisma „Wrócimy”, wydawanego przez Łobodowskiego. Było to wojskowe, podziemne, jedyne polskiego pisma konspiracyjne we Francji o patriotycznych charakterze, w które zaangażowany był m.in. Kazimierz Wierzyński.
Poboczny wątek korespondencji stanowią dodatkowe działania społeczne, jak organizacja spotkań kulturalnych, a także działalność promocyjna czasopisma. Łobodowski chce włączyć się w reklamę koncertów muzycznych wybitnego polskiego pasiasty, pochodzącego z Wileńszczyzny, Witolda Małcużyńskiego (1914–1977), pracującego w latach 1936 i 1937 pod kierunkiem Ignacego Jana Paderewskiego. Jak dowiadujemy się z korespondencji Redaktora – rysunek Małcużyńskiego w wykonaniu Józefa Czapskiego byłby sprzedawany jako dochód na „Kulturę”. Giedroyć zwrócił się z prośbą do Łobodowskiego o przetłumaczenie tej informacji na język hiszpański, bowiem portret miał się sprzedawać po koncertach podczas występów po Ameryce Południowej. Naturalnie, Łobodowski chce wesprzeć promocję wydarzenia. Sprawa nie jest jednak prosta, jak to bywa z organizacją jakiegokolwiek wydarzenia publicznego, szczególnie gdy nie ma się do tego instytucji i zaplecza pracowników. Aby uniknąć wysokich kosztów promocji, Giedroyć sugeruje Łobodowskiemu jak mógłby pomóc przez kontakty na miejscu w Madrycie: „znaleźć kilka pań z tzw. towarzystwa, które mogłyby się to rozprzedażą zająć” , wymienia Irenę Trauman, prenumeratorkę „Kultury”, mającej do tego rodzaju spraw kwalifikacje. Łobodowski 16 lutego 1950 r. wskazuje pomoc w postaci madryckiego Koło Pań z panią Potocką na czele.
Sprawy życia kulturalnego są marginalne. Częściej poza sprawami samej literatury pojawiają się tematy polityczne, Łobodowski po kongresie wolności „Kultury” w Berlinie robi materiał dla prasy hiszpańskiej: „Trudno, będę oszukiwał cenzurę”. Jak tłumaczy prawdopodobnie Hertzowi w liście: „Niestety, trudno mi było zrobić coś więcej, gdyż kongres berliński miał również wyraźny charakter anty-francowski. Mówiąc nawiasem protestować przeciw obozom koncentracyjnym w Hiszpanii i to jednym tchem antysowieckim, nie należy. Byłem z wizytą w takim obozie i wiem dokładnie, jak to wygląda” (16 lipca 1950 r.).
„W artykule Czarna legenda (…) wspominam o więzieniach, amnestiach i <<obozach koncentracyjnych>>. Amnestyj było już kilka, które praktycznie wyczyściły koło roku 1947 więzienia z politycznych. (…) Znam obóz w Nanclares de Oca. Siedzi tam najwięcej Niemców /około dwustu/, którzy przeszli granicę jeszcze w jesieni 1944 /gdy złamał się front w Normandii/ i nie chcieli wracać do ojczyzny. Wyobrażam sobie Roussetta i Koestlera w roli ich opiekunów! Często przewijają się przez Nanclares Polacy, poszukujący kokosów w Hiszpanii. Kilku przyjeżdżało na urlopy do Madrytu. Jak Pan widzi, „obóz koncentracyjny” z urlopami na wyjazd do stolicy, to coś bardzo specjalnego. Jest wreszcie obozik dla nielegalnych prostytutek. Obcinają im za karę włosy, każą pracować i chodzić codzień do kościoła. Po dwóch trzech miesiącach, gdy opiekunki mniszki dojdą do wniosku, że „podopieczna” już weszła na drogę cnoty, puszczają ją na wolność. Dziewczę wraca do Madrytu i uprawia dawny fach, tyle, że robi się ostrożniejsza. (…) Tak mniej więcej wygląda całe zagadnięcie (25 lipca 1950 r.).
Nie podobają się Łobodowskiemu czynione aluzje do audycji radia madryckiego, jakie uczynił Mieroszewski, o czym narzeka w liście 4 kwietnia 1955 r. Tydzień później Giedroyć odnosi się do pretensji Łobodowskiego względem Mieroszewskiego, uważając za niesłuszne. Ale wciąż uważa za pytania bez odpowiedzi, kto politycznie kieruje Radiem Madryt. Z kolei sam Łobodowski znał inna stronę medalu niżeli polityczne rozgrywki: „Mój przyjazd do Francji ciągle się odkłada, nie mogę na razie rzucić radia, gdyż beze mnie wszyscy grafomani madryccy rzuciliby się, jak sępy na ścierwo, i wykończyli te nieszczęsna audycję do reszty”.
Wyłania się z tej korespondencji charakter Łobodowskiego jako człowieka dowcipnego, konkretnego, o jasnych poglądach politycznych, trzeźwo oceniającego politykę i punktującego stereotypy, przesądy i wszelkie uproszenia. Wiersz o Zaleskim mu się nie podoba ze względów politycznych. Jest precyzyjny w wyrażaniu myśli, poprzez przywoływanie konkretnych przykładów, poprzez klarowność przesłanym materiałów czasem w punktach porządkuje komentarze do podesłanych materiałów).
Osobną kwestią jest studium tłumacza, jaki wyłania się z tej lektury listów. Łobodowski był obowiązkowy – osobiście woził wiersze, oryginały, dosyłał swoje tłumaczenia. Zwlekał czasem z przesłaniem przekładu, jeśli nie zadowalała go końcowa redakcja. Ważna była dla niego spójność drukowanego materiału, np. dbałość, żeby zamieszczać w całości przekłady rożnych twórców, lecz w jego odczuciu stanowiących pewną całość, podobnie jak ich wybór. Prosił Redaktora o nie dzielenie ich na różne numery. Można dowiedzieć się, co tłumaczył po raz pierwszy na język polski na łamy „Kultury”: Mykołę Zerowa – przedstawiciela rozstrzelanego odrodzenia, Iwana Bahrianyjnego – do 1938 r. więzionego w łagrze, Ołenę Telih – mieszkająca do II wojny światowej w Warszawie, zamordowaną przez hitlerowców w Babim Jarze. Z białoruskiego tłumaczył artykuł Podolanina o Drahomanowie i „drahomanowszczyźnie”. W jednym liście mówi o swoim pierwszym przedwojennym przekładzie Lisowej pisni (Pieśń lasu) Lesi Ukrainki. W prozie hiszpańskiej potrafił zaś poradzić sobie z archaizmami, twierdząc zresztą, że język ten niewiele się zmienił na przestrzeni wieków.
Szczególne walory ma wymiana opinii i teksty mające na względzie dbałość Giedroycia choćby o relacje polsko-ukraińskie. Redaktor od początku jest przy tym ciekawy przyjęcia poszczególnych tekstów przez środowisko ukraińskie. W liście z 5 kwietnia 1955 r. prosi o recenzje z tomu wierszy Małaniuka wydanego w USA („Bardzo bym chciał poczciwcowi zrobić przyjemność. Zasługuje na to”). Ujmujące jest również przekonanie Łobodowskiego o misji na rzecz upowszechniania myśli sąsiadów. Oświadcza Giedroyciowi, że ukraińskie teksty zawsze tłumaczy, nawet jeśli niektóre nie muszą budzić jego entuzjazmu. Ciekawe, że chciał również wyjść poza wrogo usposobione myślenie o sowieckiej Rosji, właśnie akcentując potrzebę przybliżania też twórczości rosyjskich poetów w ramach jak to nazywa „rosyjskiego odrodzenia” w literaturze. Trafnie zauważa, że nie ma czasopisma zainteresowanego sprawą. Giedroycia to nie przekonuje i odpowie mu z liście z 23 czerwca 1950 r., że „na to nie reflektuję”, co Łobodowski odczytuje jako „delikatnie mówiąc [Giedroyć] odwaliwszy go”.
Poprzez korespondencję przebijają ludzkie sprawy, zwykle nieujmowane bezpośrednio, wyłapane z fragmentów dyskretnych aluzji, krótkich próśb o pieniądze (zła sytuacja materialna poety) czy długiego milczenia (kondycja zdrowotna). Słowem, drobne składowe całej osobne pracy redakcyjnej, które nie wchodzą do publikacji i nie przechodzą do historii literatury, ale określają ważny proces twórczy, oparty na relacjach międzyludzkich. Należą do nich prywatne interesy, ludzka małość, próżność niektórych autorów, ich prywatne zemsty wobec redaktorów odrzucających ich nudnawe teksty itd. Sprawy obydwu redaktorom doskonale znane, podobnie jak kwestie finansowe, organizacyjne lub promocyjne.
Warto postawić pytanie: na ile ten tandem Giedroyć-Łobodowski miał świadomość swojej siły? Inspirujące może być też wzajemne oddziaływanie na poszczególne teksty Łobodowskiego czy decyzje o kolejnych numerach Giedroycia, jak i całościowy kształt „Kultury” paryskiej.
1 marca 2019
Aleksandra Zińczuk
[1]Pierwsze wydanie w Londynie w 1965 roku.[2] Zapowiedź w eseju pt. Milczenie na łamach Kultury Enter. Stowarzyszenie Instytut Literacki Kultura czyni aktualnie przygotowania do wydania korespondencji Jerzego Giedroycia i Józefa Łobodowskiego w serii „Archiwum Kultury”, zaś na dniach ukaże się korespondencja Józefa Łobodowskiego z Bogdanem Osadczukiem.[3] Oryginały maszynopisów lub korespondencja pisana odręcznie zawiera dawną pisownię, którą miejscami upraszczam do zapisu obowiązującego z zasadami współczesnej polszczyzny.[4] Ukraińsko-niemiecki poeta, literaturoznawca, tłumacz, krytyk, wykładowca, jeden z przedstawicieli rozstrzelanego odrodzenia.[5] Informacje za dr Ewą Bobrowską-Jakubowską haśle pt. Januszewski na: http://www.polishartworld.com/artist/id/79.html.
Kultura Enter, 2019/02 nr 88
Jerzy Giedroyc – 1987, wg fot. Bohdana Paczkowskiego, 21x30, 2018, długopis, wykonał dla Kultury Enter Piotr Łucjan.