NOWOŚCI WYDAWNICZE. Tomek w krainie Sanguszków
Krzysztof Bąk
„Ukraińskie światy Rzeczypospolitej” to książka pod wieloma względami odważna. Wyrasta z nurtu reinterpretacji historii narodowej Ukrainy. Odwołanie do prac Natalii Jakowenko i próba przezwyciężenia dominującej historiografii (Mychajło Hruszewski), oznacza gotowość wejścia w środek sporu. Natalia Starczenko chwalebnie usiłuje wyprowadzić historię poza mury akademii, a rezygnując z hermetyczności, trafia w miejsca najtrudniejsze, tam gdzie karty rozdają uprzedzenia, stereotypy i teorie spiskowe. Tam zawsze warto przetasować talię i rozdać na nowo.
Wszystko zaczyna się od unii lubelskiej w 1569 roku, kiedy zostały do Rzeczypospolitej przyłączone trzy województwa wschodnie: wołyńskie, kijowskie i bracławskie. W skład państwa weszły wówczas „ukraińskie światy”. Starczenko napisała książkę o pierwszych dekadach Rzeczypospolitej Trojga Narodów.
Autorka pracowała nad swoimi tekstami w czasach smuty lockdownu, publikując je na łamach Facebooka pod czujnym okiem córki, której rola strażniczki lekkiego stylu była tutaj niebagatelna. Oswojona przez mamę z historią, traktowała Sanguszków jak postacie z „Przygód Tomka Sawyera”. Nic prostszego dyskurs naukowy zastąpić opowiadaniem. Nie odsyłając czytelnika do przypisów, nie obciążając tekstu fachowym słownictwem – trzeba pisać, by zaciekawić. Tylko tyle i aż tyle. Ale zatrzymać „scrollującego” (kto jeszcze dziś pamięta słowo „surfować”?) sprintera i zaprosić na niespieszną wędrówkę po czasach wczesnej nowożytności, pozostaje wyzwaniem. Zasięg wpisów okazał się sukcesem, co zachęciło autorkę do regularnego publikowania. Teraz przetłumaczone i zredagowane po polsku ukazują się w książce wydanej przez krakowskie Międzynarodowe Centrum Kultury.
Nie powinniśmy jednak tracić czujności: wpisy zostały oparte na poważnym materiale źródłowym zdeponowanym w Centralnym Archiwum Państwowym Ukrainy w Kijowie. Dokumenty obejmują księgi grodzkie, ziemskie, sądowe i stanowią bogaty materiał, w którym możemy odczytać specyfikę życia politycznego, ale też zajrzeć do alkowy i podpatrzeć fragmenty życia codziennego.
Można tę książkę czytać linearnie, rozdział po rozdziale, ale także możemy, na co Natalia Starczenko daje przyzwolenie, przemieszczać się po niej ruchem skoczka szachowego – wtedy uzyskamy efekt zderzenia. I z sejmowej sali wprosimy się na wesele z początku XVI wieku (m.in. rozdziały Znaleźć narzeczoną, Umowa ślubna, Wesele), z sali sądowej przejdziemy do karczmy (Czym można było w Rzeczypospolitej obrazić króla?). Dowiemy się z książki o prawnych uwarunkowaniach utrwalonych pismem w postaci dokumentów, ale co istotne, Starczenko pisze o tym, jak prawo działało w skomplikowanej rzeczywistości między zwyczajem a religią.
Autorka pokazuje, jak przywileje podpisane w Lublinie pracowały przez kolejne dziesięciolecia, ugruntowując podmiotowość Rusi, wzmacniając jej kulturową i terytorialną odrębność. A że ówcześni rolę kultury postrzegali nader nowocześnie, świadczy wypowiedź sławnego hetmana Krzysztofa Radziwiłła: „Ojczyzna nie w ścianach, nie w granicach, nie w majętnościach, ale w używaniu praw i wolności należy”. Ale terytorium pozostaje równie ważne, czyli adres zameldowania, jak pisze Starczenko, determinuje. Adres wschodni oznaczał człowieka wschodniego i nie tylko język czy religia o tym decydowały. Idea złączenia (nie włączenia) ziem ruskich z Koroną i Księstwem Litewskim w czasie lubelskiego sejmu 1569 r., obwarowana przywilejami, stawała się fundamentem nowej budowli politycznej z całym szeregiem wyzwań. Tym samym postulat urzeczywistnienia Rzeczypospolitej Trojga Narodów był czymś niezbędnym dla długiego trwania środkowo-europejskiego Commonwealthu.
Przemyślane rozłożenie akcentów, delikatna sugestia, próba oderwania czytelnika od łatwych, najczęściej szkolnych interpretacji, to niektóre mocne atuty książki. Starczenko cytuje wypowiedzi aktorów ówczesnej sceny politycznej, odnajdziemy efektowne bon moty, które i dziś są dla nas zaskakująco trafne. Pojawiają się pierwsze ślady zachodnich kategorii politycznych, takie jak racja stanu, kiedy posłowie, zawiązawszy porozumienie między województwami, postanowili przede wszystkim zadbać o efektywne przeprowadzenie elekcji króla, by państwo nie pogrążyło się w anarchii.
Wolność szlachecka, do której w Polsce tak krytyczny mamy stosunek i najczęściej mówimy o niej z ironią, była czymś więcej niż… przyczyną rozbiorów. Niejeden zapis podyktowała obawa przed potencjalnym tyranem na tronie. Czy tego chcemy czy nie, panowie bracia broniący swoich przywilejów przypominają nas dzisiaj, kiedy wracają debaty o kruchej demokracji.
Starczenko z wrażliwością antropologa próbuje dociec, jak wyglądało imaginarium szlachcica ze wschodnich województw, zarówno w sferze publicznej, jak i prywatnej. Różnie bywało z aspiracjami politycznymi, które często okazywały się tak naprawdę próbami szukania kompromisu, a nie zyskania dominacji. Nie wszystkie prawa przyjmowano jako przywilej, województwa kijowskie, wołyńskie i bracławskie odmówiły na przykład podpisania konstytucji 1588 roku, wyznaczającej karę za bezprawne uwięzienie szlachcica, chociaż na ich terenie z całą mocą potępiano takie wykroczenie. Część pytań musi pozostać bez odpowiedzi, co jednak nie zwalnia historyka z prób budowania obrazu tamtych czasów. Obawa przed uzurpacją nie powinna zniechęcać, czego Starczenko ma świadomość: interpretacja zawsze wiąże się z ryzykiem. Krytyka źródeł to nie wszystko, obraz ówczesnego życia pozostaje w półcieniu. Opowieść historyka nie powinna rezygnować z pytań pozostawionych bez odpowiedzi, ale pytania takie pokazując naszą bezradność, karzą powściągnąć osądy (nierzadko radykalne). Autorka przekonuje nas, że ślepą uliczką warto pójść do końca, a znak z przestrogą potraktować jako zachętę.
Kultura Enter 2024/03
nr 110