OMÓWIENIE. Krytyczne promieniowanie
Krzysztof Siwczyk
Słusznie miniony rok 2020 przyniósł wiele niesłusznie zmilczanych dzieł literackich. W pandemicznym zgiełku ginęły książki nieledwie wybitne, a z pewnością ważne, przegrywając z kretesem walkę o widzialność i słyszalność pośród wieści z upadającego na raty świata, jaki do wczoraj jeszcze znaliśmy, choć niekoniecznie lubiliśmy. Tymczasem nowy rok przynosi przedłużenie chaosu znanego z roku poprzedniego, więc dla uspokojenia sięgam po raz wtóry po książkę Promieniowanie tła Pawła Próchniaka, którą opublikowało Wydawnictwo Czarne. Co ciekawe nie licząc się chyba z realiami rynku książki, gdyż pozycja ta w całości poświęcona jest poezji. A ściślej poważnemu namysłowi nad jej tajemnicą. Pisze Próchniak: „Nadnaturalny potencjał języka to tajemnica poezji, tajemnica wiersza, za sprawą którego żywe tchnienie słów jest miejscem spotkania przemijalności z trwaniem, skończoności z nieskończonością, immanencji z czymś, co ją przekracza, intuicji sensu z nadzieją, która zjawia się w vibrato poetyckiej formy – w jej drżącej pustce i nieludzkim milczeniu, dosięgającym nas niczym milczenie Kafkowskich syren.” Ten passus jak w soczewce skupia problematykę, z jaką Próchniak mierzy się poddając drobiazgowej analizie teksty poetów tak różnych jak William Butler Yeats i Marcin Świetlicki, Jan Lechoń i Jacek Podsiadło czy Andrzej Sosnowski i Tomasz Różycki. Znajdujemy także piękne eseje o Chopinie, Georgu Steinerze i Wojciechu Bonowiczu. Ten patchwork nazwisk jest idealnie wymienialny, gdyż nadrzędną ideą krytycznego pisania Pawła Próchniaka jest tropienie owej tajemnicy i odnajdywanie dla niej – dodajmy z sukcesem – możliwie głębokiego dyskursu krytycznego. Rzadko dziś zdarza się krytyk kładący na szali powagę i pasję, niebojący się tonacji wysokich, zaświadczający zasadniczą wagę poezji w swoim lekturowym, ale chyba też całkiem realnym, życiu. Rzadki to ptak fruwający pośród wersów, które interpretuje w iście finezyjny sposób unikając jak ognia tromtadracji, będącej wszak gwarantem pokupności, widzialności i słyszalności. Próchniak jako krytyk poezji jest zaprzeczeniem recenzenckiego pośpiechu. Daje sobie czas w formie eseistycznej na zbliżenie się do wiersza na odległość niemal całkowitego stopienia się z jego znaczeniami, które odkrywa stąpając w głąb tekstu, jak najbliżej litego dna słów, którym potrafi przydawać nieusuwalnych sensów. Tą powagę i ruch głębinowej interpretacji najpewniej wyniósł ze szkoły prof. Mariana Stali – dziś wymownie milczącego krytyka literackiego. Odnoszę wrażenie, że prof. Paweł Próchniak dał tu pokoleniową zmianę, kontynuując na prawach własnego stylu linię myślenia o literaturze poza ogranymi figurami łatwej ironii, jakimi możemy ją zbywać, pogrążeni w codziennej szamotaninie spraw trzeszczącego u podstaw świata. Próchniak uprzytamnia, że „nie potrafimy pomyśleć istnienia ostatecznie ustającego, osuwającego się bez reszty w czas przeszły dokonany, przekreślonego, wytartego do cna.” Takie istnienie może sobie wyobrazić wiersz i takiego istnienia bywa profetycznym świadectwem. Być może dlatego, w czasach pandemicznego przesilenia, jeszcze mocniej brzmi cytat z Vladimira Jankélévitcha, którym rozpoczyna Próchniak swój esej Ptak pustyni o W.B.Yeatsie: „Nie ma żadnych powodów, by to, co jest, przestało być. Kres istnienia nie jest zawarty w samym pojęciu istnienia”. Otóż zdaje się, że powodów by to, co jest, przestało istnieć mamy dziś bez liku. I nie mam tu na myśli politycznej karuzeli, na której zmieniają się co rusz różni dyktatorzy, czy nawet nie chodzi o spełniającą się na naszych oczach, pełzającą apokalipsę ekologiczną. Chodzi raczej o – jak mawiał cytowany przez Próchniaka Jacques Derrida – „pewien rodzaj nieobecności horyzontu”. Paweł Próchniak, na marginesie interpretacji słynnego wiersza Drugie przyjście Yeatsa dopowiada: „W tych otchłannych miejscach nieobecność horyzontu jest obecnością przyszłości, która zjawia się na progu istnienia jako eschatyczne przekroczenie świata.” Odnoszę wrażenie, że właśnie w tym miejscu jako ludzkość i jednostki się znajdujemy, a wiersze dawne i całkiem nowe mogą nam pomóc lepiej zrozumieć owo graniczne usytuowanie – ten przerażający balans na granicy snu i jawy, lęków i samospełniających się katastrof, dnia nowych nadziei i nocy zwątpień w ich zasadność. Psychiczne rozedrganie towarzyszące ”nieobecności horyzontu” niekoniecznie musi się uobecniać w produkcji coraz większej ilości społecznego, politycznego i metafizycznego chaosu. Wystarczy, że uprzytomnimy sobie iż ta chaotyczna materia jest naturalną pożywką każdej dobrej literatury, która systematyzuje i hierarchizuje rozpad i rozkład rzeczywistości w nowe i zawsze zmienne formy jej trwania. Troszkę tak jak z formą dobrego wiersza: zawsze zapładnianą nieznaną treścią naszego jutra. Paweł Próchniak daje w Promieniowaniu tła lekcję wytrwałego wsłuchiwania się w wyobraźnię autorów, by na marginesie uwag o wierszach Wojciecha Bonowicza stwierdzić: „Spotkanie z nagim i nieokreślonym światem ma w poezji Bonowicza jeszcze jedną odsłonę. Myślę o powracającej w tych wierszach figurze nasłuchiwania. Skala pochwyconych odgłosów rozciąga się od budzącego grozę „wycia” po nie mniej przerażający „szmer popiołów”. Wszystko na to wskazuje, że nasze życie jest gdzieś pomiędzy. Wiersze dawne i współczesne zdają się mierzyć odległość, z której nie słychać już echa wycia, a coraz głośniejszy jest szmer popiołów. Próchniak potrafi znajdować w nich też źródła, z których promieniuje nadzieja. Nadzieja lektury lepszego jutra.
Paweł Próchniak, Promieniowanie tła. Szkice o wierszach i czytaniu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020r.
Krzysztof Siwczyk
Kultura Enter
2021/02 nr 100