SPOŁECZEŃSTWO. Przekleństwo i dobrodziejstwo bycia przeciętnym
Andrzej Jaroszyński
… popatrzyła na siebie w lustro. Zdziwiła
się, jak bardzo jest przeciętna. Gdyby nie
była sobą, ale kimś zupełnie innym, nigdy
nie zwróciłaby na siebe uwagi.
Olga Tokarczuk, Otwórz oczy, już nie żyjesz
Jednym z najbardziej nielubianych słów na literę „p” jest słowo… „przeciętny”. Jest ono nade wszystko przekleństwem aktorów, poetów i naukowców. Sprawia wybrańcom talentów więcej przykrości i wstydu niż określenie alkoholik, alimenciarz, cudzołożnik. Nikt tak nie znosi anonimowych, zwykłych ludzi jak ci, którzy budują swoje kariery na ulotnym talencie i szerokich gustach publiczności. Czyż warto być pospolitym aktorem, banalnym twórcą czy mizernym naukowcem? Mimo że bez tuzinkowych twórców nie byłoby dzieł wybitnych, a nade wszystko sztuki masowej i popularnej, to właśnie pospolici czynią wszystko, aby nie być pospolitymi.
Na szczęście przeciętnych artystów chronią techniki podtrzymujące popularność i zabiegi celebryckie. Podobnie rzecz ma się z naukowcami, którzy brak wybitnych dokonań kryją pod maską dworskich lub antydworskich komentarzy i przepowiedni. W obydwu wypadkach udaje się to niewielu, gdyż wymaga umiejętności pozyskiwania rozpoznawalności, czyli bliskiej współpracy ze środkami masowej komunikacji.
W przeszłości pewną formą obrony przed bezbarwnością, pospolitością była, naturalna skądinąd, skłonność do dziwactw, czyli obsesyjne sprzeciwianie się przyjętym normom. Ale wraz z zanikiem klasy próżniaczej i wszechobecnością permisywności upodobań i skłonności, wszelkie dziwactwa, podobnie jak snobizm, należą do takiej samej przeszłości jak kodeksy, kanony oraz hierarchie wartości obyczajowych i kulturowych.
Przeciętniakom o ambicjach przekraczania granic służy także własny brak orientacji kulturowej (nie wspominając o religijnej), ale także zezwolenia społeczne na jakikolwiek rodzaj samorealizacji jednostki. Nieznani, nieważni, wspomagani kultem infantylizmu i ekshibicjonizmu, uzyskują rozgłos i sławę nawet za cenę wstydu i zdrowia. Pomoc dla ambicji wybicia się na sławę i popularność zapewniają również sławy uznane, które w dążeniu do jej utrzymania zniżają się do uprawiania dość miernych, pospolitych rodzajów sztuki rozrywkowej, schlebiając gustom właśnie tych, którzy marzą o emancypacji od przeciętności i którzy pławią się cieniu tymczasowych guru i przelotnych gwiazd.
Największym więc sprzymierzeńcem wybijania się ponad przeciętność jest współczesna kultura, która aprobuje przekraczanie granic obyczajowych, fizycznych, międzypokoleniowych itp. Bycie pospolitym, tuzinkowym odnosi się bowiem nie tylko do braku posiadania znaczenia i wpływu ale, nade wszystko, do posiadania niepospolitych walorów osobistych. Stąd też dawne określenia „miał zaledwie przeciętne zdolności” lub „przeciętną urodę, dowcip, umysł”, które zawierały pejoratywne, a nawet obraźliwe znaczenie, obecnie po prostu są nieużywane, aby nie obrażać większości wyborców i abonentów radia i telewizji. Wszyscy są zdolni, wszyscy maja prawo do sukcesu, nawet – a właściwie szczególnie – miernoty.
Natomiast kultura obecna w coraz większym stopniu skupia się na popularności danego zawodu, hobby i niezwykłych umiejętności, które jednocześnie dają satysfakcję bycia zauważonym przez jednostki i dostarczają rozrywki oraz motywacji dla większości rzesz odbiorców. Co ratuje przeciętnego przed przeciętnością? Wyczyny ekstremalne doprowadzone do sztuki cyrkowej, bycie celebrytą lub skandalistą w środkach masowego przekazu. Wspólnym mianownikiem jest też wykorzystywanie atutów młodości, czyli wygłupów, zabawy, przebieraństwa, ale koniecznie zarejestrowanych na obrazkach nowych, masowych technologii.
W przeszłości ambicją klas niższych było osiągnięcie stanu średniego, obecnie członkowie tej szerokiej widowni chcą uniknąć pułapki średniego rozwoju i za wszelką cenę pragną wybić się na oryginalność, na zauważenie. Niemiłą cechą bycia przeciętnym, zwyczajnym jest bowiem anonimowość, zaginięcie w tłumie. To co także wyróżnia ludzi przeciętnych to to, iż
przebywanie z nimi jest wielce nużące nawet dla zwykłych śmiertelników.
Swoistą ochronę dla średniaków, szczególnie dla artystów i naukowców, stwarza też prowincja, geograficzny odpowiednik pospolitych osób i ich dokonań. Iluż z nich zakwitło na peryferiach, doczekało się tytułów i nagród oraz wychowało kilka pokoleń następnych setek zwyczajnych zjadaczy chleba, ale już z tytułem co najmniej magistra. Większość z nich woli spokojne, szablonowe życie poza głównymi ośrodkami miejskimi, zdając sobie sprawę, że nie są w stanie konkurować z najlepszymi. A ci, którzy wyjechali za sławą, często stają się osobami przeciętnymi, mało rozpoznawalnymi wśród wysokobrewych i wysokoczołych w metropoliach.
Narody, bardziej niż społeczeństwa, zniosą określenia: biedny, słaby, zacofany, ale nie ścierpią takich nazw, jak: przeciętny, bezbarwny, drugorzędny. Są oczywiście wyjątki, np. kraje skandynawskie. Nina Witoszek w książce Najlepszy kraj na świecie pisze o Norwegach, iż są oni przekonani, że zwykli ludzie są nadzwyczajni, że na uboczu świata można fajnie żyć. Z perspektywy natomiast rozkapryszonej Europy Norwegia to kraj, w którym nuda jest rodzajem cnoty koniecznej do unikania konfrontacji i wywyższania się czy, nie daj Boże, snobizmu. Przyjacielem przeciętności jest bowiem banał, często prowadzący do nudziarstwa. Toteż artyści, uczeni i wszelkie wybitne a niespokojne duchy unikają stałego pobytu na tych terenach, aby nie popaść w nadmierną pracowitość, posłuszeństwo i egalitaryzm.
Przeciętność na arenie relacji międzynarodowych łączy się z peryferyjnością, czyli drugoplanowością, brakiem decydującego znaczenia i wpływów. Ojczyzna nasza jest tego przykładem, bowiem nie jesteśmy ani centrum politycznym czy finansowym ani inspiracją dla nowoczesnej technologii, nauki i kultury, ani turystyczną atrakcją. Mieszkańcy politycznych obrzeży czynią jednakże wszystko, aby tego nie dostrzegać. Co więcej chcą się wybić na oryginalność i znakomitość; jedni uciekając się do bezrozumnego kultu polskości, drudzy do naśladowania i uśmiechania się do centrum, czyli tego, co zagraniczne. Słowackiego zdanie o Polsce, jako o pawiu i papudze narodów zdaje się być trafnym i wystarczającym osądem.
Z politycznego punktu widzenia lewicowe prądy, promując postawę wiecznego rewolucjonisty, burzyciela starego porządku i wyzwoliciela klasy wyzyskiwanych, były orędownikami abolicji z rygorów przeciętności, posłuszeństwa i regularności. Wszelkie rewolucje, zrównanie różnych stylów i ich egalitaryzm pozwalają osobom byle jakim, miernotom dojść do władzy i majątku. Z chwilą objęcia rządów i zmierzenia się z nie zawsze posłusznymi masami, uprzedni bojownicy o wolność i demokrację często sięgają, np. w krajach skandynawskich, do wyrównywania różnic, niepozwalanie na ekstrawagancję i wyskoki indywidualizmu. Konserwatyści z kolei próbują oddać tradycje, dziedzictwo narodowe i uniwersalne na rzecz ubogacenia mas, aby zapewnić stabilizację porządku patriotyczno-konserwatywnego.
Utrzymanie przeciętności, nawet za cenę wirtualnego wykształcenia, pospolitych obyczajów i monotonnej, masowej kultury jest narzędziem koniecznym dla wszelkiej władzy, ponieważ łatwiej jest przekupić elity i doły społeczne niż zanikającą skądinąd warstwę klasy średniej i wzrastającą klasę prekariatu, które to grupy są przesiąknięte i zdane na przeciętność.
Z drugiej jednakowoż strony sukcesy nieprzeciętnych zależą nade wszystko od mas przeciętnych, od panowania nad nimi, ale także akceptacji faktu, że brak zgody przeciętnych na ich własny status jest jednym z motorów postępu i modernizacji. O rozwoju społeczeństw nie decydują bowiem jakieś tajemnicze siły. Siłą napędową są miliony przeciętniaków, często miernot, które pragną wybić się i wyrwać ze świata anonimowych zjadaczy chleba, a widząc łamanie zasad i wartości przymykają na to oczy, gdyż brak odwagi i lojalności idzie w parze z awansem za wszelką cenę. Do przywódców należy tylko wykorzystanie tych ambicji, już mniej jak to dawniej bywało emancypacyjnych, a bardziej anty-elitarnych, próbujących nadać nie tyle szlachetną, co wyróżniającą, pozytywną postać wulgarnej kulturze plebejuszy i nuworyszów. Tymczasowe masowe wspólnoty awansu dają poczucie bycia czymś niezwykłym, nietuzinkowym, rzadko o charakterze moralnym czy intelektualnym, lecz bardziej prestiżowym lub godnościowym.
Jedną z nielicznych (ale niepoprawną społecznie) recept dla średniaków jest zaakceptowanie swojej przeciętności. Bo inaczej człowiek ma wieczny niedosyt i nie umie być szczęśliwy. Czy jednakowoż potrafimy sprawiedliwie siebie ocenić i zgodzić się na swoją przeciętność? Są przecież osoby i społeczności, które nie przekraczają swoich możliwości, a cierpliwą pracą i posłuszeństwem budują swoje szczęśliwe aurea mediocritas (już tylko przez zacnych emerytów wspominane jako horacjański złoty środek).
Ludzie pospolici, anonimowi są strażnikami codziennej i powtarzalnej rzeczywistości. Codzienna praca, rutyna, powtarzalność może stać się czymś wzniosłym i tak ważnym, że nie ma potrzeby od takiej dobrej przeciętności uciekać. Jej wyznawcy nie pozwalają zerwać z prozą życia, nie dopuszczają do panowania szaleństw wyobraźni, pobożnych życzeń, fantazji. Są przeciwnikami poetów, wichrzycieli i wynalazców. To, co dla nienasyconych, spragnionych szaleństw, widziane jest jako przeszkoda dla wybicia się ponad przeciętną, dla wielu innych stanowi pewien urok, a może nawet motywację i inspirację.
Okres pandemii z jednej strony zrewidował wygórowane ambicje mas, a z drugiej potwierdził wagę powtarzalnych rytuałów, rutynę życia z najbliższymi, czyli docenianie drobnych, pożytecznych rzeczy. Bo to nie czas żałować tego, czego się nie ma, tylko doceniać to, co się ma. Wojna z wirusem pokazała także heroizm i poświęcenie tysięcy lekarzy, pielęgniarek i innych pracowników służb medycznych, których nikt nie nazywa przeciętnymi, a oni sami są na takie określenia obojętni. Przekleństwo bycia przeciętnym zanika w czasie wojny.
Świat pełen ludzi wybitnych i nadzwyczajnych byłby bardziej nieludzki niż świat zapełniony różnego rodzaju anonimowymi, nieważnymi, słowem, przeciętnymi. Na szczęście światu nie grozi ani dyktatura geniuszów ani średniaków. Natomiast grozi dyktatura ciemniaków. Nieustannie.
Lublin, kwiecień 2021
Andrzej Jaroszyński – polski dyplomata, anglista. Był pracownikiem dydaktycznym na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (1970–1990). Pełnił funkcje: konsula generalnego RP w Chicago (1991–1992), radcy-ministra ambasady w Waszyngtonie (1994–1998), dyrektora Departamentu Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Departamentu Polityki Bezpieczeństwa MSZ (1998–2000), ambasadora w Oslo (2001–2005), dyrektora Departamentu Systemu Informacji MSZ, dyrektora Departamentu Ameryki MSZ, ambasadora w Canberze (2008–2013).
Kultura Enter
2021/02 nr 100
"Narody, bardziej niż społeczeństwa, zniosą określenia: biedny, słaby, zacofany, ale nie ścierpią takich nazw jak: przeciętny, bezbarwny, drugorzędny. Są oczywiście wyjątki, np. kraje skandynawskie. Nina Witoszek w książce "Najlepszy kraj na świecie" pisze o Norwegach, iż są oni przekonani, "że zwykli ludzie są nadzwyczajni, że na uboczu świata można fajnie żyć". Pejzaż norweski w obiektywie Krzysztofa P. Bąka.