Strona główna/SPOŁECZEŃSTWO. Bajka o bezkonfliktowym społeczeństwie

SPOŁECZEŃSTWO. Bajka o bezkonfliktowym społeczeństwie

Redakcja Kultury Enter dziękuje niemieckiemu wydawnictwu Kiepenheuer & Witsch za użyczenie praw autorskich do polskiego przekładu niezwykłej książki profesora Aladina El-Mafaalaniego pt. Paradoks integracyjny.*

Aladin El-Mafaalani
Przekład z języka niemieckiego i wybór – Agnieszka Kowaluk

Część I. Dlaczego udana integracja prowadzi do konfliktów
(ciąg dalszy w 100. numerze Kultury Enter)

Otwartość i zamknięcie. Podzielone społeczeństwo czy otwarte społeczeństwo?

Nasze społeczeństwo jest podzielone, a stary świat rozpadł się na kawałki – co do tego stwierdzenia panuje nieomal jednomyślność. Jako że jednomyślność to rzecz rzadka, jest to bardzo zastanawiające. Jednak wnioski z tego wyciągane są bardzo odmienne: jedni utrzymują kurs, próbując jednocześnie za pomocą managementu kryzysowego odzyskać dawną stabilność, inni życzą sobie całkowitego powrotu starych dobrych czasów i nie chcą żadnych zmian kursu. Ale co kryje się za tą diagnozą? Jaką interpretację oferuje metafora bycia podzielonym i rozpadania się?

Od razu odkryję karty: (…) uważam, że słuszna jest diagnoza wręcz przeciwna. Społeczeństwo się zrasta, a świat zbliża do siebie. Przez to wiele rzeczy znajduje się w ruchu. Nie wszystkim da się sterować. Zmiany powodują napięcia i konflikty. Nikt nie ma pozytywnej wizji tego, dokąd prowadzi ten proces. Społeczeństwo jest prawdopodobnie podzielone w ocenie tej sytuacji. Zbliżanie się i zrastanie nie jest procesem przyjemnym. A bez zdefiniowanego celu – tym trudniejszym.

To jak z chodzeniem po górach. Mieć z górki oznacza zawsze, że przeszło się przez fazę cierpienia: kiedy szczyt jest niewidoczny, brak miejscowego przewodnika i wyznaczonej ścieżki. Nikt nie wątpi, że przeszło się już spory kawałek, ale nie każdy dobrze się czuje. Wybuchają kłótnie. W połowie drogi niektórzy chcą zawracać do doliny, źle znoszą trudy wspinaczki, zapomnieli, po co w ogóle wyruszyli. Z góry dolina wydaje im się znów atrakcyjna. Inni odczuwają drogę wprawdzie jako coś męczącego, ale nie chcą wracać. Próbują poradzić sobie z każdym kryzysem po drodze i powoli posuwają się do przodu. A jeszcze inni odnajdują radość we wspinaczce i myśl o zawracaniu wydaje im się absurdem. Przeciwnie, najchętniej podkręciliby tempo. Jedno nie ulega wątpliwości: powrót jest niemożliwy, bowiem część chce iść dalej, ponadto wszyscy już teraz wiedzą, jak wygląda z góry dolina, jak bardzo jest ograniczona. Nawet gdyby część wróciła, nie byłoby już tak, jak przedtem.

Mamy tu metaforę drogi w odniesieniu do społeczeństwa otwartego. Społeczeństwo otwarte jeszcze nie jest doskonałe, ale już częściowo realizowane. Dokładnie ujmując, osiągnęło poziom, jaki przez jego prekursorów nie byłby uznany za realistyczny. Społeczeństwo otwarte oferuje możliwość współuczestniczenia, przynależności, inkluzji, ale pozwala też na nieuczestniczenie. Społeczeństwo otwarte jest otwarte na tyle, że nie wyznacza nawet konkretnego celu i nie podąża za konkretnym ideałem. Umożliwia wymianę, współpracę i spór. Wpisuje się w tradycję liberalizmu i demokracji. Dziś, w stadium zaawansowanym, mamy do czynienia z liberalnymi społeczeństwami migracyjnymi.

Po czym poznać społeczeństwo otwarte? Dyskutujemy intensywnie o nierównościach między kobietami a mężczyznami, między ludźmi z pochodzeniem migracyjnym a ludźmi bez niego, między osobami nieheteroseksualnymi (LGBT) a heteroseksualnymi, między Niemcami z NRD a Niemcami z Zachodu, między osobami z niepełnosprawnościami a osobami bez. Robimy to, podczas gdy te różnice się niwelują. Dyskutujemy tak intensywnie, że tracimy z pola widzenia, że szanse na współuczestnictwo kobiet, ludzi o pochodzeniu migracyjnym, LGBT, Niemców z NRD i osób z niepełnosprawnościami wzrosły znacznie. Nazywam to „otwartością wewnętrzną”, a więc przesunięciem granic współuczestnictwa i przynależności wewnątrz społeczeństwa – można to nazwać też integracją. Chodzi o prawa obywatelskie dla wszystkich obywateli, a nawet o uszanowanie praw człowieka u tych ludzi, którzy własnymi obywatelami nie są, o politykę antydyskryminacyjną dla grup pokrzywdzonych, ochronę kobiet, mniejszości religijnych i etnicznych, osób z niepełnosprawnościami, powszechną równość szans, akceptację różnych modeli życia oraz różnorodność opcji – i to dla wszystkich tak samo.

Z kolei pojęcie „otwartość zewnętrzna” oznacza przesunięcie granic między różnymi społeczeństwami. Otwartość zewnętrzna da się podsumować hasłem „globalizacja”: globalne są już nie tylko gospodarka, produkcja, handel, transport, przepływ pieniędzy, ale też przemysł rozrywkowy, sztuka, nauka i komunikacja. Ale też mobilność ludzi, turystyka i migracja.

Zewnętrzna i wewnętrzna otwartość zlewają się w jedno w osobie migranta, bowiem jednoczy on migrację i integrację. Najbardziej otwarte społeczeństwa to te z najbardziej globalną ludnością. Są globalne w sobie, czy mówiąc inaczej: mamy do czynienia z globalizacją na miejscu. Dlatego będę się odnosił głównie do migracji i integracji, ale zawsze jako przykładu społeczeństwa otwartego.

Co zatem mamy sądzić o tym, że wszyscy mają pewność co do kwestii, że nasze społeczeństwo jest podzielone, a stary świat się rozpadł? Interesujące w tych diagnozach jest przede wszystkim to, że pierwsza odnosi się do otwartości wewnętrznej, a druga do otwartości zewnętrznej. Zacznijmy od podzielonego społeczeństwa. Dzielić oznacza przecież, że rozpada się na części coś, co było jednością. Jednak pod tym względem społeczeństwo było niegdyś zdecydowanie bardziej podzielone. Podziały pomiędzy ludźmi według kryteriów płci, koloru skóry czy pochodzenia niwelują się. Dyskutujemy przecież nawet o tym, czy te kategoryzacje mają jeszcze w ogóle sens. Mamy jednoznacznie do czynienia ze zrastaniem się. Społeczeństwo jest podzielone co do tego, czy zrastanie się jest dobre, czy złe. To nie mniej ważny problem, jednak zupełnie inny.

A czy stary świat się rozpadł? Ta fraza już prędzej jest zgodna z rzeczywistością w swej łagodnej wersji, jeśli ma oznaczać, że świat znajduje się pod wieloma względami w ruchu i zatraca stary porządek. Zbliżanie się do siebie może dawać poczucie rozpadu. Globalnie bardzo wiele rzeczy rozwinęło się pozytywnie – dokładnie rzecz biorąc, tylko stan natury i klimatu pogorszył się jednoznacznie. Ale i tu działa zasada: zbliżanie się do siebie to nie bułka z masłem.

Nie mamy zatem do czynienia z powiększającym się podziałem i palącymi kryzysami, ale ze strukturami coraz większej społecznej otwartości, które umożliwiają zrastanie się i zbliżanie. Stąd biorą się opory i konflikty, które – jak zwykle – postrzegane są z większą ostrością niż stanowiące ich podłoże pozytywne tendencje.

Tendencje do zamykania jako wyraz oporu wobec otwartości

Wewnętrzna i zewnętrzna otwartość prowadzą do powstawania tendencji do zamykania się, ponieważ otwartość ma swoje granice. Niektórzy potomkowie imigrantów zastanawiają się, co jeszcze muszą uczynić, aby zostać uznanymi za członków społeczeństwa i aby w stu procentach do niego należeć. Język, obywatelstwo, uczucia i miejsce urodzenia: wszystko jest niemieckie, a mimo to zawsze czegoś brakuje. Z drugiej strony, niektórzy z tych, którzy byli tu zawsze, mają wrażenie utraty ojczyzny i tożsamości, czują też, że sobie nie radzą z sytuacją. Obie strony w jakiś sposób mają rację. Mamy do czynienia z procesem zrastania, który najwyraźniej nie został zakończony. Można się po obu stronach przytulnie urządzić w narzekaniu. Ale konstruktywną drogą jest droga krytyki i pokojowego sporu.

Jednym z wyrazów tego konfliktu jest pytanie: czy islam przynależy do Niemiec, czy nie? Sam fakt, że pojawia się to pytanie, pokazuje, iż zrobiliśmy już bardzo duży postęp. W latach 90. to pytanie byłoby kiepskim żartem, bądź nie zostałoby w ogóle zrozumiane. Odpowiedzią na nie byłoby bezwarunkowe „nie”. Swoją drogą większość muzułmanów także odpowiedziałaby „nie”. Dziś odpowiedź na to pytanie jest niejednoznaczna, wypada mniej więcej 50:50. Ale kiedy zapytać, czy muzułmanie, a więc ludzie, przynależą do Niemiec, akceptacja wzrasta znacząco – zresztą również u prawie wszystkich polityków CSU. I coraz więcej muzułmanów skarży się, że pytanie o przynależność ich religii do Niemiec nie uzyskuje jednoznacznego „tak” w odpowiedzi. Nie oznacza to nic innego, jak to, że oni czują się częścią republiki federalnej. Nie oznacza to nic innego jak żmudny proces zrastania się w otwartym społeczeństwie. Dlatego też jednocześnie pojawia się mówienie o „islamizacji”. To opór przeciwników społeczeństwa otwartego.

Zostańmy przy tym najbardziej kontrowersyjnym temacie, islamie, i tendencjach do zamykania się w kontekście międzynarodowym. Dzięki otwartości zewnętrznej kultury i społeczeństwa zbliżyły się do siebie do tego stopnia, że wszędzie da się wyczuć reakcję obronną. W krajach orientalnych mówi się o „zzachodnieniu” Wschodu, w Europie – o islamizacji Zachodu. Zbliżanie się do siebie może sprawiać na wszystkich wrażenie ograniczenia, przez co ludzie będą się czuli zmuszeni przechodzić do defensywy. To sprzyja zwrotowi ku korzeniom i tendencjom do zamykania się. Islamizm może być rozumiany jako reakcja zarówno na zbliżanie się, jak i nacjonalizm państw zachodnich. Nacjonalizm, populizm i ekstremizm prawicowy są tak samo ruchami przeciw społeczeństwu otwartemu, jak są nimi fundamentalizm religijny i terroryzm. Grupy, które zwracają się przeciw społeczeństwu otwartemu, nie mogłyby chyba być bardziej różne. Ale łączą je co najmniej dwie istotne zasady: są ekskluzywnymi ruchami zorientowanymi na zamknięcie i są zwrócone ku przeszłości. Czasom, kiedy byliśmy jeszcze potęgą i żyliśmy wśród swoich.

Zbyt szybkie zbliżanie się do siebie prowadzi do zderzenia, tak zwanego „Clash of Civilisation”. Z tym jednak najwyraźniej nie mamy do czynienia. Powolne zbliżanie się do siebie powoduje tarcia i tendencje do zamykania się. Te widzimy bardzo wyraźnie – nie tylko, ale przeważnie – w państwach zachodnich. A przecież społeczeństwo otwarte było pierwotnie ideą zachodnią. Dziś zwolennicy i przeciwnicy społeczeństwa otwartego są rozsiani po całym świecie. Największe niebezpieczeństwo stanowi podawanie w wątpliwość społeczeństwa otwartego przez same państwa liberalne. W prawie wszystkich państwach europejskich umacnia się ta tendencja. Od czasu Brexitu i prezydentury Donalda Trumpa nie sposób jej nie dostrzegać.
Zbliżanie się do siebie i zrastanie się mogą prowokować do podkreślania różnic, dlatego że te stają się coraz mniejsze. Może to prowadzić też do radykalizacji. Powrotu do korzeni. Musimy się zwrócić ku przeszłości, potrzebujemy miejsca, żeby znów stać się tak wielcy, jak byliśmy niegdyś. Great again – to dewiza, która w ostatnich czasach pochodzi od amerykańskiego prezydenta, ale równie dobrze mogłaby pochodzić od politycznego salafisty.

Jeśli się potkniemy, to własny  sukces

Otwartość do wewnątrz oraz otwartość na zewnątrz mogą zostać opacznie zrozumiane jako brak granic. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie: otwartość siłą rzeczy oznacza, że istnieją granice. Nie istnieje nic bez granic. Bez granic nie ma życia. Granice nie są problemem, ale koniecznością. Wyzwaniem jest to, jak się obchodzimy z istnieniem granic, relacja między otwartością a zamknięciem, przesuwanie granic i wartościowanie na nowo ich funkcji. Granice mogą być narodowo-państwowe, środowiskowe czy mentalne. W niniejszej książce chodzić będzie zatem o otwarte społeczeństwo i jego granice. I właśnie integracja oznacza między innymi przesunięcie granic – i to dla wszystkich. Tak, integracja jednej części składowej ma konsekwencje dla wszystkich.

O niczym innym nie debatuje się tak intensywnie, jak o migracji i integracji. Jednocześnie mam nieustające wrażenie, że na żaden inny temat nie dyskutuje się, dysponując taką ćwierćwiedzą i wyjątkową naiwnością. Wiele osób sądzi mianowicie, że problemy, które mamy w Niemczech, są związane z tym, że mamy doświadczenia z migracją dopiero od około sześćdziesięciu lat, i że dopiero od niedawna uznajemy, że jesteśmy społeczeństwem imigracyjnym. Ale to również jest iluzja. Klasyczne społeczeństwa imigracyjne, które mają o wiele dłuższe doświadczenia z przyjmowaniem imigrantów niż Niemcy, również przeżywają tendencje zamykania, w większości nawet dużo silniejsze. Migracje i postępująca globalizacja odgrywają wprawdzie pewną rolę w powstawaniu tendencji zamykania, ale tak samo ważna jest otwartość wewnętrzna. Powszechna integracja, a więc istnienie wolnego kraju dla wszystkich ludzi niezależnie od płci, koloru skóry, orientacji seksualnej, upośledzeń, jest we wszystkich społeczeństwach imigracyjnych stosunkowo nowym zjawiskiem. Przeciwnicy społeczeństwa otwartego są jednocześnie przeciwko „genderyzmowi”, także przeciwko inkluzji dzieci z niepełnosprawnościami i oczywiście odrzucają migrację i islam, ale nie cieszą się też z dobrze zintegrowanych muzułmanów, bowiem ci zmieniają kraj i chcą, aby islam był częścią składową Niemiec. Zrastanie trwa długo i boli.

Integracja i przemiany. Kultura i integracja w życiu codziennym

Jeśli ktoś chciałby doświadczyć konserwatywnej kultury niemieckiej, powinien pojechać tam, gdzie Niemcy są bądź byli imigrantami. W niemieckiej diasporze w Namibii, Argentynie, Australii, USA czy Kanadzie można zaobserwować kulturę dnia codziennego, mającą charakter skansenu. Generalnie należałoby sobie życzyć bardziej intensywnych badań na temat niemieckiej kultury emigracyjnej. (…)
Wszyscy imigranci mają tendencję do bycia konserwatywnymi, ponieważ pragną konserwować swoją kulturę. (…) Ale fakt, że emigranci zabierają swoją kulturę w konserwie, wskazuje wyraźnie na to, że właśnie oni mają wielkie zrozumienie dla kultywowania języka, tradycji, religii i wartości. Imigranci nie są tymi, którzy aktywnie forsują przemiany, mają raczej funkcję secondhandów kultury codziennej, w których zaopatrują się wszyscy, także miejscowi. Jest wręcz przeciwnie: nowoprzybyli życzą sobie w swoim nowym kraju klarowniejszej orientacji. Imigranci niezmiennie zadają mi te same pytania: jak zawiera się znajomości? Jak się zachować, kiedy się jest zaproszonym na kolację albo uroczystość? Jak mężczyzna odzywa się do kobiety, a jak – co rzadsze – kobieta do mężczyzny? Jak funkcjonuje flirtowanie? Jak okazuje się szacunek starszym, pracodawcom czy urzędnikom?

Odpowiedzi na te pytania są zawsze niesatysfakcjonujące. W społeczeństwie otwartym są to wszystko bowiem stosunkowo otwarte kwestie. Można uwzględniać szczegóły regionalne czy środowiskowe. Ale jeszcze bardziej decydujące jest, aby dostosować się elastycznie do sytuacji. Zwyczaje są zróżnicowane i zindywidualizowane. Trzeba wdać się w grę obustronną, uwzględniającą kontekst i osoby. Ta forma codzienności jest z jednej strony pozbawiona przymusu, a z drugiej także orientacji. Umożliwia i jednocześnie wymusza nadawanie działaniu swojego piętna. Trzeba sobie w tym celu wyrobić pewną intuicję, a to wymaga czasu, więcej czasu niż zajmuje wyuczenie się tradycyjnych reguł. Często w obliczu braku reguł imigranci orientują się podług własnych zwyczajów albo niemieckiej tradycji. I o ile to pierwsze przynajmniej pozostaje autentyczne, to drugie robi wrażenie anachronizmu, „wypadnięcia z czasu”. Jedno i drugie może prowadzić do tego, że druga osoba się zaśmieje albo spojrzy sceptycznie. I czy znaczy to, że wyśmiewają się z ciebie, czy jest to uśmiech życzliwy? Czy sceptyczne spojrzenie jest wyrazem irytacji, niczym znak zapytania w głowie, czy raczej zamknięcia się w sobie albo strachu? Co zrobiłem/zrobiłam nie tak?

Odpowiednio sfrustrowani są nowo przybyli, kiedy słyszą, że powinni się dopasować, ale nikt nie potrafi im powiedzieć, do czego ani jak. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że nie ma kultury trudniejszej do wytłumaczenia niż niemiecka. Ma to związek z szybkimi przemianami społecznymi, którym podlegają wszystkie społeczeństwa otwarte, ale też ze specyficzną niemiecką historią. (…)

Integracja w danym środowisku społecznym (niem.: Lebenswelt) wymaga czasu i przebiega mało spektakularnie, niczym sama z siebie, kiedy ludzie spotykają się w wolnym czasie w sąsiedztwie, dzielą zainteresowania w klubach i stowarzyszeniach i wymieniają się na temat różnic. Bez spotkań i wymiany nawet najżarliwsze apele moralne o integrację siłą rzeczy trafiają w próżnię.

W Niemczech spotkania migrantów z tubylcami, zwłaszcza na początku, prowadzą raczej do konsternacji niż oświecenia, ponieważ stale powstają nieporozumienia. W odróżnieniu od Niemiec w wielokulturowych częściach USA jest inaczej, gdyż tu rozwinęła się kultura życia codziennego, która pozwala właśnie takich nieporozumień unikać. Interpretujemy ją często jako powierzchowność, tymczasem powinniśmy traktować jak „powierzchnię przyjazną dla użytkownika”. Oto przykład: Siedzę w restauracji na Wschodnim Wybrzeżu USA, kelnerka podchodzi do mojego stołu i zaczyna mówić: „Mam na imię Kathy, dziś pana obsługuję. Gdyby miał pan jakieś pytania albo potrzebował rekomendacji czy czegokolwiek innego, proszę dać mi znać (podnosi do góry dwa palce). Nasz koncept funkcjonuje następująco: (…) ”. Kathy wypowiada słowa bardzo wyraźnie i nieustannie się przy tym uśmiecha. Jeśli się jej nie przerwie, wytłumaczy wyczerpująco, na czym polega zawód kelnerki, czym jest restauracja i właśnie cały koncept. Zachowuje się nieomal tak, jakby gość był z innej planety. Można przerwać z uśmiechem, mówiąc: „Dziękuję, Kathy, już wiem, co zamówię”, wtedy nie trzeba słuchać całej opowieści. (…) Jednak ponieważ mnie to fascynuje, nigdy nie przerywam.

Ale co leży u podłoża tego zachowania? W uśmiechu, wyjątkowo miłym tonie głosu, raczej wolnym i wyraźnym sposobie mówienia, całkowitej i bezwarunkowej koncentracji na gościu znaleziono tu formę komunikacji, która zawsze działa. Tylko z tego, że ktoś jest czarno- albo białoskóry, wygląda tak, jak wyobrażamy sobie Chińczyka, Araba czy Anglika, nie da się wywnioskować, czy mamy do czynienia z obywatelem USA, imigrantem czy turystą. Dlatego ustanowiła się forma komunikacji, która uwzględnia potrzeby wszystkich. Kathy wyjaśniła mi, że największe prawdopodobieństwo, iż ma przed sobą grupę miejscowych obywateli USA, jest wtedy, kiedy grupa jest zróżnicowana, to znaczy, kiedy przy stole siedzą na przykład czarni, biali i Azjaci.

Warunkiem jest tylko to, że mówi się po angielsku, ale zaobserwowałem, jak Kathy ze względu na barierę językową, pewnej rodzinie objaśniała menu rękami i nogami. I nie chodzi tu tylko o chęć zysku. Cała amerykańska codzienność funkcjonuje zgodnie z tą zasadą. (…)

Kanada i USA to dwa narody założone i w procesie stałych negocjacji nieustannie na nowo tworzone przez imigrantów. Tymczasem we wszystkich społeczeństwach imigracyjnych Europy większość stanowi „praludność”. Przez imigrację społeczeństwo kształtuje się wolniej i później. Wzajemne odziaływanie można porównać z oddziaływaniem na siebie ciał niebieskich. Niemcy byłyby tu systemem z większym ciałem niebieskim, otoczonym mniejszymi, o różnych rozmiarach i w różnym wieku. Wszystkie przyciągają się wzajemnie i tym samym zmieniają się. Ale jedno jest zdecydowanie większe niż pozostałe. W Ameryce Północnej brakuje takiego centralnego ciała niebieskiego, a różnice między ciałami są znacznie mniejsze. Mamy tu różne systemy, ale wszystkie działają według tej samej zasady: wzajemnego przyciągania. Nie da się przenieść stosunków amerykańskich na Europę. Ale porównanie pomoże zanalizować i zrozumieć podstawowe zasady. W Europie, a zwłaszcza w Niemczech, wzajemne odziaływanie w ramach tych zasad przebiega nieco inaczej, może nawet zupełnie inaczej. USA zawsze rozumiały się jako „a nation of nations”, w Kanadzie mottem jest „unity in diversity”. W Niemczech ustanowi się być może coś innego. Często jest mowa o „nowym my”, ale nierzadko też o bardziej ekskluzywnej formie niemieckiej kultury wiodącej (niem.: Leitkultur). Poczucie przynależności, tożsamość i kultura w społeczeństwie otwartym pozostają w każdym razie czymś dynamicznym i podlegają zmianom. (…)

***
Wewnętrzna otwartość, wewnętrzne konflikty. Bajka o społeczeństwie bez konfliktów

W przeszłości żyliśmy w mentalnym dualizmie między pozycją mono-kulti i pozycją multi-kulti, które były jednomyślne co do tego, że po pierwsze kompleksowa polityka integracyjna nie jest potrzebna, i że po drugie sami nie musimy się zmieniać tylko dlatego, że przyjeżdżają do nas pracujący „goście” (niem.: Gastarbeiter) lub „uciekinierzy”.

Konstatacja, że jesteśmy krajem imigrantów (Einwanderungsland) i prowadzone w jej konsekwencji ofensywne dyskusje na temat wyzwań aktywnej polityki integracyjnej nie doprowadziły wprawdzie do tego, że pozycje mono- i multi-kulti całkiem zniknęły, ale nie są już dominujące. Pozycje i opinie są podobnie zróżnicowane jak całe społeczeństwo. Nie tylko struktura ludności diametralnie się zmieniła, ale też społeczeństwo i życie codzienne wszystkich ludzi. Instytucje starają się coraz bardziej dopasować do zmienionych warunków społecznych i coraz lepiej im się to udaje. Ale ogromna socjo-kulturowa przemiana przerasta najwyraźniej część zasiedziałej ludności. Inna, co najmniej tak samo duża część wydaje się kochać różnorodność, co można poznać przede wszystkim po tym, że najbardziej międzynarodowe miasta są tymi najatrakcyjniejszymi. Jednocześnie nawet zwolennicy różnorodności dostrzegają różnice zdań i napięcia, nie potrafią ich jednak często odpowiednio zinterpretować. Ma to związek z niewspominanym do tej pory nieporozumieniem: ideą społeczeństwa pozbawionego konfliktów.

O ile dwa powyższe wyobrażenia są raczej „typowo niemieckie”, istnieje też teza, z której wszyscy wychodzili i nadal wychodzą: pozytywny rozwój poznaje się jakoby po tym, że wszystko toczy się bardziej harmonijnie. Pozbawione konfliktów społeczeństwo byłoby zgodnie z takim rozumowaniem normą referencyjną, według której można by mierzyć sukcesy integracji i stopień rozwoju społeczeństwa otwartego. Właśnie ten wymiar celu integracji jest nie tylko niemiecki. Wprawdzie Niemcy mają opinię posiadających dużą potrzebę harmonii i konsensu, ale zadziwiające jest, że teza ta jest rozpowszechniona także w całym świecie anglojęzycznym, nawet w nauce. I dlatego najważniejsze w ogóle pytanie brzmi: czy mamy realistyczne oczekiwania wobec tego, co ma być rezultatem udanej integracji? Dokąd prowadzi udana integracja?

Tym samym dochodzimy do sedna problemu. Mamy skłonność do przekładania naszych marzeń i nadziei na pojęcia. Pojęcia integracja i otwarte społeczeństwo są zwyczajnie synonimami czegoś pozytywnego. Tak można i powinno się je oceniać. Ocena stanie się problematyczna w momencie, w którym wyciągniemy następujący wniosek: kiedy integracja się uda i społeczeństwo otwarte zostanie zrealizowane, wszystko będzie dobrze i zapanuje harmonia. To wyobrażenie jest zupełnie nierealistyczne. Mierząc tą miarą, będziemy tym bardziej niezadowoleni, im więcej celów osiągniemy.

W ostatnich dziesięcioleciach debatowano bardzo dużo o imigracji i integracji. Przy tym chodziło zaledwie o terminologie, opisy i definicje, o które od czasu do czasu wybuchały prawdziwe spory. Dotyczyło to w tym samym stopniu dyskursów publicznych, politycznych i naukowych. Każdy szanujący się naukowiec wprowadzał do gry nowe pojęcie albo przedefiniowywał stare. Dlatego mówimy dziś o integracji, inkluzji, różnorodności, współuczestnictwie, równości szans, równouprawnieniu itd.

Dalsze różnicowanie na podkategorie wprowadza wprawdzie pewną systematyczność, ale zaciemnia mnogością detali i fragmentów spojrzenie na to, co istotne. Jak bardzo, przynajmniej jako nie-naukowcy, narażamy się na niedostrzeganie całości z powodu detali, pokazuje przykładowo pojęcie integracji. W ramach jednej jedynej teorii integracji rozróżnia się integrację systemową, socjalną, strukturalną, kulturalną, społeczną, emocjonalną, wielokrotnie złożoną, asymilację, separację, marginalizację itd. Aby nie zostać źle zrozumianym: to wszystko są uzasadnione i ważne rozróżnienia. To, co robią statycy i architekci w trakcie budowy domu, także jest ważne, ale nie mówi nam nic o tym, czy będziemy się dziś i za dwadzieścia lat czuć dobrze w naszym domu własnościowym, czy polubimy się z sąsiadami i czy z czasem nie będziemy chcieli czegoś prze- lub dobudować. Słyszano już o przypadkach, że architekci, statycy i przedsiębiorcy budowlani mówili o perfekcyjnym planowaniu i realizacji, ale zleceniodawca nie był ani trochę zadowolony.

Obok tych wielu pojęć zmienny jest też punkt odniesienia. Nie bez racji wiele osób mówi o tym, że integracja jest wyzwaniem ogólnym, które nie może być redukowane do tematu migracji. W tym kontekście wspomina się, że integracja dotyczy też zaniedbanych środowisk, że należy wspierać i forsować integrację kobiet, ludzi z upośledzeniami, bezrobotnych czy Niemców ze wschodnich landów. Bez wątpienia prawdą jest, że pojęcie to da się z zasady odnieść do wszystkich grup. Ale nie należy wpaść w pułapkę wołania o integrację tylko dlatego, że dochodzi do konfliktów.

To, co oznaczają te wszystkie pojęcia w detalach, to w rzeczywistości bardzo różne rzeczy. Ale mają one ten sam skutek. I właśnie co do oczekiwanych skutków panuje jeszcze powszechne niezrozumienie. Jeśli integracja czy inkluzja, czy równość szans się uda, społeczeństwo nie będzie bardziej homogeniczne, bardziej harmonijne ani bardziej pozbawione konfliktów. Nie, bardziej prawdopodobny jest scenariusz przeciwny. Centralnym skutkiem udanej integracji jest podwyższony potencjał konfliktów. (…)

Niezależnie od tego, jak zrozumiemy powyższe pojęcia, da się zarysować ten sam skutek: więcej ludzi może i chce partycypować, brać aktywny udział i coś otrzymać. Wszyscy przy jednym stole. Coraz więcej, coraz bardziej różniących się od siebie osób siedzi przy stole i chce dostać kawałek tortu. Skąd pomysł, że akurat w tej sytuacji powinno być harmonijnie? Taka wizja jest albo naiwna, albo hegemonistyczna. To oznaczałoby romantyzm spod znaku multi-kulturali albo nostalgię w stylu mono-kulti. Rzeczywistość jest najwyraźniej zupełnie inna.

Dynamiczny proces integracji da się za pomocą metafory ze stołem opisać jeszcze wyraźniej i szerzej. Pierwsze pokolenie imigrantów jest jeszcze skromne i pracowite, nie ma ambicji pełnego przynależenia i współuczestnictwa. Na co dzień dochodzi czasem do nieporozumień, ale w gruncie rzeczy obcowanie z imigrantami jest „przyjemne”. Siedzą oni przeważnie na podłodze albo przy osobnym stoliku dla dzieci, podczas gdy dorośli siedzą przy stole. Ci ludzie, a więc sami migranci, są szczęśliwi, że w ogóle mogą tu być, i mają stosunkowo małe wymagania. Integracja jest tu prawdziwym wyzwaniem i z reguły odbywa się tylko na najniższym poziomie.

Pierwsi potomkowie zaczynają dosiadać się do stołu. W drugim pokoleniu integracja udaje się coraz lepiej. Dzieci imigrantów mówią po niemiecku, nigdy nie mieszkały w innej ojczyźnie niż Niemcy i postrzegają się jako część całości. Nieważne, jak zdefiniujemy integrację – tu się ona odbywa. I dlatego też wzrasta potencjał konfliktowy. Więcej osób siedzi bowiem teraz przy stole, chce mieć dobre miejsce i kawałek tortu. Chodzi o uczestniczenie w rozdzielaniu pozycji i zasobów.

W trzecim pokoleniu wszystko idzie jeszcze dalej. Wnuki imigrantów chcą już nie tylko siedzieć przy stole i dostać kawałek serwowanego tortu. Chcą uczestniczyć w składaniu zamówienia. Chcą współdecydować o tym, jaki tort wjedzie na stół. Poza tym chcą wspólnie ustalać reguły zachowania przy stole, które wymyślone zostały i praktykowane były, zanim się pojawili. Potencjał konfliktowy wzmaga się jeszcze bardziej, bowiem chodzi o porządek przy stole, czyli przepis na otwarte społeczeństwo.

Ten poczyniony z grubsza zarys pokazuje, jakie następstwo pokoleń nastąpiło: integracja w najgłębszym sensie tego słowa. Integracja oznacza przede wszystkim, że rośnie procent ludzi, którzy chcą i mogą współuczestniczyć. I rośnie wymiar „chcieć” i „móc”. Mamy do czynienia ze zmianami ilościowymi i jakościowymi. Coraz więcej coraz bardziej różniących się od siebie osób artykułuje śmiało swoje potrzeby i zainteresowania. Proces ten daje się zaobserwować we wszystkich niegdyś wykluczonych grupach: kobiet, ludzi z upośledzeniami, nie-heteroseksualnych i stopniowo również ludzi o międzynarodowym życiorysie.

Być może w czwartym pokoleniu będzie spokojniej, być może. Ale ponieważ w liberalnym kraju imigracyjnym co roku jest jakieś pierwsze, drugie i trzecie pokolenie, i ponieważ kraj stale się zmienia, sytuacja pozostaje trwale złożona. Będzie konfliktowo. A przynajmniej podwyższony będzie potencjał konfliktowy, więc możliwość dyssensu i kontrowersji.

Udana integracja także dlatego podwyższa potencjał konfliktowy, że inkluzja, równouprawnienie czy poprawa szans partycypacji prowadzą nie do homogenizacji stylu życia, a do jego heterogenizacji, nie do większej harmonii i konsensu w społeczeństwie, a do większego dyssensu i nowych negocjacji. Zrazu są to konflikty o pozycje społeczne i zasoby, z czasem podawane w wątpliwość i negocjowane na nowo będą przywileje społeczne i relacje dominacji kulturowych. Dezintegracja idzie w parze z problemami społecznymi. Permanentne wykluczenie z towarzystwa przy stole podnosi prawdopodobieństwo zachowania odbiegającego od normy, przestępczości i przemocy. W integracji tymczasem chodzi o konflikty głębokie, zmieniające społeczeństwo. Analogicznie do tego: długotrwała bezrobotność jest problemem społecznym i tym samym oznacza dezintegrację. Spór między pracownikami i pracodawcami jest konfliktem społecznym między dwoma integralnymi (= zintegrowanymi) częściami, które tworzą całość.

Aladin El-Mafaalani

(Ciąg dalszy nastąpi)

*Książka wydana w 2018 roku pt. Paradoks integracyjny. Dlaczego udana integracja prowadzi do konfliktów, której jeden z podtytułów brzmi Bajka o społeczeństwie bez konfliktów. Stąd redakcja zaczerpnęła tytuł dla niniejszego fragmentu.

Aladin El-Mafaalani  niemiecki socjolog i profesor uniwersytecki, autor  bestsellerów. Urodzony w Niemczech, z pochodzenia Syryjczyk. W latach 2013-2018 był profesorem nauk politycznych i socjologii politycznej w Münster (University of Applied Sciences).W latach 2018–2019 był szefem departamentu w Ministerstwie ds. Dzieci, Rodziny, Uchodźców i Integracji w Düsseldorfie oraz koordynował politykę integracyjną w Nadrenii Północnej-Westfalii.  Od 2019 roku jest profesorem zwyczajnym pedagogiki ze szczególnym uwzględnieniem edukacji i szkoleń w społeczeństwie migracyjnym na Uniwersytecie w Osnabrück.

Agnieszka Kowaluk – tłumaczka literatury niemieckojęzycznej (m. in. Elfriede Jelinek, Wolfgang Herrndorf). W 2014 roku ukazała się w Niemczech jej książka Du bist so deutsch! (Jesteś taka niemiecka!), zainspirowana autorską kolumną Mein Deutschland w Süddeutsche Zeitung. Na kursach integracyjnych uczy niemieckiego imigrantów, w tym uchodźców. W ramach serii Gut gepolt! organizuje spotkania polskich autorów z publicznością niemiecką. Mieszka w Monachium od 20 lat.

Kultura Enter
nr 2021/01 nr 99

Ściany w graffiti w tunelu, chłopak tyłem z plecakiem.

By Ihsan K via Unsplash.

Mężczyzna z brodą w jasnej marynarce przy mikrofonie.

Profesor Aladin El-Mafaalani, za: de.wikipedia.org