Strona główna/SZTUKA. Katalogowanie wspomnień

SZTUKA. Katalogowanie wspomnień

ENGLISH VERSION: Cataloguing memories

Projekt „Przedmioty i ludzie” zrealizowałyśmy w przestrzeni konkretnej dzielnicy Lublina [1]. Współpracowałyśmy z mieszkańcami związanymi z podwórkiem przy ul. Lubartowskiej 31 i otaczającą je okolicą. Przedział wiekowy uczestników naszych badań wynosił od 8 do 68 lat (średnia wieku w grupie to 36,75 lat). 57 proc. tej grupy stanowiły kobiety, a 43 proc. była płci męskiej. Czas, w ciągu którego badani mieszkali na ulicy Lubartowskiej, wahał się od 2 do 59 lat (średnio 19,82 lat). Niemal 29 proc. zbadanych mieszkało w tym miejscu od urodzenia.

Wspólnie prowadziłyśmy spotkania badawcze w formie otwartych podwieczorków, podczas których rozmawialiśmy o relacjach między człowiekiem a przedmiotem. Opowiedziane historie stały się podstawą twórczych działań – powstałą instalacja, którą wraz z trwaniem projektu, sukcesywnie rozbudowywaliśmy. W ten sposób Nomadyczna Pracownia stała się żywym organizmem oddychającym opowieściami zaklętymi w obiektach.

Magdalena Franczak:

Przedmioty noszą w sobie energię osób, do których należały, ich przyzwyczajenia, rodzaj czułości lub jej brak, skłonność do sentymentu. Jeśli dobrze wyostrzymy zmysły usłyszymy ich historie: w jaki sposób wędrowały z rąk do rąk? jakie było miejsce ich ekspozycji? kiedy trafiły do naszego domu? Przy okazji być może dowiemy się, jaka była pora roku i co było tego dnia na obiad. Przedmioty uruchamiają wspomnienia. Często są to wspomnienia osób związane z osobami, których już z nami nie ma, ujawniają też prawdę o tym, co po nas zostaje.

Kiedy w 2016 roku rozpoczęłam swoje działania z dawną dzielnicą żydowską Lublina przy projektach „Oddychająca Góra”, a później „Nomadyczna Pracownia”, przedmiotem moich badań było wnętrze opuszczonego zakładu krawieckiego przy Lubartowskiej 31. Bazując na archiwaliach, opowieściach mieszkańców, a także na własnych odczuciach, próbowałam dotrzeć do duszy miejsca na podstawie odnajdywanych śladów przeszłości. A pozostało ich niewiele, co powodowało wyostrzenie zmysłów i skupienie się na każdym zauważalnym znaku, jak chociażby pęknięcie w ścianie.

Już sama przestrzeń pracowni kryła w sobie ślady przeszłości wydeptane przez moich poprzedników: nieregularne wgłębienia w ścianie, świadczące o walce z niedoskonałościami powierzchni, wykładzina wytarta przez klientów i samego krawca, który przez wiele lat pracował, szyjąc ubrania na dwunastu metrach kwadratowych. I wreszcie: źródło ciepła, oraz serce miejsca – stary, lekko popękany, ale wciąż działający piec. Pomalowany białą farbą, przez którą próbują się wydostać rdzawe wykwity. Wszyscy sąsiedzi zgodnie twierdzili, że pan Józef palił w nim do ostatniego dnia pracy, i że koza świetnie działała, przyciągając ludzi do swojego ciepła. Gromadzili się wokół niej w przerwie pomiędzy jednym a drugim klientem, prowadząc długie rozmowy.

Pierwotnie Nomadyczna Pracownia składała się z dwóch stref, oddzielonych od siebie zasłoną (widać to na starych, archiwalnych fotografiach). Strefa oficjalna, gdzie przychodzili klienci, była miejscem reprezentacyjnym, z oknem, przez które można było podejrzeć rzemieślnika przy pracy. Ta druga, prywatna, miała nieco bardziej złożoną strukturę: można było przymierzyć tam ubranie, służyła jako garderoba, ale też jako miejsce przygotowywania posiłku – była więc obszarem prywatnym, zarówno dla krawca, jak i zamawiającego.

Oprócz wykładziny oraz pieca, znalazłam tam jeszcze stare szuflady i pozostałości po stoliku do maszyny, które udało mi się złożyć w jedną całość. Oryginalne okiennice, stolarka, półki pod parapetem oraz domowa atmosfera spowodowały, że mogłam wejść niejako w rolę medium, poczuć energię miejsca, wyznaczyć ścieżki wydeptane na tej mikro-powierzchni przez moich poprzedników. Zapoznane historie, stare zdjęcia, pamiątkowe drobiazgi przynoszone przez sąsiadów, pomagały odkrywać coraz większe fragmenty obrazu z przeszłości.

Wydaje się, że przedmioty są w stanie zmagazynować pewne wydarzenia czy emocje, jakie były udziałem ich właścicieli, i że w jakiś nieuchwytny sposób możemy to odczuć. Postanowiłam więc prześledzić przeszłość i pamięć miejsca, w którym miałam zamiar pracować. Po kilku rozmowach przeprowadzonych ze starszymi mieszkańcami podwórka okazało się, że w mojej pracowni przed wojną mieszkała rodzina żydowska, prowadząca swój zakład. Tu również prześledziłam model urządzania wnętrza: prywatna strefa mieszkania, podobnie jak u następcy, przeniosła się za zasłonkę, a od frontu toczyło się oficjalne życie. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób na tak małej powierzchni funkcjonowała rodzina. Tego rodzaju warunki wymuszały bliskość i kompromis.

Wystawa pt. „Przedmioty i ludzie”

Właśnie ta zasłonka stała się dla mnie symbolem podziału wnętrza miejsca na obszary dwóch części. Na tej osi zbudowałam wystawę. Powiesiłam białą tkaninę, która zmieniła wizualnie przestrzeń. Przeglądając dzienniki ze spotkań z mieszkańcami, nanosiłam na jej powierzchnię rysunki przedmiotów, pochodzące z opowiadań moich gości.

przedmioty i ludzie4
„Przejście”, rysunek na tkaninie, wystawa „Przedmioty i ludzie”. Fot. M. Franczak.

Zasłona ma w sobie coś mistycznego. Podział, który wprowadza, odbywa się na wielu poziomach. W wielu kulturach jej użycie jest symbolem odgrodzenia tego, co ludzkie, od tego, co boskie. Oddziela od siebie dwa różne światy. Natomiast we wspomnieniach badanych osób, motyw zasłony pojawia się w kontekście zabawy i możliwości ukrycia się za nią. W mojej instalacji oddzieliła obiekty na potrzeby wystawy od tych, które na co dzień tłoczą się w pracowni, należą do przedmiotów osobistych, odpadów procesu twórczego, których zazwyczaj nie ujawniam. Jednak ze względu na to, że przedmioty jako obiekty badań wysuwają się w tym przypadku na pierwszy plan, postanowiłam wszystkich uczestników procesu „włączyć do gry”. Prace oraz narzędzia, niejako upchnięte za kurtyną wzbudzały ciekawość odwiedzających. Były tam lustrzane rzeźby, które prezentowałam w przestrzeni Lublina podczas Nocy Kultury w 2015 roku, gipsowe formy z wystawy „Uparta Obecność”, pudła z tkaninami, nożycami, fotografie, ramy, szkicowniki, kawałki folii aluminiowej, zwoje drutu, resztki farb. Odwiedzający wystawę goście gromadzili się przed białą, pokrytą rysunkami płachtą materiału, uchylali tajemnicę, zaglądając na drugą stronę.

Oprócz rysunków i kolaży inspirowanych opowieściami zgromadzonymi podczas pracy, na wystawie znalazły się obiekty powiązane z podwórkiem przy Lubartowskiej 31, ale też moim działaniem twórczym w przestrzeni Nomadycznej Pracowni.

Jednym z wypożyczonych do wystawy przedmiotów była niewielkich rozmiarów szklana butelka wypełniona cieczą o ciemnobrunatnej barwie. Łączyła ona przeszłość z teraźniejszością, przechodząc z rąk do rąk. W głębi podwórza, na piętrze, tuż ponad moją pracownią mieszkał pan Duch. Jego nazwisko w pełni korespondowało z postacią, która to pojawiała się, to znikała z pola widzenia. Pan Duch otrzymał butelkę od swojego sąsiada – nieżyjącego już parasolkarza – Nuchyma Szyca, który przez ponad czterdzieści lat prowadził zakład naprawy parasoli przy ul. Lubartowskiej 31. Wyprowadzając się, Pan Duch przekazał wciąż jeszcze pełną butelkę Szymonowi, zajmującemu pracownię na parterze, od którego wypożyczyłam ją do wystawy. Okazało się, że wypełniająca ją ciecz, była trucizną na mrówki. Sądząc po jej ilości, podwórko przy Lubartowskiej nie ma problemu z mrówkami.

W trakcie realizacji tego projektu pojawiały się wokół mnie, czasami w wyniku dziwnej koincydencji, różnego rodzaju porzucone lub wystawione niechciane przedmioty. Tak było z puszkami pełnymi guzików, wyrzuconymi po śmierci pana Gwiazdy, który niemalże do końca swoich dni wnosił na pierwsze piętro butelki Muszynianki. Były to guziki różnego gatunku, z przeróżnych okresów życia właściciela. Tłoczyły się ciasno w puszkach po cukierkach, jakby czekały aż ktoś je wyciągnie i doceni ich urodę. A jest co podziwiać: niektóre pochodzące od munduru, błyszczące, inne w kształcie kryształu, jakby od wieczorowej sukni, jeszcze inne, obłe, różowe, być może od wełnianego damskiego swetra. Część odpadła – są jeszcze fragmenty nici, niektóre były trzymane na wszelki wypadek. Na ich podstawie możemy niemal prześledzić zmiany zachodzące w modzie, to w jaki sposób zmieniały się upodobania ich właścicieli.

przedmioty i ludzie2
„Archiwum Dzielnicy”, fragment wystawy „Przedmioty i ludzie”. Fot. M. Franczak.

Jednym z pytań ankietowych w przeprowadzonych przez nas badaniach, było pytanie o ważny przedmiot. Trudna zagadka wymagająca namysłu. Dla mnie, jako artystki, takim przedmiotem jest stary notes z pożółkłymi kartkami, służący za skarbnicę pomysłów. Tam znajdują się wszystkie tajne notatki i rysunki. Stamtąd je wyciągam po kolei i powielam w różnych sekwencjach w przestrzeni. Rzadko się zdarza, że prace powstają pojedynczo, zazwyczaj są częścią większej całości, elementami składowymi rozwiązywanego problemu. Trochę jak puzzle. Ważne jest to, że kartki nie są śnieżnobiałe, że notes ma swoją historię i pomimo że jest stary, jestem pierwszą osobą, która może nanieść swoje rysunki na jego strony.

Fotka Bartka Żurawskiego, zrobione podczas otwarcia wystawy podsumowującej projekt "Przedmioty i Ludzie".Fotka Bartka Żurawskiego, zrobione podczas otwarcia wystawy podsumowującej projekt „Przedmioty i Ludzie”.

Magdalena Szubielska:

Celem badań prowadzonych na ulicy Lubartowskiej było ustalenie stosunku mieszkańców i bywalców tej ulicy do szeroko rozumianego przedmiotu. Mianem przedmiotu określono zarówno ulicę, dom czy mieszkanie, a także różnego rodzaju przedmioty-rzeczy: codzienne, w tym użytkowe i dekoracyjne, zbierane w ramach kolekcji, rzeczy o szczególnym znaczeniu osobistym. Chciałam też sprawdzić, jak lublinianie i lublinianki podchodzą do przedmiotów materialnych i dowiedzieć się, które wypełniają ich przestrzeń życiową, funkcjonują w strefie symbolicznej – jaki niosą emocje , czy wywołują wspomnienia, czy kojarzą się z ważnymi sytuacjami lub osobami.

W wypowiedziach mieszkańców z Lubartowskiej ujawnia się szacunek do przedmiotów, którymi wypełniają (często ciasne) pokoje. Deklarowano, że w domu trzyma się jedynie niezbędne przedmioty i nikt nie lubił nadmiaru rzeczy (co odróżniało ich od mieszkańców Lublina zamieszkałych w innych punktach miasta). Mieszkańcy przyznawali, że jest dla nich istotne, żeby przedmioty, z których korzystają w życiu codziennym, były ładne i trwałe. Przy tym preferowali naturalne materiały, jednocześnie zgłaszając niechęć do jednorazówek, plastiku. Okazało się też, że sami często zastanawiają się nad historią pozostawionych na ulicy starych, wyrzuconych przedmiotów i że sami nie wyrzucają rzeczy, które im się znudziły, a także starają się naprawić zniszczone, zużyte przedmioty. Prawdopodobnie własnoręcznie reperowane, przez długi czas przechowywane w domach sprzęty stają się coraz bardziej osobiste, zapisują się w nich kolejne historie – zarówno związane z sytuacjami codziennymi, jak i tymi wyjątkowymi, o dużym ładunku emocjonalnym. W efekcie mieszkańcy Lubartowskiej byli skłonni twierdzić, że o tym, jakimi są ludźmi, dużo mówią przedmioty, będące w ich posiadaniu.

Badani mieszkańcy ulicy Lubartowskiej i innych lubelskich ulic równie często mówili, że posiadają kolekcje oraz tzw. przedmioty osobiste. Były to zarówno rzeczy stare (przedwojenna peruka z naturalnych włosów znaleziona na pchlim targu; lustro, a raczej rama lustra, która ma około 100 lat; stare przedwojenne filiżanki; lufka do papierosa – po babci; muszla – pamiątka po prababci), pamiątki rodzinne (portrety i fotografie przodków), upominki od najbliższych (pierścionek od babki na zakończenie studiów, naszyjnik od mamy na 18 lat, pierścionek zaręczynowy od narzeczonego), ale zaskakująco – również całkiem nowe (breloczki, samochodziki, zabawki, książki), mało wartościowe czy wręcz takie, które można by uznać za śmieci (korki od napojów Tymbark, lalka z urwaną głową). Osobiste przedmioty i kolekcje to zabawki (petszopy), ubrania (dres), pojazdy (rower), meble (regał), narzędzia (klucz), sprzęt RTV (telewizor), sztuka użytkowa (szklane kule), biżuteria.

Okazało się, że ulica Lubartowska stanowi szczególne miejsce na mapie Lublina.. Mieszkańcy, czując z miejscem emocjonalny związek, przyznawali, że ulica miała duży wpływ na ich życie. . Pomimo, że ulica okryta jest złą sławą (ostatnio wiele robi się, żeby ją „odczarować”), ulicę dla miejscowych jest wyjątkowa i darzą ją sympatią. Co ciekawe, nie tylko mieszkańcy Lubartowskiej, ale także inni lublinianie zgadzali się z tym, że ulica Lubartowska jest jednym z ważniejszych miejsc na mapie miasta. Czy ze względu na jej bogatą (a jednocześnie smutną) historię? Była ona przecież najdłuższą i najbardziej okazałą ulicą dawnego, żydowskiego Lublina. Może z uwagi na sąsiedztwo Starego Miasta, reprezentatywnej dla Lublina Bramy Krakowskiej, a także z powodu tego, że ulica ta wciąż stanowi ważny pieszy trakt komunikacyjny? A może powodem szczególnego wyróżnienia ulicy jest osobista wartość symboliczna, indywidualna i przez to inna dla każdego? Urodziłam w szpitalu na Lubartowskiej dwie córki i ten fakt sprawił, że nazwa jej zapisała się w historii mojej rodziny. Tak, Lubartowska jest dla mnie jedną z ważniejszych ulic tego miasta.

[1] Projekt został zrealizowany w 2017 r. w ramach programu „Dzielnice kultury” prowadzonego przez Warsztaty Kultury w Lublinie.

Magdalena Franczak, Monika Szubielska

Magdalena Franczak – ur. w 1978 r., artystka interdyscyplinarna, podczas realizacji prac posługuje się różnymi mediami: malarstwem, rysunkiem, fotografią, performance. Tworzy obiekty i pracuje z przestrzenią site specific. Nawiązuje dialogi z teatrem projektując kostiumy, scenografie. Członkini polsko-niemieckiej grupy AOUA (Academy of Ugly Arts). Współpracuje z artystami i artystkami z Polski i ze świata: z Michaelem Ackermanem, Marcinem Dymiterem, Ludomirem Franczakiem, Yael Frank, Sarą Kurzinger oraz Jaśminą Wójcik i Weroniką Lewandowską, z którymi tworzą kolektyw „Łodygi”. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2014 roku. Wystawia w galeriach w Polsce i za granicą (m.in. Miejsce Projektów Zachęty w Warszawie, Arsenał w Poznaniu, BWA Zielona Góra, Labirynt w Lublinie, Galeria Biała w Lublinie, CSW w Toruniu, Art Cube Jerusalem i wielu innych). Jak pisze Karolina Sikorska: „Magdalena Franczak mówi o pracy i procesie twórczym jako o przyroście naturalnym. Za tą metaforą kryje się skrupulatnie budowana kolekcja znalezionych, pozyskanych, zyskujących materialność przedmiotów, które produkują misterne struktury powiązań między sobą, skłaniając inicjatorkę i twórczynię kolekcji do ciągłego wysiłku opanowywania i klasyfikowania zbieranego materiału. Praca dla Franczak jest bezustannym procesem, mierzeniem się z ulotnością materii, konserwacją, odzyskiwaniem, umieszczaniem rzeczy w obszarze widzialnego”.

Magdalena Szubielska – pracuje na stanowisku adiunkta w Instytucie Psychologii KUL, gdzie zajmuje się przede wszystkim wyobraźnią przestrzenną osób niewidomych oraz psychologicznymi aspektami odbioru tekstów kultury. Jako niezależna edukatorka i animatorka kultury realizuje głównie działania zaangażowane społecznie, pracuje w lubelskich dzielnicach lub z osobami zagrożonymi wykluczeniem kulturowym.

Podwieczorek z mieszkańcami. Zdjęcie zrobione podczas letniego spotkania z mieszkańcami Lubartowskiej i okolic. Fot. M. Franczak.

Podwieczorek z mieszkańcami. Zdjęcie zrobione podczas letniego spotkania z mieszkańcami Lubartowskiej i okolic. Fot. M. Franczak.

Fotografie Magdaleny Franczak z wystawy pt. "Przedmioty i ludzie". Na zdjęciu "Kartki z podróży", drewno, porcelana.

Fotografie Magdaleny Franczak z wystawy pt. "Przedmioty i ludzie". Na zdjęciu "Kartki z podróży", drewno, porcelana.

"Archiwum Dzielnicy",fragment wystawy "Przedmioty i ludzie". Fotografia (i kolejne) Magda Franczak.

"Archiwum Dzielnicy",fragment wystawy "Przedmioty i ludzie". Fotografia (i kolejne) Magda Franczak.