Strona główna/WILNO. Tęsknota za północą

WILNO. Tęsknota za północą

Nikodem Szczygłowski

Pamięci Pani Nadziei Boszkówny-Kjovkarovej, urodzonej w Wilnie

Wielu, myśląc o Wilnie międzywojennym, pamięta zasłyszane niegdyś historie, legendy, znane nazwiska, wydarzenia – jaki obraz na podstawie tego maluje nam nasza wyobraźnia i podświadomość?

Z jednej strony (w narracji litewskiej), mamy stereotyp „porwanego miasta” – miasta-męczennika, miasta-legendy, które koniecznie trzeba odzyskać, zwrócić, doczekać się szczęśliwego momentu, w którym serce miasta zacznie bić w harmonii z oddzieloną od niego ojczyzną, tam, gdzie biegnie Szeszupa, gdzie płynie Niemen [i] …

Z drugiej strony (w narracji polskiej), widzimy pulsujące pełne tradycji miasto Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego, w którym pobrzmiewają wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, gdzie studenci Uniwersytetu Stefana Batorego spieszą na zajęcia i gdzie młody Czesław Miłosz zmierza do gimnazjum im. Zygmunta Augusta. Na łuku Ostrej Bramy wisi polski orzeł, a według wojewody Bociańskiego miasto charakteryzuje jedynie duch „prawdziwej polskości”, bez żadnych mniejszości narodowych i wątpliwości.

Tymczasem mieszkańcy miasta prowadzili zwykłe, codzienne życie. Większość z nich mówiła po polsku lub w jidysz, niektórzy po białorusku lub litewsku, niektórzy po rosyjsku, miasto zamieszkiwali również przedstawiciele innych narodowości, więc można było usłyszeć inne języki. W rankingu miast w międzywojennej Polsce, co do wielkości zajmowało dopiero szóste, a pod względem liczby ludności (pod koniec lat 30. zamieszkiwało Wilno niecałe 200 tysięcy mieszkańców) plasowało się za Krakowem, Poznaniem, Lwowem, Łodzią i Warszawą. Mimo rozpowszechnionej legendy, miasto nie było wówczas szczególnie znaczące pod względem kulturalnym, a zwłaszcza gospodarczym. W zasadzie można powiedzieć, że było to miasto prowincjonalne, położone na dalekim północnym wschodzie, wciśnięte pomiędzy „martwą” linię demarkacyjną z Republiką Litewską od zachodu, granicą ze Związkiem Radzieckim od wschodu i krótkim odcinkiem granicy z Republiką Łotewską od północy.

Jeszcze przed pierwszą wojną światową miasto słynęło ze swoich kawiarni, chociaż tak naprawdę nie było ich wcale aż tak wiele, i może przez to prawie wszystkie zapisały się w pamięci mieszkańców. Wydany w 1923 przewodnik po mieście autorstwa prof. Juliusza Kłosa wymienia sześć najpopularniejszych kawiarni i cukierni w Wilnie: Bronisław (Wielka 34), Kazimierz Sztrall (Wielka 2), zwany też „Białym Sztrallem”, Bolesław Sztrall (ul. A. Mickiewicza 12), zwany Zielonym Sztrallem, kolejna pobliska kawiarnia należąca do Kazimierza Sztrzalla (ul. A. Mickiewicza 22), znana jako Czerwony Sztrall, Świtezianka (ul. A. Mickiewicza 1) i kawiarnia Rudnickiego (ul. Trocka 1) [ii].

Przewodnik nie wspomina jednak jeszcze o jednej z najbardziej niezwykłych kawiarni w mieście, która nosiła nazwę Jugosławia.

* * *

Pewnego ponurego jesiennego poranka stałem na peronie wileńskiego dworca kolejowego i czekałem na pociąg z Warszawy (tak, wtedy takie pociągi wciąż jeszcze kursowały i szczegół ten pozwoli uważnemu czytelnikowi zrozumieć, kiedy rozgrywa się akcja tej opowieści). Pociąg ten przywiózł dwóch gości z odległego kraju na południu Europy, kraju, o którym wtedy prawie nic nie wiedziałem – starszą panią i jej córkę, mniej więcej w moim wieku. Wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszałem historię Jugosławii.

„Tutaj była nasza kawiarnia-cukiernia” – powiedziała pani Nadzieja, zatrzymując się przed budynkiem przy alei Giedymina, oznaczonym numerem 2A, którego fasadę obok wejścia zdobiły figurki niedźwiadków z tabliczkami czekolady w łapach.

Wokół tej historii można byłoby osnuć powieść albo film. Ma w sobie wszystko: zapierające dech górskie krajobrazy Bałkanów i długie podróże koleją po Europie, która próbuje podnieść się z upadku po pierwszej wojnie światowej, odwagę i determinację, sukces komercyjny i uznanie, śnieżne zimy i lodowisko na placu Łukiskim, ciepłe, słoneczne lata i pikniki w parku Zakręt, a potem znowu długą podróż powrotną na południe do Jugosławii przez całą ogarniętą wojną Europę.

* * *

Mieszkaniec międzywojennego Wilna Rapolas Mackonis (1900–1982) w swojej książce zatytułowanej Iš kavinės į kavinę (1994) tak wspomina Jugosławię: „Przy ulicy Mickiewicza, obok teatru Lutnia, znajdowała się kawiarnia Jugosławia, założona przez przybyłych do Wilna Serbów. Wszyscy kelnerzy to byli wysocy, przystojni bruneci”.

Ze wspomnień ówczesnych mieszkańców Wilna dowiadujemy się m.in., że Jugosławia niezwykle popularna w mieście, słynęła ze swoich „specjalności”– kawy po turecku oraz macedońskiej bozy, lekko sfermentowanego napoju z kukurydzy, prosa lub pszenicy.  Ten stosunkowo tani i orzeźwiający napój cieszył się popularnością wśród studentów Uniwersytetu Stefana Batorego.

Skąd pomysł na Jugosławię w międzywojennym Wilnie?

Najpierw w mieście zjawił się Zdravko Boškoviii, obywatel Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców (później znanym jako Jugosławia), który przyjechał z Macedonii i prawdopodobnie kupił należącą wcześniej do wilnianina Izraela Bunimowicza kawiarnię przy centralnej ulicy miasta, noszącej imię A. Mickiewicza, niedaleko placu Katedralnego. Do pierwszej wojny światowej kawiarnia nosiła nazwę Victoria, wspomniany Bunimowicz zaś jeszcze przed wielką wojną znany był w mieście jako bogaty przedsiębiorca i filantrop. Pod koniec XIX wieku założył w Wilnie świetnie prosperującą fabrykę czekolady i cukiernię. W 1914 fabrykę jednak zniszczył pożar i nie została już ponownie odbudowana.

Według Sonji Kjovkarovskiej-Andreevskiej, córki Nadziei i wnuczki Zdravko, jej dziadek przypadkowo znalazł się w Wilnie. Legenda rodzinna głosi, że on i jego bracia chcieli założyć kawiarnię w Odessie – a nawet przygotowywali się już do podróży do miasta nad Morzem Czarnym – lecz Zdravko przypadkowo spotkał w pociągu współpasażera, który okazał się być Żydem „z Rosji” i stanowczo poradził mu, aby zamiast Odessy udał się do Wilna, gdzie nie ma zbyt wielu kawiarni „w prawdziwym stylu wiedeńskim”. „Twoje orientalne przysmaki odniosą wielki sukces tam, na północy” – rzekomo miał mu powiedzieć ten zagadkowy towarzysz podróży, którego spotkanie okazało się znamienne i zaważyło na dalszej historii całej rodziny.

Być może też właśnie on doradził Zdravkowi, aby zwrócił się bezpośrednio do Bunimowicza, ale niewykluczone, że rozpoczęcię nowej działalności w tym samym miejscu, w którym przed wojną działała Victoria było zbiegiem przypadku. Godne uwagi jest również to, że kiedy żona Zdravka, Sofia i dwaj jego bracia, którzy nieco później również przyjechali do Wilna, wszyscy razem zamieszkali w domu przy Wielkiej Pohulance (obecnie ul. J. Basanavičiaus 17). Z kolei o Bunimowiczu wiadomo, że przed pierwszą wojną światową mieszkał także na Pohulance, co prowadzi do przypuszczeń, że gdyby sprzedał kawiarnię rodzinie Boškovów, mógł również sprzedać (lub wynająć) należący do niego inny dom na Pohulance.

Nie wiadomo dokładnie, kiedy Zdravko przybył do Wilna. Prawdopodobnie była to końcówka lat dwudziestych Wydany w 1923 roku przewodnik turystyczny po Wilnie profesora Kłosa nie wymienia jeszcze Jugosławii wśród godnych uwagi kawiarni miasta. Tak czy inaczej, wiadomo, że pod koniec lat dwudziestych XX wieku Jugosławia już w mieście działała.

„Mój dziadek Zdravko był człowiekiem odważnym i energicznym, nie bojącym się wyzwań” – powiedziała mi Sonja – zarówno jak moja babcia Sofia. Pochodziła ze wsi Gari, położonej w górach regionu Reka w zachodniej Macedonii. Tamtejsi ludzie przestrzegali zwyczajów przodków, stanowili bardzo tradycyjną społeczność, byli przywiązani do ziemi, lecz z powodu biedy i trudności gospodarczych większość dorosłych mężczyzn wyjeżdżała w celach zarobkowych za granicę. Nazywano ich pečalbari [iv], a opowieści o samotności i tęsknocie za domem są esencją macedońskiego folkloru tamtych czasów – takich jak słynny taniec ludowy „Teškoto” [v] czy wiele smutnych pieśni ludowych, poświęconych tej tematyce. Moja babcia była pierwszą kobietą z całej wioski, która w tamtym czasie wyjechała za granicę. Była silną i odważną kobietą. Przyjechała do Wilna razem ze starszą córką Eleną, gdy miała zaledwie około dwudziestu lat – „taka podróż wydawała się wówczas niewyobrażalna rówieśniczkom z jej rodzinnej wioski”– dodaje Sonja.

W latach trzydziestych XX w. interes braci Macedończyków – Atanasa, Aleksandara i Zdravka – kwitnie i prosperuje, kawiarnię licznie odwiedzają zarówno mieszkańcy jak i turyści, należy do popularnych miejsc towarzyskich na mapie Wilna, w Jugosławii wypada bywać, zwłaszcza gdy ktoś chce zaliczać się do lepszego towarzystwa.

W 1933 roku Zdravkowi i Sofii w Wilnie urodziła się córka. To ich trzecie dziecko, dziewczynka otrzymuje imię Nadieżda jest najmłodszą siostrą Eleny i Wery. Dziewczynka została ochrzczona w wileńskiej prawosławnej katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, nazywanej też katedrą Preczysteńską, znajdującej się w malowniczym miejscu nad brzegiem rzeki Wilejki. W jej polskim akcie urodzenia jest zapisane – Nadzieja Boszkówna – z charakterystyczną dla ówczesnej polszczyzny końcówką panieńską, według obowiązującej jeszcze wtedy tradycji, zanikającej po drugiej wojnie światowej. Nadzieja wychowywała się pod koniec okresu międzywojennego, uczęszczała do polskiej szkoły powszechnej i na całe życie zachowała wspomnienia z miasta dzieciństwa.

Ponowne swoje rodzinne miasto pani Nadzieja zobaczy 60 lat później, w 2003 roku.

Przez te lata nie zapomniała języka, którego nauczyła się jako dziecko i nadal mówiła płynną, piękną, literacką polszczyzną, w której słyszało się brzmienie typowe dla międzywojennej polszczyzny. Słuchając rozmowy pani Nadziei, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że słucham głosu międzywojennego spikera radiowego, czy też aktorki ze starego filmu z tamtych czasów.

* * *
Była niedziela, więc po tradycyjnej mszy w cerkwi pod wezwaniem św. Konstantyna i Michała na Pohulance ojciec zabierał dzieci na spacer. Najczęściej przemierzali ulicę Adama Mickiewicza, gdzie odwiedzali cukiernię.

Dla dziewczynki z kolei to było przekroczenie progu królestwa słodyczy, gdzie wysocy, piękni kelnerzy uśmiechają się, oferując wszelkiego rodzaju cuda, z których słynie Jugosławia– ciastka, słodycze, lody, kakao.

W środku przestronnej dwupoziomowej kawiarni nie brakowało gości. Na parterze oferowano austriackie torty, czekoladę, ciasta, na piętrze zaś – orientalne i egzotyczne słodycze. Na dole, na podium muzyk nastrojowo grał na fortepianie. Kelnerzy zręcznie uwijali się między stolikami i podawali kawę po turecku z cykorią, kawę po bałkańsku, kawę po wiedeńsku, oraz przysmaki, z których Jugosławia słynęła w całym Wilnie.

Tak właśnie wyglądała Jugosławia, cukiernia-kawiarnia, założona przez trzech braci, których los sprowadził z odległej południowej Macedonii do miasta nad Wilią. Jeden z braci, Zdravko, był ojcem dziewczynki.

Nadzieja dorastała w zamożnej rodzinie, otoczona miłością bliskich. Rodzina Boškowów należała do elity ówczesnego Wilna, brali aktywny udział w życiu towarzyskim miasta, wspominała o nich lokalna prasa.

Mieszkali w pięknym domu w stylu historycyzmu na Wielkiej Pohulance, tuż obok cerkwi św. Konstantyna i Michała, do której uczęszczali na nabożeństwa prawosławne. Nieopodal znajdował się słynny Teatr na Pohulance, który cała rodzina miała zwyczaj odwiedzać podczas premier, uroczyście zasiadając w loży na piętrze, chłonąc atmosferę tradycji. Wiele lat rodzina spędziła m.in. w rozległym parku pełnym tajemniczych cieni i wąwozów, zwanym Zakręt, dokąd mieszkańcy miasta chodzili na spacery, organizowali pikniki lub wynajmowali łodzie i udawali się na wycieczki w dół rzeką aż do Werek, gdzie znajdowała się piaszczysta plaża, młyn wodny i pałac z parkiem na wzgórzu. Zimą dzieci zjeżdżały na sankach z pobliskiej góry, zwanej Górą Bouffałową. Dziewczynka z siostrami i guwernantką często chodziła na lodowisko przy placu Łukiskim – a później pospiesznie udawały się ulicą Mickiewicza wprost do rodzinnej cukierni, po drodze czasami odwiedzając słynny Dom Towarowy Braci Jabłkowskich, tę prawdziwą jaskinię pokus dla dzieci i młodzieży szkolnej.

Zimą cieszyły się popularnością także wycieczki – a właściwie to kuligi, tak je nazywano – saniami konnymi po ulicach Wilna. Podczas tych wypraw Nadii zawsze towarzyszył wierny przyjaciel – pies rasy samojed, który wabił się Puszek.

* * *
Mniej więcej w ten sposób próbuję urzeczywistnić wspomnienia pani Nadieżdy Kjovkarovej z jej dzieciństwa w międzywojennym Wilnie. Niestety nie zostawiła żadnych notatek na ten temat. Niewiele też chciała opowiadać, pytana o okoliczności, w jakich jej rodzina musiała opuścić Wilno.

„Hitler najechał Polskę i wkrótce druga wojna światowa zapukała również do naszych drzwi. Zaczęto prześladować Żydów, miałam wielu przyjaciół wśród żydowskich dzieci w Wilnie, na moich oczach część z nich znikała. Wiedzieliśmy, że jeśli zostaniemy w mieście, może nam grozić niebezpieczeństwo, więc rodzina zdecydowała się powrócić do Jugosławii w nadziei, że Hitler nie najedzie tak szybko Bałkany” – powiedziała pani Nadieżda.

Nie miała ochoty opowiadać szczegółowo o podróży powrotnej do Jugosławii, o której jednak wiadomo, że była długa, trudna i niebezpieczna, rodzinie wielokrotnie groziła utrata całego przewożonego ze sobą majątku, a nawet życia, niektóre wspomnienia – jak chociażby z pobytu na Węgrzech lub w Nowym Sadzie – były wyjątkowo bolesne i tragiczne. Pani Nadieżda wspomniała jedynie o pięknej lalce, którą podarował jej ojciec – marzyła o niej od dawna i bardzo ją lubiła. Pamięta ten smutek, gdy żołnierze radzieccy odebrali jej tę lalkę.

Sonja opowiedziała mi później, że dziadkowie ukryli w tej lalce rodzinne kosztowności. „Mama powiedziała mi kiedyś, że ich pokojówka Rosjanka, która sama poradziła dziadkom, aby ukryć pieniądze w lalce, następnie wydała tę informację żołnierzom radzieckim, podczas kontroli pociągu na granicy”.

Jedyną rzeczą, o której pani Nadieżda chętnie opowiadała, była kawiarnia – wciąż pamiętam, jakiego blasku nabierały jej oczy, kiedy mówiła o tamtej Jugosławii.

„To była bardzo elegancka i luksusowa kawiarnia. Wszystko było dokładnie przemyślane do ostatniego szczegółu. Wnętrza na obydwu piętrach zaprojektowano tak, aby odwiedzający mogli zarówno korzystać ze wspólnej przestrzeni, gdzie grała muzyka, a atmosfera była naprawdę wzniosła, ale też w razie potrzeby mogli znaleźć miejsce na spokojną rozmowę. Styl wnętrz łączył w sobie tradycje najwspanialszych austriacko-węgierskich kawiarni z odrobiną takiego orientalnego czy południowego klimatu, dzięki czemu goście Jugosławii mogli poczuć się jak w najlepszych kawiarniach Budapesztu i jednocześnie trochę jak w Stambule. Wciąż pamiętam muzykę, którą grywano w kawiarni na fortepianie. Wspaniałe uczucie”.

Opowiadając o Jugosławii, pani Nadieżda mruży marzycielsko oczy i uśmiecha się.

* * *
Słynny macedoński poeta Konstantin Miladinov uważany jest za prekursora poezji lirycznej w języku macedońskim. Urodził się w 1830 roku w Strudze i poświęcił swoje krótkie życie (umarł w wieku 32 lat) studiom nad językami słowiańskimi. Najsłynniejszym dziełem Miladinova, uważanym wręcz za swego rodzaju manifest miłości do ojczyzny Macedończyków oraz wyrazem ich tęsknoty do niej, jest jego wiersz Tęsknota za południem (T’ga za jug).

Ach, gdybym tylko skrzydła orła dostał
Wzniósłbym się na nich i pofrunął prosto
Do naszych brzegów, do naszych miłych stron,
Zobaczyć Stambuł, zobaczyć Kukusz [vi] mógłbym stąd
Na tamtym niebie słońce chciałbym rychło ujrzeć
Nie tak, jak tu, w promieniach jego ciepłych się zanurzyć [vii]

Miladinov napisał ten wiersz w Rosji, gdzie studiował filologię słowiańską w Moskwie.
W słowach tych pragnął oddać tęsknotę do swojej ojczyzny – słonecznego południowego kraju, tej utraconej Arkadii, która w jego myślach i wspomnieniach była przeciwieństwem surowej, zimnej i odległej, północnej Rosji, o której pisał tak:

Ciemność pokrywa wszystko i mrok
Powłoki ciemnej nie pokona mój wzrok
Mróz, śnieg, popioły – ziemia wokół bura
Zamieć, buran śnieżny, tuman i wichura,
Zimne mgły dookoła, ziemia skuta lodem milczy
Zimnych i ciemnych w mej głowie myśli nikt nie policzy

Jako jedyne wyjście z tej sytuacji poeta widzi natychmiastową ucieczkę do rodzimych stron:

Nie ani chwili dłużej nie mogę tu zostać;
Mrozom tym groźnym nie mam sił już sprostać
O, dajcie mi skrzydła, żebym mógł je założyć;
I do stron ojczystych rychło poszybować,
Ujrzeć raz jeszcze nasze miejsca cudne
Zobaczyć Ochrydę, a później i Strugę.

Miladinov zmarł w 1862 roku, w Stambule, siedem lat po śmierci Adama Mickiewicza, który w 1855 roku również zakończył swoje życie w mieście nad Bosforem.
Literaturoznawcy przyjmują, że wiersz T’ga za jug został napisany w 1856 roku.

* * *

Ojczyste strony Konstantina Miladinova miałem okazję odwiedzać kilkakrotnie w czasie podróży po Bałkanach i krajach byłej Jugosławii.

Jezioro Ochrydzkie – widziane z Ochrydy i Strugi – stanowi z całą pewnością ucztę zarówno dla oczu, jak i serca. Jest to wspaniałe wielkie majestatyczne jezioro o oszałamiającej krystalicznie czystej wodzie, otoczone pokrytymi lasem górami oraz wysokimi ośnieżonymi szczytami powyżej. Szczególnie piękna panorama jeziora otwiera się w pobliżu miejsca, w którym stoi starożytna bizantyjska świątynia nazwana Sveti Jovan Kaneo, zbudowana na skalistym wzniesieniu nad wodą. Albo też z przeciwległego, południowego brzegu jeziora, gdzie znajduje się klasztor św. Nauma, położony tuż przy granicy z Albanią, w ogrodach którego dumnie przechadzają się pawie. A stojąc przy murach świątyni, której początki wiążą się z imieniem jednego z uczniów Cyryla i Metodego, można podziwiać pokryte śniegiem szczyty pobliskiego masywu Galičica.

Jeśli zaś chodzi o stolicę Macedonii – od niedawna ze względu na zawiłości geopolityczne nazywanej nomen omen Północną – to prawdopodobnie trudno byłoby znaleźć dwa bardziej odmienne miasta w Europie niż Skopje i Wilno. Pewnych podobieństw można byłoby doszukiwać się jedynie być może pod względem liczby ludności (oficjalnie w Skopje jest nieznacznie więcej mieszkańców niż w Wilnie) oraz w topografii, którą wyznacza rzeka przepływająca przez sam środek miasta.

Idąc najstarszym zachowanym mostem na rzece Wardar – zwanym Kamen Most – oddzielającym starą część miasta od nowocześniejszego centrum, myślę sobie, że właśnie tutaj, mając odrobinę chęci i fantazji, można byłoby wyobrazić sobie pewne analogie do międzywojennego Wilna – ówczesnego miasta, którego już na dobrą sprawę nie ma.

Zamykam na chwilę oczy, używam wyobraźni i przenoszę się do lat trzydziestych XX wieku, kiedy idę właśnie przez Zielony Most przerzucony nad Wilią i zmierzam w kierunku ówczesnej ulicy Zygmuntowskiej i dalej – do placu Katedralnego, pozostawiając za sobą, po drugiej stronie rzeki przeważnie archaiczne i mało atrakcyjne z architektonicznego punktu widzenia przedmieścia, takie jak Śnipiszki, zarówno jak położone nieco dalej Rybaki lub Derewnictwo – podobnie jak idąc przez Kamen Most nad Wardarem, pozostawia się na drugim brzegu czarsziję [viii], zabudowaną przeważnie niskimi, glinianymi domostwami, sklepikami i warsztatami, które wciąż utrzymują osmańskiego ducha Skopje – i przekraczając most zmierza się w kierunku modernizującego się europejskiego centrum miasta po drugiej stronie rzeki.

Jednak podobnie jak po przedmieściach Rybaki i Derewnictwo w Wilnie właściwie nie pozostał żaden ślad, a Śnipiszki nie kojarzy się już z drewnianymi domami, a raczej ze szklanymi drapaczami chmur, które wyrosły w ciągu ostatniego dziesięciolecia – podobnie jest w Skopje. Czarszija pozostała zasadniczo taka, jak można by sobie ją wyobrazić w czasach pierwszej międzywojennej Jugosławii – jednak centrum miasta na południowym brzegu Wardaru zmieniło się prawie nie do poznania. Najpierw zostało prawie całkowicie zniszczone w wyniku trzęsienia ziemi w 1963 roku i przebudowane w dużej części w stylu typowym dla ówczesnej jugosłowiańskiej architektury, zwanym przez znawców tematu socjalistycznym brutalizmem. Większość powstałych wtedy budynków została zaprojektowana przez światowej sławy japońskiego architekta Kenzo Tango, co stanowiło swoisty wyraz japońskiej solidarności z miastem dotkniętym trzęsieniem ziemi, ale widoczne są ślady pozostawione przez innych architektów – w tym polskich. Solidne, acz ponure budynki musiały wytrzymać wstrząsy w tej niepewnej strefie sejsmicznej. Jednak w ciągu ostatniej dekady ta część miasta ponownie zmieniła swoje oblicze niemal nie do poznania, tym razem nie za sprawą sejsmologii, lecz zgodnie z ambitnym projektem rządowym zwanym Skopje 2014, mającym na celu zmodernizowanie i uatrakcyjnienie wizerunku miasta. Podjęto wówczas dość śmiałą próbę nadania budynkom powstałym kilkadziesiąt lat temu pewnych cech architektury antycznej Macedonii, korzystając przy tym z usług współczesnych architektów. W centrum miasta przybyło naprawdę ciekawych i osobliwych form, stanowiących swoistą mieszankę rzekomego antyku z barokiem. Całość dopełniają liczne pomniki, niektóre z nich trafniej byłoby nazwać, ze względu na gabaryty i formę, monumentami.

W samym centrum miasta, tuż nad rzeką, na placu Macedonii (Ploštad Makedonija), położonym przy wylocie Kamiennego Mostu, w jednym z kawiarnianych ogródków w cieniu ogromnego pomnika, stojącego pośrodku placu, siedzieliśmy razem z Sonją Kjovkarovską-Andreevską i rozmawialiśmy o Wilnie.

Mimo późnej jesieni dzień był wyjątkowo słoneczny. Ciemne okulary były raczej koniecznością niż kaprysem mody, a orzeźwiający powiew pobliskiej fontanny, jednego z elementów pomnika, dawał wytchnienie. Pomnik oficjalnie nazywany „Jeźdźcem”, nieoficjalnie przedstawia Aleksandra Wielkiego. Rzeźby lwów, ustawione wzdłuż brzegów okrągłej niecki fontanny tryskają strumieniami wody z otwartych paszcz. Od ulicy Macedonii – głównej promenady miejskiej – dochodził gwar kawiarni i restauracji, a miasto powoli pogrążało się w ciepły wieczór.

Sonja opowiadała o swoim szczęśliwym dzieciństwie w Jugosławii, wycieczkach letnich na plaże egejskie i adriatyckie, zarówno nad Jezioro Ochrydzkie i pytała mnie o Wilno. Wspominamy panią Nadieżdę. Czy opowiadała coś jeszcze, czy podzieliła się swoimi wspomnieniami z Wilna lat jej dzieciństwa?

Bardzo lubiła poezję Adama Mickiewicza – mówi Sonja, po chwili milczenia. – W ostatnich latach życia czytała i recytowała jego wiersze, po polsku. Zawsze miała pod ręką zbiór jego wierszy. Przetłumaczyła nawet niektóre z wersów na język macedoński.

Próbuję usłyszeć w myślach najsłynniejsze wersety Mickiewicza, czyli inwokacja w Panu Tadeuszu, zabrzmią po macedońsku.
Na placu Macedonii, w samym centrum zupełnie nierealnego i wielowarstwowego Skopje, patrząc na twierdzę Kale, pomnik Jeźdźca oraz Kamienny Most nad Wardarem na gmach Muzeum Archeologicznego, ozdobiony antycznym portykiem, tympanonem i kolumnadą z flagami Macedonii – wspomnienie o Litwie jest jak odległy i niezwykły sen, wręcz fatamorgana. Podobnie jak myśli o dziwnym mieście, zagubionym gdzieś daleko na północy, wciśniętym między lasy, mieście z pozostałościami zamku, górującego na porośniętym drzewami wzgórzu nad rzeką, mieście barokowych kościołów katolickich, żydowskich synagog, prawosławnych cerkwi, mieście, o którym pamięć przywołuje gdzieś ze swoich odległych zakamarków dziwaczne, wciąż do końca niezapomniane nazwy – Antokol, Sołtaniszki, Altarja, Popławy, Łukiszki, Góra Bouffałowa i Wilcza Łapa.

Литванија, мојата татковина!
Ти си како здравјето!
Колку треба да те цени,
открива само тој кој те изгубилix

* * *

Po powrocie rodziny do Jugosławii Nadežda Boškova (po ślubie Kjovkarova) przeżyła drugą wojnę światową, ukończyła gimnazjum dla dziewcząt w Skopje, a następnie studiowała medycynę na Wydziale Stomatologii Uniwersytetu w Belgradzie, gdzie uzyskała stopień doktora stomatologii. Zdobyła następnie tytuł profesora, a swoją działalność naukową związała z Uniwersytetem Cyryla i Metodego w Skopje, gdzie wprowadziła w życie wiele nowoczesnych metod ortodoncji (specjalizując się w patologii podniebienia i pooperacyjnych metodach leczenia ortodontycznego), ceniona przez współpracowników i kochana przez bliskich i przyjaciół.

Zmarła w 2015 roku w Skopje.

W budynku, w którym w okresie międzywojennym działała słynna kawiarnia Jugosławia, obecnie mieści się sklep obuwniczy o nazwie – nomen omen – Danija. Niedźwiadki, trzymające w łapach sztabki czekolady, wciąż spoglądają na przechodniów z alei Giedymina.

*

[i] Kur bėga Šešupė, kur Nemunas teka, tai mūsų tėvynė, graži Lietuva (lit., gdzie biegnie Szeszupa, gdzie płynie Niemen, to nasza ojczyzna, piękna Litwa) – pierwsza zwrotka popularnego wiersza (1902) autorstwa Jonasa Mačiulisa (1862-1932), poety litewskiego, znanego bardziej jako Maironis, obecnie jest zaliczany do kanonu poezji litewskiej; Szeszupa (lit. Šešupė) – rzeka w środkowej Litwie

[ii]
Juliusz Kłos, „Wilno. Przewodnik Krajoznawczy”, 1923 (s.253)

[iii]
Nazwiska i nazwy własne macedońskie (z wyjątkiem tych, których spolszczona wersja utarła się polszczyźnie) w tym tekście podawane są zgodnie z pisownią alfabetem łacińskim będącej w użytku w administracji w czasach SFRJ

[iv]
Taki też tytuł „Pečalbari” (Печалбари) nosi znana sztuka teatralna słynnego macedońskiego pisarza i dramaturga Antona Panova (1906-1967), wystawiona po raz pierwszy w 1936 roku w Skopje

[v]
Teškoto (Тешкото) – taniec uważany za jeden z najpiękniejszych i najtrudniejszych ludowych tańców macedońskich. Wywodzi się z obszaru pasma górskiego Galinik w północno-zachodniej Macedonii. Taniec był inspiracją dla wielu artystów, przykładowo poety Błaže Koneskiego (wiersz „Teškoto”) lub kompozytora Todora Skalovskiego (kompozycja chóralna „Makedonsko oro”)

[vi]
Miasto we współczesnej Grecji północnej – Κιλκίς (Kilkis), w języku macedońskim (oraz bułgarskim) tradycyjnie nazywane Kukuš (Кукуш)

[vii]
Tłumaczenie fragmentów wiersza własne (autora)

[viii]
Čaršija – nazwa ogólna charakterystycznej dla wielu miast na Bałkanach dzielnicy handlowo-usługowej, ukształtowanej w czasach panowania osmańskiego i stanowiącej nieodzowny, najbardziej istotny element centrum osmańskiego miasta. W dawnej Jugosławii do najbardziej znanych zaliczane są słynna sarajewska dzielnica Baščaršija (baš (główny) + čarščija), Skopska čaršija i inne, np. čaršije w Tuzli, Bitoli etc.

[ix]
Litwo, ojczyzno moja¡ Ty jesteś jak zdrowie, ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił.


 

Kultura Enter
2025/01 nr 112