AKTUALNOŚCI. Szkic o twórczości Miry Ledowskiej
SZKIC. Okno. Za oknem. Zza okna (posłowie prozy Miry Ledowskiej Zza okna wydanej w tym roku przez wydawnictwo Warsztaty Kultury w Lublinie)
Jadwiga Mizińska
1
Czym jest okno? Wydawałoby się, że po prostu przezroczystą taflą szkła, przez którą człowiek patrzy na otaczający go świat. Tymczasem w oknie tkwi jakaś tajemnica: z jednej strony izoluje nas od tego, co na zewnątrz, ale z drugiej – przepuszcza światło dzięki czemu pozwala nam to wszystko widzieć. Ale to nie jedyna zagadka; inna polega na tym, z jaką intencją pewna osoba patrzy na dany widok. Zatem jedynie z pozoru okno wydaje się czymś oczywistym, napotykanym na każdym kroku: oszklonym otworem w parterowym bądź wielopiętrowym budynku. Myśląc o nim, możemy wszakże koncentrować się albo na tym, c o przez nie widzimy, albo – j a k to postrzegamy. W naturalnej sytuacji skupiamy się na dosłownym zaokiennym widoku, ale w wyjątkowej – raczej na tym, czego po nim oczekujemy, za czym tęsknimy, czego się obawiamy lub lękamy. Szyba okienna staje się wówczas projekcją ludzkich nastrojów, pragnień, urazów i strachów. Bywa, że oglądany świat odbierany jest nie tyle jako otaczający, ile nas osaczający. Wtedy zamiast patrzeć wprost, spoglądamy z ukosa, bądź – niby Andersenowska Dziewczynka z zapałkami – podglądamy wymarzony obraz cudzego szczęścia.
Zbiór opowiadań Miry Ledowskiej (czy raczej obrazków – literackiego ulubionego gatunku polskich pozytywistycznych pisarzy), opatrzony został właśnie tytułem „Z z a o k n a”. Sugeruje on, że autorka – i zarazem narrator – przyjmuje pozycję niebezpośredniego, w jakiś sposób uprzedzonego widza. Jej życiowe doświadczenia sprawiają, iż z pewnych przyczyn obawia się bezpośredniego spotkania z zewnętrznym światem face-to-face; woli być przez spoza okna wychylona, na wpół ukryta.
Co też takiego ją do tego skłoniło? Sądząc po biografii Miry Ledowskiej, było to przeżycie Holocaustu którego doświadczyła jako paroletnie dziecko. Sugeruje to również okładka tomu opowiadań jej pióra. Swego czasu zostało ukute określenie „Dzieci Holocaustu”. Osoby tak nazwane zdają się nosić je jako niezacieralne piętno, i w tym znaczeniu nigdy się „nie starzeją”. Ktoś narażony na tak ogromny dramat czy wprost tragedię, już na zawsze zostaje nimi naznaczony i porażony. Czy istotnie dotknięta traumą pamięć m u s i nosić taki stygmat – nie wywabiane piętno? Dlaczego nie wystarczy w tym wypadku mówić o wielkim cierpieniu, jakim zostało naznaczone całe pokolenie masowej zagłady bez względu na narodowość, pochodzenie społeczne i wyznanie?
Aby rozważyć ten skomplikowany problem, warto przytoczyć sentencję „los dzieciństwa jest dzieciństwem losu”. Mimo paradoksalności i przewrotności tego zdania, tkwi w nim ważne rozróżnienie: „Los dzieciństwa” oznacza chronologię najwcześniejszej pory życia, ukazującą, co po czym kolejno następowało; tak czyni się w klasycznej biografii – czy to naukowej czy literackiej. „Dzieciństwo losu” natomiast to coś całkiem innego. Sensem tego wyrażenia jest prawda o tym, iż L o s nie jest bynajmniej ekwiwalentem ż y c i a. By uwydatnić ich odmienność, zauważmy, że ludzkie życie rozciąga się na planszy ograniczonej dwiema skrajnymi punktami: „gwiazdką” oraz „krzyżykiem” – staroświeckimi symbolami narodzin i śmierci. W tej sytuacji pojęcie biografii byłoby ekwiwalentem treści zawartej między absolutnym początkiem a absolutnym końcem życia biologicznego. Skądinąd mamy poczucie, iż wykracza ona poza ów doraźny czas, chociażby przez to, że po śmierci ukochanego człowieka istnieje on dalej w naszych uczuciach bólu i żalu, a przede wszystkim – we wspomnieniach i w pamięci. Zwłaszcza jeśli wierzy się życie wieczne, w nieśmiertelność duszy albo w reinkarnację. Z tego właśnie powodu proponuję zastosowanie pojęcie „losów duszy, obejmujące cale dzieje człowieka, zahaczające o jego najbliższych przodków, jak i o to, co nastąpiło po jego odejściu.
Nazwa Losu – pisanego wielką literą – pojawia się prawie we wszystkich koncepcjach mitologiach i filozofiach. Najczęściej pod nazwą Fatum, ale również wielu innych „imion Losu”, takich jak: Transcendencja, Opatrzność, Hazard, Konieczność Historyczna, Przypadek etc1. Wszystkie te synonimy Losu niosą w sobie podobną treść: że mianowicie dzieje pojedynczego człowieka nie mieszczą się na dwuwymiarowej płaszczyźnie, ale w czterowymiarowej przestrzeni. Los możemy sobie wyobrazić jako półkulę podobną do nieboskłonu. Skupiając się na aktualnym „biegu życia”, spoglądamy głównie pod nogi lub rozglądamy się na boki. Jednakże gdy uniesiemy głowę w górę, ujrzymy – jak mówi poeta – „wielki namiot nieba”, a na nim gwiazdozbiory, znaki zodiaku, planety. Odkryli to starożytni żeglarze kierujący się nimi w swoich wędrówkach po rozległych morzach. To oni też przyczynili się do odkrycia filozoficznej prawdy: navigare nesesse est: Konieczne jest żeglowanie, lecz życie koniecznym nie jest!
Bycie w podróży, w niekończącej się wędrówce – zarówno w przestrzeni, jak i w czasie – układa się we wzór Odysei. Przypomina zygzak teraźniejszego życia oraz nawrotów pamięci do czegoś, co się już wcześniej zdarzyło. Na trasie biegu życia zaznaczają się też pewne punkty osobliwe: kryzysy, katastrofy, a nawet kataklizmy, od których liczą się potem zakręty dziejów: odległą starożytność, narodziny Chrystusa, wybuchy wojen totalnych czy Holocaust. Zatrzymajmy się tu wyłącznie na Holocauście jako przełomowym wydarzeniu historycznym i zarazem eschatologicznym. Spowodowało ono swoisty rozłam czasu na epokę przed ludobójstwem oraz – po ludobójstwie. Zagłada całej „żydowskiej rasy”, jak również milionów „nie-Aryjczyków” okazała się czymś tak niesamowitym, iż sprowokowała rozpaczliwe pytanie Teodora Adorna: czy po Holocauście możliwa jest jeszcze poezja, filozofia, moralność. Słowem – człowieczeństwo? Ci, którzy ocaleli z Zagłady, stanęli przed zadaniem przezwyciężenia wyrwy pamięci, powstałej wskutek przeżyć przekraczających ludzką miarę. Pojawiły się dwa zasadnicze sposoby reagowania na owo unikalne doświadczenia: całkowite zamilknięcie i zepchnięcie ich w podświadomość, albo – przywoływania ich po pewnym czasie oraz próby ich oswojenia, a nawet – zrozumienia. Jak się okazuje, takie freudowskie wyparcie traumy nigdy się w pełni nie udaje. Niby zatopiona wodami oceanu, mityczna Atlantyda, daje o sobie znać fragmentami, szczątkami zdruzgotanej pamięci.
2
Opowiadania-obrazki, zamieszczone w tomie Miry Ledowskiej Zza okna wytyczają – moim zdaniem – trzecią możliwość. Autorka dąży mianowicie do próby „pozszywania” potarganej i rozdartej tkanki swego życia tak, by je można ująć w całość: połączyć w sobie Dziecko Holocaustu z dorosłym i dojrzałym Człowiekiem. Oryginalnym wynalazkiem Miry Ledowskiej jest poszukiwanie równowagi między tragicznym początkiem życia, „losem dzieciństwa” a późniejszym „dzieciństwem losu”. Chodzi tu – jak mniemam – o to, by spojrzeć na swoje wczesne dzieciństwo z perspektywy kilkudziesięciu lat, podczas których, autorka i zarazem bohaterka miała okazję kilkakrotnie zmieniać swoje imię: z Herminy, Marysi i Miriam, by w końcu, własną autonomiczną decyzją wybrać imię Mira. Jest ono ich połączeniem i syntezą. Każdy z poprzednich epizodów symbolizował zmianę kąta widzenia; przekształcał się też w wewnętrzny pejzaż: poczynając od rodzinnego Tłumacza, przez pobyt w getcie i tułaczki, wyjazd z matką do Jeleniej Góry, następnie do Wrocławia, aż po osiedlenie się na stałe w Tel Awiwie, studia i pracę nauczycielską. Krajobraz zewnętrzny oglądanej na tej zawiłej drodze, z konieczności musiał też prowadzić do zmiany wewnętrznej. Po wyjeździe z Polski do Izraela, Mira, w poszukiwaniu pani Antoniny Domańskiej, która ją wraz z jej matką Adelą, przygarnęła do swojej ubogiej chaty, wystarała się o przyznanie jej medalu „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Niezmiernie pomógł jej w tym przedwcześnie zmarły Robert Kuwałek, założyciel Stowarzyszenia „Studnia Pamięci”. Wielokrotnie opowiadając tę historię, Mira Ledowska zawsze kładła akcent na bezinteresowność i dobroć pani Antoniny, pragnąc niejako zrekompensować inne dramatyczne i bolesne doświadczenia z niektórymi znajomymi tak z Polski, jak i z Izraela.
3
Niezwykle interesująca jest geneza literackich opowieści Miry Ledowskiej. Zanim – po długoletnich namowach – zdecydowała się opublikować je w Lublinie, wpierw miały one postać opowiadanych ustnie wspomnień, jakimi się dzieliła się z przyjaciółmi i znajomymi. Zamieściłem jedno z nich za jej zgodą w mojej powieści „Wróż”2 w przekonaniu, że zasługują na rozpowszechnienie. Sama Mira mocno się wzbraniała, twierdząc, iż nie ma takich ambicji. Przekonywałam ją, że chodzi o to, aby każdy najdrobniejszy fragment niezwykłych przeżyć, jakie były jej udziałem, został utrwalony na piśmie dla innych, zarówno przeszłych jak i przyszłych pokoleń. Potworne/straszliwe/okrutne/Nie do wyrażenia wydarzenie ludobójstwa nie może zostać kiedykolwiek zapomniane. Nie wystarczy jednak pamiętać o tej Ludzkiej Tragedii, jaka objęła w istocie całą powojenną społeczność globu. Niezbędna jest również wytrwała praca nad świadomością, poranioną wskutek wygubienia milionów ludzi oraz moralne okaleczenie tych, którzy spowodowali Holocaust. Etapy tej absolutnie koniecznej pracy – poza pamiętaniem – to zrozumienie, co n a p r a w d ę przydarzyło się zarówno „katom”, jak też „ofiarom” i świadkom. Tym bardziej, że nie wszyscy „kaci” poczuwali się do winy (jak Eichmann); również nie wszystkie „ofiary” okazały się zupełnie niewinne. Bezpośrednio po zakończeniu drugiej światowej wojny i rozgromieniu Trzeciej Rzeszy pojawił się trend jednoznacznego potępienia wszystkich Niemców, z jednoznacznym „wybieleniem” Żydów i Polaków. Po kilku dekadach, w miarę stygnięcia temperatury wrogich uczuć – pojawiają się próby dystansowania się do powojennych dziejów. Podczas gdy dawniej na pierwszy plan wysuwała się potrzeba rozliczenia Niemców (czy też nazistów), dziś nasiliła się tendencja do „wewnętrznych” konfliktów dawnych sąsiadów – Polaków i Żydów. Przedtem tłumione urazy i niechęci, przybierające postać „antysemityzmu” i „antypolonizmu”, zapewne wkrótce staną się kolejnym stadium przepracowywania straumatyzowanej pamięci obu stron. Dopiero po przejściu wszystkich etapów procesu wzajemnego zrozumienia, można marzyć o (także wzajemnym) wybaczaniu. Słowa: wybaczanie i przebaczanie zawierają rdzeń „baczyć”. Prze-baczyć, wy-baczyć, to tyle, co przestać przykładać zbędną już wagę do osobistych bolesnych wspomnień, oczyścić je z „wiecznego” poczucia niesprawiedliwości i krzywdy. Wznieść się na poziom wielkoduszności, a ostatecznie – miłosierdzia. Tylko wówczas można będzie zamknąć stary rachunek żalów i żałoby, aby otworzyć Nową Księgę wspólnych dziejów z czystymi, nieskażonymi kartami obopólnej nienawiści.
4.
Opowiadania Miry Ledowskiej skomponowane w zbiór Zza okna, podyktowane doświadczeniem wykluczenia ze wspólnoty tych, co mieli szczęście „patrzeć wprost”, wykraczają poza pewien schemat, który nazwałabym „lamentacyjnym”, a polegający na podnoszeniu własnych cierpień do rangi prywatnej martyrologii. Zamiast szachownicy postaci czarno- białych, mamy tu galerię pojedynczych osób, z których każdy posiada oryginalne, unikalne rysy, wzorowane na konkretnych, podanych z imienia i nazwiska ludzi. Zarówno występujący w nich Żydzi i Polacy (a nawet Niemcy czy Rosjanie i Austriacy) ukazują się raz jako pełni zalet i cnót, innym razem – wad, słabości, śmiesznostek. Ten różnobarwny wachlarz postaw wzbogaca się dzięki temu, iż autorka prezentuje bohaterów z różnych okresów: sprzed wojny, podczas jej trwania, bezpośrednio po wojnie, zaś po wyjeździe do Izraela w roku 1957, również najbardziej współczesnych, jak np. kontakty ze środowiskiem lubelskiego Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, czy łódzkim, gdzie Mira ma wielu oddanych przyjaciół. Nie bez znaczenia na ton i nastrój jej opowiadań ma osobą jej męża, adwokata, Bronka Ledowskiego, wspaniałego człowieka, gawędziarza, autora swawolnych limeryków3. Zresztą tak Mira, jak i Bronek odznaczają się wysokim poczuciem humoru i ironii, co prześwieca przez niektóre ze spisanych „obrazków” autorki.
Mimo ekspresyjnego tytułu zbioru tekstów Zza okna trudno więc mówić o rzeczywistym wykluczeniu sugerowanym owym tytułem. Fabuła poszczególnych opowieści oscyluje wokół przeróżnych nastrojów: poczynając od lęku i grozy aż po żartobliwość. Już po pierwszym pobycie w Polsce, Mira nawiązała bezpośrednie kontakty ze dawnymi i nowymi przyjaciółmi. Kilkakrotnie w roku ich odwiedza oraz zaprasza do siebie. Zgromadziła się wokół niej liczna gromada osób, które zawdzięczają jej serdeczną gościną, a czasem wszelkiego rodzaju pomoc. Czy ktoś taki jak ona ma rzeczywisty powód do tego, by spoglądać na świat „zza okna”? Czy przypadkiem dawniej izolujące ją „okno” nie zostało doszczętnie rozbite?
W trakcie nieustannej korespondencji mailowej z wieloma ludźmi, jak też wielokrotnych osobistych spotkań, Mira Ledowska przywołuje coraz więcej wspomnień, w których raczy nas nimi niby barwnymi kawalątkami mozaiki. Każde z nich to króciutkie, lakoniczne opowiadanie, z których czytelnik sam może ułożyć własną całość. Za najbardziej poruszające uważam te, które autorka już jako nauczycielka w Izraelu wykorzystuje podczas prowadzonych przez siebie lekcji języka polskiego. Występują w nich różne prawdziwe postacie i osobiste wydarzenia. To doprawdy fantastyczne: mieć już na tyle dystansu do trudnej przeszłości, by móc traktować ją jako materiał do ćwiczeń językowych, gramatycznych, stylistycznych, ortograficznych.
Bolesna pamięć Holocaustu powoli się kruszy, roztapia i upłynnia. Czas już wyjść zza okna, czas je za sobą zamknąć i wyjść na świeże powietrze… Opowiadanie historii, terapia słowem, to bywa najskuteczniejsze leczenie.
Lublin, 19 września 2018
Jadwiga Mizińska