Strona główna/POLITYKA (PREMIERA WYDAWNICZA). Era odrodzonej konspirologii

POLITYKA (PREMIERA WYDAWNICZA). Era odrodzonej konspirologii

Fragment książki skierowanej właśnie do druku przez Wydawnictwo Kolegium Europy Wschodniej pt. DZIKI ZACHÓD EUROPY WSCHODNIEJ. Ucieczka z imperium: jak to się robi po ukraińsku

Pawło Kazarin
Z języka ukraińskiego Anna Ursulenko

Pamiętam, jak leciałem na Krym kilka dni przed „referendum”. Ił-96 skierowany na trasę krymską był pełny. Lecieli nim rosyjscy urzędnicy i dziennikarze: przede mną siedzieli Francuzi, z tyłu Włosi, po lewej miałem Serba, a po prawej marynarza z Sewastopola. Wiadomość o inwazji na półwysep marynarz odebrał w trakcie rejsu. Statek opuścił na Curaçao i od tygodnia wracał z przesiadkami do domu.

Rozmawialiśmy wtedy z Serbem przez cały lot. Konsekwentnie i przez dłuższy czas mówił, że jego koledzy znaleźli się w impasie. Oznajmił: „Jesteśmy za silną Rosją, ponieważ Moskwa jest sojusznikiem Belgradu, ale jak możemy popierać odłączenie Krymu od Ukrainy, skoro nie uznajemy secesji Kosowa?”.

Niedługo przed lądowaniem na lotnisku w Symferopolu mój belgradzki towarzysz podróży zszedł na setną rocznicę wybuchu I wojny światowej: jego rodaków bardzo martwi obarczanie Serbów odpowiedzialnością za to zdarzenie. W Serbii na specjalnych konferencjach i sympozjach próbuje się udowodnić, że I wojna światowa rozpoczęła się z powodu nagromadzonych napięć w wielu krajach, nie zaś konkretnie przez Młodą Bośnię i Gavrila Principa.

Słuchałem go i rozmyślałem o tym, że lecę do regionu, który za sto lat będzie udowadniał światu to samo. W hollywoodzkim filmie Pojutrze świat nagle staje w obliczu katastrofy klimatycznej. Podczas ewakuacji amerykańskiego wiceprezydenta z Białego Domu konwój przejeżdża
przez skrzyżowanie, na którym lokalny oszołom trzyma planszę z napisem „Nawróćcie się, nadchodzi Armagedon”. Wiceprezydent patrzy na niego i mówi: „Najtrudniej przyznać, że ci ludzie mieli rację”. Identycznie jak filmowy wiceprezydent czułem się w 2014 roku.

Kiedyś uważaliśmy za paranoików wszystkich, którzy straszyli nas „rosyjskimi czołgami”. Byliśmy pewni, że utknęli w przeszłości, że takie rzeczy są niemożliwe we współczesnym świecie. Okazało się, że ci ludzie przez cały czas realnie oceniali rzeczywistość, a reszta oddawała się kojącym iluzjom. Po Krymie świat obudził się w erze odrodzonej konspirologii. Teraz żadna teoria nie wydaje się zbyt wydumana.

Ciekawostka: kiedy w 1968 roku wojska radzieckie wkroczyły do Pragi, armia czechosłowacka nie strzelała. Nie tylko dlatego, że nie dostała takiego rozkazu; wciąż silna była pamięć o tym, jak ZSRR wyzwalał Czechosłowację od Wehrmachtu. Od zakończenia II wojny światowej upłynęły dwadzieścia trzy lata, a żołnierz radziecki nadal był postrzegany w Czechach jak „wyzwoliciel” i przedstawiciel „bratniego narodu”. Po wydarzeniach Praskiej Wiosny w społecznej świadomości nastąpił przełom. To samo zdarzyło się w Ukrainie.

Również miała dwadzieścia trzy lata, gdy Moskwa zdecydowała się zaanektować półwysep. A kiedy rosyjska armia najechała Krym, ukraińskie wojsko nie otworzyło ognia. Owszem, nie było rozkazów; owszem, wojskowi nie ruszą się bez komendy; ale kluczowy powód był inny: w lutym 2014 roku większość obywateli nie postrzegała rosyjskiego żołnierza jako wroga. Zmieni o nim opinię po zajęciu półwyspu. Zapas „wspólnego” i „braterskiego” roztrwoniono wiosną tamtego roku.

Puszki Pandory

Trudno mi było uwierzyć w nieodwracalność wydarzeń. Wszystko, co się działo, przeczyło temu, co wiedziałem o powojennej rzeczywistości.
Nauczono nas myśleć, że II wojna światowa postawiła kropkę nad i. Wiedzieliśmy, że na mapie politycznej czasami pojawiają się nowe granice i powstają nowe państwa, zarazem jednak wierzyliśmy, że nikt nie odważy się wymazać istniejących granic, nie sięgnie po obce terytoria, by przyłączyć je do własnego kraju.

Moskwa lubi porównywać Krym do Kosowa, ale nikt nie przyłączył Kosowa do Albanii. Kosowo otrzymało niepodległość, którą można wprawdzie ujmować w cudzysłów, ale można też zapisywać bez niego. W 2008 roku nikt nie wymazał z politycznej mapy świata starej granicy, a jedynie naniósł nową. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego problem był znacznie mniejszy niż kazus półwyspu. W marcu 2014 roku Kreml nie zdecydował się jednak ogłosić Krymu „niepodległym państwem”. To zaś sprawiło, że wszyscy przypomnieli sobie wydarzenia z 1938 roku: w październiku III Rzesza zaanektowała czechosłowackie Sudety, w 90 procentach etnicznie niemieckie. Rzecznikiem niemieckich interesów
w regionie była Partia Niemców Sudeckich, pod przywództwem Konrada Henleina. Propagowała ideę, że słowiańska większość Czechosłowacji uciska niemiecką ludność regionu. Ani reprezentacja Niemców sudeckich w Zgromadzeniu Narodowym, ani fakt, że mogli się kształcić w języku ojczystym, nie zmieniały ich retoryki.

Wielka Brytania i Francja nie chciały wojny, więc uznały niemieckie roszczenia. Po podpisaniu układu monachijskiego (naruszał integralność terytorialną Czechosłowacji) Chamberlain poleciał do Londynu i prosto z rampy samolotu oświadczył, że „uratował pokój dla naszego pokolenia”. Winston Churchill powiedział wówczas, że „Anglia miała do wyboru wojnę albo hańbę, wybrała hańbę, a wojnę i tak będzie miała”. Niecały rok później wybuchła II wojna światowa.

Globalna krwawa jatka wymusiła nowe zasady. Aneksję uznano za jedno z najpoważniejszych naruszeń prawa międzynarodowego. W ciągu następnych sześćdziesięciu lat wszystkie takie incydenty dało się policzyć na palcach jednej ręki. Niektóre miały związek z upadkiem systemu kolonialnego. Na przykład w grudniu 1961 roku armia indyjska przejęła kontrolę nad portugalską kolonią Goa i ogłosiła ją „terytorium sojuszniczym”. Lizbona uznała prawa Indii do Goa dopiero w 1974 roku. W niecały rok później indyjska armia zajęła byłą brytyjską kolonię Sikkim. W Timorze Portugalskim po obaleniu dyktatury Marcella Caetana okres wzmożonej aktywności politycznej i społecznej doprowadził do proklamowania niepodległości Timoru Wschodniego (28 listopada 1975 roku). Dziewięć dni później armia indonezyjska najechała kraj, Indonezja ogłosiła Timor Wschodni swoją prowincją. Dwadzieścia siedem lat okupacji pochłonęło setki tysięcy istnień ludzkich. Kraj uzyskał niepodległość dopiero w 2002 roku.

Niektórych aneksji dokonano w wyniku wojny, na przykład podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku Izrael przejął kontrolę nad Wzgórzami Golan i Wschodnią Jerozolimą. Czternaście lat później Kneset ogłosił, że oba terytoria należą do Izraela. Bywało też odwrotnie: wojny wybuchały z powodu prób aneksji. W 1982 roku Argentyna próbowała siłą odzyskać kontrolę nad Falklandami, niegdyś swoją własnością. Wielka Brytania wysłała na wyspy marynarkę wojenną i udaremniła ten zamiar.

Warto jednak wspomnieć, że czasami najechanemu krajowi na pomoc przychodziły inne państwa. Tak było na przykład podczas agresji Iraku na Kuwejt. 2 sierpnia 1990 roku najeźdźca zajął emirat, a 7 sierpnia marionetkowy rząd ogłosił niepodległość „republiki Kuwejt” i poprosił o przyłączenie do Iraku. 28 sierpnia terytorium Kuwejtu zostało podzielone na dwie części: północną część przemianowano na Dystrykt Saddamiyat al-Mitla’, a południową – na nową prowincję Kuwejt. Awantura zakończyła się koalicją antyiracką, operacją „Pustynna burza” i wyzwoleniem kraju. Wszystkie te historie działy się daleko od nas. Byliśmy przekonani, że w Europie takie rzeczy są nie do pomyślenia. Polegaliśmy na traktatach, zdrowym rozsądku i naszej pokojowej naturze.

Wiosną 2014 roku nasze wyobrażenia o tym, co „dopuszczalne”, a co „niedopuszczalne”, legły w gruzach. Jedyne zasadne pytanie sprowadzało się wówczas do prostej kwestii: gdzie teraz kończy się Rosja, a zaczyna Ukraina?

Horyzonty russkogo mira

W 2016 roku Władimir Putin zapytał dziewięcioletniego chłopca, gdzie kończy się Rosja. Chłopiec odpowiedział, że na Cieśninie Beringa. Putin go poprawił: Rosja nie kończy się nigdzie. To nie żart. To podświadomość. Imperium zawsze jest gotowe się rozszerzać, dopóki nie napotka granic innego imperium. Na tym właśnie polega specyfika rosyjskiego światopoglądu.

Z punktu widzenia większości Rosjan Moskwa w 2014 roku nie sięgnęła w Ukrainie po „cudze”, a jedynie zaczęła odzyskiwać „swoje”. Podobnie rzeczy się mają przy podziale majątku podczas rozwodu. W ramach podobnego podejścia cała Ukraina jest postrzegana nie jako odrębne, suwerenne państwo, ale jako walizka z rzeczami, w której jest coś „naszego” i coś „waszego”. Dopóki we wspólnym bagażu jest „nasze”, mamy niemałe prawa do całości.

Problem polega na tym, że imperialista zawsze rozmywa granice „naszego”. Trudno zrozumieć, w którym dokładnie momencie przestaje z pogardą patrzeć na słupy graniczne. Nawet jeśli sobie wyobrazimy, że Moskwie udało się przywrócić buforowy status Ukrainy, czy to znaczy, że tuż za zachodnią granicą Użhorodu będzie się rozciągać przestrzeń z perspektywy Rosjan należąca do „obcego”? Zamieszkujący ją ludzie będą mieli prawo żyć, jak chcą, bez oglądania się na Moskwę? Ile terytoriów należy oddać Kremlowi, aby wystarczająco dociążyć mentalną
szalę urażonego ego imperium?

Niektórzy uważają, że dla imperialisty kategoria „swoje” kończy się tam, gdzie napotyka on opór. Że terytorium gotowe się bronić jest „obce”. Możliwe jednak, że dla adepta imperium ukraińscy żołnierze broniący ojczyzny są jedynie fizyczną – nie mentalną – przeszkodą w procesie odzyskiwania „swojego”. Czy „zagranicą” jest Polska? A Rumunia? Albo kraje bałtyckie? Finlandię zamieszkują „Czuchońcy”* czy obywatele suwerennego państwa, wolni w swoich wyborach życiowych?

Czy „nie nasze” jest tam, gdzie nie rozumieją języka rosyjskiego? Albo gdzie nie wyznają prawosławia? Albo tam, gdzie żaden żołnierz imperium nigdy nie postawił stopy? Czy wciąż obowiązują granice ZSRR? Układu Warszawskiego? Imperium Rosyjskiego? Może Rosja sięga wszędzie tam, gdzie mieszkają chrześcijanie? Albo kaukazoidzi? Albo homo erectus?

Uważam, że Aleksiej Bałabanow nakręcił filmy BratBrat 2 w złej kolejności. W prawdziwym świecie wydarzenia z drugiego filmu poprzedzają pierwszy. Najpierw obiecujesz, że „waszą Amerykę wkrótce szlag trafi”, a potem lądujesz na ulicy i uciekasz przed bandytami**

Rosyjskie społeczeństwo było prawdopodobnie skazane na rewanż. Imperium się pojawiło, zanim zdążyło się ukształtować państwo narodowe. Wartości związane z hierarchią zawsze dominowały. System radziecki najpierw zgładził wszystkich, którzy mieli „odmienne zdanie”, a następnie uzależnił od siebie ich dzieci. Co więcej, Rosjan od ich sąsiadów odróżnia przede wszystkim to spojrzenie na historię najnowszą: Rosjanie uważają, że w 1991 roku nie uwolnili się od jarzma innego imperium, za to stracili własne mocarstwo. To wszystko musiało rozbudzić potrzebę wielkości. Ogólne „my” zwyciężyło nad prywatnym „ja”. Rosyjska opozycja twierdzi, że Władimir Putin narzucił krajowi swoją agendę, a przeciętny obywatel pragnie dobrobytu i spokoju. Teraz ta narracja wygląda na pocieszanie samych siebie.

Władimir Putin nie wykreował żądzy wielkości. On w nią trafił. Dodatkowo poszczęściło się mu z cenami ropy i epoką polityczną. „Gdy słońce kultury chyli się ku zachodowi, to nawet karły rzucają długie cienie”. Europa ostatniej dekady rzeczywiście okazała się kontynentem politycznych liliputów. Dlatego oglądaliśmy byłego kanclerza Niemiec w roli rosyjskiego urzędnika, wsłuchanego w przemówienie inauguracyjne Władimira Putina. (…)

Stany Zjednoczone jawią się jako kraj zepsuty, pełen przestępczości i upadku moralnego, przeciwieństwo Rosji. Oba filmy, dla Rosjan kultowe, są często interpretowane jako wyraz rosyjskiej nietolerancji i nienawiści do Zachodu, dowód na napięcia rosnące między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Mają silną wymowę nacjonalistyczną, odzwierciedlają frustracje społeczne i ekonomiczne Rosjan po rozpadzie ZSRR. Brat 2 dodatkowo wzmacnia obraz Ameryki jako wroga, co wpisuje się w szerszy kontekst konfliktu między Rosją a Zachodem.

Problem z imperialnymi apetytami polega na tym, że mogą tylko rosnąć. Są jak narkotyk – dawkę trzeba co jakiś czas zwiększać. Przemówienie w Monachium, wojna w Gruzji, rozpędzenie protestów na placu Bołotnym*, inwazja na Ukrainę, wojna w Syrii, ingerencja w wybory na całym świecie – Moskwa konsekwentnie testuje wytrzymałość świata. Jeśli nie napotyka oporu, rozszerza granice tego, co dozwolone. Może się potknąć o zaledwie jedno „ale”. Próba rekonstrukcji Związku Radzieckiego jest niebezpieczna, ponieważ nie wyciągnięto lekcji z przeszłości. Moskwa ryzykuje, że się pomyli co do punktu docelowego. Chciała trafić w lata siedemdziesiąte – okres Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie – a wylądowała w osiemdziesiątych: w Afganistanie, narastającym kryzysie gospodarczym, wyścigu zbrojeń i sankcjach. Zwykły człowiek rosyjski ciągle zapomina przy tym o konstatacji filozofa Meraba Mamardaszwilego: Rosja istnieje nie dla Rosjan, lecz kosztem Rosjan. Przyjemnie uważać się za sens istnienia imperium, i tym bardziej przykro odkryć, że jest się tylko jego paliwem. Sparing telewizora i lodówki w Rosji będzie trwał**. Wielkość państwa funkcjonuje w kategorii „my”. Cenę za to zapłaci konkretne „ja” zwykłego obywatela.

Ukrainie przypadła rola testera dla imperialnego ego. Apetyt Kremla nie ogranicza się jednak do półwyspu ani nawet do całej Ukrainy. W 2014 roku na wojnę wyruszył russkij mir, on zaś, jak wiemy, nie ma granic. Ma wyłącznie horyzonty. (…)

W konsekwencji każda elita, która znajdzie się u steru, musi nieustannie mówić o „duchowych spoiwach”, cementować kraj w obecnych granicach imperialnych. Stąd biorą się wszystkie rozmowy o wielonarodowym charakterze kraju i odwoływanie się do wydarzeń II wojny światowej jako głównego filaru pokrewieństwa i jedności.

Każdy, kto w Rosji pokona smoka, staje w obliczu nierozwiązywalnego problemu: kraj przypomina patchwork. Pozostaje więc zakładnikiem odmiennych interesów: republik narodowych i rosyjskich obwodów, regionów-donatorów i obszarów dotowanych, tych, których Moskwa karmi, i tych, którzy karmią Moskwę. Sytuację pogarsza fakt, że w przeciwieństwie do 1991 roku granice potencjalnych podziałów nie są wyraźnie zaznaczone na mapach administracyjnych, a siły odśrodkowe rozkładają się chaotycznie zarówno pod względem geografii, jak i konsekwencji.
Z tą rzeczywistością przyjdzie się zmierzyć każdemu politykowi, który z woli losu i przewrotów znajdzie się w Rosji na szczycie łańcucha pokarmowego. Jego liberalna przeszłość będzie bezsilna wobec prostego wyboru: iść drogą Gorbaczowa albo Putina.

Każda reforma doprowadzi do pojawienia się graczy spoza systemu. Każda odwilż gospodarcza – do politycznych żądań ze strony biznesu. Każda decentralizacja stworzy podwaliny dla ruchów odśrodkowych. Kastracja aparatu siłowego zmniejszy jego lojalność. Rezygnacja z propagandy grozi pojawieniem się niewygodnych pytań. Ograniczenie korupcji – zniszczeniem konsensusu wśród elit.

System rosyjski jest zasadniczo niereformowalny. Każde zmiany nieuchronnie wprawią go w ruch – bez gwarancji, że zachowają status quo państwa. Do wyboru Rosja ma zakonserwowanie istniejącego stanu rzeczy. Społeczno-polityczną formalinę. Zabetonowaną jedność i monumentalną jednomyślność.

W tym sensie „władimirputin” nie jest architektem systemu, lecz jego funkcją. Każdy, kto zastąpi tę postać, stanie przed tym samym
wyborem. Problem nie polega na tym, że Lancelot nie ma dość sił, by pokonać smoka. Będzie musiał zostać jego reinkarnacją. Albo rozwiązać kraj.

Czas patriotów

Wciąż żonglujemy trybami warunkowymi. Ukraińska armia nie otworzyła ognia na Krymie. A gdyby to zrobiła? Czy Kijów zdołałby obronić półwysep? Aby odpowiedzieć na te pytania, musimy sobie przypomnieć, czym była Rosja w lutym 2014 roku. Ropa kosztowała ponad sto
dolarów za baryłkę. Rosja wygrała zorganizowane przez siebie zimowe igrzyska olimpijskie. Rosyjska „lodówka” nawet nie myślała, by wadzić się z „telewizorem”, a Moskwa przewodniczyła G8.

Ponadto z punktu widzenia Kremla cały Majdan był operacją specjalną Zachodu wymierzoną w Rosję. Architekci rosyjskiej inwazji nie przedstawiali więc aneksji Krymu jako pierwszego ciosu. Przekonywali, że Rosja „oddaje cios”. Ukrainę zaatakował kraj, którego prezydent od półtorej dekady nie trzymał w rękach gotówki, nie robił zakupów ani nie podróżował transportem publicznym. Internet uważa za dzieło
CIA, więc nie korzysta z tego wynalazku. Ubolewa nad rozpadem ZSRR – „największą katastrofą geopolityczną w historii”.

W lutym 2014 roku Putin zaczął pisać rozdział na własny temat do przyszłych podręczników historii Rosji. Zamarzyło się mu, aby jego imię stawiano obok Katarzyny II, dlatego wtargnął na Krym. Przekonywał, że broni Rosji przed atakami na jej „historyczne terytoria”. Dlaczego więc wydaje się nam, że brałby pod uwagę koszty wojskowe?

Możliwe, że determinacja Kijowa nie wpłynęłaby na plany Moskwy. Kreml grał o zupełnie inną stawkę. Na Krymie Putin poddał się testowi Rodiona Raskolnikowa. Mało prawdopodobne, aby zaakceptował rolę „drżącego, nędznego stwora”, jeśli już zdążył przekonać samego siebie, że „ma prawo”*.

Teoretycznie z ostrzałem zwrotnym wiązały się szanse, by zniweczyć rosyjski scenariusz. Niewykluczone jednak, że reakcja siłowa dodałaby Moskwie determinacji. Własne ego dyktator ceni bowiem wyżej niż życie swoich żołnierzy. Zresztą próba oceny przeszłości z perspektywy przyszłości jest z zasady niewdzięcznym zadaniem. (…)

 

Przypisy
*] Czuchna albo Czuchońcy – historyczna nazwa ludności fińskiej zamieszkującej okolice Sankt Petersburga. Obecnie uważana za obraźliwą i dyskryminującą. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.
**] Brat (1997) opowiada historię młodego weterana wojny w Czeczenii: Daniła Bagrow po powrocie do Petersburga ląduje na ulicy i musi uciekać przed bandytami; wkrótce zostaje wciągnięty w świat przestępczy. Film zyskał ogromną popularność w Rosji, jest symbolem epoki. W Bracie 2 (2000) Daniła jedzie do Stanów Zjednoczonych, by pomóc bratu przyjaciela. Główny bohater manifestuje negatywne  uczucia wobec Amerykanów, a fabuła koncentruje się na jego walce z amerykańskimi antagonistami. Stany Zjednoczone jawią się jako kraj zepsuty, pełen przestępczości i upadku moralnego, przeciwieństwo Rosji. Oba filmy, dla Rosjan kultowe, są często interpretowane jako wyraz rosyjskiej nietolerancji i nienawiści do Zachodu, dowód na napięcia rosnące między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Mają silną wymowę nacjonalistyczną, odzwierciedlają frustracje społeczne i ekonomiczne Rosjan po rozpadzie ZSRR. Brat 2 dodatkowo wzmacnia obraz Ameryki jako wroga, co wpisuje się w szerszy kontekst konfliktu między Rosją a Zachodem.
*] Brutalne stłumienie protestów na placu Bołotnym w Moskwie 6 maja 2012 roku – obywatelskiej reakcji na oskarżenia o fałszerstwa wyborcze – stało się symbolem zaostrzenia represji wobec opozycji w Rosji. Przyczyniło się do marginalizacji opozycji i umocnienia autorytarnych rządów Putina: władza pokazała, że nie cofnie się przed użyciem siły, byle utrzymać kontrolę.
**] Nawiązanie do popularnej w Rosji alegorii, odniesienia do konfliktu między rzeczywistymi warunkami życia a propagandą medialną. „Lodówka” symbolizuje codzienne potrzeby i realia ekonomiczne obywateli, „telewizor” reprezentuje oficjalne przekazy medialne i propagandę.
*] Adaptacja sztuki Jewgienija Szwarca. Rycerz Lancelot przybywa do miasta rządzonego przez smoka tyrana. Miasto żyje w strachu i uległości, potwór co rusz pożera któregoś z poddanych. Lancelot postanawia uwolnić ofiary despotycznego panowania, mieszkańcy jednak przyzwyczaili się do życia pod rządami smoka i nie wyobrażają sobie innej rzeczywistości. Przybysz stara się ich przekonać do walki o wolność i godność. Ostatecznie udaje mu się zabić smoka, ale wkrótce na jaw wychodzi, że problem nie ograniczał się do bestii; kolaborowali z nią burmistrz miasta i jego otoczenie, a teraz przejmują tyraniczne metody sprawowania władzy. Film kończy się refleksją nad naturą władzy i wolności.
Pokazuje, że pokonanie jednego tyrana nie gwarantuje automatycznie wolności, jeśli ludzie nie wyzbędą się mentalności niewolnika. Część scen do filmu nakręcono we Wrocławiu, co dodało opowieści europejskiego klimatu i podkreśliło jej uniwersalne przesłanie. Zabić smoka – alegoria totalitaryzmu i mechanizmów władzy – ostrzega, jak łatwo społeczeństwo może popaść w uległość wobec tyrana i jak trudno odzyskać wolność, nawet po jego obaleniu.
*] Fraza „Czy jestem drżącym, nędznym stworem, czy też mam prawo?” pochodzi z powieści Zbrodnia i kara Fiodora Dostojewskiego. Rodion Raskolnikow zadaje to pytanie, by usprawiedliwić swoje działania i sprawdzić, czy niektóre jednostki mają prawo łamać zasady moralne w imię wyższych celów. Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara, przeł. Czesław Jastrzębiec-Kozłowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1956, s. 203.

 

Kultura Enter
2025/02 nr 113–114

Fot. Krzysztof Bąk

Okładka, wyd. Kolegium Europy Wschodniej