ROZMOWA. Artyści na wojnie
Rozmawiamy z Tomaszem Sikorą – artystą, muzykiem i aktywnym wolontariuszem oraz wieloletnim praktykiem polsko-ukraińskiego dialogu. Od początku inwazji Federacji Rosyjskiej na Ukrainę stale organizuje pomoc humanitarną i medyczną. Już wielokrotnie przed pełnoskalową wojną wspierał ruchy obywatelskie zarówno w Ukrainie, jak i Polsce. Obecnie zwraca uwagę również na kontekst gruzińskich protestów proeuropejskich, które niebezpiecznie pozostają w cieniu światowych układów politycznych. Wyczulony na ludzką krzywdę, założył m.in. zaufaną akcję zbierającą fundusze pomocy dla walczącej Ukrainy. Zapraszamy do udziału w nowej akcji, dołączcie do wspólnej zrzutki.
Aleksandra Zińczuk: Jak dziś możemy najlepiej pomóc Ukrainie?
Tomasz Sikora: Wspierać ją sercem, umysłem i czynem. Myślę, że najbardziej efektywne jest dostarczanie pomocy punktowo, do osób, które znamy albo poprzez osoby znające bezpośrednio takie osoby. Tak właśnie staram się robić. Przez lata przy okazji wizyt artystycznych, choćby tras koncertowych naszego zespołu Karbido z Jurijem Andruchowyczem, wypracowaliśmy potężną siatkę naszych znajomych z różnych miast, którzy przychodzili na nasze koncerty. Od Charkowa, Odesę, Kijów, Dnipro, Zaporoże, po zachodnią Ukrainę. Niestety są też wśród nich miasta okupowane i dotknięte potworną zbrodnią, już nieistniejące ze znanego nam kształtu, czyli na przykład Mariupol. Obecnie te wieloletnie znajomości wspierają nas w koordynacji, przekazywaniu czy dostarczaniu pomocy, zwłaszcza, że wielu naszych przyjaciół czy przyjaciółek jest w armii ukraińskiej ZSU albo zajmuje się wolontariatem. Serhij Żadan jest jedną z takich postaci, ale również Olia Mychajluk i Myrosława Hanuszkina z agencji ArtPole, twórczynie znanego w Ukrainie festiwalu ArtPole. Organizowały nam przez lata trasy koncertowe po Ukrainie. Z Olą jeżdżę często razem z Hucułami ze wsi Babyn w Karpatach, z której na froncie walczy mi.in. sołtys. Jest to nieprawdopodobnie budujące i mam prawdziwy zaszczyt obserwować, jak ludzie z tej wsi, do której prowadzi szutrowa, niedostępna droga, ukryta za górą, zbierają różne potrzebne rzeczy na front. A potem małym, czerwony busikiem jadą ponad tysiąc kilometrów wspierać członków swojej społeczności, którzy walczą gdzieś pod Bachmutem we wschodniej Ukrainie. To wsparcie bezpośrednie, ale też nie lekceważyłbym wsparcia umysłem. Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że wojna Rosji przeciwko Polsce już trwa. To wojna dezinformacyjna, kognitywna. Tutaj stawką jest zmiana naszej świadomości i myślenia o świecie jako o chaotycznym, pełnym spiskowych teorii, w którym nie wiadomo kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. W tym wszystkich dochodzi uśpienie świadomości zagrożenia czy też wytworzenie poważnych antyukraińskich narracji w polskim społeczeństwie. Dlatego musimy używać rozumu, aby inteligentnie poruszać się pośród tych wszystkich narracji wytwarzanych przez rosyjskie służby dezinformacyjne i nie ulegać im. To też ważny czynnik wsparcia Ukrainy. Po prostu dbanie o to, żebyśmy w tych trudnych chwilach zagrożenia dla Polski i realnej agresji ze strony Rosji przeciw Ukrainie, byli razem i nie dawali się podzielić sprawami ekonomicznymi czy historycznymi.
Znamy wielu ludzi dobrej woli. Zazwyczaj pozostają anonimowi dla opinii publicznej. Jakiego rodzaju są to formy pomocy? Jest ich przecież tak dużo na rozmaitych poziomach. Nie trzeba jechać do przedsionku piekła, żeby wesprzeć innych w najgorszym…
Nie trzeba jechać, choć szczerze mówiąc, mam taką idée fix, aby każdy kto może, niechby pojechał do Ukrainy przynajmniej na kilka dni i zobaczył na własne oczy, jak wyglądają alarmy w Charkowie lub Kijowie. Jak pracuje obrona przeciwlotnicza, jak zorganizowane jest społeczeństwo, jak Ukraińcy próbują normalnie żyć mimo ciągłego zagrożenia. Antyukraińskich hejterów przede wszystkim bym wysyłał na kilka dni do miast przyfrontowych, aby zobaczyli na własne oczy wojnę i poczuli jej oddech na plecach…
Ale tak na serio, jest nas dużo jeżdżących z Polski do Ukrainy z pomocą, prawdopodobnie, każdy z nas pośrednio zna co najmniej jedną taką osobę. Zazwyczaj jest to właśnie punktowa pomoc, odpowiadająca na konkretne zapotrzebowanie do konkretnych Brygad czy na konkretne odcinki frontu. Mimo, że taka pomoc nie równa się nakładami pomocy militarnej ze strony państw Zachodu, nie lekceważyłbym jej, to ciągle bardzo potrzebne rzeczy: od dronów, przez REB-y [1] czyli zagłuszarki, noktowizję i tym podobne rzeczy paramiltarne, naprawdę niezwykle potrzebne. Często jedna zagłuszarka dronów, zamontowana na wojskowym samochodzie, ratuje wiele istnień, a jej używanie jest istotne z punktu widzenia wielu operacyjnych przyfrontowych zdań, od zaopatrzenia po transport rannych. Poza tym medycyna, tego nigdy dość, trzeba zdać sobie sprawę, że dostarczanie medycyny, a to najczęściej zawozimy właśnie m.in. do Serhija Żadana i jego batalionu Chartii, jest potrzebne zawsze. Jeden porządny turnikiet, czyli staza taktyczna, to jedno ludzkie życie, po prostu ratunek. Ostatnio słyszałem o ukraińskim żołnierzy, który w ruinach jakiegoś budynku w Wowczańsku, przeżył prawie miesiąc, bo dzięki turnikietowi zatamował krwawienie i choć ostatecznie stracił rękę, jednak przeżył. W każdym razie ta pomoc, niezależnie czy zawozisz kilka dronów, czy drogie REB-y to też pomoc psychologiczna, jedziesz pod linie frontu, spotykasz się na chwilę z żołnierzami i oprócz tego że im przekazujesz te rzeczy, dodatkowo rozmawiasz, pijesz kawę, sama twoja obecność ich jakoś wspiera, wiedzą, że nie są sami, że ktoś nawet z innego kraju przyjeżdża, ryzykując, aby im pomóc. To niezwykle ważne.
Nie dziw się, że za każdym razem dopytuję cię jak się czujesz, gdy wracasz z frontu z Ukrainy. Martwimy się o ciebie, tak samo jak martwimy się codziennie o naszych przyjaciół w Ukrainie. Kiedy człowiek opatrzy się ze złem, zniszczeniem i cierpieniem, kiedy w niebezpiecznych okolicznościach angażuje się w pomoc prędzej czy później jest narażony na różne też negatywne aspekty i reakcje naszej psychiki. A więc, jak się dziś czujesz?
Po pierwsze, mówię sobie i innym, że przecież ja tam bywam od czasu do czasu, sporadycznie, a w rzeczywistości tam w Ukrainie żyją miliony ludzi, którzy są w ciągłym stresie i pod ogromną presją, w niektórych miejscach na granicy życia i śmierci. Więc my, jako wolontariusze, nawet nie doświadczamy jednej dziesiątej tego stresu jak większość obywateli Ukrainy na co dzień, nie mówiąc już o żołnierzach ZSU, którzy są w okopach na nullu [2] albo na rotacji tuż obok frontu. Tak naprawdę przecież nawet w dalekich od frontu miastach może coś spaść i cię zabić, tak jak to bywa od czasu do czasu we Lwowie. Więc nie ma sensu się tu rozczulać nad sobą. Tak jak mówiłem wcześniej, to również stanowi część pomocy – bycie przez chwilę razem, współuczestnictwo w tej ciężkiej sytuacji.
A szczerze?
Szczerze to wiadomo, że się boisz, na każdy dźwięk reagujesz nerwowo, bo myślisz, że to może jest nadlatujący właśnie rosyjski dron FPV. Ale każdy ma jakiś sposób na ten stres. Ja na przykład jako muzyk i realizator dźwięku mam ze sobą rekorder i nagrywam dźwięki. To mi zajmuje umysł i fokusuje na jakimś zadaniu oderwanym od zagrożenia. Pewnego razu wracaliśmy od żołnierzy, to było jakoś 10 km od właściwej linii frontu, kiedy nagle usłyszeliśmy dźwięk samolotu. Zamiast ulec strachowi, bo przecież mógł to być jakiś rosyjski samolot, który zmiótłby nasz samochód jedną rakietą, wyjąłem rekorder i zacząłem nagrywać jego dźwięk. Na szczęście to był ukraiński SU-25 wracający chyba z jakiegoś zadania, a ja mam nagrany jego dźwięk (śmiech).
Jak ludzie radzą sobie z codziennością wojny?
Każdy kogo znałem przed wojną, próbuje robić coś konstruktywnego albo w ramach ZSU, albo w ramach wolontariatu. Po 3 latach pełnoskalowej inwazji widać u nich zmęczenie, ale też z drugiej strony, taką zaciętość w tym, aby wytrwać. Nawet jeśli utknąłeś na froncie albo w jakiejś nieciekawej sytuacji wojskowej, jednak starasz się w niej wytrwać, choć wiadomo, że często to są sytuacje prawie bez wyjścia, obciążające fizycznie, a przede wszystkim psychicznie. Natomiast mam wrażenie, że każdy z nich postanowił sobie wewnętrznie wytrwać, mimo wszystkich przeciwności. Z jednej strony, czujesz i widzisz, że wojna odbija się na nich, ale z drugiej strony, czujesz w nich jakąś wewnętrzną siłę, z której sam zresztą czerpiesz. To są prawdziwi bohaterowie, w takim sensie przetrwania i wytrwania, paradoks polega na tym, że jedziesz do nich z pomocą i oni tego potrzebują, tego wsparcia, ale sam od nich też czerpiesz tę siłę, siłę na następne przyjazdy, planujesz kolejną pomoc, chcesz tam wracać i im pomagać, bo widzisz, że to ma sens.
Zechciałbyś podzielić się z nami, jakie obrazy masz przed oczami po ostatniej wizycie w Charkowie i innych miastach, które odwiedziłeś. Co ci zostało pod powiekami?
Charków pamiętam zarówno z 2006 r., kiedy tam pierwszy raz przyjechaliśmy z Andruchowyczem do Żadana na koncert, jak i z 2012 r. Ponieważ w czasie Euro 2012 graliśmy koncert, a potem byliśmy w strefie kibica. Potem rok 2017 i znowu koncert, choć już ze strefą ATO na Donbasie i anektowanymi terenami, ale to było dalej normalne, fascynujące miasto. W 2019 r. byłem w Charkowie trochę turystycznie, wracając z okupowanego teraz Starobielska, chodziłem letnimi ulicami, zapuszczałem się nad rzekę Łopień, opisywaną w powieściach Żadana. A teraz to miasto poorane pociskami, z pustymi ulicami, gdzie nie porusza się za dużo samochodów. W niektórych dzielnicach to miasto duchów, jeszcze w 2023 r. byłem w Charkowie, oddać swój samochód dla ZSU i pojechałem na Północną Sałtiwkę, którą zresztą od tego czasu mijam za każdym razem w drodze na Donbas. Północna obwodnica Charkowa to najszybszy sposób przejechania dalej. Tam zobaczyłem coś przerażającego, czyli zniszczoną w czasie rosyjskiej ofensywy, całą dzielnicę miasta, opustoszałą, z kikutami zniszczonych bloków, widać zawalone mieszkania, praktycznie nie ma tam żadnych ludzi… Boję się, że przy tej intensywności codziennych ataków zaraz będzie wyglądało tak całe miasto. Od 2024 r. na przyfrontowe miejscowości zaczęły spadać KAB-y [2]. Wcześniej tego nie było! KAB-y to potężne wielotonowe bomby lotnicze, nowy (choć zrobiony ze starych, pochodzących z ZSRR bomb) niszczycielski wynalazek Rosji. KAB-ów nie można zestrzelić, tam gdzie spadną robią kilkunastometrową dziurę w ziemi. Jeśli jesteś w zasięgu rażenia, nie masz szans przeżyć, budynek się składa jak domek z kart. Do tego jeszcze Szachedy, nie aż tak niszczycielskie, ale coraz więcej ich lata, są tanie w produkcji i potrafią zrobić duże zniszczenia… No, więc mam pod powiekami te bloki z Sałtiwki, ale jednocześnie zakład fryzjerski, w którym byłem podczas ostatniej wizyty. Bo uważam, że należy wszystkich, którzy tam są, pracują i starają się w miarę normalnie żyć, wspierać też w taki sposób ekonomiczny – kupować w sklepach, korzystać z fryzjera, jak i również chodzić do knajpy na kawę czy piwo z przyjaciółmi. Zwłaszcza, że nie wiesz, i to jest najgorsze, jak przyjdziesz z powrotem, to czy jeszcze swoich przyjaciół spotkasz. Ostatnio w Charkowie ważnym niestety miejscem dla mnie stał się cmentarz, chciałem odwiedzić na nim żegnaną przez polsko-ukraińską społeczność pod koniec roku w Warszawie naszą przyjaciółkę, reżyserkę teatralną i założycielkę Teatru Arabesky, Switłane Oleszko. Poznaliśmy się podczas pierwszego przyjazdu do Charkowa w 2006 r. Niedawno zmarła po ciężkiej chorobie na uchodźstwie, uciekając ze swojego ukochanego miasta do Warszawy. Okazało się, że Swity jeszcze nie ma na cmentarzu, ale na miejscu, gdzie ma się odbyć w końcu złożenie jej prochów, jest jej mąż – zmarły tuż przed pełnoskalową inwazją, Miśko Barbara, legendarny wokalista słynnego Martwego Piwnia, oraz Wołodymyr Wakułenko, poeta zamordowany podczas okupacji w 2022 r. pod Iziumem i znaleziony w masowym grobie, zidentyfikowany dzięki badaniom DNA… Nawet po śmierci Rosja nie daje im spokoju, akurat jak byłem na cmentarzu rozległy się syreny kolejnego tego dnia alarmu przeciwlotniczego…
Dobrze przynajmniej, że Switlana przed śmiercią była otoczona tu życzliwością, opieką i zadomowiła się w Teatrze Polskim. To kolejny przykład wzajemnego wsparcia i wrażliwości na drugiego człowieka. Takiej wrażliwości środowiska artystycznego, pozaformalnej, przyjacielskiej.
Co natomiast sądzisz o świadomości elity politycznej wobec nieustającej, postępującej agresji rosyjskiej? Macie w Biedronce we Wrocławiu, podobnie jak w Warszawie, plecaki z ewkipunkiem na wypadek wojny w Polsce?
Szczerze mówiąc, nie zwróciłem uwagi. Może w Lublinie trochę inaczej się odczuwa niebezpieczeństwo ze strony Rosji, bo jest blisko granicy z Ukrainą. Tak czy inaczej, jeśli tylko znajdę czas, pójdę na jednodniowe szkolenie wojskowe. Zachęcam do niego, chociaż wiadomo, że w jeden dzień nie nauczycie się wiele, ale chociażby dowiecie się, co to jest ten turnikiet, o którym wspominałem. I nauczycie się go obsługiwać, a to może już uratować wam życie albo możecie uratować je komuś. Zwłaszcza, że on się może przydać również w warunkach pokojowych, np. podczas wypadku samochodowego. Co do polityki, to mam wrażenie, że polskie elity śpią, ważniejsze są wewnętrzne polityczne przepychanki, zwłaszcza teraz przed wyborami, niż konkretne działania. Tak, wiem, że weszła ustawa o Obronie Cywilnej i Ochronie Ludności, ale pytam się dlaczego dopiero teraz oraz czy jej wdrażanie będzie w miarę szybkie i solidne. Generalnie jestem rozczarowany polską polityką, również tą samorządową. Po zrywie w 2022 r. nic już praktycznie nie zostało, lubimy wracać do lutego 2022 r., chełpiąc się, że tak pomogliśmy. Ale wojna ma swoją dynamikę, co było 3 lata temu, już nie jest tak istotne, liczy się tu i teraz. W tym sensie nie jesteśmy jako społeczeństwo na nią przygotowani, jak ostatnio powiedział mi Jurij Andruchowycz: wy już jesteście typowym społeczeństwem zachodu, jak Francuzi czy Holendrzy, nie wyczuwacie zagrożenia, myślicie, że wojna was nie dotyczy i nie lubicie wychodzić ze swojej strefy komfortu. I ma rację.
Zbliżają się u nas wybory prezydenckie, agresor u progu naszych drzwi, a odnoszę wrażenie, że na wysokości zadania stoją nie politycy, co obywatelki i obywatele naszego kraju, choćby wspierając zbiórki charytatywne. Trzy lata temu w Polsce solidaryzowaliśmy się z Ukrainą, empatyzując, dziś w dużej mierze możemy ją wspierać też na racjonalnym poziomie, aktywnie przeciwdziałając rozszerzeniu wojny. Polacy zdają się mieć większą świadomość i odpowiedzialność niż kandydaci na prezydenta i sztaby wyborcze.
Tak, choć niepokoją mnie bardzo rosnące antyukraińskie nastroje. Nie odrobiliśmy też lekcji, zignorowaliśmy zagrożenie wojną informacyjną ze strony Rosji, przez ostatnie 3 lata nie widziałem ze strony rządu, czy samorządów, żadnej poważnej działalności informacyjnej, uświadamiającej i walczącej z dezinformacją. Wszystko jak zawsze spoczywa na barkach NGO i garstki aktywnych osób. Niestety to się kiedyś na nas zemści, zwłaszcza że moglibyśmy aktywnie uczyć się od Ukrainy i na przykładzie Ukrainy, co należy robić, uczyć się też na jej błędach. W Ukrainie przecież też nie jest wszystko idealne, ale to jak działa tamto społeczeństwo, wolontariat, państwo jest absolutnie do kopiowania albo przynajmniej poddania krytycznej refleksji. Można sobie zresztą wyobrazić: załóżmy, że wojska rosyjskie wjeżdżają przez przesmyk suwalski, zaczyna się oblężenie Białegostoku, Warszawa jest ostrzeliwana z Iskanderów. Wyobraźmy sobie, co robimy w takiej sytuacji, co robi nasze państwo ze skłóconymi ze sobą politykami. Oczywiście mam nadzieję na jedność narodową w takim momencie, ale też uważam, że wiele można było już zrobić i nauczyć się na poziomie systemowym od Ukrainy, takiej chęci i świadomości po prostu nie widzę jako powszechnego kierunku oficjalnej, systemowej polskiej mobilizacji wobec realnego zagrożenia ze strony Rosji. Tego, co robią społeczeństwa skandynawskie w Finlandii czy Szwecji, albo kraje nadbałtyckie w Litwie. Tam ta świadomość istnieje.
Jako muzyk masz zwiększoną wrażliwość na audiosferę. Czym są dźwięki wojny?
Towarzyszy im śmierć. Odległy albo bliższy huk artylerii na froncie – wiesz, że statystycznie ktoś ginie. Dźwięk syren w miastach, zwłaszcza w tych przyfrontowych jak Charków czy Zaporoże, masz świadomość, że zaraz coś przyleci albo już przyleciało. Ponieważ często tak bywa, że alarm odzywa się za późno, a rakiety są szybkie. Słyszalny wybuchu w mieście częstokroć oznacza, że ktoś zginął. Albo cudem przeżył. Dokładnie rok temu w Kijowie siedziałem przy otwartym oknie oddychając wiosennym powietrzem, kiedy usłyszałem alarm, a po 10 sekundach gdzieś niedaleko wybuch. Po kilkunastu minutach dotarła do mnie wiadomość od Oli Mychajluk, że Rosjanie trafili rakietą hipersoniczną w Kijowską Akademię Sztuk Pięknych, w której właśnie przebywał nasz przyjaciel, artysta z Zakarpacia mieszkający od lat w Kijowie, Myrosław Wajda. Na szczęście nic się nikomu poważnego nie stało, choć rakieta wybuchła kilka metrów od Myrosława i jego studentów. Totalny uśmiech losu, a należy pamiętać, że takie zagrożenie statystycznie jest w Ukrainie w dzień i w nocy. Ostatnio Rosja uderza blisko miejsc, gdzie niedawno przebywałem, w Zaporożu 100 metrów od mieszkania, w którym byłem kilka dni, w Kijowie 400 metrów od miejsca, gdzie zazwyczaj się zatrzymuję. Mimo wszystko nie chciałbym nagrać na rekorder swojej śmierci (śmiech). Więc kiedy słyszysz dźwięk wojny, a potem dociera do ciebie, że to się stało obok twoich znajomych, to wiesz, że ona gdzieś jest blisko, tak jak u Żadana w Mezopotamii: „Nikt z nas nie wie, jak blisko jest jego śmierć. Nikt z nas nie może sobie wyobrazić, jak głęboko w jej teren wchodzimy. Śmierć nigdy nie wychodzi nam naprzeciw, ona ma czas i możliwości, żeby wyczekiwać, stoi w świeżej szmaragdowej trawie, niewidoczna i nieuchronna, i obserwuje, jak lekkomyślnie i niedbale wbiegamy w cień. Czasami udaje nam się z tego cienia wyskoczyć. Chociaż najczęściej niewiele od nas zależy. Trzeba wracać. Trzeba zawsze wracać. W innym wypadku po co było w ogóle dokądś wyruszać?”*.
Ogromnie jestem wdzięczna, że przywiozłeś mi ze swojej ostatniej eskapady do Ukrainy najnowsze wydania poezji i prozy Serhija Żadana. Zdążyłeś już przeczytać jego Arabeski. Opowiedzmy naszym czytelnikom, o czym są te opowiadania.
O ludziach, Charkowie i wojnie, ale tak opisanej, że nie pada w niej ani jeden wystrzał, ani jedno wielkie, patriotyczne słowo. Natomiast jest ona przez Serhija opisana tak przejmująco, w sposób prosty i delikatny, ale też dobitny i dojmujący, że czytając, czujemy jej bliską obecność. Jestem ciekaw, jak odbiorą ją czytelnicy w Polsce, zwłaszcza ci, którzy w ogóle nie byli w Ukrainie. Czytałem ją po ukraińsku i rozumiałem, nie w sensie językowym tylko znaczeniowym, każde najmniejsze i najkrótsze słowo było przeniknięte doświadczeniem, będącym poniekąd moim udziałem jako wolontariusza. Mam nadzieję, że to doświadczenie przeniknie też do każdego czytelnika, aby zrozumiał, czym ta wojna jest dla Ukrainy, i dzięki lekturze stanie się bardziej empatyczny i pełen zrozumienia do tego, co się tam dzieje. Jak napisał o książce Ołeksandr Bojczenko jest ona „o ludziach z różną przeszłością, zrujnowaną teraźniejszością i niewiadomą przyszłością”.
Historie ilustrowane subtelną kreską.
Ważna rzecz – nie wiem, czy będzie ujęta w polskim wydaniu, jakie ma się ukazać bodajże w czerwcu – to ilustracje Serhija. Zaczął dużo rysować, czego wcześniej nie robił. Przynajmniej nie w takiej skali. Pytałem go o to. Ma przy sobie notes i rysuje, to chyba jeden ze sposobów radzenia sobie ze stresem albo rysuje coś, czego nie potrafi wyrazić w wierszach i prozie. To najczęściej rysunki budynków, podwórek, bloków z Północnej Sałtiwki, ostrzelanych elektrowni. Wśród nich dzieją się te historie, bo to jest seria 12 opowiadań. Swoją drogą, powstały w nawiązaniu do dzieła o tym samym tytule, czyli Arabesek, napisanych sto lat temu przez Mykołę Chwilowego, twórcy rozstrzelanego odrodzenia.
O czym powinniśmy pamiętać w Polsce właśnie dziś?
O tym, że mówienie „to nie nasza wojna” nie zmieni rzeczywistości. Możemy nie chcieć wojny, wypierać ją ze świadomości, jednak wszystko na to wskazuje, że Rosja ruszy też na Polskę. Tak właśnie stało się w Ukrainie, jak powiedział pewien prawosławny ksiądz w Chersoniu „to Rosjanie wybrali, że będą naszymi wrogami”. Żyjemy w świecie, w którym mimo toczącej się wojny tuż obok, staramy się udawać, że tego nie ma, a na pewno ona nas nie dotyczy. Po ostatnich wydarzeniach z amerykańską administracją, nie możemy tak bardzo jak 10-20 lat temu wierzyć piątemu artykułowi NATO. Czy w ogóle ktoś go czytał? Tam napisano, że kraje sojuszu zobowiązane są do udzielenia pomocy w przypadku zbrojnej agresji na jeden z zrzeszonych krajów. Ale taką pomoc, „jaką uznają za konieczną”. Jak myślicie – jaką pomoc uzna za konieczną Trump, jeśli do tego czasu jeszcze USA nie wyjdą z sojuszu. Żyjemy w czasie bez poważnych gwarancji bezpieczeństwa, o czym zresztą Ukraina przekonała się już w 2014 r. podczas aneksji Krymu, kiedy Memorandum Budapesztańskie zostało wyrzucone do kosza. A my te ostatnie 12 lat przespaliśmy. Pora się więc obudzić.
Jak byś przekonał tych jeszcze nieprzekonanych do stałej, aktywnej pomocy Ukrainie?
Gdyby Ukraina upadła jeszcze w roku 2022, Putin już by tu był! Trzeba zrozumieć, że Ukraina, żołnierze i żołnierki ZSU chronią nas przed rosyjskimi wojskami. Nie tylko Ukrainę, lecz także nas, Polskę, środkowo-wschodnią Europę. Więc jeśli nie chcecie pomagać Ukrainie z odruchu serca i empatii, róbcie to z czystego egoizmu. Przejęte zasoby Ukrainy posłużą bowiem do ataku na Polskę i inne kraje naszego regionu.
Wykluczające się narracje szkodzą powszechnej, wspólnej sprawie, bo „nie można szykować się do wojny i jednocześnie mówić o pokoju” (Albert Einstein), a my ponownie żyjemy w takim zimnowojennym rozdwojeniu. Może dziś większość ludzi pokłada nadzieję w trwających umowach pokojowych, stąd też mniej widoczne akcje pomocowe na rzecz ukraińskiego społeczeństwa.
Inna sprawa, że wojna jest niestety dynamiczna, dynamicznie zmieniają się też nastroje społeczne, zwłaszcza gdy z powodów wyborczych i sondażowych majstrują przy tym politycy. To, co działało kiedyś na ludzi zachęcając do pomocy, już może w trzecim roku wojny nie działać. Pół roku temu Andrij Lubka miał na ten temat świetny tekst na swoim blogu, choć dotyczył tego, jak Ukraińcy powinni opowiadać o swojej sprawie. Podczas wizyty USA, a było to jeszcze za Bidena, zauważył, że narracje i dyskursy z początku wojny już nie działają. I przytomnie zaproponował, co sami mieliby zmienić w opowieści o wojnie. Bowiem dla osób, które nie są bezpośrednio dotknięte tragedią wojny, to jest tylko opowieść. I naszym zdaniem, osób, które w różny sposób jej doświadczają albo się z nią stykają, jest próba tak dostosowywać tę opowieść, jej język, jej nastrój, aby ona przekonywała innych mimo zmęczenia albo znudzenia tematem. W takich czasach żyjemy, w których ofiary muszą dopraszać się o uwagę. Ale czy żyliśmy kiedykolwiek w innym?
Dajmy konkret. Co ostatnio zawiozłeś z zebranych funduszy oraz co teraz jest najbardziej potrzebne?
Dużo medycyny, turnikiety, kanistry na paliwo, ecoflow – czyli stacje zasilania, samochód podarowany przez przyjaciół. Na medycynę jest, niestety, zapotrzebowanie zawsze. Ostatnio potrzebne są również REB-y – zagłuszarki do dronów. Panuje takie zagęszczenie dronów po obu stronach, że bez zagłuszarek się nie da poruszać blisko frontu, czy to ewakuując rannych, czy zabezpieczając go logistycznie. Fajnie byłoby zebrać na jakiegoś REB-a. Wiadomo, że to droga rzecz, ale przecież wszystko jest możliwe (śmiech). W końcu ważna jest systematyczność i wytrwałość. Nie oszukujmy się, wojna nie skończy się jutro, więc musimy być przygotowani na długotrwałą pomoc.
„Im dłużej trwa wojna, tym więcej odwagi potrzeba”, pisał Serhij Żadan. Ćwiczmy się również w tej odwadze. Dziękuję za twoją oraz wszystkim tym, którzy Ukrainę wspierają.
[1] Od ukr. skrótu РЕБ, ang. electronic warfare [red.] [2] Na froncie najniebezpieczniejsza linia zero. Do tej powszechnej nazwy w języku ukraińskim nawiązuje w tytule najnowszej powieści Szczepan Twardoch (Null, wyd. Marginesy) [red.] [3] Bomba lotnicza КАБ-500, zob. Wikipedia [red.] *Tłum. Michał Petryk, wyd. Czarne.
Kultura Enter
2025/02 nr 113–114
Tomasz Sikora. Zdjęcie dzięki uprzejmości Artysty.
Tomasz Sikora przekazuje Serhijowi Żadanowi w Charkowie pomoc zebraną z naszej medycznej zimowej zbiórki.
Ostrzelany fragment elewacji w miejscowości Pisky. Kompleks muzealny w Dnieprze, fot. A. Zińczuk.