Strona główna/ROZMOWA. Praktyki troski

ROZMOWA. Praktyki troski

Praktyki troski. O rzeźbie społecznej 2.0.

Rozmowa Marty Ryczkowskiej i Konrada Kurowskiego

Spotykamy się w poniedziałkowy poranek. Konrad świeżo po powrocie z konferencji „Zanurzenia. Pytania o płynność w choreografii i tańcu” w Krakowskim Centrum Choreograficznym. Marta po konferencji w warszawskiej Zachęcie poświęconej sytuacji młodych osób artystycznych. Choć odbywały się w różnych miastach i środowiskach, oba wydarzenia okazały się zaskakująco spójne tematycznie. Łączyło je fundamentalne pytanie: jak funkcjonować i tworzyć w Czasach Niepokoju?

Nasze rozmowy od lat krążą wokół podobnych wątków: praktyki troski, współbycia, uważności, odpowiedzialności i kolektywnych modeli działania. Szukamy strategii przetrwania, ale też metod tworzenia bardziej zrównoważonego, wrażliwego świata. Roztapianie sztuki w życiu codziennym, budowanie relacji, odnajdywanie połączeń – także z naturą – to działania silnie zakorzenione w Beuysowskim uniwersum. 


Marta Ryczkowska:
Porozmawiajmy o tym, jak dziś można postrzegać praktyki regeneracyjne – jakie mają znaczenie i dlaczego są ważne w kontekście sztuki. Chciałabym, żebyś opowiedział trochę ze swojego kuratorskiego i choreograficznego doświadczenia: jak, według ciebie, praktyki troski odnoszą się do działań artystycznych?

Konrad Kurowski: Zacznę trochę przewrotnie w tym znaczeniu, że bardzo konkretnie i punktowo. Byłem w Monachium na konferencji tanecznej poświęconej osobom artystycznym z niepełnosprawnościami. Pojawił się tam wątek regeneracji i termin Crip Time. Jest to koncepcja opisująca sposób, w jaki osoby nie w pełni sprawne doświadczają czasu. Potrzebują pewnego poziomu regeneracji, aby móc funkcjonować ze względu na swoje potrzeby, na specyfikę ciała, umysłów. Uświadomiłem sobie, że tam jest bardzo dużo mądrości i gotowych recept na to, jak wszyscy możemy, a nawet powinniśmy myśleć o regeneracji. I uważam, że często grupy marginalizowane wypracowują jakieś narzędzia albo światopogląd, które z opóźnieniem trafiają do mainstreamu albo mainstream je przejmuje. Aktywistyczna postawa środowisk artystów z niepełnosprawnościami wyraża się w pewnej bezwzględności, że bez tego rodzaju regeneracji po prostu nie można skutecznie funkcjonować. Czasami łatwiej nam spojrzeć trochę spoza naszej bańki, gdzie są ulokowane potrzeby, w przypadku osób z niepełnosprawnościami jest bardziej widoczne. Natomiast są to też moje potrzeby. Wydaje mi się bardzo cenne, żeby niektóre narzędzia przemycić do naszej praktyki codziennej, i artystycznej, i kuratorskiej. Jesteśmy coraz bardziej wyczerpani i mam wrażenie, że zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że neoliberalny pęd po prostu nas wykańcza. Dochodzą do tego katastrofy z zewnątrz, na które nie mamy wpływu. Trzeba przetrwać i te mechanizmy oporu są właśnie bardzo ważne.

Mam wrażenie, że dużo możemy się od siebie uczyć międzypokoleniowo w zakresie oporu. Przestają mieć znaczenie szufladki generacyjne takie jak Boomersi, Milenialsi, Zetki, gdyż są bardzo zamykające i nieprzepuszczalne. Wyzwolenie z ograniczeń sekwencyjnego modelu życia stwarza szanse na realizowanie potencjału bez względu na pesel. To bardzo mocno rezonuje z koncepcją „perennialsów” – perennial z ang. bylina, roślina wieloletnia, która doskonale radzi sobie w trudnych warunkach klimatycznych z każdym rokiem staje się trwalsza i bardziej odporna na zmiany. Chodzi o przekazywanie sobie wiedzy i patrzenie na rozwój w sposób nieliniowy, poza klasycznymi etapami życia. Można mieć 45 lat i odczuwać potrzebę samorozwoju tak silnie, jak osoba 25-letnia. Dla mnie to też bardzo wiąże się z troską, uważnością, cichą wewnętrzną rewolucją. I wiem, że to jest ogromne zadanie życiowe dla nas.

Chciałbym zareagować na tę perspektywę międzypokoleniową i użyć bardzo świeżego doświadczenia, w trakcie spotkania dotyczącego koordynacji intymności. Uczestnicy, uczestniczki panelu wykładające na Akademii Teatralnej podawały przykłady zmiany własnej praktyki edukacyjnej. Kiedyś relacje były bardziej hierarchiczne a komunikaty miały charakter instrukcji. Obecnie na początku semestru zawiera się kontrakt z grupą. I wtedy następuje rozpoznanie terenu, własnych potrzeb. Na każdych zajęciach ten kontrakt można aktualizować. To bardzo duży postęp. Jestem tym zainspirowany i zmotywowany, bo to jest realna zmiana. Zadaję sobie pytanie i pozwalam sobie marzyć o tym, gdzie jeszcze takie zmiany mogą nastąpić.

Zastanawiam, jak możemy to przełożyć na nasz system pracy w kulturze. Wiemy, jak bardzo może ona wspierać zdrowienie wśród osób, które jej doświadczają i jednocześnie drenować osoby, które ją współtworzą. Dlatego myśli regeneracyjne, jak wspomniałeś, organicznie wchodzą w praktykę artystyczną. Troska, empatia, ochrona tworzą macierz, która stymuluje rozwój. 

Zastanawiam się, czy jak możemy zareagować na autorytarne struktury, które na naszych oczach znów się wznoszą i zyskują na sile. Wiemy, że musimy nauczyć się troski o siebie nawzajem i przypomnieć sobie, że istniejemy w sieci połączeń. Tym bardziej że świat, w którym żyjemy, jest dziś niezwykle atakujący. Ale czy jesteśmy w stanie stworzyć systemową alternatywę? Taką, która pozwalałaby spojrzeć na rzeczywistość z poziomu opiekuńczości, troski, wspólnoty? Myśląc o ideach demokracji bezpośredniej i wspólnotowego, partycypacyjnego współbycia – które w praktyce jest bardzo trudne do wdrożenia – mam poczucie, że żyjemy w czasie upadku wielu paradygmatów. Krytycznie patrzymy na globalne struktury, które próbowały narzucić nam jednolity sposób funkcjonowania. A jednak – tej nowej rzeczywistości jeszcze nie ma. Wciąż tkwimy w okresie przejściowym. Próbujemy eksperymentować z modelami demokratycznymi, ale one często zawodzą. Być może trzeba poszukać nowej metody – takiej, która odpowie na realne potrzeby ludzi, ich kruchość i wrażliwość. Potrzebujemy narzędzi, które nie tylko pozwolą przetrwać, ale które będą umiały chronić to, co delikatne, kruche. I tu wraca do mnie pytanie: czy demokracja bezpośrednia ma jeszcze szansę działać w sposób adekwatny do naszych czasów? A może potrzebujemy zaproponować coś zupełnie innego?

Ja chyba rozumiem to w ten sposób i tak też obserwuję, że te propozycje powstają na peryferiach, bo one nie mogą powstać w ramach głównego nurtu. Często bywa tak, że osiągnięcia peryferii są po prostu anektowane lub przepisywane – bez uznania dla osób, które podjęły ryzyko i wysiłek ich wypracowania. Nie oddaje się im należnej mocy, nie docenia się faktu, że działały w niesprzyjających warunkach, bez wsparcia instytucji czy wpływowego lobby. To przecież one – mimo braku zaplecza – tworzyły narzędzia, które dziś bywają wykorzystywane i adaptowane bez odniesienia do źródła.

W tym kontekście coraz częściej myślę o demokracji uczestniczącej jako czymś bardzo bliskim i osobistym. Partycypację rozumiem nie tylko jako systemową zmianę, ale także jako działanie lokalne, osobiste, czasem bardzo ciche – które może rezonować znacznie głębiej, niż się spodziewamy. Zdarza mi się zapominać o tej mocy. Zwłaszcza gdy funkcjonuję w gęstej sieci instytucji i systemów – wtedy regeneracja wygląda zupełnie inaczej, bywa trudniejsza. Często to wszystko staje się dla mnie zbyt przytłaczające. Gubię się. I wtedy – na szczęście – pojawiają się ludzie, którzy przypominają mi, jak ważny jest powrót do siebie.

Tak, myśląc o tym, co właśnie powiedziałeś – o powrocie do siebie – wraca do mnie też temat neuroróżnorodności. Coraz bardziej wierzę, że w pewnym sensie wszyscy jesteśmy neuroróżnorodni. To normatywne, jednorodne spojrzenie na funkcjonowanie wydaje mi się już po prostu nieadekwatne. Być może ma to też związek z tym, w jakich czasach żyjemy: jesteśmy nieustannie bombardowani bodźcami, a kultura, w której funkcjonujemy, wymaga od nas ogromnej wydajności, szybkich reakcji, ciągłej obecności. Nasze mózgi zwyczajnie nie są w stanie tego przetwarzać w takim tempie. W tym kontekście pojawia się też ogromna potrzeba zaopiekowania się sobą nawzajem. Nie jesteśmy stworzeni do życia w ciągłym biegu, pod nieustannym naporem bodźców. 

Regeneracja jest nieunikniona — musi nastąpić po okresach intensywnego wydatkowania energii, pracy, obecności w świecie i w relacjach. Musimy znaleźć na tę regenerację przestrzeń – i to nie tylko indywidualnie, ale także systemowo. Dla mnie to nie jest luksus, tylko konieczność. W pracy wymagającej dużego zaangażowania, równie intensywny musi być czas odpoczynku. I ten odpoczynek nie może być wpisany w logikę neoliberalnego paradygmatu, który traktuje odpoczynek jako środek do jeszcze większej produktywności.

W tym kontekście często pojawia się pojęcie rezyliencji. Ono bywa dziś różnie rozumiane. System bardzo chętnie je wchłania i przekształca — rozumie rezyliencję jako odporność jednostki: musisz być sprawny, elastyczny, wydajny, gotowy do działania, nawet pod presją. Rezyliencja, w którą wierzę i którą chciałabym współtworzyć, to rezyliencja kolektywna. Taka, która opiera się na wspólnocie, trosce, współodpowiedzialności. To zdolność do wspólnego wymyślania zdrowych praktyk funkcjonowania. Dla mnie rezyliencja to sprężystość — duchowa, fizyczna, emocjonalna, intelektualna. To odporność, która nie zamyka, ale uwalnia, ogromnie ważny zasób społeczny, który musimy świadomie rozwijać. I tak, widzę ją raczej w kontrze do logiki neoliberalnej. 

Tak, rozumiem rezyliencję podobnie, ale dodałbym jeszcze jeden ważny aspekt, o którym wciąż mówi się za mało: że nie musimy czerpać zasobów wyłącznie z relacji międzyludzkich. Dla mnie niezwykle inspirujący jest wymiar transgatunkowy – kontakt z istotami nieludzkimi, który jest obecny choćby w choreografii czy tańcu. Perenialność roślin, ich temporalność, potencjał różnych materiałów, sposoby istnienia – mogą nas zachwycać, niepokoić, intrygować. I samo to, że coś poza człowiekiem może nas poruszyć, budzić ciekawość, daje nadzieję i otwiera na nowe źródła rezyliencji. Bo to przecież złudzenie, że ludzkość jest samowystarczalna. Na szczęście dziś coraz częściej sobie to przypominamy. Wierzę, że to właśnie troska – także transgatunkowa – może stać się sposobem oporu wobec logiki neoliberalnej. Troszczyć się to przecież także dostrzegać otoczenie, być jego świadkiem. Gdy naprawdę zobaczymy, że nie jesteśmy sami w tym świecie, zniknie też poczucie izolacji. Pojawi się możliwość czerpania z innych form życia, z innych wyobraźni, ciał, rytmów istnienia. To dla mnie ogromnie ważne – i piękne – że współczesność pozwala nam powracać do tych starych, ale wciąż żywych praktyk. I to, że nie jesteśmy sami też nastręcza wiele problemów, ale też wskazuje nowe drogi.

Ta międzygatunkowość jest naprawdę ważna, bo dotyka głębokiego poczucia łączności – z innymi istotami, z otoczeniem, z czasem. Nie jesteśmy samotną wyspą, jesteśmy raczej archipelagiem – połączeni zarówno ze światem natury, jak i z historią, kulturą, pamięcią pokoleń. To także kwestia rytuału – sięgania do zasobów, które mamy w sobie i które odziedziczyliśmy. W rytuale kryje się ogromna moc. Coraz częściej myślę o tym w kontekście tzw. radykalnej nadziei czy głębokiej adaptacji. Bo być może potrzebujemy już nie tyle nowych strategii, ile głębszego wejrzenia – pogłębienia tego, co już istnieje, ale wymaga odnowienia i ugruntowania.

Ale jest taki cytat, który też chciałem przytoczyć. Jestem prawie pewien, że jest to Audre Lorde, która była amerykańsko-feministką, poetką, aktywistką. I to hasło brzmi: You can’t dismantle a master’s house with master’s tools. Myślę o tym w kontekście rezyliencji i troski, które są narzędziami spoza słownika opresji. To właśnie dlatego te praktyki są tak inne, tak nieoczywiste, ale też – tak potrzebne. Bo prawdziwa zmiana nie zawsze zaczyna się od rewolucji – czasem rodzi się z czułego przesunięcia perspektywy.

Kultura Enter
2025/02 nr 113–114

Fot. Krzysztof Bąk

Marta Ryczkowska, fot. dzięki uprzejmości Artystki