Strona główna/PISARZE. Trudna nostalgia

PISARZE. Trudna nostalgia

Bella Szwarcman-Czarnota

„Jak śpiewać nam pieśń Bożą na ziemi obcej?” – te słowa Psalmu 137 powtarzali sobie niemal wszyscy poeci tworzący w jidysz. Wędrówki, nowe twarze, obce języki, odmienne krajobrazy – to wszystko było udziałem większości twórców z przełomu XIX i XX wieku. Należał do nich bez wątpienia Mojsze Lejb Halpern.

Urodzony w roku 1886 w Złoczowie, w rodzinie niezamożnej, lecz pełnej troski i miłości. Był najstarszy z czworga rodzeństwa – po nim na świat przyszły dwie siostry oraz brat. Ojciec Mojszego Lejba prowadził niewielki sklepik. Był świeckim Żydem, jednak zadbał o to, by syn pobierał nauki w chederze. Chłopiec zawdzięczał wiele przede wszystkim dziadkowi ze strony ojca, pochodzącemu z Odessy nauczycielowi Talmudu Isroelowi Halpernowi. Uczęszczał również do polskiej szkoły Barona Hirscha. Gdy sklepik ojca zaczął podupadać, Mojsze Lejb został oddany „do terminu” do niejakiego Naftulego – miał nauczyć się malować szyldy, wykazywał bowiem zdolności malarskie. Przyszły poeta nie był uczniem ani posłusznym, ani pilnym, Naftule zatem pozbył się czeladnika, a ojciec wysłał Mojszego dwunastoletniego chłopaka! do Wiednia, na dalsze nauki. Pobyt w Wiedniu przeciągnął się nieco – do dziesięciu lat. Tam rzeczywiście Mojsze Lejb rozwinął swój talent plastyczny, nie mówiąc już o opanowaniu sztuki malowania szyldów. Trenował też sporty, uczył się tańca towarzyskiego, ale też studiował literaturę niemiecką, która później wywarła znaczący wpływ na jego twórczość. I to w języku niemieckim Mojsze Halpern napisał pierwsze swoje wiersze.

Gdy wrócił do Złoczowa w 1907 roku, poczuł, że miasteczko stało się dla niego zbyt ciasne. Poznał jednak poetę Szmuela Jankewa Imbera i krytyka Jankewa Mestla, którzy przekonali go do tworzenia w jidysz i to była istotna zmiana w jego życiu i spojrzeniu na własną twórczość. Swoje wiersze już napisane w tym języku, opublikował w „Lemberger Togblat” (Lwowska Gazeta Codzienna) i „Der Jidiszer Arbeter” (Żydowski Robotnik). W 1908 roku przysłuchiwał się konferencji w Czerniowcach, gdzie nawiązał liczne kontakty z pisarzami i poetami – przekonał się, że obrał słuszną drogę, pisząc w jidysz.

Podjął decyzję o emigracji do Stanów Zjednoczonych – jak wielu przed nim i po nim. Główną jego motywacją było uniknięcie poboru do wojska, ale też chęć „wypłynięcia na szerokie wody”. Rzeczywiście, poznał wielu poetów jidyszowych i uczestniczył w dyskusjach i sporach twórców, wydawców i czytelników w kawiarenkach wokół Rutgers Square. Jak powiada Ruth Wisse w A Little Love in Big Manhattan, te dysputy, podczas których studiowano i interpretowano teksty, głównie w męskim gronie, miały coś z atmosfery jesziwy. Tyle że były to teksty świeckie.

Mojsze Lejb Halpern przyłączył się do grupy poetyckiej „Di Junge” (Młodzi) i publikował z czasopismach i gazetach, w których i oni publikowali: w „Di Jugnt” (Młodzież) „Fraje Arbeter Sztime” (Wolny Głos Robotniczy), „Jidiszer Kempfer” (Żydowski Bojownik), „Di Jidisze Folk” (Naród Żydowski), pisywał też do żydowskich gazet satyrycznych. Był on zdecydowanie najbardziej innowacyjnym poetą spośród nich i największym nonkonformistą.

Halpern nie potrafił w pełni zaadaptować się do życia w Ameryce, o czym wspominał jego najbliższy przyjaciel spośród Młodych, poeta Mani Lejb. „My, pozostali, stopniowo poszliśmy na różne kompromisy, nauczyliśmy się sztuki adaptacji i w pewnym sensie staliśmy się prawdziwymi Amerykanami”.

Mojsze Lejb nie zdołał prawie nigdy podjąć żadnej stałej pracy i wydawało się, że czerpie z tego jakaś ponurą satysfakcję. Żył na skraju nędzy, a czasem również w bezdomności i głodu. Nazywał siebie wilkiem, który trafił mimo swej woli między psy, i dlatego jest samotny.

Często manifestował obojętność wobec losu swoich utworów: „Daj, by moja mowa wzbudzała odrazę / niczym zdechły kot w śmietniku”, pisał w Modlitwie włóczęgi. Autoironia na zmianę z romantycznymi porywami, „męczący rebus samemu sobie zadany” – powiada w wierszu „Mój wilczy niepokój”. Przebywał wśród twórców, z którymi łączyły go wspólne idee i modernistyczne hasła, ale przyjaciele zawsze postrzegali go jako kogoś osobnego.

O twórczości Halperna wypowiedział się inny wielki poeta Jankew Glatsztejn. W tomie In toch genumen (Sedno sprawy), z 1947 roku, w eseju pisanym w rocznicę przedwczesnej śmierci Mojszego Halperna pisał: „A przy tym należy zauważyć, że zasługą Halperna jest również to, że potrafił poetycko szokować. Rytm jego wierszy, długie wersy, niepoprawne rymy, proste słowo, które często przychodziło jak świeży wietrzyk po miękkich lirycznych strofach, to wszystko było poetycką nowością dla żydowskiego poety, który może uczył się od naszego krewniaka – poety Heinego, ale Heinego szokujące wersy nie miały w sobie smutku, a jedynie ostry żarcik”.

W eseju Grobe rejd in literatur (Wulgarny język w literaturze) napisanym w dwadzieścia lat później, pisał o Halpernie następująco:

„Jeszcze czterdzieści lat temu poeta Mojsze Lejb Halpern, w czasach, gdy został współpracownikiem ‘Frajhajt’ [komunistyczna gazeta nowojorska] stał się obiektem zażartej dyskusji, nie, uchowaj Boże, z tego powodu, że w swej poezji opisywał momenty seksualne – nie, na to żaden żydowski pisarz sobie nie pozwolił – ale dlatego, że Halpern dążył do całkowitej swobody w używaniu grobe rejd [wulgarnej mowy]. I tak właśnie określono tę gorącą dyskusję – Grobe rejd M. L Halperna. Wiersze z tego okresu twórczości Halperna były w istocie jego poetyckim upadkiem. Halpern wówczas zakasał rękawy i postanowił zostać krytykiem społeczeństwa i <<sprostytuowania się władzy>>, ale to niezbyt dobrze przystawało do jego wielkiego talentu lirycznego”.

Zapewne nie tylko Glatsztejnowi nie udawało się uzyskać wewnętrznej zgody na zmienność nastrojów i masek, jakie przybierał Mojsze Lejb Halpern.

Halpern pisał:

Ot tak

Mojsze Lejb przystanął, żeby przemyśleć w środku nocy
jaki jest świat – bez cudzej pomocy.
Wsłuchał się we własne rozmyślanie –
a tu do ucha ktoś mu szepcze,
że wszystko jest równe i wszystko jest krzywe,
i świat kręci się wokół wszystkiego tak, a czasem wspak,
uszczknął więc Mojsze Lejb paznokciami słomkę
i uśmiechnął się.
– A czemu?
Ot tak.

Żuje więc sobie tę słomkę po nocy,
i znowu coś raptem pomyślał, bez cudzej pomocy.
Myśli sobie – lecz znowu się wsłuchuje
w to, co do ucha szepcze mu ktoś,
że nic nie jest równe i nic nie jest krzywe,
a świat kręci się dokoła niczego lub wspak.
Zerwał więc palcami Mojsze Lejb słomkę
i uśmiechnął się.
– A czemu?
– Ot tak.

A w innym miejscu zgoła na inną nutę:

Mariaż

Przyglądam się nagiej kobiecie,
o małej głowie,
grubych niekształtnych biodrach
i wielkich męskich stopach –
zwracam się do artysty-malarza
i pytam go,
co mu kazało,
wyśnić na płótnie coś takiego.
Zapalił zapałkę
wetknął fajkę w usta
i odpowiada –
ot, co – wyobraź sobie coś takiego:
on – pyk,
sam – pyk,
poślubił ją – pyk,
właśnie w Paryżu – pyk.

Bywał różnymi personami: raz był to sam Mojsze Lejb (o którym pisał w trzeciej osobie), innym razem Zarchi – filozof-perypatetyk, Kuni Leml (postać z ludowego teatru), Lejb Ber, Aby Kirli („bohater wojenny”) czy ptak Mercyfint. Wszystkie te postaci nie pojawiają się osobno, a często splątane w ramach jednego wiersza. Sam Halpern myli tropy, powiadając o sobie raz, że jest Zarchim, innym razem Zarchi to wujek Mojszego Lejba.

Czasem to on sam poucza bliźnich, co przystoi, a co nie:

Już nigdy nie powiem

Są ludzie przekonani,
że to nieładnie tłoczyć się wokół wozu
z cebulą, ogórkami i śliwkami.
Za to ładnie jest wlec się ulicą za konduktem –
iść w czerni i szlochać,
czy to grzech, bo są przekonani,
że to nieładnie tłoczyć się wokół wozu
z cebulą, ogórkami i śliwkami.

Chyba nie trzeba tak się szarpać i bić pięściami bez powodu,
można przecież spokojniej tłoczyć się wokół wozu
z cebulą, ogórkami i śliwkami.
Ale jeśli nikogo nawet batem nie zdołasz przepędzić,
bo tyran, który rządzi światem – żołądek
tak chce – tylko złoczyńcy mogą być przekonani,
że to nieładnie tłoczyć się wokół wozu
z cebulą, ogórkami i śliwkami.

Właśnie dlatego już nigdy nie powiem od razu,
że to nieładnie tłoczyć się wokół wozu
z cebulą, ogórkami i śliwkami.
Gdy zmęczą mnie ludzie, pchając się wokół mnie grupkami,
pochylę głowę, lecz skarżyć się nie będę.
Może też zapłaczę – ale nigdy nie powiem z przekonaniem,
że to nieładnie tłoczyć się wokół wozu
z cebulą, ogórkami i śliwkami.

Pierwszy tomik wierszy In New York opublikował w 1919 roku, gdy planował małżeństwo z piękną ukochaną Rejzele Barron , drugi wydał w 1924 roku pt. Di goldene pawe (Złoty paw, a właściwie pawica), w 1923 roku Halpernom urodził się syn Iż (zwany Jingiem), „jedyny syn”, jak poeta zwykł był zawsze podkreślać.

W 1926 Halpern poczuł, że dusi się w Nowym Jorku, pogorszyła się też znacząco sytuacja materialna rodziny, jeśli kiedykolwiek była dobra. Mimo oporów żony udało mu się skłonić ją do przeniesienia się do Detroit, gdzie udało się przetrwać kilka miesięcy dzięki wsparciu przyjaciół i funduszom zebranym podczas przyjęcia wydanego na cześć poety. W 1929 roku rodzina Halpernów zamieszkała w Los Angeles. Nie był to dobry czas dla poety, przepełniały go lęki, zaczął też odczuwać wyraźne pogorszenie zdrowia. Mniej publikował, choć jego szuflady były wypełnione wierszami. Ponieważ jego poezja miała licznych czytelników w Polsce, a nawet przełożono jego utwory na polski, przez chwilę nawet rozważał powrót. Jednak ani nie ubiegał się o amerykańskie obywatelstwo, ani nie wrócił do Europy, lecz do Nowego Jorku, gdzie wraz z grupą poetów, jak H. Leivick, Menachem Borejszo czy Efraim Ojerbach założył niezależny tygodnik „Woch”, wzorowany na warszawskich „Literarisze Bleter”.

Po powrocie w 1929 roku do Nowego Jorku rodzina Halpernów osiadła w niewielkim mieszkanku w dzielnicy Bronx, gdzie poeta zajął się malarstwem – malował portrety rodziny i przyjaciół, autoportrety. Jego nową namiętnością stało się meblowanie mieszkania starymi, lecz odświeżonymi i ozdobionymi przed siebie meblami, farbował też suknie dla swej żony.

Gdy rozstał się z „Woch”, przystąpił do nowego czasopisma – miesięcznika „Ojfkum” (Wzniesienie), ale wraz z poetą Ziszem Wajnperem zdołał wydać tylko trzy numery. Pod koniec lata, podczas krótkich wakacji z żoną i synem, dostał ataku serca i zmarł. Jego śmierć była wstrząsem dla wielu przyjaciół i znajomych, albowiem wiedzieli, że Mojsze Lejb obawiał się przedwczesnej śmierci. Część z nich uznała to za złą przepowiednię końca pokolenia.

Mojsze Lejb, jedno z wcieleń Halperna, często stawał nad brzegiem morza (podobnie jak Zarchi), konfrontując się ze śmiercią.
To nie Halpern, lecz Mojsze Lejb mówi:

Memento mori

A gdyby Mojsze Lejb, poeta, powiedział,
że śmierć płynącą na falach zobaczył
tak, jak widzi siebie w lustrze,
i to rano, bliżej godziny dziesiątej,
czy ktoś uwierzy Mojsze Lejbowi?

A gdyby Mojsze Lejb tę śmierć przywitał
z daleka skinieniem dłoni i „jak leci” zapytał?
I to właśnie wtedy, gdy tysiące ludzi
w wodzie cieszy się życiem niebywale –
czy ktoś uwierzy Mojsze Lejbowi?

A gdyby Mojsze Lejb z płaczem się zaklinał,
że tak mocno śmierć go przyciąga,
jak co wieczór ciągnie stęsknionego
pod kobiety wielbionej bezgranicznie okno –
czy ktoś uwierzy Mojsze Lejbowi?

A gdyby Mojsze Lejb im tę śmierć odmalował
nie szarym i nie ciemnym, lecz cudownie soczystym kolorem,
taką, jaka mu się około dziesiątej ukazała
tam daleko, między niebem a wodą samotna –
czy ktoś by uwierzył Mojsze Lejbowi?

Ten wiersz nosi łaciński tytuł, zapisany łacińskimi literami. I przemawia nie Halpern, lecz jedno z jego wcieleń – Mojsze Lejb. Czy tak dystansując się chciał oddalić choćby na trochę widmo przedwczesnej śmierci.

Julian Levinson, pisząc o twórczości Halperna w tekście On Some Motifs in Moyshe-Leyb Halpern. A Benjaminian Meditation on Yiddish Modernists, porównuje go do Baudelaire’a – dandysa, flaneura, błądzącego w tłumie. Jak Baudelaire – powiada Levinson – Halpern przemyka lub przeciska się ulicami, już to odczuwając wściekłość, już to samotność i wyobcowanie. Raz podziwiając piękno miasta, innym razem lękając się go. Dominującym uczuciem jest jednak nostalgia w różnych postaciach i odcieniach. Czując się zagubiony w wielkim mieście mógłby nawet zatęsknić, znowu stojąc nad brzegiem morza, za tym, co pozostawił daleko, za morzem i oceanem.

Ale to nie takie proste.

Złoczowie, mój domu

O, Złoczowie, domu mój, moje miasto,
z wieżą kościelną, synagogą i łaźnią.
Z handlarkami na targu
i Żydami, co zrywają się o świcie
jak psy z łańcucha na widok chłopa
z koszykiem jaj z góry Sasów –
życie na wiosnę budzi w sercu i głowie
nikłą iskierkę tęsknoty za tobą –
mój domu, mój Złoczowie.

Gdy tak stęskniony sobie wspominam,
bogacza Rapoporta, jak to brzuch wypina,
idąc na modlitwy,
i Szaje Hilela, pobożnisia,
niczym wieprzek w worku,
co sprzedałby nawet słońce z nieba choćby dzisiaj –
to wystarczy, by zgasła, jak światło
moja tęsknota do ciebie –
mój domu, mój Złoczowie.

A jak to idzie, ta historia o filucie,
co pewnego wieczoru, kolejno,
widział anioły wokół słońca.
Aż pijak jakiś, goj z siekierą
zadał mu cios pod kapotą,
niemal zabił nieszczęśnika –
ten goj z siekierą
jest nienawiścią, co we mnie drzemie
do mojego dziadka, a poprzez niego do ciebie –
mój domu, mój Złoczowie.

Twoja ziemia jest świadkiem, że nie zmyśliłem tego.
Kiedy dziadek moją mamę z domu wypędzał,
wzywając policję,
moja babka, stojąc na rozstawionych nogach,
śmiała się, była tak słodka jak miód,
niczym sziksa stojąca między żołnierzami dwoma,
a więc niech przeklęta będzie ta nienawiść we mnie –
która przypomina mi o niej i o tobie –
mój domu, mój Złoczowie.

Jak nadzy Żydzi w łaźni
wokół poparzonego stali,
kiwali głowami i brody gładzili
wokół wyrzuconych pak,
śmieci w workach i szmat
I wokół szczątków złamanego łóżka –
moja matka płacze we mnie jeszcze dziś,
jak wtedy, pod twoim niebem, w tobie,
mój domu, mój Złoczowie.

Ale przecież nasz świat jest wspaniały:
koniem i wozem przez pole
możesz doczłapać do pociągu,
co pędzi jak czort przez pola daleko, precz,
aż dotrzesz na pokład statku,
który do New York downtown cię przeniesie jak rzecz –
I tak naprawdę to jedno mam w głowie –
że nie pochowają mnie w tobie –
mój domu, mój Złoczowie.

Złudna pamięć, niemożność dopasowania się do nowego miejsca może budzić chęć idealizacji tego, co było. Halpern ma inną odpowiedź – brutalnie rozprawia się z idyllicznymi wizjami. Nie, nie było wesoło w sztetlach. Krzywdy doznane ze strony chłopów, jak i rodziny, „matka „płacząca we mnie” – tego wszystkiego nie da się zapomnieć ani przytłumić.

W sensie dosłownym – powiada przywoływana już powyżej Ruth Wisse – to, co Halpern napisał w swoim wierszu nie jest prawdą, nie są to fakty zaczerpnięte z lat młodości. Ale matka – prawdopodobnie ciężarna dziewczyna wypędzona przez rodzinę – staje się na mocy współodczuwania matką poety. A po drugiej stronie jest Żyd ugodzony siekierą przez chłopa. Żydzi skrzywdzeni i Żydzi krzywdzący innych. Obce miasto i wrogie miasteczko rodzinne.

Jak poeta może pozostać sobą, poczuć się u siebie, oswoić się z życiem lub rzucić mu wyzwanie? Poprzez język.

Język jidysz – zapamiętany i uwewnętrzniony – jest tym narzędziem, dzięki któremu Mojsze Lejb Halpern może zachować ciągłość w swoim życiu. Choć czuje ulgę, że nie spocznie na wieki na cmentarzu złoczowskim, to przecież Złoczów w nim jest i pozostanie wspomnieniem dzięki mocy matczynego języka – mame loszn.

Przekład wierszy z języka jidysz: Bella Szwarcman-Czarnota. „Ot tak”, „Mariaż”, „Memento mori” były opublikowane w czasopiśmie „Midrasz”
(nr 202/2018).

 

Kultura Enter
2025/02 nr 113–114

Autorstwa Nieznany - personal collection, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1573150