Strona główna/ROZMOWA. Przeciwko destrukcji

ROZMOWA. Przeciwko destrukcji

emet ezell (ur. 1995, Teksas, USA) osoba autorska zajmująca się poezją i typografią, mieszka w Berlinie. Ich chapbook between every bird, our bones ukazał się w 2022 r. Teksty ezell można znaleźć w „The American Poetry Review”, „Los Angeles Review of Books” i „AGNI”. W działaniach artystycznych wykorzystuje archiwalia, przetwarzając materiały z dokumentów urzędowych, kolekcji muzealnych i własnej historii rodzinnej. Swoje prace na papierze zaprezentuje w Sabile na Łotwie w ramach wystawy Destruction Is and Is Not Forever (15 maja—15 lipca 2025 r., Centrum Sztuki, Kultury i Turystyki w Sabile. Więcej informacji na emetezell.com.

Agnieszka Zachariewicz: W maju w łotewskim miasteczku Sabile (w Kurlandii), z którym wiążą Cię rodzinne korzenie, zostanie pokazana indywidualna wystawa twoich prac, zatytułowana Destruction Is and Is Not Forever [Destrukcja jest i nie jest na zawsze]. Czy możesz opowiedzieć o początkach tego projektu?

emet ezell: Interesował mnie powrót, tak jego ograniczenia, jak niemożliwości, a także zrozumienie szerszych okoliczności związanych z deportacją mojej rodziny. Co, historycznie rzecz biorąc, się wydarzyło? Jak wywłaszczenie moich przodków wpisuje się w ogólniejsze struktury globalnej reorganizacji? Pod wieloma względami mój powrót do Sabile był możliwy, ponieważ Żydzi zostali już poddani czystce etnicznej – ten proces się dopełnił. Wszystko zostało zrujnowane, więc nie uważano mnie już za zagrożenie. A gdy tam przyjechałem, opanowały mnie rozdzierająca żałoba, wściekłość, żądza odwetu. Przytłoczyła mnie materialność. Należące do mojej rodziny dom i piekarnia nadal stoją przy głównej ulicy; w naszych budynkach mieszkają Łotysze. Mimo tej zgrozy, w kontakcie z krajobrazem odnalazłem natychmiastową intymność. Brałem do ust i przeżuwałem krwawnik. Pływałem nago w rzece. Uczyłem się ptaków. Było spokojnie i przerażająco. Stałem się duchem. I jako duch nie miałem języka, słownictwa, alfabetu, by wyartykułować, czego doświadczałem. Ten projekt wyłonił się z tego widmowego miejsca.

Twoja rodzina została zmuszona do opuszczenia Sabile w czasie pierwszej wojny światowej. Czego udało Ci się dowiedzieć o tamtej fali deportacji – mało znanej i pamiętanej części europejskiej historii?

Rosyjski wewnętrzny kryzys uchodźczy 1915 r. – który dotknął nie tylko Żydów z dzisiejszych krajów bałtyckich, ale też Niemców, Polaków i muzułmanów w różnych regionach pogranicznych – był największą przymusową migracją przed drugą wojną światową, z liczbą przesiedlonych cywilów szacowaną na pięć-sześć milionów. Moja praca krąży wokół tego kontekstu historycznego, który często bywa przyćmiewany przez Holokaust i pozostaje niemal zupełnie nieznany. Z Sabile i innych miejsc na terenie krajów bałtyckich Żydzi zostali deportowani w święto Szawuot [w maju 1915 r.] i wysłani do obozów pracy w głębi Rosji, gdzie większość zmarła z głodu czy gruźlicy. Moja rodzina znajdowała się wśród tych deportowanych. Mój pradziadek, ocalały z obozów pracy, uciekł do Stanów Zjednoczonych jako uchodźca w 1921 r. W 1941 r., pod okupacją nazistowską, mykwę i synagogę w Sabile podpalono. Łotewscy żołnierze zaprowadzili pozostałych Żydów do lasu, gdzie zastrzelili ich nad rowem. Ten rów znajduje się jakieś siedem kilometrów od Sabile, przesłonięty wałem biegnącym wzdłuż szosy.
Zło imperializmu trwa, nie zanika. Działa raczej jak zalanie na suficie, które ścieka wzdłuż ścian, zagrzybiając budynek. Od powrotu kogokolwiek z mojej rodziny do Sabile minęły cztery pokolenia – 110 lat od deportacji. Z powodu tego gigantycznego szmatu czasu jestem w stanie dotknąć czegoś, czego dotknąć się nie da. I rozumiem, instynktownie, że historia tej ziemi jest historią ludzi, a historia ludzi jest, równocześnie, historią ziemi.

Jest ptak, który każdego lata migruje do Sabile – bocian biały. Ptaki te przylatują do Sabile z Doliny Jordanu w Palestynie. Podążam za nimi, by nakreślić alternatywną geografię – tę zmapowaną na niebie. Co widziały te ptaki? Co wiedzą? W zeszłym roku do Sabile przybyło dużo mniej bocianów. Przyleciały pokryte popiołem. Gdzie były? Bomby nad Libanem, bomby nad Ukrainą, bomby nad Gazą.

Kiedy przyjechałeś po raz pierwszy do Sabile, mogłeś tam naprawdę zostać i pracować?

Sabile to maleńkie miasteczko. Nie ma tam hoteli czy airbnb, ale jest rezydencja artystyczna, Pedvāle Art Park – spałem tam i miałem przestronne studio do pracy. To miejsce prowadzone przez artystę rzeźbiarza Ojārsa Feldberga, który przyjechał do Sabile z Rygi. Po opadnięciu żelaznej kurtyny pomagał przy restauracji synagogi w Sabile. Jest niewiarygodnie mądrą i dobrą osobą. Pokazał mi żydowską historię tej miejscowości i pomógł dotrzeć do materiałów źródłowych. Jeździłem wiele razy do archiwów państwowych, gdzie znalazłem paszport mojego pradziadka. W Sabile jest też cmentarz żydowski. Mam tam przodków pochowanych dawno, dawno temu. Na Łotwie to bardzo rzadkie, by cmentarz żydowski pozostał nienaruszony. Wokół całej tej działki jest jakaś energetyczna ochrona. Bociany wiją na drzewach gniazda. To dla mnie jasne, że będę zawsze wracać do Sabile, kreśląc linie na horyzoncie jak bocian.

Chciałam właśnie zadać to pytanie: jesteś w dialogu z miejscem – czy nawiązujesz też już rozmowę z miejscowymi ludźmi?

Nie mówię po łotewsku. Ta bariera językowa zapewnia mi bezpieczeństwo, ale też tworzy dystans. W miasteczku jest garstka osób, które znam i z którymi potrafię rozmawiać. Zeszłego lata pewna kobieta chwyciła mnie za ramię i opowiedziała mi historię przekazaną jej przez jej babkę: w noc, gdy deportowano Żydów, krzyku i płaczu było tyle, że wypełniły całą dolinę. Wszyscy zamknęli okna. Nikt nie mógł spać. A teraz, kiedy wiatr uderza w okiennice, ma się poczucie, że to Żydzi wracają po swą własność. Ta kobieta powiedziała mi następnie sporo rasistowskich rzeczy o Żydach. Pomyślałem: w porządku, to nie dla mnie, lecz historia babki była dla mnie. Istnieje ciągła potrzeba rozeznania: co jest cudzą przemocą, którą trzeba rozwikłać, a co jest moje. Te siły przecinają się, jednak na siebie nie zachodzą. Z początku sądziłem, że muszę przyjąć na siebie cały ból Sabile, ale teraz wiem, że nie muszę.

Czy ktoś wspiera cię w tych poszukiwaniach i pracy artystycznej?

Duchowa intensywność tego projektu wymaga prawie monastycznego odosobnienia. Najbliższa rodzina nie jest zachwycona moją pracą – nie wiedzą o niej, ich to nie obchodzi. Jednak kuzyn mojej matki był nadzwyczajny: przesłał mi wszystkie fotografie, które mój pradziadek przemycił z Sabile, oraz zapewnił mi dostęp do istotnych rodzinnych dokumentów i informacji.
Moim najbardziej ekscytującym odkryciem jest pinkas z Sabile, znajdujący się obecnie w archiwach Rosyjskiej Biblioteki Państwowej w Moskwie. Pinkas [hebr. kronika] to ręcznie spisany zeszyt, odnotowujący cenne informacje dotyczące codziennych spraw gminy żydowskiej. Z pomocą Avinoama Stillmana, żydowskiego historyka z Berlina, przetranskrybowałem i przetłumaczyłem ten dokument. Stanowiące mieszaninę hebrajskiego i jidysz, obejmujące ok. dwustu foliałów wpisy zaczynają się ok. 1790 r., a kończą się nagle deportacjami 1915 r. Podejrzewam, że pinkas chewry kadiszy [bractwa pogrzebowego] z Sabile był jednym z przedmiotów, które starsi gminy zabrali ze sobą w czasie deportacji w głąb Rosji, i rękopis później w Rosji pozostał. Wobec pogromów, deportacji 1915 r. i destrukcji spowodowanej tak przez pierwszą, jak i drugą wojnę światową, to cud, że ten dokument ocalał.

Znalazłem w całym pinkasie podpisy członków mojej rodziny Blumenthalów – należeli do chewry kadiszy. Moja duchowa linia od zawsze grzebała umarłych, jednak ta święta tradycja pochówku, jej praktyki i rytmy, nie zostały mi przekazane (Żydom nie wolno było nawet mówić w jidysz na Syberii). Nie nauczyłem się chować zmarłych, a równocześnie tym właśnie się zajmuję. Jakimś sposobem informacja zostaje przekazana, choćby poprzez zerwanie. Wszystko przepadło, a jednak coś pozostało. Jakiś ślad, nawiedzenie.

Rozumiem, że wykorzystujesz ten pinkas jako materiał źródłowy w swojej pracy twórczej. Czy zamierzasz go też opublikować?

Napisałem całą książkę o moim powrocie do Sabile, zatytułowaną Wretched Heaven. Wybrałem wiele wierszy z Wretched Heaven i przywiozłem wydrukować je tu, w Lublinie. Książka ta zawiera poezję, prozę, fotografie i liczne tłumaczenia z pinkasu. Razem ze Stillmanem przetłumaczyliśmy fragmenty rękopisu na angielski, a później ja przełożyłem treść tych wyimków na wiersze; w książce istnieją zatem wielorakie warstwy przekładu. Mam poczucie, jakby pinkas Sabile był moim największym skarbem. Może dwie czy trzy osoby na świecie widziały ten, ukryty w archiwum, niesamowity dokument. Stilllman i ja planujemy opublikować wspólnie artykuł naukowy prezentujący część tego, co odkryliśmy w pinkasie. Znaczna część mojej pracy polega na wyłapywaniu tych ukrytych rzeczy i pozwalaniu, by stawały się widzialne.

A jak zaczęła się twoja przygoda z typografią? Użycie jej jako medium w tym projekcie okazało się dla ciebie bardzo inspirujące.

Na moją pracę w danym miejscu oddziałują prawdziwe historie i ich ocalałe ślady materialne. Kiedy pierwszy raz odwiedziłem Lublin w 2023 r., poznałem Roberta Sawę z Domu Słów [filia Ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN w Lublinie]. Od tamtej pory przyjeżdżałem do Domu Słów wielokrotnie, tu, w Lublinie, pieczołowicie produkując wszystkie prace na moją wystawę. Zakochałem się w tym miejscu i w tym medium. Skład tekstu jest formą sztuki, która pozwala mi dotknąć głębi czasu, zniesionej przez współczesność. Weźmy na przykład Nicolasa Cochina – elegancki francuski krój pisma. Litery zaprojektowane w 1912 r. i przywiezione do Lublina w 1914. Ze względu na zachodnie pochodzenie, czcionka ta została zakazana pod sowiecką okupacją. Te historyczne i materialne warstwy są nie tylko namacalne w ołowianych literach, ale stają się częścią każdego wytwarzanego dzieła, przywołując wiele poziomów skojarzeń. Któregoś dnia użyłem zestawu czcionek, który latami leżał w Warszawie na dworze, w deszczu. Podczas odbijania kształtów liter na wydruku uwidoczniła się rdza. W literach jest wszystko.

I oczywiście litery hebrajskie – to coś wielkiego. Włączam w moje teksty sekretne imiona Boga, używając liter w Domu Słów do ładowania nimi wierszy niczym świętych amuletów. Hebrajski nie jest moim rodzimym językiem – to coś, czego nauczyłem się w dorosłości. Jestem pełen luk, bez przerwy robię błędy. Przekaz tradycji został przerwany i to zerwanie ma odbicie w mojej pracy. Nie jest ono wygładzane, nie ma możliwości, by znikło. Tak samo jest w Sabile. Z tego miejsca nie da się usunąć rowu: tu jest rów, gdzie zabito Żydów, rozkradziono mienie. OK, no i co teraz? Pójdę tam czy nie? Jeśli wejdę w ten dół, to czy kiedykolwiek się z niego wydostanę?

Praca z językiem hebrajskim jest dla mnie bardzo skomplikowana w czasie, gdy Państwo Izraela dopuszcza się ludobójczej przemocy w Gazie. Język ten jest obecnie wykorzystywany do wymazywania innej historii. Myślę o tym, jak hebrajskie nazwy miejsc są używane do usuwania nazw palestyńskich. To pokazuje, że każdy język może służyć reżimowi brutalności. Co jeszcze da się zrobić z językiem? Drukuję hebrajski „na ślepo”, wytłaczając tekst w papierze. Drukuję imiona Boga, które nie są słowami. Jak mogę tę formę równocześnie złamać i wskrzesić?

Robię również papier. Niegdyś wiele hebrajskich książek drukowano na niebieskim papierze i bardzo mnie to zjawisko zainteresowało. Historycznie w Antwerpii powstało całe niebieskie wydanie Talmudu. Nawet Zohar wydawano na niebiesko. Ten szał na niebieski papier zaczął się w XVI w., a przed rokiem 1900 warszawskie Wydawnictwo Liebenson wydawało prawie wszystkie swoje modlitewniki na niebieskim papierze. Pisarz Szmuel Josef Agnon odnotowuje w jednej ze swych książek, że w Europie Wschodniej można było spotkać Żydów modlących się na niebiesko. Podejrzewam, że to subtelne niebieskie zabarwienie papieru powstawało z mieszaniny białych i czarnych szmat. Zdumiało mnie to. Badam, jak wyprodukować ten niebieski kolor i testuję różne próbki celulozy. Zrobiłem też papier z materiałem z Sabile – suchymi liśćmi brzozy, długimi źdźbłami trawy z doliny. Myślę tu o tym, jak sprawić, by ziemia i język, tak połączone w moich wierszach, zetknęły się na kartce. Mam też papier z rowem pośrodku – to próba uwidocznienia dziury w środku mnie samego.

Duża część papieru wytworzonego przeze mnie tu, w Lublinie, będzie częścią ekspozycji na wystawie. Ręcznie robiony papier jest jak witraż – chcę, by włókna i tekstury były widoczne. Po podświetleniu ukryte wnętrze budzi się do życia. Niektóre prace prezentowane będą w specjalnych lightboksach, inne zaś zostaną oprawione i zawieszone na ścianach galerii. Sam budynek był wcześniej gminną synagogą. Moja rodzina modliła się w nim przez pokolenia – ich modlitwy gromadziły się w tych murach. Synagoga została odrestaurowana w 2002 r.; teraz pełni funkcję galerii sztuki współczesnej. W ramach wydarzeń towarzyszących wernisażowi poprowadzę w piątkowy wieczór zamkniętą ceremonię Kabalat Szabat [powitania szabatu], przywracając przestrzeni dźwięki, których nie słyszano tu od ponad wieku. Ceremonia odbędzie się w 110. rocznicę deportacji, w czasie zbiegającym się z sezonową migracją bocianów.

Chciałabym w tym kontekście spytać cię jeszcze o Lublin: jak czujesz się tutaj, wchodząc w interakcje z widmowymi obliczami tego miasta?

Lublin przez wiele wieków stanowił dom studiów rabinicznych. Był tętniącym życiem ośrodkiem hebrajskiej kreatywności, tworzenia książek i druku. Ten żydowski ślad jest dla mnie, gdy tu jestem, bardzo widoczny. Rozmawiam ze wszystkim, co zostało usunięte. Jaką dzielnicę zburzono, by zbudować ten parking? Co zdarzyło się w tym miejscu, nim wzniesiono gigantyczny szklany kubik biurowców? Chcę przejrzeć na wylot codzienne modernistyczne oszustwa i myślę, że to coś, czego wszyscy możemy się nauczyć. Spędzam czas na lubelskim Starym Cmentarzu Żydowskim. Leżę na grobie Widzącego i modlę się w uprowadzonej jesziwie, funkcjonującej obecnie jako hotel. Znajduję tu duchowe wsparcie oraz ostrą dyscyplinę. Spotykam wiele duchów. Stałem się duchem. To bardzo bolesne, a równocześnie cudowne.

To bardzo interesujące, że odbierasz to doświadczenie głównie jako inspirujące – ciężar przeszłości takich miejsc cię nie niszczy…

Myślę, że wszyscy możemy zostać zniszczeni przez naszą przeszłość, niektórzy bardziej niż inni. Jak to robię, że patrzę wstecz i nadal żyję? Jak nie kończę w rowie pełnym martwych Żydów? W niektóre dni czuję się zniszczony. Gdy po raz pierwszy przeszedłem przez byłe żydowskie getto w Lublinie, dostałem mdłości. Mój naród zastąpiony błyszczącymi plastikowymi sklepami i kiepskimi restauracjami. Równocześnie, w samej ziemi toczy się rozmowa – mogę dostroić się do jej wibrującej częstotliwości. Co rano 50 000 kawek przelatuje przez dawne żydowskie getto i krąży nad ruinami synagogi. Co wieczór powracają, powtarzając te święte okrążenia. 50 000 Żydów deportowano z tego miejsca i zamordowano, a na niebiosach jest 50 000 ptaków. Nawiedzamy niebo. Obok wszystkich tych brzydkich reklam i billboardów, dokładnie tam, gdzie kiedyś stała gigantyczna synagoga Maharszala, jaskrawo biało kwitnie krwawnik. Patrzę, jak ta roślina drży na wietrze i podsłuchuję wszystkie sekrety Lublina.

Mimo tej powodzi zniszczeń, pielgrzymuję do Lublina dla żywych. Wracam dla Roberta, który jest niewiarygodnym mentorem, i dla liter migoczących własnym życiem. Oto jestem tu, na wschodnim krańcu Polski, robiąc Bóg wie co w piwnicy przez osiem godzin dziennie. I jest tu Robert uczący mnie historii czcionek, pomagający w podejmowaniu świadomych wyborów, które odzwierciedlają materialny i duchowy świat moich wierszy. I bawię się najlepiej w życiu. To okropne – to niesamowite. Zachwyt przeplatający się z takim ogromem śmierci; ja te litery podnoszę.

Czy czujesz, że poprzez taką pracę istnieje nadzieja na faktyczną rozmowę, przekazywanie znaczeń i zmianę czegoś w rzeczywistości?

Moim zadaniem jest stworzenie dzieła. Nie wiem, jakie rzeczywistości mogą czy nie mogą zmienić się pod wpływem rozmów. Nie stworzyłem tego dzieła, by cokolwiek zmienić. Stworzyłem je, by nie umrzeć. I stale myślę o Sabile i Palestynie – jak te miejsca są ze sobą splecione. Sabile to dla mnie miejsce bardzo szczególne, lecz ta historia jest zewsząd. Ktoś został usunięty, zrobiono tam parking, czyjeś rzeczy zostały skradzione… Jak możemy istnieć wobec tego doszczętnie zdeprawowanego świata? Ja uprawiam sztukę. A co zresztą, kto wie? Dowiemy się razem w maju.
Jest taka żydowska nauka pochodząca od Szmuela Bornsztaina (cadyka z Sochaczewa), z jego komentarza do Lech Lecha (jednej z porcji Tory). Szem mi-Szmuel [zbiór komentarzy do Tory jego autorstwa] opisuje, jak rosa wzbudza wewnętrzną wilgoć trawy, a następnie znika. W tej przypowieści czynność wzbudzania i znikania jest jak działanie Boga w sercu. Ale dla mnie to także zadanie artysty. Wzbudzić wewnętrzną wilgoć, która pozostaje, utajona, w duszy, by później wyparować, zniknąć.

Dziękujemy za podzielenie się tą niezwykle intymną opowieścią!

Kultura Enter
2025/02 nr 113–114

Podróże po Łotwie emet ezell. Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości emet ezell.

Zdjęcia z dawnego Sabile, z widoczną synagogą przed jej odrestaurowaniem.

Sabile na Łotwie. Synagoga nad rzeką i jej przemalowana jasnopomarańczowa fasada.

Fotografie: Robert Sawa (Dom Słów w Lublinie)