Strona główna/FELIETON. Sukcesy plebeizacji w kraju i zagranicą

FELIETON. Sukcesy plebeizacji w kraju i zagranicą

Andrzej Jaroszyński

Jeszcze w 19. wieku kanon kultury definiował klasy wyższe. Dominowała kultura mieszczańska, która nastąpiła po dworskiej i rycerskiej, ale potem tetryczała towarzysząc powstającej kulturze masowej, aby roztopić się w kulturze plebejskiej obecnie nam panującej.

Resztki, a właściwie skanseny dawnych kultur, elitarnych z pochodzenia, ciągle przywołują negatywne konotacje związane z nazwą plebejska. Natomiast obecne elity, a właściwie podwładni właścicieli i decydentów władzy i środków masowego przekazu, z zapałem promują przejawy i cechy tej kultury. Masowość i demokratyczność nowej kultury najlepiej sprawdza się właśnie w formach plebejskości, czyli w braku hierarchiczności i autorytetów, w panowaniu permisywności i ekshibicjonizmu. Jednocześnie postawa antyelitarna przejawia niewielkie ambicje intelektualne i wręcz wstręt do tego co duchowe, abstrakcyjne lub naukowe.

Historycznie twórczość plebejskich, bezimiennych humorystów stanowiła nurt opozycyjny wobec literatury warstw panujących, i ośmieszała jej mity i ideały. Ta postawa sprzeciwu i negacji, manifestowana w formie satyrycznej, znalazła wyraz w obrazie „świata na opak” i groteskowej postawie błazna lub sowizdrzała, który wyparł modelową postać kapłana jeszcze w 19. wieku. Co prawda, w polskiej tradycji tzw. inteligencja w pewien sposób kontynuowała rolę nauczyciela i przewodnika ludu, który chciał być oświecony i wyemancypowany. Jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia czołowe postaci byłej opozycji demokratycznej zachowywały się jak przedwojenni inteligenci. Natomiast obecnie – jak pisał A. Wajda w swoich Notesach 1942−2016 w spadku po komunie żyjemy pod strachem ludu, który ma prawo pouczać wszystkich. Najlepszym przykładem jest Wałęsa – prezydent, który nie chciał się niczego nauczyć. Zamieszanie jest tym większe, że niegdysiejsze elity spowszechniały i zmieszały się z ludem, a rzekoma reprezentacja ludu dorobiła się i przemieniła w zawodową władzę.

Obiegowym błędem poznawczym jest utożsamianie plebejskości z lewicą. Być może dlatego, że zwalczanie dawnych tradycji i bohaterów, w tym szczególnie obecności religii w życiu publicznym, często współgrają z nurtem plebejskim. Generalnie rzecz biorąc, plebejskość obejmuje ogół obywatelek i obywateli niezależnie od płci, wyznania, narodowości lub przynależności politycznej. Nie ulega jednakże wątpliwości, że osoby mniej wykształcone, mniej zamożne i pochodzące z prowincji stanowią użyteczną bazę społeczną dla zarządców i artystycznych promotorów nowego trendu, którzy, rzecz oczywista, pochodzą z dużych miast, (chociażby z tych, które posiadają metropolitarne dworce). Ma swoich plebejuszy i państwo i kościoły, uniwersytety i filharmonie, salony i ulica, chociaż w różnej skali zaangażowania. W Polsce na przykład, (a także w USA) elementy plebejskości są bardzo silne w życiu religijnym, natomiast w stolicach świata Zachodu stają się dominujące w kulturze wysokiej. Tu i tam plebejusz dosłownie rozpycha się w sferze obyczajowej, szczególnie zaś w seksualnej.

Dwie cechy plebejskości są chyba uniwersalne. Po pierwsze postawa antyintelektualna i antyduchowa, po drugie ludyczność, a właściwie jarmarczność obyczajów i zachowania. Trzecia cecha jest bardziej kontrowersyjna i chwiejna, to znaczy skłonność do populizmu i nacjonalizmu w życiu politycznym.

Przeciętny plebejusz, chociaż bywają także plebejusze nieprzeciętni, nie uznaje autorytetów formalnych, ale ucieka w świat mody, celebrytów oraz ruchu przynoszącego mu osobiste korzyści. Przedstawiciel kultury plebejskiej może z przekory, a może nieświadomie, zwany był ćwierćinteligentem w okresie w którym półinteligenci partyjni próbowali narzucić ideologię odpowiednią, bez powodzenia, do intelektualnego poziomu jej wyznawców.

Plebejusz z trudem, a nieraz obrzydzeniem, znosi szczątki kultury sakralnej i nudzi się na koncertach i wieczorach poezji. Opowiada się za szczerością i autentyzmem wypowiedzi oraz jej równym znaczeniem bez oglądania się na kanony mądrości i piękna. Używanie wulgaryzmów i podniesionego głosu oraz oczekiwanie na skandal, wypadek lub rozróbę jest dla plebejusza nie tylko jego prawem, ale naturalnym przywilejem i przyjemnością.

Mało kto w najnowszej historii buntu mas ucieleśnia plebejskości na arenie politycznej tak wyraźnie jak prezydent Donald Trump. Brak wykształcenia i międzynarodowego obycia nie stara się zastąpić ani samonauką, ani poleganiem na ekspertach. Przypomina połączenie ludowego bohatera z szefem mafii. Sam się stworzył poza partiami i dynastiami i walczy z establishmentem, kręgami naukowymi i wysoką kulturą. Gardzi Europą i jej wpływami w Ameryce. Nie uznaje też autorytetów, ani propozycji ideowej poza hasłem Make America Great Again i wiarą w przemoc dolara. Trumpowi oczywiście bliżej do narracji populistycznej i nacjonalistycznej niż lewackiej, ale to nie ideologia, nie wizja przyszłości, ale swoista ludowa rebelia przeciw rządom liberalnym, obcym sprawom przeciętnego Amerykanina i Amerykanki przydają prezydentowi zwolenników. Można by zaryzykować stwierdzenie, że elity amerykańskie nie dość głęboka nasiąknęły duchem plebejskości i zbyt naiwnie liczyli na wysoką świadomość i naturalną inteligencję rodaków.

Kraj, który chwali się najlepszymi uniwersytetami, zdobyczami technologicznymi i artystycznymi oraz największą liczbą noblistów, wybrał na przywódcę byłego hotelarza, który nie tylko nie wstydzi się swego nieuctwa, ale chwali się nim łącznie z gruboskórnym, nieokrzesanym brakiem wychowania. Jest w swoim zachowaniu modelem dla głośnego i wulgarnego plebejusza. Prostactwo w mowie, stroju i zachowaniu, niestety, w jego wypadku połączone jest z niebotycznym egotyzmem, megalomanią i nieobliczalnością. Robin Hood, Sowizdrzał lub Al Capone mogliby tylko takiej kombinacji i takiej wiary we własne kompetencje pozazdrościć. Ale właśnie ten rodzaj kultury nadaje się do ciągłego powielania jako narzędzie w życiu politycznym. Amerykańscy prezydenci to twórcy tej kombinacji zwanej politainment (politics+entertainment). Jednakże prezydent Franklin D. Roosevelt, który pierwszy połączył rozrywkę z przekazem politycznym w formie pogawędki przy kominku dla radiosłuchaczy w latach trzydziestych, wydawał się nie przewidzieć rosnącego regresu intelektualnego swoich rodaków, rozkwitu dyplomacji telewizyjnej, ani poddania się dyktatowi ciemniaków. Połączenie nieuctwa ze złym wychowaniem okazało się fatalne dla całego państwa i, niestety, dla reszty świata. Nie wiem czy rodzice prezydenta mieli tego świadomość.

Lublin 15.04. 2025

 

Kultura Enter
2025/02 nr 113–114

Fot. Jacek Zalewski