Życie towarzyskie we Lwowie pod koniec XVIII wieku
Lwów dopiero pod koniec XVIII wieku zaczął odgrywać rolę jako stolica kulturalna i miejsce skupiające wyższe towarzystwo stołeczne. Wcześniej pełnił rolę miasta prowincjonalnego, niezbyt ludnego, w którym niewiele się działo. Musiał ustąpić Warszawie, która była w XVIII wieku niekwestionowaną stolicą uciech i rozrywek, oraz wyższego kulturalnego życia. Przy niej Lwów był miastem mało świetnym.
Władysław Łoziński charakteryzował tą różnicę w następujący sposób: Ze wszystkich atoli miast większych, nasza stolica Rusi najsmutniejszą była może i najcichszą. Ożywiała się ona raz tylko do roku, w czasie kontraktów, na których bywało rojno i głośno. Gdy termin kontraktów minął, zalegała w mieście napowrót cisza i jednostajność podrzędnej, prowincjonalnej stolicy, nie przerywana ani publicznymi festynami, ani zabawami prywatnemi, ani choćby maleńką cząstką owego żywego i burzliwego towarzyskiego ruchu, jakim nęciła wówczas Warszawa, ta pani mody i elegancji, stolica wytworności i ognisko nieprzerwanych zabaw i festynów.[1]
Miało się to przeobrazić pod koniec XVIII wieku, dzięki politycznym zmianom na mapie Polski. Warszawa została zepchnięta do roli miasta prowincjonalnego, natomiast Lwów stał się przez okres paru lat schyłku stulecia, polityczną, umysłową i kulturalną stolicą ziemi, będącej odrębną prowincją austriackiej monarchii.
O małym znaczeniu Lwowa sprzed rozbioru, może świadczyć chociażby liczba jego ludności, która wynosiła niewiele ponad 30.000 mieszkańców, innym przykładem może być wahanie nowego rządu austriackiego co do wyboru stolicy nowo powstałej Galicji i Lodomerji. Zastanawiano się, czy nią uczynić Lwów czy Jarosław.
Dzięki temu, że wybrano ostatecznie Lwów na stolicę, zmieniła się znacznie jego fizjonomia. Do Lwowa, który stał się stolicą polityczną i administracyjną nowego kraju, masowo napływać poczęła ludność z pozostałych terenów Polski oraz zwłaszcza ludność niemiecka. Dzięki temu miasto ożywiło się kulturalnie i urozmaiciło w różnych sferach.
Była ta fizjognomia dziwnie jaskrawa, dziwnie oryginalna i w smutny sposób charakterystyczna. Tu się najpierw zaczęły łamać dwa światy: świat niemiecki i polski, tu po raz pierwszy starły się dwa systemy: swobody posuniętej do samowoli i absolutnego rygoryzmu i biurokracji; tu po raz pierwszy spotkał się szlachcic polski z krajshauptmanem, butny i dumny magnat z władzą nieznającą oporu…[2]
Lwów, tak dawniej jak i po zmianie, był miastem, który roił się od szlachty. Teraz szczególnie, ponieważ niemal każdy szlachcic miał tu do załatwienia mnóstwo interesów. Lwów stał się przez ten czas schronieniem dla tych wszystkich, którzy czuli się uciskani: Później wszakże, gdy obszar wolnej Polski ścieśnił się bardziej jeszcze, gdy w końcu nie było już żadnego kącika na polskiej ziemi, w którymby można było odetchnąć wolnem powietrzem, w czasach ostatniego podziału, mnóstwo poszczególnych osób i rodzin całych z innych ziem polskich przybywało do Lwowa, zwiększając ludność jego i ożywiając w wysokim stopniu ruch jego towarzyski.
W ogólnym politycznym rozgardiaszu, Galicja i Lwów zapewniał swoim obywatelom rękojmię ładu i bezpieczeństwa. Dlatego też, można stwierdzić paradoksalnie, że wtedy, kiedy na Polsce dokonywał się ostatni jej rozbiór, był Lwów miastem najbardziej ludnym, najbardziej wesołym i ożywionym.
Na to jego oblicze składały się też okoliczne dwory, położone w jego sąsiedztwie. Ich cechą było przede wszystkim kultywowanie staropolskiego obyczaju. Łoziński podkreśla ich dużą rolę, jako ośrodków utrzymujących staropolskie i sarmackie obyczaje, na przykład dwór w Malczycach, Przestrzelcach, Lubieniu, Krzywczycach i wiele innych.
Co za tym idzie, Lwów stykał ze sobą dwa światy, całkowicie od siebie odrębne. Mianowicie zachodnią cywilizację, sceptycyzm i wolterianizm z formami dawnego sarmatyzmu, warcholstwa i dewocji. Koegzystowały one obok siebie z różnym skutkiem, ale niewątpliwie urozmaicały fizjonomię miasta.
W kręgu osób. Główni przedstawiciele życia towarzyskiego
Towarzystwo lwowskie schyłku XVIII wieku było dosyć różnobarwne. Niewątpliwie wśród wielości osób pierwszeństwo należy się arcybiskupowi lwowskiemu Sierakowskiemu. Był on dostojnym starcem, który swoim postępowaniem potrafił zjednywać różne koterie i ugrupowania. Cieszył się niekwestionowanym autorytetem i zaufaniem nie tylko we Lwowie i Galicji, ale w całej Polsce.Najlepszym i najwymowniejszym tego dowodem było, że ksiądz Sierakowski co chwila proszonym bywał na rozjemcę sporów najdrażliwszych i najuporczywszych. Bywał on nieraz instancją ostatnią w zwadach, które środkami prawa nie dały się załatwić, a wyrok jego niemal zawsze znachodził poszanowanie.[3]
Czy był to spór w gronie rodziny, czy też waśnie magnatów, odwoływano się do Sierakowskiego jak do najwyższej instancji rozjemczej. Nawet spór wojewody Mostowskiego z księciem generałem Czartoryskim oparł się o arcybiskupa. Zwaśnione strony słały mu listy z Francji. Z Sierakowskim liczyć się musiał nowy rząd. Hrabia Pergen, gubernator Galicji żalił się przed cesarzem w Wiedniu, że nie może się doczekać poddańczej wizyty arcybiskupa Sierakowskiego. Oskarżał go również o krnąbrność wobec rządu.
Drugie miejsce powinno przypaść Ignacemu Cetnerowi, wojewodzie bełzkiemu. Był to człowiek rzadkich cnót. Jego dobroć utrwaliła się nawet w przysłowiach. Podobnie jak Sierakowski, był lubiany i szanowany przez wszystkich. Był zapalonym miłośnikiem kwiatów. Damy lwowskie nie szukały ich jak tylko u niego. Był wyśmienitym znawcą kwiatów, u którego wiedza szła w parze z praktycznymi zdolnościami. O pomoc, jako dobrego botanika przy zakładaniu ogrodu botanicznego, przy wszechnicy lwowskiej prosił go nawet cesarz Józef. Ale nie tylko dzięki tym umiejętnościom cieszył się Cetner tak dużym szacunkiem, mogącym stanąć obok Sierakowskiego. Jak podaje Łoziński:
O dobroci i słodyczy charakteru pana wojewody opowiadano sobie najrozmaitsze anegdotki we Lwowie, Karpiński opowiada o nim, że ludzie, z którymi miał interesa, wiele mu przykrości i zmartwień wyrządzali, nadużywając jego dobroci, i że p. wojewoda zwykle po nieprzyjemnych konferencjach z swymi kredytorami do pobliskiego gabinetu wychodził i dopiero po chwili do zgromadzenia powracał. Raz przez ciekawość wszedłem za nim do tegoż gabinetu – opowiada Karpiński – i znalazłem go spłakanego przy nogach krucyfiksu, a kiedym go cieszyć zaczął, on mi odpowiedział: Przy tych nogach mam zawsze najpewniejsze pocieszenie a ten który mi dopiero tak ostro publicznie gadał, buciki mu niegdyś sprawiałem, do szkół go dawałem, bo był synem mego ekonoma i w mojej służbie spanoszył się.[4]
Kolejną osobą, ale krańcowo różną od Cetnera był Józef Gozdzki, pełniący funkcję wojewody podlaskiego. Był on typem pospolitego szlacheckiego warchoła i awanturnika, którego rozpierała niczym nie uzasadniona duma i pycha. Życie miał burzliwe, pełne przygód i szaleństw. Swoim awanturnictwem i skłonnościami do burd mógł rywalizować nawet z Mikołajem Potockim, starostą kaniowskim, którego wybryki sławne były w całej Rzeczypospolitej i na Rusi.
Zmiana władzy w niczym nie ostudziła działalności wojewodzica podlaskiego. Od objęcia przez Niemców władzy, datują się nowe wybryki i awantury. Pozawczoraj p. Gozdzki z kancelarji urzędowej wyrzuciła p. gubernialratha Guicciardiego, wczoraj awanturę wyprawił z Niemcami w teatrze, dziś dowcipną mistyfikacją komuś narobił kłopotu – a o wszystkiem tem rozprawiano sobie z upodobaniem.[5]
Obok uprawianych z zamiłowaniem burd i ekscesów pan wojewoda oddawał się innej swojej wielkiej pasji, muzyce. Według zdania współczesnych doszedł do dużej biegłości w grze na skrzypcach, natomiast jego duety z generałem Wiehorskim, który również był muzykiem należały do najciekawszych wydarzeń towarzyskich we Lwowie.
Jak widać na powyższych przykładach p. Gozdzki był postacią barwną i oryginalną. Do jego wizerunku można dołożyć jeszcze jedną cechę. Jak podaje Łoziński: Ale ten pan wojewodzic miał serce szlachetne i należał do najzacniejszych patriotów owego czasu. Gotów zawsze do ofiar i poświęceń dla kraju, popierał z najusilniejszą gorliwością powstanie Kościuszkowskie, niedbając o groźby i kary austriackich urzędów. Był on duszą tego, co się podówczas robiło we Lwowie dla sprawy narodowej.[6]
Osoby omówione dotychczas, można uznać za przedstawicieli staropolskich i sarmackich obyczajów. Niemniej we Lwowie końca XVIII wieku, można też było zauważyć przedstawicieli ,,wieku świateł” i kultury francuskiej. Do nich z pewnością należeli Kazimierz Rzewuski i Michał Wielhorski.
W wieku XVIII, dużą rolę w życiu wyższego towarzystwa zaczęły odgrywać loże wolnomularskie. Skupiały one członków szukających tylko rozrywki, bądź też bardzo zaangażowanych w ruch bractwa. Jedną z lóż była pod nazwą ,,Orient Lwowski”, założona przez Kazimierza Rzewuskiego, który był zapalonym miłośnikiem wolnomularstwa. Był on osobą bez pomocy której, dostanie się do jakiejkolwiek loży, było niemożliwe. Posiadał znaczną bibliotekę, jedną z najznaczniejszych we Lwowie, do której dostęp miał każdy.
Jego przyjaciel Michał Wielhorski w swoim czasie był posłem Konfederacji Barskiej w Paryżu. Powrócił z Francji przejęty duchem Encyklopedii i encyklopedystów.Zaprzyjaźnił się serdecznie z Janem Jakóbem Rousseau, któremu podał myśl napisania znanych U w a g n a d P o l s k ą, poznał osobiście najgłośniejszych ówczesnych francuskich pisarzy; Mably’ego nawet, jak wiadomo, przywiózł ze sobą do Polski, do Ochorowa.[7] Wielhorski uchodził w lwowskim towarzystwie za świetnie wykształconego i dowcipnego. Tak jak Rzewuski, który był wprowadzającym w sfery wolnomularskie, Wielhorski wprowadzał do znaczniejszych domów. Bez jego akceptacji nie można było dostać się do nich.
,,Pierwsza dama” towarzystwa lwowskiego
Wśród kobiet niezaprzeczalnie pierwsze miejsce należy się Kossakowskiej, kasztelanowej kamińskiej, wybitnej sawantce towarzystwa lwowskiego. To przodujące miejsce, zawdzięczała Kossakowska głównie swojemu dowcipowi i ciętym ripostom, których mało komu szczędziła. W wieku Woltera, mogła ona pod tym względem równać się z najsłynniejszymi sawantkami i sawantami nawet pomimo tego, że nie mówiła po francusku. Jak zauważył Lucjan Siemieński w swoich wspomnieniach, dowcip jej był rdzennie polskim odbiciem staropolskiego obyczaju.
Kossakowska, podobnie jak arcybiskup Sierakowski cieszyła się dużym autorytetem w socjecie lwowskiej także dlatego, że jej ostre docinki nie oszczędzały zwłaszcza rządzących. Jak podaje Łoziński: Pani kasztelanowa nie darowała nikomu, ani królowi, ani dostojnikom Kościoła, ani przyjaciołom swym i krewnym. Nie bała się nawet obcych głów ukoronowanych, prawiła śmiałe słowa cesarzowej Marji Teresie i Józefowi II, żartowała dotkliwie z gubernatorów galicyjskich, przycinała złośliwie Pergenowi, Hadikowi, Auerspergowi, nie mówiąc już o niższych urzędnikach niemieckich, którym dokuczała dowcipem swym w najdotkliwszy i najbezwzględniejszy sposób. Przycinków tych, sarkazmów, dowcipów możnaby cały tom zebrać.[8]
Niewątpliwie była Kossakowska kobietą z charakterem, na miarę tego miejsca i wydarzeń. Jej salony zawsze były pełne gości. We Lwowie prowadziła dom otwarty. Mieszkała w wynajętych pokojach kanonickich przy cerkwi św. Jura. Na jej pokojach można było rozmawiać najbardziej swobodnie o sprawach publicznych. Dom jej, podobnie jak ona sama odbiegał tonem od innych domów lwowskich, w których bawiono się głośno i wesoło. Odbiegał od nich poważnym tonem i staropolskim obyczajem, który Kossakowska jako gorliwa patriotka i Polka zachowała.
Słynne były jej postne obiady, o których mówiła, że urządza je po to, aby osoby nie mogące dostać w pewne dni postnego jadła w restauracjach, mogły u niej zachować zalecenia religijne. Na owych obiadach zbierało się całe towarzystwo lwowskie. Można tam było spotkać Żółkiewskiego, słynnego komika i wydawcę ,,Momusa”, który później bawił Warszawę swoim dowcipem. Pierwsze kroki stawiał właśnie na salonach pani Kossakowskiej.
Bało się towarzystwo lwowskie pani kasztelanowej jak ognia. Nie było nikogo, komuby nie przypięła łatki, nie wytknęła dowcipnie wady jakiej lub śmieszności. Powtarzano też sobie skwapliwie jej uszczypliwości po wszystkich domach. Najbardziej wszakże dokuczała pani kasztelanowa niektórym elegantkom lwowskim, niepamiętnym na nieszczęścia kraju, oddanym zabawom, zbytkom i modzie. Kiedy według najnowszej mody damy lwowskie poczęły nosić suknie z wysokim bardzo stanem i fryzurę spadającą na skronie i zakrywającą niemal całe czoło – pani Kasztelanowa zaraz dotkliwie i bardzo złośliwym sarkazmem wyszydziła tę metodę, mówiąc przy jednym z swych wielkich obiadów, że: elegantki lwowskie są bez s t a n u i b e z c z o ł a.[9]
Kossakowska już samym ubiorem podtrzymywała tradycję. Nie szła z duchem mody. Gości przyjmowała według staropolskiego magnackiego tonu, ubrana w robronie i w kornecie, z dużymi angażantami z brabanckich koronek. Właściwe jej towarzystwo składało się z sędziwych matron jak np. miecznikowa koronna Humiecka czy łowczyna Bielska.
Z jej śmiercią stracił Lwów filar polskości i dobrego tonu. Takie o niej daje świadectwo Siemieński: Można powiedzieć, że sarkastycznym dowcipem trzymała w ryzach to społeczeństwo, co lekkomyślnie dążyło do znicestwienia się w obojętności, w zbytkach, w ubieganiu się o niezaszczytne zaszczyty. Z jej śmiercią stracił Lwów równowagę.[10]
W kręgu wydarzeń – mentalność lwowian
I rzeczywiście należy przyznać rację pamiętnikarzowi, że stracił Lwów równowagę. Słynął on wtedy, przede wszystkim z szalonej ochoty do zabaw i z zepsucia. Nie miał znaczenia fakt tragicznej sytuacji kraju i ojczyzny. Bawiono się dużo i często, nie myśląc o przeszłości ani o przyszłości. Liczyła się tylko teraźniejszość i chęć używania chwili, nawet w obliczu upadającej ojczyzny. Przykładem może być Jan Duklan Ochocki, który początkowo ogarnięty powszechnym szałem zreflektował się i takie smutne wystawił świadectwo:
Tu we Lwowie, chociaż napływ Polaków ze wszystkich stron był niezmierny, tak, że wszystkie prowincje słowo sobie dały, tu się zgromadzić; chociaż zbiorowisko to składało się z osób najmajętniejszych, najlepiej wychowanych, najlepiej wykształconych i najwyżej stojących, nikt nawet o klęskach ogólnych, o kraju i sytuacji jego nowej nie podniósł głosu, ust nie otworzył; zdawało się, że po za nami niebyło żadnej przeszłości, żadnego jutra przed nami, nic coby opłakiwać można, nic czegoby się trwożyć potrzeba, nic coby dodać należało. Bawiono się bez końca i szalano jak za dobrych czasów.[11]
Najżywiej bawiono się w latach 1793-94, czyli w porze powstania Kościuszkowskiego. Najokazalsze bale urządzano w tak zwanym ,,Kasynie Hechta”. Dom ten, a w zasadzie pałacyk przystosowano do roli ekskluzywnego zajazdu. Mieścił się on przy ogrodzie jezuickim, obok łazienek. Kolejnym miejscem rozrywek był nieistniejący już budynek starego teatru, przerobionego z kościoła św. Krzyża, ojców Franciszkanów. Przez długi czas odbywały się w nim reduty, bale i teatr. Działo się to do momentu odkrycia przez jednego z aktorów pod sceną trumien ze szczątkami ludzkimi. Kościół przystosowano do roli teatru pośpiesznie. Nie zajrzano do sklepienia na którym stał ołtarz a następnie scena. Okazało się, że bawiono się ochoczo na grobach. Była to smutna alegoria rzeczywistości.
Warstwy niższe bawiły się w tak zwanej ,,Veteranische Hohle”. Był to jeden z lwowskich dworków. Bawiło się w nim głownie mieszczaństwo, przede wszystkim z Niemców złożone. Bale i reduty w nim urządzane nie ustępowały swoim rozmachem i chęcią użycia pozostałym miejscom.
Na obraz życia towarzyskiego Lwowa, składały się również przyjazdy i odjazdy znakomitych gości. Było to zawsze pretekstem do urządzania coraz to nowych zabaw i festynów. Jedną z donioślejszych wizyt był przyjazd księcia wojewody Radziwiłła P a n i e K o c h a n k u. Bawił książę we Lwowie tylko przez dwa tygodnie, które zamieniły się w ciąg zabaw i redut. Radziwiłł wjechał do Lwowa z całą okazałością i przepychem niemal królewskim. Najwięcej zajęły ludność wielbłądy, które dźwigały pakunki podróżne. Oficerowie zostali obdarowani złotymi zegarkami a zwykli żołnierze pieniędzmi.
W 1792 roku zawitał do Lwowa Kościuszko. Jego pobyt wywołał wielką sensację. Niestety władze austriackie nie pozwoliły na to aby dłużej pozostał. Około 1794 roku przybył na czas dłuższy książę Karol de Nassau -Siegen. Sławny dzięki swemu awanturniczemu życiu, bywalec europejskich dworów. We Lwowie zatrzymała się na czas jakiś pani de Witte. Słynna piękna Greczynka. Żona Szczęsnego Potockiego. To tutaj schronił się po głośnym pojedynku z Branickim Kawaler de Seingalt, słynny Casanova.
Z pozostałych nazwisk należy wymienić Walickiego, postać tajemniczą i zagadkową, który słynął z bogactwa i olśniewającego zbioru brylantów. Nie mniej ciekawą postacią był Aureli Fesler, ekskapucyn i ekskatolik. Zajął się on organizowaniem lóż wolnomularskich we Lwowie. Mecenas Węgliński, późniejszy minister Księstwa Warszawskiego, znany ze swojego wesołego charakteru. Dzierzkowski, który swoim wykształceniem i nauką zajmował ważne miejsce wśród socjety lwowskiej.
Z wybitniejszych i znanych nazwisk trzeba wskazać jeszcze panią Szeptycką, kasztelanową przemyską, którą zwano Sevigne galicyjską, z racji jej wykształcenia. Oraz panią Lubomirską, o której mówiono, że jej umysł wzbudził podziw samego Marmontela. Pani wojewodzina Jabłonowska toczyła dysputy teologiczne po łacinie, natomiast pani kasztelanowa Kuropatnicka zwana była drugą Drużbacką.
Na końcu należy przywołać nazwisko Wojciecha Bogusławskiego. Jest to jedna z piękniejszych kart lwowskiego życia towarzyskiego. Bogusławski dzięki swojej działalności pokrzepiał ducha polskiego czystym słowem polskim i uczuciem narodowym. Sztuki, które odgrywano w letnim teatrze w ogrodzie Jabłonowskich cieszyły się bardzo dużą popularnością i chodzono na nie licznie.
Świetność Lwowa nie trwała długo, ale pozostawiła trwały ślad w historii miasta. Po trzecim rozbiorze Polski, Lwów się wyludnił i wrócił do swojego zwykłego życia.,W każdym razie ostatnie lata XVIII. Stulecia złożyły się na jedną z najbardziej ciekawych kart w historii towarzyskiego życia we Lwowie.[12]
Rafał Niezgoda
[1] Władysław Łoziński, Salon i kobieta. Z estetyki i dziejów życia towarzyskiego, Lwów 1921, s. 116-117.
[2] Ibidem, s. 118.
[3] Ibidem, s. 122-123.
[4] Ibidem, s. 124.
[5] Ibidem, s. 125-126.
[6] Ibidem, s. 126.
[7] Ibidem, s. 127.
[8] Ibidem, s. 128.
[9] Ibidem, s. 130.
[10] Ibidem, s. 129.
[11] Ibidem, s. 132.
[12] Ibidem, s. 140.
Kultura Enter
2009/02 nr 07