ESEJ. Demokracja i estetyka
Andrzej Jaroszyński
Demokracja i estetyka, czyli koniec panowania urodziwych
Dopóki nie pojawiłem się w Norwegii nie byłem świadomy niesprawiedliwego traktowania osób niecieszących się ponadprzeciętną urodą. Wpadłem tam w wir ogólnokrajowej dyskusji wywołanej artykułem autorytetu akademickiego. Oskarżał on mianowicie norweską państwową telewizję o dyskryminację i upokorzenie większości, która nie była dostatecznie reprezentowani w gronie prezenterów i dziennikarzy telewizyjnych, ale także w wywiadach proporcjonalnie do ich obecności w społeczeństwie. Apelował, więc o zaprzestanie praktyk ciągłego uprzywilejowania cienkiej warstwy „stereotypowo przystojnych”, występujących w telewizji, co upokarza większość i naraża ich licznych przedstawicielek i przedstawicieli na stres, a nawet depresję.
Smutny paradoks. Dwadzieścia lat wcześniej w socjalistycznej Polsce – prawdopodobnie dzięki snobistycznym poglądom części kierownictwa życia kulturalnego – nikt nie protestował przeciwko wykluczaniu większości z ekranów sztuki masowej. Nikt nawet nie zwracał uwagi na to, że w peerelowskiej telewizji osoby prowadzące programy i ich goście nie przypominali ludzi z ulicy, tym bardziej z dzielnic peryferyjnych oraz pól, a ich kreacje wyróżniały się bezczelnie z korzyścią od odzieży milionów oglądających ich widzów.
Natomiast w Norwegii doszło na początku obecnego stulecia do estetycznego przewrotu. Już wkrótce po owej burzy medialnej, spikerzy i spikerki nie musiały grzeszyć specjalną urodą czy urokiem. Czytali swe teksty bez kokieterii, sex appealu, a tym bardziej bez elegancji. Byli bezpośredni, poważni i niczym się specjalnie między sobą nie różnili. Wydano nawet poufne zalecenie, aby do wywiadów zapraszać głównie osoby nieposiadające urody filmowej.
Ciekawym przykładem zwycięstwa piękna demokracji nad pięknem elit były niedzielne poranne programy religijne. Oczywiście w państwowej telewizji. Oczywiście nikt z Norwegów ich nie oglądał, gdyż tylko 4 proc. wiernych uczęszcza na nabożeństwa a rano w niedzielę wszyscy, którzy jeszcze nie uczynili tego w sobotę, wychodzą do lasów lub nad jeziora. Uroda, prezencja chórzystek, scenografia i repertuar tego programu koresponduje z ubogim, czyli tandetnym i kiczowatym wyglądem norweskich kościołów, co potwierdza przekonanie Norwegów, iż Pan Bóg nie przywiązuje znaczenia do wyglądu, urody i poziomu artystycznego nie tylko swoich wyznawców, ale takoż nie oczekuje od nich posądzeń, co do posiadania własnego poczucia piękna
Oświeceni Norwegowie tłumaczyli mi, że egalitaryzm nie polega na oszałamianiu na wzbudzaniu zachwytu u większość przez mniejszość, ale na budowaniu w społeczeństwie poczucia równości, stabilizacji, wzajemnego podobieństwa i przyjaznego dobrostanu w środowisku zwyczajnym, czyli takim jak oni sami. Wszelkie ekstrawagancje katolickiego złotego cielska, popisy bogaczy i przekładanie wyrafinowanych oryginalności nad powtarzalną prostotę to przykłady wywyższania się, typowe dla snobistycznych i zdemoralizowanych elit, które w ten sposób pogardzają maluczkimi i nie dopuszczają ich do ich świata.
Jeden z moich norweskich rozmówców z MSZ, wysoki pasjonat narciarstwa i mąż Szwedki, opowiedział mi pewną historię. „Na początku Bóg” – wywodził – „aby wynagrodzić norweskim mężczyznom stworzył piękną przyrodę, ale i tak w epoce Wikingów wypływali oni daleko w morze. W końcu Edvard Munch nie mógł wytrzymać i malując Krzyk miał jakoby zasugerować sprzeciw artysty wobec brzydoty szczególnie swoich rodaczek. Opowiadam Ci tę historię” – kontynuował – „abyś wiedział, że Norwegia to taki dziwny kraj, w którym walka klas została już dawno zastąpiona walką o sprawiedliwość estetyczną”.
Jeśli w państwach o wybujałym dialogu społecznym i kulcie prawa wyrównywanie niesprawiedliwości poszkodowanej przez geny większości są wprowadzone odgórnie przez ustawy i poprawność religijną, to w krajach takich jak Polska odbywa się to raczej oddolnie i raczej bez decyzji administracyjnych i nauczania Kościoła.
W kraju między Odrą a Bugiem zaistniała, na przykład pewna moda, pewna tendencja, której celem jest obniżanie a nawet niwelowanie znamion tradycyjnie uznawanego wyglądu poprzez jego plebeizację. Jest to, więc jak gdyby pośredni sposób walki (klasowej?) z kanonami piękna przyrodzonymi z użyciem przyjętych kanonów mody. Czyż, bowiem tandetny, obsesyjny i ubogi wygląd nie podważa i nie wymazuje konwencjonalnego piękna, które domaga się równie konwencjonalnie „pięknego” ubioru? Najbardziej radykalną formą owej plebeizacji stanowi nawiązywanie do zwyczajów więźniarskich: ogolone głowy, zarost, tatuaże. Kobiety natomiast – zgodnie z fasonem byłych praczek – pokazują się w bieliźnie, a także paradują w podartych spodniach chyba bardziej w solidarności z ubogimi niż poszkodowanymi kobietami. Problem jest jednakże taki, że zgodnie z mądrością ludową: ładnemu we wszystkim ładnie. Obecna moda wymazuje słowo „ładny” i zastępuje go słowem „wszystkim”. Większości jednakże z trudem przychodzi naprawa urody i samopoczucia poprzez dziury w spodniach i kolczyki w nosie.
Temat nie wydaje się ważny, tym bardzie godny fatygi czytelnika. Z drugiej strony, spacerując ulicami miasta poetów (chodzi o Lublin) coraz więcej widać sklepów z kosmetykami, salonów piękności, gabinetów zabiegów plastycznych itp. Czyżby oprócz pasji grillowania, chodzenia w dziurawych spodniach na widowiska i w bieliźnie do dyskotek nowe pokolenie jednocześnie przywiązywało duże znaczenie do urody? Paradoksalnie, bowiem dobry wygląd nie jest potrzebny w czasie grillowania, dyskotek i oglądania meczów żużlowych. W tym względzie egalitarni Norwegowie są bardzie konsekwentni.
Nagle, jednakże przypomniały mi się te norweskie boje o demokratyzację estetyki życia publicznego a szczególnie telewizyjnego, gdy oglądałem przypadkowo lubelska panoramę TV. Trzeba przyznać, że zastosowała się do dyrektyw wprowadzonych w kraju trolli nawet o nich nie wiedząc. Nieładny egoizm. Każde pokolenie powinno bowiem cokolwiek zostawić dla następnego.
Andrzej Jaroszyński
lipiec 2022
Kultura Enter 2022/02
nr 103–104 „Rosyjskie zbrodnie”