RELACJE. Zwierzęta na wojnie
„Po co Putin zabił moją kozę?” – 69-letni Jewgen Konowałow* ze Słowiańska nie może powstrzymać łez. Opowiadając o raszystowskich bombardowaniach jego rodzinnego miasta, płacze jak małe dziecko. Nawet trzy tygodnie po urazie, jakiego doznał, kiedy rosyjska rakieta kasetowa uderzyła w budynek w Czerewkiwce na obrzeżach Słowiańska, gdzie mieszka, nadal nie może dojść do siebie. Dokuczają mu rany od odłamków na rękach, nogach, wciąż jeszcze przeżywa duży stres.
– O 12:40 3 lipca eksplodowała amunicja w odległości 5 metrów od mojego syna i ode mnie. Ja z Mychajłom, który jest niepełnosprawny, zbieraliśmy czerwone porzeczki, siedząc pod krzakiem – mówi Jewhen. – Próbuję sobie przypomnieć te ostatnie sekundy w pamięci, ale nadal nie rozumiem, czy gwizd tej bomby kasetowej, czy słup ognia, który wciąż widzę jak na filmie, zmusił mnie, abym upadł na syna i przycisnął go do ziemi, aby go ochronić. Kątem oka widziałem odlatujące odłamki.
Mychajło jest niepełnosprawny od dzieciństwa. W 2014 roku, kiedy armia rosyjska zaatakowała Donbas i zajęła Słowiańsk, doznał wstrząsu mózgu, został uderzony w głowę odłamkiem pocisku, miał skomplikowaną operację w Sumach. Teraz Mychajło znowu został ranny.
– Rozległ się bardzo głośny huk, a fala uderzeniowa okazała się zbyt mocna. Nadal nie słyszę na prawe ucho – kontynuuje Jewhen Konowałow. Odłamek przeciął mu bok, inny, jak ostrzem, rozciął nogę i rękę od łokcia do ramienia. Wybuch uszkodził też dom: wyrwało dwa okna, zniszczyło komin, uszkodziło dach i ceglane ściany. Zniszczeniu uległy również zabudowania gospodarcze – letni prysznic i szopa. Mówi, że w ogrodzie wybuch też spowodował wiele kłopotów: część drzew owocowych została uszkodzona, inne całkowicie zniszczone. Wiśnia była gruba jak dłoń, już jej nie ma. Opiłowałem orzech włoski, ponieważ gałęzie zwisały jak liny.
– Odłamki bomby kasetowej rozleciały się w promieniu 20 metrów – zauważa Jewhen. – W pokoju syna fragmenty bomby zniszczyły okno, przebiły szafę, drewniane drzwi i przeleciały do drugiego pokoju. Na początku byliśmy w szoku. Mychajło chciał schować się w domu. Krzyczę: „Nie idź tam!”. Słyszę, jak szaleńczo beczy koza. Pasła się tuż obok nas. Koza była młoda, miała trzy lata. Dawała cztery i pół litra mleka. Mała – tak ją nazwaliśmy. Odłamek uderzył zwierzę w grzbiet i przeleciał przez bok. Inna koza, Bilka, stała przy płocie. Też dostała odłamkiem, ale przeżyła. Pociski latały po niebie, a ona stała jak mumia.
Zwierzę, które zostało zabite przez bombę rosyjską, było ulubieńcem rodziny Konowałowych. Koza jadła z ręki, wszędzie chodziła za gospodarzami. Pan Jewhen tęskni za nią bardziej niż za wszystkim innym. Jest smutny nie tylko dlatego, że stracił żywicielkę, która karmiła rodzinę (przecież w stodole jest jeszcze jedna koza), ale także dlatego, że w głowie nadal słyszy krzyk tego rannego, umierającego zwierzęcia. Wciąż doświadczając bólu umierającego stworzenia, wielokrotnie zadaje mi retoryczne pytanie: „Dlaczego Putin zabił moją kozę?”. I nie potrafi zrozumieć, „dlaczego on na ziemi wszystko niszczy, zabija i kaleczy? Dlaczego wyrzucił miliony Ukraińców z ich domów? Dlaczego pozbawił nas spokojnego, szczęśliwego życia, które kiedyś prowadziliśmy”. I rzeczywiście, przed wojną mężczyzna, z zawodu fizyk-matematyk, pracował jako nauczyciel, założył organizację pozarządową Międzynarodowy Związek Odważnych Tatusiów, pisał wiersze i angażował się w swoje ulubione zajęcia – fotografię i ogrodnictwo.
– Nie wiem, jak przeżyliśmy ten dzień. Z Bożą pomocą. Później modliliśmy się przed ikoną, dziękując za zbawienie.
Zakrwawiony mężczyzna, zabandażowany przez syna, wezwał karetkę.
– Kiedy przyjechali medycy, ostrzał jeszcze trwał – mówi Jewhen. – Lekarz był bardzo dobry. To Halyna Żyrok. Uspokajała nas, jak mogła. Powiedziała, że koza została ofiarą zamiast nas. Opatrzyła nasze rany. Nasi lekarze to odważni ludzie. Niestety nie są nagradzani, mimo że pracują pod ostrzałem. Niedawno w Słowiańsku pochowano kobietę, lekarza. W 2014 roku ona ratowała ludzi, gdy nad głowami latały pociski, i została ranna w nogę. A pod koniec czerwca tego roku, jak mi powiedziano, zginęła podczas wyjazdu ratunkowego do poszkodowanych. Odłamek trafił ją prosto w serce. Cała Ukraina powinna się o tym dowiedzieć. Taka osoba zasługuje na najwyższą nagrodę.
Jewhen Konowałow mówi, że w strasznym 2014 roku do jego domu przychodzili rosyjscy bojownicy, kadyrowcy. Grozili bronią, przykładali karabin maszynowy do głowy syna. Nieopodal, po drugiej stronie ulicy, ustawili Grady i z nich ostrzeliwali terytoria ukraińskie.
– Mychajło powiedział wtedy, że nigdzie nie wyjedzie z domu, że to nasze miasto – mówi mężczyzna. – Nigdzie nie pojedziemy i teraz.
Następnego dnia Jewhen zadzwonił jeszcze raz. Godzinę wcześniej było słychać mocne wybuchy, między innym pocisków Grad, zniszczono niektóre budynki, więc postanowili opuścić Słowiańsk z synem i udać się do bezpieczniejszego Iziuma w obwodzie odeskim. To wyjazd w nieznane.
…Po przybyciu do Izmaila ojciec i syn zamieszkali w akademiku. Zostawili swoje torby z rzeczami w pokoju (zabrali ze sobą tylko dokumenty i trochę odzieży), wyszli do sklepu, aby kupić jedzenie.
– Chcieliśmy kupić kaszę gryczaną, żeby ugotować zupę – mówi Jewhen. – Ale kasza gryczana jest droga i na mięso nie starczało pieniędzy.
W dniu, kiedy ojciec z synem opuścili Słowiańsk, wolontariusze dowiedzieli się o ich trudnej sytuacji. Do udzielenia pomocy zgłosił się także wolontariusz z Polski, Łukasz Sobiech. Od początku inwazji Rosji na Ukrainę przyjeżdżał z pomocą humanitarną do Kramatorska w obwodzie donieckim, Mikołajowa i innych miast zniszczonych przez Putina. Kiedy Jewhen i Mychajło docierali do Izmaila, Łukasz wysłał dla nich dwie paczki z jedzeniem do jednego z urzędów pocztowych.
– Prosto ze sklepu poszliśmy na pocztę – mówi starszy Konowałow. Ledwo donieśliśmy te 25 kg z poczty do akademika. Otwieramy paczkę, a tu kasza gryczana i gulasz. Natychmiast zjedliśmy puszkę gulaszu, a z drugiej ugotowaliśmy zupę gryczaną. W ciągu godziny uchodźcy znaleźli Łukasza na portalach społecznościowych i napisali do niego list z podziękowaniami: „Dzień dobry, Panie Łukaszu. Jestem bardzo wzruszony i wdzięczny za pomoc żywnościową. To wsparcie jest teraz szczególnie ważne dla mnie i mojego syna. Chcieliśmy kupić kaszę gryczaną, ale nie mieliśmy pieniędzy. Otworzyliśmy paczki i bardzo się ucieszyliśmy. Ugotowaliśmy zupę gryczaną z gulaszem. Przywróciło nam to siły. Bardzo się nam spodobały także słodycze i kawa… Wcześniej mój syn odwiedził Warszawę. Był zachwycony architekturą miasta. Niech Bóg chroni Pana. Dziękuję”.
*Źródło: relacja spisana na podstawie rozmowy ze świadkiem Jewhenem Konowałowem
Switłana Czorna
Przełożyła z ukraińskiego Maryna Czarna
Kultura Enter 2022/02
nr 103–104 „Rosyjskie zbrodnie”