Strona główna/GALICJA. Gorlice–Jasło

GALICJA. Gorlice–Jasło

Dawid Szkoła

Kiedy Jakub Szela walczył z pańszczyzną, mordując szlachtę, Ignacy Łukasiewicz został zamknięty w więzieniu za działalność konspiracyjną. Różniło ich wszystko, jeden był niewolnikiem, człowiekiem bitym i upokarzanym, drugi – wolnym szlachcicem, mającym świat na wyciągnięcie ręki. Szela walczył o swoją wolność, więc zbuntował się przeciwko mrokowi istnienia, zabijając i paląc, Łukasiewicz – za pomocą wiedzy i związków chemicznych stworzył paliwo dla ognia.

To musiał być dziwny czas w ówczesnej Galicji. Dopiero co skończyła się rabacja, a we lwowskiej aptece Mikolascha zapalano pierwszą w historii lampę naftową. Szela przemocą wpłynął na szybsze zniesienie pańszczyzny, Łukasiewicz zaś stworzył pierwszą na świecie uliczną lampę naftową w Gorlicach i kopalnie ropy naftowej. Obydwaj swoimi działaniami zmienili losy milionów.

Rozświetlać a podpalać to dwie różne sprawy, ale bardzo często można je ze sobą pomylić. Ogień podłożony pod słomę daje chwilę ciepła i zapewnia światło, ale po jego wygaśnięciu na nowo przychodzi ciemność, tym razem naznaczona stratą. Świat ulega zmianie. Można tego nie zauważać na pierwszy rzut oka, ale tak właśnie jest. Czegoś już nie ma. Aby na chwilę popatrzeć w ciemność, musiało dojść do zniszczenia.

Organiczna teoria pochodzenia ropy naftowej mówi, że powstała ona przez przeobrażenie szczątków roślin i zwierząt wymieszanych z okruchami mineralnymi. Musiało zatem wpierw dojść do śmierci i rozkładu, aby z tego połączenia wyszedł nowy składnik. W ten sposób używamy przeszłych istnień, które zapewniają nam przetrwanie, ogrzewanie i możliwość przemieszczania się po świecie w maszynach. Podobnie było z węglem, który obumierając, zapadał się pod wilgotną powierzchnię wody, gdzie bez tlenu przeistaczał się.

Małe wydarzenia z przeszłości zmieniają przyszłość i wpływają na przestrzeń. Można tego nie zauważać, ale ich ślady tam są, schowane głęboko pod ziemią, widoczne w przyrodzie czy ukryte w pamięci.

W tym samym czasie, kiedy Szela i Łukasiewicz zmieniali oblicze Galicji, w odległej Ameryce prezydent Polk wprowadzał idee Objawionego Przeznaczenia (Manifest Destiny), które zakładały zdobycie władzy przez Stany Zjednoczone nad wielkimi połaciami ziemi, leżącymi za zachodnimi granicami. Jednak podbój zawsze oznacza rozlew krwi, bo wcześniej te tereny były zamieszkiwane przez kogoś innego: wpierw Hiszpanie zabrali je Indianom, następnie Meksyk ogłosił niepodległość, a ostatecznie tereny na północ od Rio Grande zajęli Amerykanie. Teksas, Nowy Meksyk, Kalifornia czy Kolorado nagle w 1848 roku stały się częścią administracji Waszyngtonu. Oczywiście nikt o tym nie poinformował rdzennych mieszkańców tych terenów.

W tym samym roku niejaki John Augustus Sutter przypadkowo odkrył w Kalifornii złoża złota, co zapoczątkowano masową migrację ludności ze wschodu na zachód. Los Indian stawał się przesądzony. Kiowowie, Komańcze, Apacze, Nawahowie czy Pomowie musieli oddać swoje ziemie. Wraz z eksterminacją tubylców przyjezdni polowali na bizony. Po pierwsze: dlatego, że na samym początku był to intratny interes ze względu na skóry (po czasie jednak mordowano ich tyle, że skóry nie były już nic warte, na polach pozostawiano tysiące martwych zwierząt, by zgniły), po drugie zaś: bo stanowiły one główne pożywienie Indian. Z kilkudziesięciu milionów bizonów zamieszkujących zachodnie i środkowe terytorium Stanów Zjednoczonych jeszcze w połowie XIX wieku, pięćdziesiąt lat później szacuje się, że zostało ich niespełna tysiąc. Oto przestrzeń bez, ogołocona i naznaczona śmiercią.

Kolejna gorączka, tym razem gorączka ropy, doprowadziła do całkowitej dewastacji przestrzeni na terenach zdobytych podczas wojny amerykańsko-meksykańskiej. Ludzie oszaleli na punkcie czarnego złota: tworzyły się wtedy wielkie fortuny, podczas gdy inni całkowicie bankrutowali, jedni ryzykowali życiem, drudzy mordowali. Przestało też istnieć Pograniczne, Indianie zatem nie mieli gdzie się ukryć; granice kraju wyznaczały dwa oceany. Ich ziemia stała się własnością innych. Armia Stanów Zjednoczonych zaś toczyła wojny plemionami pod wodzą Czarnego Konia czy Apaczami pod wodzą Geronimo, wszystkie kończyła zwycięsko, a przegrani odchodzili w ciemność, jak Seminole na Florydzie czy bizony. Tylko nielicznym udało się przetrwać.

Gorączka złota, gorączka ropy, gorączka trawiąca ziemię i ludzi po niej stąpających.

***
Człowiek posiadający na własność drugiego człowieka musi wyzbyć się wobec niego uczuć, traktować go jak zwierzę i odmienne stworzenie, inaczej powinien przyznać przed samym sobą, że nie ma powodu go bić, okradać i mordować. Ujmując sprawę prosto: nikt nie chce uchodzić za złoczyńcę, dlatego ludzie starają się nadać swoim złym czynom pozory dobra, otaczać je tajemnicą lub łączyć ze szlachetną ideą. Dlatego słusznie stwierdza Achille Mbembe, że: „Społeczeństwa kolonialne to twory pozbawione uczucia litości”, ale jest w nich też – podobnie jak w rasizmie – „element zaangażowania emocjonalnego, jaki występuje w pewnych psychozach”.

W ten sposób powstaje zło beznamiętne lub banalne, wykonywalne mechanicznie i posiadające element usprawiedliwiający. Jest w tym jakaś paranoja i histeria zarazem, coś, co wielu nazywa hipokryzją społeczeństwa, generalnym porządkiem, który dzieli, wykorzystując przemoc i przywileje. Można to nazwać szaleństwem bądź rozdwojeniem. Dlatego zło zawiera w sobie element tajemnicy: mistycyzmu i krwi, wzniosłości i grud ziemi, panowania i zabierania.

Jakub Szela zakwestionował swoją pozycję i położenie w społeczeństwie, w którym pojedyncze jednostki rządziły życiem setek tysięcy. Podobnie jak Nathalniel Turner w Stanach Zjednoczonych, galicyjski chłop ze Smarzowej sięgnął po broń i użył nagiej przemocy przeciwko swoim właścicielom. Obydwaj pragnęli nie wolności, ale jakichkolwiek praw i przynależności do gatunku ludzi. Ich panowie nie mogli na to pozwolić, bo w ten sposób zakwestionowaliby własną pozycję i władzę. Jak to bywa w stanach psychotycznych czy paranoi, musiało dojść do wybuchu i eskalacji.

Zło nie uznaje granic ani nie zna się na geografii. Jest pierwotną siłą, która za pomocą nicości działa równie dobrze w odległych galaktykach, co i w Galicji czy Wirginii. Pańszczyzna, podobnie jak niewolnictwo, opierała się na całkowitym poddaństwie. Chłopa uważano za istotę prymitywną, niezdolną do wolności, racjonalnego myślenia i odpowiedzialności, ale za to skorą do lenistwa i lekkomyślności. Dlatego potrzebowali oni opieki, ale w zamian musieli się wyzbyć jakichkolwiek praw. Pan mógł chłopa w praktyce bezkarnie zabić. Był to typowy przejaw psychozy społecznej i tak skrajnej nierówności, że jedynym z niej wyjściem była przemoc odpowiadająca na chroniczne szaleństwo i obłuda usystematyzowana przemocą.

Szela rozpalił ogień, który strawił wiele niewinnych żyć. Nocą płonęły domy i ludzie patrzyli, jak śmierć zabiera ich bliskich. Jego powstanie przyśpieszyło jednak zniesienie pańszczyzny i uwłaszczenie chłopów, zakwestionował bowiem wielowiekowe prawo uznające całkowitą niższość jednych wobec garstki nielicznych. Patrząc przez okno pociągu, zastanawiam się, ile cierpień i zgrozy widziała ta ziemia. Wielowiekowe i usystematyzowane wyzyskiwanie chłopów pod płaszczem własnej wyższości, dziedziczone przyzwyczajenia mające znamiona obłędu, który chwilowo zmienił się w paroksyzm niszczenia, wszystko to było złem osadzonym w krótkim okresie.

***
Wraz z wynalazkiem Łukasiewicza rozświetlały się ulice i domy. Ludzie mogli lepiej widzieć w ciemnościach. Jednak ropa naftowa powoli też zaczynała niszczyć przyrodę i ludzkie dusze; czarne złoto, czyli kolor monarchii austriackiej, ale też melancholii, odkrywane na galicyjskich polach, zmieniało egzystencję wielu w koszmar. Jakby każda kropla wydzierana siłą z czeluści sprawiała, że ludzie powoli tracili rozum.

Wśród wiejskich chałup zaczęły powstawać szyby naftowe. Czerń ropy mieszała się z błotem, galicyjskie Klondike ściągało ludzi z całego świata. Chętnie przyjeżdżali tutaj pracownicy z kanadyjskiej Petrolii. Ludzie ci znali biedę, ale musieli być przerażeni, kiedy zobaczyli okolice Gorlic czy Drohobycza. Tutejsi mieszkańcy zarabiali 10 razy mniej od Anglika i – jak słusznie ukazuje Stanisław Szczepanowski – jedli od niego pięć razy mniej mięsa.

W 1874 roku wielki pożar pustoszy Gorlice, które za pieniądze z ropy szybko powstają na nowo. Dziesięć lat później miasto zostaje połączone ze światem Galicyjską Koleją Transwersalną. W tym samym czasie zjawia się tu pierwszy burmistrz Petrolii William Henry Mac Garvey, który przywozi ze sobą tak zwaną kanadyjską metodę wiertniczą. Chaotyczny i przestarzały sposób wydobycia ropy zmienił się na wzór zachodni. Kiedy tylko gdzieś znaleziono nowe złoża, od razu powstawały dziesiątki szybów naftowych. Żurawie uzyskiwały głębokość ponad 100 metrów w głąb ziemi.

Firmę Mac Garvey’a porównywano do Standard Oil Company czy firmy braci Nobel w Baku. Wszędzie, gdzie wydobywano ropę, świat powoli zaczynał przypominać piekielne wizje przyszłości. W Baku powstało „czarne miasto”, przemysłowa część dzisiejszej stolicy Azerbejdżanu. Dym, odurzający zapach nafty, przemęczeni ludzi. Kiedy Mac Garvey tworzył swoje pierwsze studnie naftowe, ropa tryskała z nich ku niebu, aż ptaki umierały od tego w locie. Firma Standard Oil Company, kierowana przez Johna D. Rockefellera, strzelała do zbuntowanych górników. Wraz z wydobyciem czarnego złota rządza posiadania coraz większych zysków degenerowała nie tylko środowisko, ale też ludzkie dusze.

Więcej ropy niż w Galicji wydobywano pod koniec XIX wieku jedynie w Stanach Zjednoczonych i Rosji. Wszędzie wyglądało to bardzo podobnie. Rodziły się ogromne fortuny, ale robotnicy byli wykorzystywani w ten sam sposób, pracując za groszowe stawki, ryzykując życie. Ogołocone z drzew pagórki wyglądały przygnębiająco, wszędzie panował gwar i hałas, wydobycie ropy wpływało na przyrodę negatywnie, a wcale nie polepszało życia zwykłych mieszkańców tej krainy. Kiedy zdarzał się pożar szybu, nad miasteczkami unosił się warkocz ciężkiego dymu.

W ten sposób tworzyły się kontrasty. Z jednej strony bogaci fabrykanci mogli spotkać na ulicach miast nędzarzy umazanych ropą naftową. Biedne chałupy sąsiadowały z modernistycznymi dworkami. Szyby naftowe wypierały drzewa i przyrodę. Słusznie pisał Roth, że w Galicji „kapitalizm wybujał w ekspresjonizm”. Przygnębiający świat, w którym stare spotkało nowoczesność w jej najgorszym stylu: połączeniu rządzy, pazerności i technologii. W ten sposób powstała zdeformowana rzeczywistość, rajskie pejzaże zostały patologicznie zniekształcone. Zanim na paryskim Salonie Niezależnych wystawiono pierwsze obrazy ekspresjonistów, a niemieckie kino zachłysnęło się załamaniem perspektywy i cieniem, wszystkie te dysonanse były widoczne gdzieś pomiędzy Gorlicami i Borysławiem.

Wystarczy popatrzeć na ówczesne zdjęcia z tych terenów, aby doznać stanu oszołomienia. Podupadające chaty, które utrzymywały się dzięki bożej łasce i wbrew prawom grawitacji. Sklecone byle jak z desek, leżące bez żadnego planu wzdłuż błotnistych ulic, przypominały podobne miejsca w innych częściach XIX-wiecznego świata, jak górnicze miejscowości w Wirginii. Gdzieniegdzie za nimi wystawały kominy fabryk czy wzgórza pokryte szybami. Galicji bowiem nie opuszczały gorączki pogromów ani wojen, dlaczego więc miałaby ona nie mieć swojej własnej gorączki złota.

Wszystko to zakończyła pierwsza wojna światowa, kiedy Gorlice zaczęły płonąć, rozświetlając mrok bombami i ogniem z ropy naftowej.

***
John Dunlop, szkocki weterynarz, pewnego dnia wpadł na pomysł, aby prymitywny rower swojego syna wyposażyć w nadmuchiwaną dętkę. Czy coś mogło pójść nie tak? Ojciec chciał dobrze dla dziecka i przy tym chciał sprawić, że świat stanie się lepszy. Jazda po ziemi miała być łatwiejsza i mniej wyboista. Nie mógł przewidzieć, że jego wynalazek przyczyni się do powstania gorączki kauczukowej, przynoszącej krociowe zyski, która doprowadzi do wymordowania milionów ludzi w Afryce i w innych częściach globu.

W życiu dostajemy to, co dostajemy, nie to, na co zasługujemy. Dlatego entropia rządzi losami ludzi i linia życia zapada się nagle w ciemność. Taki był przypadek Friedricha Weigla, który należał do maniaków nowoczesnej motoryzacji: kierował fabryką powozów i lubił jeździć na rowerach. Należał do grupy tych ludzi, którzy eksperymentują z rzeczywistością, łącząc różne jej elementy. Czasami z tego wychodzi nowa forma destylacji ropy, innym razem jest to silnik parowy, lek na malarię czy dynamit. Kto raz wpływa na świat, ten jednak musi liczyć się z efektem domina, bo wszystko, co dobre i szlachetne z czasem rdzewieje i niszczeje, podobnie marzenia i czyny mogą rezonować na przyszłość w różny sposób.

Weigl swoim zachowaniem poruszył lawinę. Jego żona wraz z dziećmi musiała wyjechać z Czech do Wiednia, gdzie poznała drugiego męża, Józefa Trojnara, z którym przeprowadziła się do galicyjskiego Jasła. Tam syn Friedricha, Rudolf, stał się Polakiem z przypadku i wyboru, ukończył gimnazjum i przeniósł się na studia do Lwowa, gdzie w czasach austriackich uzyskał doktorat, a w niepodległej Polsce – profesurę. Podczas pierwszej wojny światowej rozpoczął badania nad wynalezieniem szczepionki na tyfus plamisty, co bez wątpienia przyczyniło się do uratowania bardzo wielu żyć.

Z czasem stał się słynnym „karmicielem wszy” znanym na całym świecie. Ratował ludzi w Chinach i Abisynii, jego szczepionki sprawiały, że choroby wcześniej śmiertelne przestawały takimi być. Widząc szaleństwo pierwszej wojny światowej i ogrom bezsensownej śmierci, postanowił zmienić świat na lepsze i trzymał się tej decyzji przez całe życie. Rozwijał swoje laboratorium i badania. Kiedy Galicja powoli odchodziła w ciemność, nawet o tym nie wiedząc, bo tu wszystko działo się zawsze mimochodem, jego gwiazda błyszczała coraz jaśniej. Nie przerwała tego nawet druga wojna światowa, kiedy niszczące wszystko na swojej drodze państwa, starały się wykorzystać dla swoich celów Weigla.

Wpierw Sowieci, których bezduszność dla jednostek musiała ustąpić przed wielkością Weigla. Rozbudowali oni jego laboratorium i zaczęli produkować szczepionkę na tyfus masowo. Po nich do Lwowa weszli Niemcy, którzy rozpoczęli panowanie od pogromu i zamordowania kilkunastu profesorów, wśród których byli między innymi: Tadeusz Boy Żeleński, Stanisław Ruff czy Kazimierz Vetulani. Weigl przeżył i nadal prowadził swój Instytut Badań nad Tyfusem Plamistym i Wirusami, gdzie schronienie znalazło wielu ludzi. Odpowiadał on za dobór personelu, znowu jego badania okazały się ważniejsze dla okupantów niż ich chęć przelewania krwi. Po kryjomu również przesyłał szczepionki na tyfus do getta lwowskiego czy warszawskiego.

Niemcy, znając jego pochodzenie, namawiali go do podpisania volkslisty. Nacisk na Weigla wywierał sam Fritz Katzmann, stolarz, nazista, kat galicyjskich Żydów. Proponowano mu nawet objęcie instytutu w Berlinie. On jednak upierał się przy swojej polskości, ratując wszystkich, których uratować mógł: tworząc szczepionki i zatrudniając mnóstwo ludzi do pomocy. W ten sposób ocalił chociażby wybitnego matematyka Stefana Banacha, który przetrwał okupację, ale zmarł na raka płuc w sierpniu 1945 roku.

Weigla następnie zwalczali komuniści. Po zakończeniu wojny uważano, że kolaborował z nazistami. Obydwa reżimy działały na jego niekorzyść. Niemcy torpedowali jego kandydaturę do Nagrody Nobla i podobnie czynili komuniści w 1948 roku. Coś za coś, różne są losy ludzi, przeróżne były też losy Galicjan, dzieci monarchii Franciszka Józefa, której wielość kulturowa i etniczna doprowadzała do tego, że chłopiec pochodzenia austriackiego, urodzony w Czechach, z czasem stał się Polakiem ratującym wszystkich.

Dawid Szkoła

Kultura Enter
Nr 1 (105) 2023

ADN-ZB/Archiv Rußland 1909 Bohrtürme auf den Ölfeldern von Boryslaw in Galizien. [Scherl Bilderdienst] Borysławsko-Drohobyckie Zagłębie Naftowe, szyb naftowy (1909)