ZARZĄDZENIE KULTURĄ. S.O.S. dla kultury
Marta Janowicz
Wojewoda mazowiecki próbuje odwołać legalnie wybraną dyrektorkę Teatru Dramatycznego w Warszawie. Ta nieudolna, mam nadzieję, próba mogłaby posłużyć za otwarcie niejednej dyskusji – o wolności wypowiedzi, wielopoziomowej dyskryminacji kobiet, niebezpieczeństwie cenzury.
Jest kolejnym dowodem na to, że w polskiej kulturze dzieje się źle. Kultura potrzebuje natychmiastowej transfuzji. Zasadności owej transfuzji niektórzy zdają się odmawiać. Może sprawa Strzępki jest na tyle głośna i medialna, że będzie słyszalnym głosem S.O.S. dla kultury.
Ale cofnijmy się do momentu, gdy brew po raz pierwszy podjechała mi do góry – ze zdumienia, ale i niepokoju. Nieco ponad rok temu mieliśmy okazję popękać ze śmiechu nad listem ówczesnego dyrektora Teatru Dramatycznego, Tadeusza Słobodzianka do dyrektorki kawiarni Kulturalna, Agnieszki Łabuszewskiej (kto nie zna – zachęcam do zapoznania się). Od kilkunastu miesięcy pracowałam w instytucji kultury i właśnie zaczynało do mnie docierać coraz wyraźniej, że coś w tych strukturach jest mocno nie tak.
Publicznie rozgrywana afera o przesunięty o 2,5 metra kawiarniany stolik w pierwszej chwili przysporzyła mi sporo radości i śmiechu. Czytałam ten wiekopomny list i towarzyszące mu komentarze na facebook’owym profilu autora ze żbiczą fascynacją, nie wierząc własnym oczom, że to się dzieje naprawdę! Dyrektor szanowanej instytucji kultury (i laureat najbardziej prestiżowej polskiej nagrody literackiej, co w – nazwijmy to na potrzebę chwili – literackim kontekście owego listu nie jest bez znaczenia!) pozwala sobie na taką publikację. Ależ to publiczne harakiri! Pozbawiony sensu popis arogancji i mizoginii, puszczony wartkim i niczym niepohamowanym strumieniem świadomości autora. Mówiąc krótko: jaka piękna katastrofa!
Zdumienie ze śmiechem walczyły o pierwszeństwo. Refleksja nadeszła później.
Oto dyrektor szanowanej instytucji kultury pisze otwarty list, w którym bez pardonu obraża adresatkę i kilka innych kobiet, w tym swoją kontrkandydatkę w zbliżającym się konkursie na stanowisko dyrektora_rki teatru. Internet pęka ze śmiechu. Kurtyna.
Oczywiście, możemy przypuszczać, że późniejsza przegrana Słobodzianka przeciwko Strzępce była po części konsekwencją tego dyrektorskiego wybryku (choć osobiście wolę myśleć o tym werdykcie jak o wygranej Moniki Strzępki, a nie przegranej Tadeusza Słobodzianka).
Jednak wtedy – nic. Śmiech i żenada. A ten list jest przecież tyle śmieszny, co skandaliczny.
Czy naprawdę dyrektorom wolno jeżeli nie wszystko to więcej? Już zostawmy, że nie wypada, nie przystoi, bo w końcu dyrektor i to w instytucji kultury… Ale że wolno?
-dyrektorzy. chorzy na władzę?*-
W mniej więcej tym samym czasie, jesienią 2021 roku, Alina Czyżewska z Sieci Obywatelskiej Watch Dog Polska przeprowadziła wśród pracowników teatrów (w tym TD) ankietę „Jak tam w teatrze?”, mającą na celu zbadanie sytuacji pod kątem poszanowania praw człowieka, stosowania się do polityki antydyskryminacyjnej i antymobbingowej. Ową ankietę we wspomnianym wcześniej liście Tadeusz Słobodzianek – pełniący wówczas, przypominam, funkcję dyrektora TD – nazwał „portalem dla anonimowych donosów”.
Zanim zaczęłam robić w kulturze przez dwanaście lat pracowałam dla korporacji.
W dobrze zcyfryzowanych, dbających o bezpieczeństwo swoich pracowników (ale i swoje) firmach “portale dla anonimowych donosów” są niczym innym, jak systemem zgłoszeń nadużyć. W nienowoczesnych strukturach kultury (poziomowi cyfryzacji tych instytucji można by poświęcić osobny artykuł) system anonimowego zgłaszania nadużyć nie istnieje. Pracownik z problemem ma tylko jedną drogę – pójść do swojego przełożonego lub przełożonego swojego przełożonego.
Mogą sobie Państwo wyobrazić, jak komfortowy i bezpieczny jest to system. Dla przykładu: w mojej instytucji próby znalezienia wsparcia u dyrektora kończą się telefonem do pracownika będącego obiektem zgłoszenia: „Panie X, jest u mnie pani Y i skarży się na pana, że…”
Tak to wyglądało w 22 roku XXI wieku i tak będzie wyglądać w roku bieżącym. Jestem tego pewna. Dlaczego? Bo nikt dyrektorowi nie powie, że tak się nie postępuje i nikt go nie nauczy jak zatem. Nikt nas nie szkoli. Nie mamy polityki antydyskryminacyjnej ani antymobbingowej. To znaczy: na pewno nie ma ich w mojej instytucji, ale najwyraźniej problem jest szerszy. Zwraca na niego uwagę Monika Klonowska w artykule „Zapobieganie mobbingowi i dyskryminacji w instytucjach kultury”. Współautorka projektu doradczo – szkoleniowego Anty Mobbing i Dyskryminacja, wieloletnia trenerka w zakresie rozwiązywania kryzysów i zapobiegania sytuacjom niepożądanym zauważa, że największe trudności napotyka w instytucjach kultury. Cechuje je bowiem szczególna podatność na nadużycia, czemu sprzyja właśnie brak własnej polityki antydyskryminacyjnej, a także szczególna, rodzinna atmosfera.
-wszystko zostaje w rodzinie-
Tak, argument o „jednej wielkiej rodzinie” usłyszałam już w pierwszych miesiącach pracy. W atmosferze godnej raczej „Ojca chrzestnego” niż „Domku na prerii”. Jednak nie o moje subiektywne odczucia tu chodzi, ale skalę nadużyć, do jakich takie myślenie może prowadzić. Bowiem jak zauważa we wspomnianym już artykule Monika Klonowska, tej rodzinnej atmosferze towarzyszy cały wachlarz nie tylko zalet, ale i wad, jak: zatarcie granic między życiem zawodowym i prywatnym, wysoce rozwinięta umiejętność zamiatania pod dywan, układy sił i sympatii, a także mocna pozycja osób, które autorka określa mianem „świętych krów” – wieloletnich pracowników, których spowija nimb nietykalności i bezkarności.
Ta rodzinna atmosfera wcale nie sprzyja poczuciu bezpieczeństwa, zwłaszcza u nowych pracowników (a przecież i w instytucjach kultury rotują oni, choć jakby wolniej, bowiem z jakiegoś powodu struktury te bardzo sprzyjają emerytom – ale to również jest temat godzien odrębnego artykułu).
Łatwo ulec wrażeniu, że poskarżenie się na złe traktowanie może skutkować ostracyzmem, a w skrajnych przypadkach nawet prześladowaniem.
Znów: odłóżmy na bok subiektywne z natury wrażenie. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której kierowniczką – osobą wnioskującą o nagrody, podwyżki, awanse, przeszeregowania itp. – jednej z filii instytucji kultury jest matka, a pracownicą tejże córka. Sytuację, co do której kodeks pracy nie pozostawia przecież miejsca na wątpliwości.
Jak to jest możliwe? Zapytałam kiedyś. Nie, nie dyrektora, bo raz, że to przecież on – jako „głowa rodziny” – na tę konfigurację przystał (uprzedzając wątpliwości: wieloletni staż pracy osób zainteresowanych wyklucza nieświadomość powiązań rodzinnych), a dwa – miałam już za sobą doświadczenie wspomnianych wcześniej telefonów konfrontacyjnych… Zapytałam inną osobę, na tak zwanym stanowisku. W odpowiedzi usłyszałam, że nie miała na to wpływu (wierzę, instytucje kultury to mocno zhierarchizowane struktury o autorytarnym stylu zarządzania), oraz – uwaga! – przecież panie mają inne nazwiska, więc może nikt się nie zorientuje.
Zabrakło mi tylko wisienki na torcie w postaci argumentu o jednej wielkiej rodzinie – a ta, jak wiadomo, brudy pierze w czterech ścianach.
Mam ważenie, że zapominamy o tym, że to, co w instytucjach kultury (których organizatorami są przecież samorządy) nazywamy jedną wielką rodziną, poza murami tych instytucji nosi znacznie krótszą nazwę: nepotyzm.
-dziady kultury, czyli porozmawiajmy o pieniądzach-
18 listopada Komisja zakładowa Ogólnopolskiego związku zawodowego „Inicjatywa Pracownicza” przy Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie opublikowała oświadczenie o wejściu w spór zbiorowy pod hasłami: „Puste konta. Czas na podwyżki w teatrach, muzeach, galeriach i kinach” oraz „Walczymy o prawo do godnego życia”.
W mojej instytucji związki zawodowe już zapowiedziały, że czeka nas walka o podwyżki (wiąże się to z podnoszeniem najniższej krajowej, co prowadzi z kolei do spłaszczania wynagrodzeń) i że liczą na nasz czynny udział.
Gdy Donald Tusk zapowiedział, że jednym z postulatów jego partii będzie podwyżka wynagrodzeń w budżetówce o 20% dało się słyszeć – głośniej lub ciszej – głosy oburzenia. Wydaje mi się, że nie do końca wiemy o czym mówimy. Więc porozmawiajmy otwarcie.
We wspomnianej wcześniej ankiecie Alina Czyżewska zapytała pracowników teatrów o odczucia nt. wynagrodzenia. Zaledwie 20% procent wykazało zadowolenie z zarobków. Natomiast 42% zwróciło uwagę na istniejący (oficjalnie lub nie) zakaz mówienia o zarobkach. Czyżewska zwraca uwagę na fakt, że zabranianie nam rozmowy o zarobkach uniemożliwia weryfikację wypełnienia konstytucyjnego zakazu dyskryminacji, a przede wszystkim – jest bezprawny. Zarobki są naszym dobrem osobistym, podlegającym ochronie na mocy Kodeksu Cywilnego i jako takim możemy nim dobrowolnie rozporządzać. Tym bardziej, że nasi pracodawcy nie mają w tym zakresie skrupułów. Jesienią 2021 roku samorządowiec, pod którego podlega moja instytucja, zapowiadając podwyżki opublikował informację, że średnie zarobki w tej konkretnej instytucji (z wyłączeniem dyrektorów i zastępców dyrektorów) wynoszą nieco ponad 4300 zł. Zabrakło informacji, że jest to kwota brutto, to po pierwsze. Oraz jakie są jej składowe. Podstawa mojego wynagrodzenia na stanowisku kierowniczki działu jest niższa. Do niej dochodzi dodatek funkcyjny (450 złotych brutto) oraz dodatek za wysługę (liczony jako 1% za każdy rok stażu pracy po 5 latach, w moim wypadku po kilkunastu latach pracy jest to niewiele ponad 600 złotych brutto). Więc po wszystkich tych dodatkach i odjęciu na rękę zarabiam mniej, niż z dumą ogłosił w social mediach przedstawiciel samorządu. A – przypominam – pracuję na stanowisku kierowniczym i od czasu wspomnianego ogłoszenia zaliczyłam dwie podwyżki.
W ostatnim kwartale ubiegłego roku zatrudniałam kolejną osobę do zespołu. Od osoby pracującej w mojej jednostce, poza obowiązkowym wyższym wykształceniem, wymagamy m.in. umiejętności copywriterskich, fotograficznych, graficznych oraz bardzo dobrej znajomości języka obcego. Wynagrodzenie, jakie mogłam jej zaproponować, stanowi równowartość najniższej krajowej (z uwzględnieniem nadchodzącej podwyżki, przy zastrzeżeniu, że w związku z tym ta podwyżka już jej dotyczyć nie będzie).
Jeszcze raz, bo chciałabym, żeby to dobrze wybrzmiało: w instytucjach kultury od pracowników merytorycznych wymagamy wyższego wykształcenia zatrudniając za najniższą krajową. Ryzykując posądzenie o klasizm muszę zapytać: jakie zatem wynagrodzenie oferujemy osobom bez wyższego wykształcenia i znajomości języka obcego?
– kabaret starszych panów, czyli jak ugotować żabę-
„Tu zawsze tak było i tego nie zmienisz”.
Słyszałam to wielokrotnie od moich koleżanek. Pisze o tym też Monika Kierach w artykule „Biblioteka w sercu młodego bibliotekarza – wnioski z XIV Forum Młodych Bibliotekarzy” opublikowanym w branżowym periodyku „Biblioteka publiczna” (nr 11, listopad 2022), stwierdzając, że młodzi bibliotekarze i bibliotekarki muszą się mierzyć z trudnymi do pogodzenia różnicami pokoleń, i że w walce o zmianę nieco skostniałego w powszechnej świadomości wizerunku instytucji mają przeciwko sobie „zmurszałe poglądy, nieskuteczne procedury, brak pieniędzy i chęci do wyjścia poza schemat”. Natomiast Alina Czyżewska w cytowanym już komentarzu do podsumowania ankiety słusznie zauważa, że „(…) wybierając w 1989 roku demokrację, przyjmując w 1997 taką a nie inną Konstytucję, i wstępując w 2004 roku do Unii Europejskiej, umówiliśmy się na demokratyczne państwo prawne, oparte o prawa człowieka i solidarność społeczną. Państwo i jego instytucje uznaliśmy za dobro wspólne. Nie za prywatne folwarki. A do zagwarantowania tego wszystkiego przyjęliśmy całkiem dobre rozwiązania prawne, m.in. w kodeksie pracy, karnym czy cywilnym. W życiu codziennym wciąż jednak zdajemy się nabierać na folwarczną narrację, że władzy wolno więcej”.
Niechętni innowacjom i wychodzeniu poza schemat, a do tego słabo opłacani pracownicy, tkwiący w silnie zhierarchizowanych strukturach to idealny przepis na syndrom gotowanej żaby.
„Zawsze tak było i tego nie zmienisz”.
Powszechna jest opinia, że choć w instytucjach kultury mężczyźni są w mniejszości, to stanowią większość w kadrze dyrektorskiej. Próbowałam to sprawdzić. Niestety GUS nie prowadzi takich statystyk rozkładu płci. Tzn. prowadzi dla ogółu zatrudnionych (kobiety stanowią ponad 68% osób pracujących w instytucjach kultury) oraz dla odbiorców, ale już dla stanowisk dyrektorskich – nie. (Nawiasem mówiąc – z przepisach, na które powołuję się w dalszej części nie istnieje żeńska forma stanowiska dyrektorskiego, co z kolei łączy się z szeroko omawianą od dłuższego czasu obecnością kobiet w dyskursie, reprezentowaną bądź nie przez feminatywy lub ich brak.)
W grupie instytucji kultury podległych tej samej jednostce samorządowej co instytucja, w której pracuję, na 6 stanowisk dyrektorskich tylko dwa zajmują kobiety. W co najmniej jednej z tych instytucji nigdy nie było dyrektorki, w mojej – raz, w latach pięćdziesiątych. Co ciekawe – w co najmniej dwóch instytucjach (oraz jednej podległej innemu organizatorowi) dyrektorów nie obowiązuje kadencyjność i pełnią tę funkcję od kilkudziesięciu lat – w tym jeden z nich od czasów epoki słusznie już minionej. Tak. W moim mieście dyrektor jednej z instytucji kultury został wybrany na tę funkcję kilka lat przed upadkiem komuny. Jak to jest możliwe?
-status quo czyli władzy naszej wina-
Wg statutu instytucji „dyrektora powołuje i odwołuje Zarząd Województwa na zasadach i w trybie przewidzianym w ustawie z dnia 25 października 1991 r. o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej”. Z kolei w ustawie czytamy: „Dyrektora instytucji artystycznej powołuje się na okres od trzech do pięciu sezonów artystycznych, o których mowa w art. 11a sezon artystyczny ust. 2. Dyrektora instytucji kultury innej niż instytucja artystyczna powołuje się na okres od trzech do siedmiu lat”.
Nie ma natomiast zapisu ograniczającego czas pełnienia funkcji dyrektorskiej – ani kadencjami, ani wiekiem.
Przez niemal cztery dekady organizator instytucji kultury nie odczuł potrzeby zmiany na stanowisku dyrektora? Nawet po osiągnięciu przez obecnego wieku emerytalnego? I przez kolejne dziesięć lat?
Ta sytuacja ma jeszcze jedną konsekwencję: osoba, która zdawałaby się być naturalnym sukcesorem i kandydatem na stanowisko zdążyła osiągnąć wiek emerytalny, a to oznacza, że poprzez wydłużenie pracy o kilkanaście lat przynajmniej jedno pokolenie wypadło z kolejki ewentualnego awansu.
Alina Czyżewska w cytowanym już artykule zauważa, że „kulturę traktuje się jako ozdobę dla władzy”, a zależność finansowa instytucji od organizatora sprawia, że dość łatwo jest nami manipulować. W ostatnich miesiącach kilkakrotnie usłyszałam, że musimy się na coś zgodzić, bo finansujący nas organizator tego oczekuje.
I tym sposobem instytucja np. gości czynnego polityka, który reprezentuje tę samą partię, co samorządowiec stojący na czele jednostki organizacyjnej, czyli de facto szef mojego szefa. Jeżeli wizyta gościa była obarczona honorarium – powinno to budzić poważne wątpliwości i rodzić pytania. Podobnie jak sobota, podczas której pracownicy instytucji stawiają się na spotkaniu w szefem mojego szefa, w dniu wolnym od pracy, bez otrzymania za to należnego dnia wolnego, nie tyle skuszeni cateringiem, co z obawy (uzasadnionej) o wysokość zbliżających się nagród rocznych (przyznawanych wedle zasady „dziel i rządź”).
Za pracę powinniśmy być wynagradzani, również tą w godzinach nadliczbowych. Jeżeli nie pieniężnie, to poprzez odbiór wolnego. Przymus jest niczym innym, jak wykorzystaniem władzy. A to z kolei przemoc.
Instytucje kultury nie są dodatkiem do władzy, jej ozdobnikiem. Instytucje kultury pełnią ważną rolę w społeczeństwie i edukacji. Rolę, której bardzo chętnie przypisuje się misyjność, gdy mowa o pieniądzach – usilnie ignorując fakt, że koszty życia pracowników kultury są ni mniej ni więcej tylko dokładnie takie same, jak koszty życia reszty społeczeństwa.
Choć nie jestem zwolennikiem przysłowia łączącego jakość pracy z płacą, to niestety za smutkiem stwierdzam, że instytucji kultury często nie stać na pracowników, których umiejętności, kompetencje i pasja mogłyby przysłużyć się odkurzeniu wizerunku i unowocześnieniu kultury.
Którzy byliby tą świeżą krwią.
Polska kultura potrzebuje transfuzji. Pilnie.
Bo parafrazując słowa Meryl Streep z uroczystości Złotych Globów w 2017 roku: jeżeli pozwolimy umrzeć instytucjom kultury, to pozostaną nam jedynie sztuki walk, a one nie mają nic wspólnego ze sztuką.
* Śródtytuł zaczerpnięty z artykułu Aliny Czyżewskiej, zawierającego wyniki ankiety „Jak tam w teatrze?” wraz z komentarzem autorki.
Marta Janowicz (Śląsk)
Kultura Enter
Nr 1 (105) 2023