ROZMOWA. Miasta infradźwięków
O pracach i świecie Jeremiasza Popiela rozmawia Joanna Jastrzębska
„Miasta świata według Jeremiasza” to brawurowa i barwna wystawa, która zawisła w Warsztatach Kultury w ramach projektu „Sztuka Wrażliwości”. Autorem prac pełnych detali i koloru jest 26-letni Jeremiasz Popiel, artysta/autysta. Ponieważ jego językiem komunikacji jest obraz, o pracach rozmawiamy z jego rodzicami: najpierw z tatą Witoldem Popielem, malarzem, a później z mamą Justyną Niegierysz, menadżerką sztuki.
Joanna Jastrzębska: Pan jako artysta zazdrości czasem prac synowi?
Witold Popiel: (zastanawia się) To jest dziwne pytanie, dlatego że w moim języku nie ma czegoś takiego jak zazdrość.
Myślałam bardziej o „zazdrości” w pozytywnym kontekście.
Rozumiem oczywiście. Ale chcę powiedzieć, że prace Jeremiasza są bardzo poważne, wiem o tym, są bardzo odpowiedzialne. Moje są odpowiedzialne jakby z konieczności, bo świadomym malowaniem zajmuję się od 45 lat. W zasadzie w moim podejściu do innych artystów nie ma zazdrości, zawiści itd., dlatego że traktuję ich dzieła w bardzo prosty sposób: interesuje mnie tylko to, co mnie dotyczy, co do mnie przemawia. Rzadko chodzę do galerii, ale jak chodzę, w 95 proc. wychodzę z niej natychmiast. A do niektórych wchodzę i zostaję dość długo, bo coś mnie przykuwa. Wówczas dalej nie ma zazdrości, jest podziw i jakaś świadomość współuczestniczenia w tym świecie, w tym ogromnym targowisku różności.
To nie zmienia faktu, że w domu pracuje dwóch artystów.
Jestem z Jeremiaszem blisko, nie ma między nami dystansu. Jeden drugiego podgląda, przychodzi do mojej pracowni. Na to, co robię, patrzy ze zdziwieniem. Prawdopodobnie w jego wyobraźni moja metoda pracy jest barbarzyństwem, dlatego że to są abstrakcyjne ruchy, które mogą się wydawać nielogiczne. Dla niego jako człowieka zorganizowanego mentalnie i technologicznie może to być bardzo dziwne i niepokojące.
A to, co podejrzy, wykorzystuje w swoich pracach?
Zaczyna. Ja nie mogę wykorzystywać jego prac, ponieważ – to może trochę przerysowane – byłoby to jakby zespół disco polo naśladował Lutosławskiego czy Pendereckiego. Świat Jeremiasza jest tak integralny i osobisty, że nie mógłbym korzystać z dobrodziejstwa jego talentu. Więc egzystujemy obok siebie: ja się zachwycam jego pracami, on się nie zachwyca żadnymi.
Żadnymi pana czy żadnymi ogólnie?
Ogólnie. Bo dla niego to nie ma znaczenia. On pracuje dla innej idei.
Sztuka jest dla niego czymś naturalnym.
Tak, nikt się przecież nie zachwyca innym człowiekiem, który oddycha albo potrafi pływać, bo to jest zwykłe. Dla niego sztuka nie jest czymś niezwykłym, świętem tak jak dla mnie. Jak jesteśmy w galerii, on po prostu ogląda obrazy. Nie wiem, czy go to jakoś pasjonuje, tak bardzo żyje swoim światem wewnętrznym. Dlatego u nas w domu nie używa się też słowa talent, ponieważ nie wiem, czy Jeremiasz ma talent, czy to nie jest jakiś rodzaj transmisji z wyższych poziomów energii. Wiem tylko, że byliśmy kiedyś na wystawie Marka Rothko – zupełne abstrakty, coś czarnego na czerwonym itd. To trochę antysztuka i zastanawiałem się, co ludzie w tym widzą: czy wymyślają sobie, mówiąc o energii obrazu. Mówię to trochę z przekąsem, bo dla mnie jest jednym z najważniejszych artystów XX w. No ale pojechaliśmy to sprawdzić z Jeremiaszem. Jego radary są ustawione na inne częstotliwości, do których ja nie mam dostępu. Weszliśmy tam, było pusto, półmrok. Pierwszym, co zrobił Jeremiasz przed obrazem Marka Rotho, było to, że zasłonił sobie uszy.
Uszy?
Uszy, nie oczy. I położył się na kozetkę, która zwykle jest w muzeach. Zasłonił uszy i się położył. I pomyślałem: okej, pojechaliśmy, sprawdziliśmy – działa. Ale mało tego. Mamy drugiego autystycznego syna, jest młodszy od Jeremiasza o 2 lata, i Ignaś zrobił to samo. Pomyślałem wtedy: tu się dzieją bardzo poważne rzeczy.
Dlaczego?
Jeśli on to zrobił, może usłyszał krzyk tych obrazów. Albo ich jęk, nie wiem. Ale usłyszał jakieś infradźwięki. My do tego nie mamy dostępu. Mam więc pewność, że Jeremiasz działa na innym poziomie mentalnym.
Ale Jeremiasz wyraża też siebie nie tylko przez malarstwo. Pisze, tylko niezbyt chętnie to pokazuje.
Pisze bardzo dużo, codziennie różne rzeczy. To coś w rodzaju prozy poetyckiej, trochę absurdalnej, irracjonalnej, dziwnej.
Strumień świadomości?
Świadomości albo podświadomości, nie wiem, jak to wygląda. Ale co ciekawe, pisze bezbłędnie gramatycznie. Stylistycznie jest to dziwne, są błędy, natomiast ortograficznych w ogóle. Zapisuje stronę albo dwie, a jak kończy i chce wyłączyć komputer, wszystko wymazuje. Wielokrotnie prosiłem, żeby zostawiał. Kiedyś kilka wierszy zobaczył Tadeusz Woźniak, sławny „Zegarmistrz światła purpurowy”, był po prostu porażony, a całe życie siedzi w poezji.
A jak pan myśli, czemu nie chce pokazywać tekstów, chociaż z obrazami nie ma tego problemu?
Właśnie nie wiem. Widocznie jest coś takiego… Może musiałem powiedzieć coś, próbowałem wpływać na to, mówiąc, żeby zachował, nie niszczył. Być może poruszyłem jakąś strunę i od tej chwili po prostu likwiduje, wymazuje słowa. Ale może też ma świadomość, że to malarstwo jest tak komunikatywne, że dociera od razu, a pisanie wymaga jakiegoś doprecyzowania, z którym już ma problem.
Która to z kolei wystawa Jeremiasza?
JN: (śmiech) Nie liczymy.
Czyli jest ich dużo.
Może tak dużo nie, ale codziennie coś robimy w tym zakresie. Kupujemy papiery albo farby, albo tusze. Codziennie zajmujemy się sztuką. Mąż też jest malarzem, mają z Jeremiaszem niezależne pracownie, więc raz po raz zaglądają do siebie. Wiele osób myśli: no tak, ojciec malarz, to pewnie bardzo ukierunkował. Ale w naszym przypadku tak nie jest. Zresztą bycie dzieckiem człowieka sztuki to piekielnie trudna rola. U nas te schematy nie działają, ponieważ Jeremiasz tak dokładnie wie, co chce zrobić i jak, że jego malowanie to skończony i indywidualny proces. Powtórzę słowa profesorów Akademii Sztuk Pięknych z Krajowego Funduszu Na Rzecz Dzieci, gdzie Jeremiasz został zgłoszony: wszyscy powiedzieli, żeby mu po prostu nie przeszkadzać.
A kiedy malowanie się zaczęło? W dzieciństwie?
Zaczynał jak każde dziecko. Pierwszy taki moment był, kiedy zaciął się komputer. Wezwana do naprawy osoba odkryła, że zepsuł się dlatego, że kosz był zapchany pracami Jeremiasza. Kończył pracę i wyrzucał do kosza, a później zaczynał kolejną, która też tam lądowała. (śmiech) Kompletnie nie byliśmy tego świadomi. To dobrze pokazuje, jaka od zawsze była skala. Malowanie to jego ojczysty język. Jak wiemy, ci nasi autyści najchętniej by upraszczali język i komunikowanie werbalne, a w przypadku Jeremiasza ewidentnie rysowanie jest jego komunikowaniem się ze światem. Pracami Jeremiasza jestem zachwycona. Zawodowo jestem menadżerką sztuki, ale w życiu nie mogłabym być menadżerką ani Jeremiasza, ani Witka, bo za bardzo kocham te prace. Najchętniej bym się z nimi nie rozstawała, co jest zaprzeczeniem mojego zawodu. (śmiech) Jestem przeszczęśliwą osobą, która ma w domu galerię sztuki.
Jako mama widzi pani czasami, przyglądając się pracom, że podczas malowania towarzyszyły Jeremiaszowi konkretne emocje? Np. że obrazy są inne, kiedy akurat jest smutny?
Nie, to się aż tak nie nakłada. Zresztą nasze myślenie jest zupełnie inne niż Jeremiasza. Był taki czas, że z białej kartki wycinał zwierzęta, krajobrazy, w ogóle całe światy. Zaginał i to był świat 3 d, bo ma też niezwykłą przestrzenną wyobraźnię. Już wtedy wiedzieliśmy, że to coś absolutnie niezwykłego.
To bardzo ciekawe: mówi pani o białej kartce, a w pracach Jeremiasza jest mnóstwo kolorów. Jeszcze zanim pojawiliście się przy obrazach, oglądałam je i pomyślałam, że zapytam, skąd wzięły się te barwy. Ale za chwilę zeszliście i zobaczyłam, że wszyscy jesteście bardzo kolorowi. Więc które kolory były pierwsze?
(śmiech) Na początku prace były czarno-białe i długo tak było. To nie jest tak, że coś tu jest poukładane.
W jaki sposób jest poukładany świat Jeremiasza?
Może powiem, jak wygląda jego dzień. Rano pierwsza rzecz – naprawia kalendarze, żeby były aktualne.
Czyli wyrywa kartkę?
Tak, bo wszystko musi być na swoim miejscu. Zawsze robi to on i zawsze zaraz po tym, jak wstanie z łóżka. Jak ma już przepracowane, że rano trzeba zrobić toaletę itd., nie ma tak, że coś jest opuszczone – musi się odbyć. Jeremiasz jest samodzielny, przyrządza sobie swoje ulubione. Jeremiasz, co lubisz jeść na śniadanie?
Jeremiasz: Wędlinę.
JN: To dziwna rzecz, bo my jesteśmy jaroszami, ale Jeremiasz lubi wędlinę. Co jeszcze, kochanie?
Jeremiasz: Pieczywo.
JN: Tak, a z mlekiem co jadasz?
Jeremiasz: Płatki.
JN: Więc przyrządza śniadanie. W ogóle odkryliśmy, że bardzo lubi jeść, jest smakoszem. Jak jechaliśmy do Lublina, od razu wiedział, że chce zjeść golonkę. No ale wracając do dnia – po śniadaniu idzie do pracowni i albo podróżuje sobie w Internecie, albo przegląda swoje ukochane encyklopedie, albo rysuje. I bardzo dużo chodzi po lesie, już mamy przepracowane, że samodzielnie. Ma tak genialne wyczucie przestrzeni topograficznej, że jak jesteśmy na wspólnym spacerze i gubię się w lesie, to on prowadzi do domu i zawsze trafimy.
Na wernisażu powiedziała pani, że autystyczne dzieci to najpiękniejsza i najciekawsza historia, która wam się w życiu przydarzyła.
Z wyboru pewnie byśmy się na to nie zdecydowali, zwłaszcza w Polsce nie żyje się łatwo, chociaż to smutna prawda. Ale ciągle mamy z tyłu głowy maksymę, że łańcuch jest na tyle mocny, na ile jest silne jego najsłabsze ogniwo. Wzmacniamy więc to najsłabsze ogniwo, żebyśmy wszyscy byli mocniejsi.
Kultura Enter
Nr 1 (105) 2023